wtorek, 4 lipca 2017

George Hadow & Dirk Serries – Mission Outerzone! *)


Trybuna Muzyki Spontanicznej nie ustaje w wysiłkach, by eksplorować europejską muzykę improwizowaną pod kątem nowych, świeżych i niebanalnych zestawów dźwiękowych.

Z mniejszym lub większym skutkiem, Pan Redaktor stara się wrzucać w sieć globalną personalia muzyków, których niektórzy z nas – zapatrzeni wielbiciele wciąż tych samych wielbicieli – nawet nie podejrzewają o preparowanie dźwięków, które mogą okazać się ciekawe.

Świat muzyki improwizowanej jest absolutnie interesujący, a proces permanentnej nadprodukcji dźwięków w gatunku, wcale tego zjawiska nie deprecjonuje.

Zatem do dzieła!

George Hadow, brytyjski rezydent holenderski, perkusista i perkusjonalista, mający już pewne doświadczenie na polu swobodnej improwizacji zwiera dziś szeregi z Dirkiem Serriesem, belgijskim gitarowym eksperymentatorem, który do niedawna kojarzony był głównie ze sceną dark ambient, drone, czy industrial.

Panowie spotykają się w studyjnych okolicznościach Sunny Side, w Anderlechcie, dzielnicy Brukseli, powszechnie znanej z największego belgijskiego klubu piłkarskiego Belgii. Rzecz ma miejsce 20 lutego roku ubiegłego. Rejestrują materiał muzyczny, składający się z jedenastu piosenek, trwających 37 minut i 37 sekund. Za trzy dni odbędzie się oficjalna premiera krążka, który nazwany został Outemission, a wydała go kolejna mała, niezwykle ciekawa i kreatywna inicjatywa wydawnicza ze Zjednoczonego Królestwa – Raw Tonk Records. To debiut muzyków w tym układzie personalnym.




Hadow gra na pełnym zestawie perkusyjnym, Serries zaś na gitarze elektrycznej. Prosta matematyka, polegająca na podzieleniu czasu trwania płyty przez ilość utworów, sugeruje nam w oczywisty sposób, iż każda z piosenek jest zwarta, krótka i na temat. Każda wyposażona w nieskomplikowany, jednowyrazowy tytuł, który także podkreśla brak nadmiaru komplikacji na etapie kreowania pomysłu na muzykę. Od razu uspokajam niecierpliwych – George i Dirk nie będą śpiewać.

Od startu atakuje nas silnie sfuzzowana gitara elektryczna, która plecie bardzo zwinne synkopy (not rock’in!). Niezwykle aktywny, od pierwszej sekundy, perkusista oplata dźwięki gitary konstruktywnym, nieco progresywnym drummingiem, o silnie jazzowych inklinacjach. Fragment kolejny jest jeszcze bardziej dynamiczny, choć sama gitara ma czystsze, nieprzesterowane brzmienie. Fragment trzeci wytłumia emocje, zdejmuje nogę z gazu i zabiera nas na oniryczny, głęboko psychodeliczny spacer po wąskich uliczkach starej Brukseli. Downtempo, psychofolk - jeśli ktokolwiek w tym miejscu oczekuje gatunkowych skojarzeń. Perkusista szczoteczkuje, talerze rezonują. Skupienie, strach o kształt poranka po nocy spędzonej w dziwnym towarzystwie (z kajetu recenzenta: what a game!). Czwarty numer jest gęsty, cuchnie pyszną improwizacją. Tu każdy dźwięk natrafi na echo współpartnera, a żadna intryga nie zostanie pozostawiona bez komentarza.

W każdym z utworów gitara brzmi trochę inaczej (bagaż doświadczeń muzyka na polu szeroko pojętej muzyki eksperymentalnej nie idzie na marne!). Outermission może dzięki temu stanowić okno wystawowe dla umiejętności artykulacyjnych gitarzysty. Jeśli szukacie doom-metalowego zadęcia, tu także znajdziecie coś dla siebie. Świetnie pracuje – bez chwili wytchnienia – czujny perkusista. Jest w ciągłym ruchu, w ciągłej interakcji z gitarzystą, podąża za każdym jego tropem, a proces kreacji aż kipi w jego przedmóżdżu. Kolejne petardy na krążku, to zwinne i niebanalne historie, które mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Dwie, trzy, maksymalnie cztery minuty. Narracja jest narowista, a improwizacja czysta i wielowątkowa, ale nie traci czasu na brzmieniowe subtelności. Ósmy numer, podobnie jak trzeci, kołysze nas do snu, który i tak nie nadejdzie. Gitara brzmi jak czerstwa i lekko upalona wiolonczela – urocza, minimalistyczna opowieść. W dziewiątym gitara na odwyku! Jest zadziorna, oblepiona przesterem i jęczy, jak ranny tygrys. Tuż potem hałas eskaluje się. Gitarzysta tańczy po strunach, a jego wzmacniacz skwierczy z nadmiaru ładunku elektrycznego. Drummer idzie na rockowo i mizdrzy się do słuchaczy. Heavy dark improvised jazz!

Finał jest reemisją (Remission). Ponownie klimat jest oniryczny, naładowany zdrową psychodelią. Jakże kreatywne wybrzmienie, studzenie emocji, suszenie potu na skroniach. Kostka delikatnie smaga ciało gryfu i dopieszcza struny. Kontrapunkt ze szczoteczek, w ciszy, by nie budzić złego. Szczypta repetycji i mikro preparacji na połamanym talerzu. Wyborne!



*) ang. misja obszar zewnętrzny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz