tag:blogger.com,1999:blog-59606899723863806192024-03-17T20:01:59.044-07:00Trybuna Muzyki SpontanicznejImprowizowany przewodnik w czasach nadprodukcji dźwiękówNoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.comBlogger857125tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-26437458816289677612024-03-15T06:54:00.000-07:002024-03-15T06:54:14.395-07:00The Phonogram Unit’ fresh outfit: Chymeia! Two! Labirinto! Break It Down!<p><br /></p><p>Jeśli północno-wschodnia rubież naszego ukochanego Półwyspu
Iberyjskiego zdaje się specjalizować w ponadgatunkowych eksperymentach, które
sprawiają, iż muzyka improwizowana skrzy się nieskończoną paletą na ogół
mrocznych barw, o tyle zachodnia flanka tej części świata gustuje nade wszystko
w eksploracji swobodnego jazzu.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Taki przynajmniej można wysnuć wniosek analizując tegoroczne
nowości, jakie docierają do nas z Katalonii i Portugalii. O tych pierwszych
pisaliśmy kilkanaście dni temu, teraz sięgnijmy zatem po czerwone róże z
Lizbony. Phonogram Unit, inicjatywa edytorska będąca skutkiem działań grupy
muzyków improwizujących, u progu nowego roku przynosi nam cztery nowe albumy.
Dwa są aktami typowo <i style="mso-bidi-font-style: normal;">open</i> jazzowymi,
jeden post-bluesowym, wreszcie ten czwarty funkowo-dubową eksploracją.
Wszystkie wszakże sycą się energią i estetyką jazzu, zatem udowodnienie tezy z
pierwszego akapitu nie powinno stanowić większego problemu. Zatem czytajmy,
słuchajmy i cieszmy się nową muzyką improwizowaną z Portugalii. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBZyr2B5r5vt8YvreMB6I4zAw-ptqkY9A7Nf8wxaozHlmRmu_veE6DJhXBh1O2JwP4bu62S0tqEmIsKXZIHhXC6H5KAzT3_5ANuIuZK_Bbq5QyhGm3oxEIryFYxth8O3_3i9UsEs-aVrZs5NkA2-guSh9FuV0xOpY20Gk3CGnD4_1WWuKtd2PtiCDLgWw/s1400/cover.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1400" data-original-width="1400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBZyr2B5r5vt8YvreMB6I4zAw-ptqkY9A7Nf8wxaozHlmRmu_veE6DJhXBh1O2JwP4bu62S0tqEmIsKXZIHhXC6H5KAzT3_5ANuIuZK_Bbq5QyhGm3oxEIryFYxth8O3_3i9UsEs-aVrZs5NkA2-guSh9FuV0xOpY20Gk3CGnD4_1WWuKtd2PtiCDLgWw/w400-h400/cover.png" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">José Lencastre/ Zbigniew Kozera/ Vasco Trilla <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Chymeia</i></b>
(DL)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Alchemia</i>, Kraków,
październik 2022: José Lencastre – saksofon altowy, Zbigniew Kozera – kontrabas
oraz Vasco Trilla – perkusja. Pięć improwizacji, 34 minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W zamyśle artystów miał to być portugalsko-polski kwartet.
Ostatecznie skończyło się na duecie, który w trakcie krótkiej trasy po Polsce
dobierał sobie na trzeciego różnych partnerów. Szczęśliwie w tym samym czasie na
południu naszego kraju przebywał Vasco Trilla i na bodaj dwa koncerty dołączył
do portugalskiego saksofonisty i wrocławskiego kontrabasisty. Ich koncert z
Alchemii definitywnie winien ucieszyć każdego fana free jazzu i muzyki swobodnie
improwizowanej osadzonej na bystrym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">groove</i>,
bez wątpienia godnym reguł gatunku. Chociaż trio słuchamy bodaj na pierwszym
wspólnym koncercie, można odnieść wrażenie, że José, Zbyszek i Vasco muzykują
ze sobą od zarania dziejów. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Łagodny start zawdzięczamy tu melodyce saksofonu i kontrabasowego
smyczka. Opowieść nabiera rumieńców w momencie, gdy Trilla wrzuca doposażony w odpowiednią
dynamikę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drumming</i>. Tempo rośnie, choć
melodia nie przestaje się być stałym elementem programu. Cała improwizacja
osadzona jest na świetnym wyczuciu dramaturgii Kozery, który płynie smyczkiem od
rzewnych post-melodii do gęstych, ekspresyjnych pulsacji. Druga opowieść
przynosi garść całkiem dynamicznych zabaw w podgrupach. Zaczyna kontrabas i
perkusja, po ekspozycji tria dostajemy się w wir umiarkowanie filigranowej akcji
perkusyjnej, a opowieść wieńczy rozmowa saksofonisty i kontrabasisty. Kolejna
improwizacja jest prowadzona od początku do końca kolektywnie. Saksofon i perkusja
pną się systematycznie ku górze, z kolei kontrabas rozpycha kolanami w dolnej warstwie
narracji. Ten ostatni pięknie finalizuje epizod nieodłącznym smyczkiem. Czwartą
część inicjują błyszczące perkusjonalia. Opowieść leje się przez ręce, ale z
woli <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummera</i> nabiera odpowiedniej
gęstości. Gdy tempo ciekawie eskaluje, Kozera sięga po smyczek i kreuje
intrygujący dysonans. Pieśń pożegnalna budowana jest z należytym pietyzmem. Szczególnie
efektowne stemple jakości stawia tu zatrwożony Lencastre. Opowieść gęstnieje na
wyjątkowo wolnym ogniu, trzymając w ryzach wszelkie emocje. Zagubione w miksie
gromkie oklaski zdają się być wyjątkowo zasadne. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmypWr86Mhz-XJl3IXgdzW_ehw_aprZJnMQDPoTXfu4uqjTTPGAv1hMShUtNGM0HX-sAzTcWQ76gDVXWhCctvdy8WyGPJa9lKS2IdwQmzv52t-FiDRUlFjwfUjf7LCA4tQ1W0jdZrcKb8kzjyh98iwt8PFZppDQ-cBxFHFUtqasPriMZgPH3mLHsSF0mM/s1600/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1600" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmypWr86Mhz-XJl3IXgdzW_ehw_aprZJnMQDPoTXfu4uqjTTPGAv1hMShUtNGM0HX-sAzTcWQ76gDVXWhCctvdy8WyGPJa9lKS2IdwQmzv52t-FiDRUlFjwfUjf7LCA4tQ1W0jdZrcKb8kzjyh98iwt8PFZppDQ-cBxFHFUtqasPriMZgPH3mLHsSF0mM/w400-h360/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Bruno Parrinha & João Gato <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Two</i></b> (CD)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Bartolinsky Studio</i>,
Oeiras, Portugalia, od kwietnia do lipca 2023: Bruno Parrinha – saksofon altowy
(kanał prawy) oraz João Gato – saksofon altowy (kanał lewy). Jedenaście
improwizacji, 55 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dwa swobodnie improwizujące saksofony altowe budują tu
intrygujące dialogi, często wchodzą w antagonistyczne dyskusje, rzadziej kreują
akcje imitacyjne. Ich wielominutowa (być może odrobinę zbyt długa) opowieść
jest wszakże spójna i na ogół pozbawiona dramaturgicznych mielizn. Artyści
rzadko sięgają po frazy preparowane, chętnie płyną czystymi strumieniami
dźwiękowymi, ale paleta ich barw brzmieniowych i stosowanych technik
artykulacyjnych jest wyjątkowo szeroka. Matką tej narracji jest kreatywny jazz,
który skutecznie rozpala improwizatorską wyobraźnię.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Gem otwarcia zdaje się potwierdzać wszelkie walory albumu,
zidentyfikowane w poprzednim akapicie. Toczy się od szumu i prychania po
zadziorne, bystre interakcje wyposażone w duże porcje soczystych, altowych
fraz. Drobne kłótnie, efektownie pojednania, kilka całkiem dynamicznych przebieżek.
Kolejne utwory dodają do tak uformowanego wizerunku improwizacji nowe elementy
i smaczki. Druga opowieść smakuje wytrawną kameralistyką, incydentalnie łapiącą
niemal free jazzową ekspresję, trzecia dodaje smutek i rzewne melodie, czwarta
kolejne porcje zadumy, z kolei piąta stawia sprawę na ostrzu noża i bazuje na dysonansach
ekspresji. Szósta odsłona jest dynamiczna, ale wyjątkowo filigranowa, siódma piszczy
i chrobocze, ósma płynie matowymi dronami, a dziewiątą kąsa agresją, sięgając
od samej ziemi do rozgwieżdżonego nieba. Dziesiąta improwizacja trwa dziesięć
minut i przynosi dużo interesujących zdarzeń. Od subtelnych preparacji,
rezonujących, mrocznych fraz, poprzez cedzone przez zęby melodie, aż po kontrolowany
wrzask. Końcowa opowieść zdaje się koić nerwy i budować silną nić porozumienia.
Imitacyjne westchnienia, szczypta nostalgii i całkiem energetyczne, wysoko posadowione
dźwięki na ostatniej prostej. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLzfJGEw7vNL9eNRe13JuHooGlKmsgchBAzO8dgVgbFux6vGMsoRjn71RzaTAtGcc8iqT5hEGAH7KKv3byq-oYUA5lnn46oV3uIjebD5CNOThqOAb4iaobQYCXFm4hsFhPkM4mDE65MJ2bQDcchxgLN2y1iAQ6Aa_WdAo1tRyHOoFt88XmUc2dOpL24DA/s1600/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1444" data-original-width="1600" height="361" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLzfJGEw7vNL9eNRe13JuHooGlKmsgchBAzO8dgVgbFux6vGMsoRjn71RzaTAtGcc8iqT5hEGAH7KKv3byq-oYUA5lnn46oV3uIjebD5CNOThqOAb4iaobQYCXFm4hsFhPkM4mDE65MJ2bQDcchxgLN2y1iAQ6Aa_WdAo1tRyHOoFt88XmUc2dOpL24DA/w400-h361/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Jorge Nuno <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Labirinto</i></b> (CD)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Namouche Studios</i>,
Lizbona, listopad 2023: Jorge Nuno – gitara akustyczna. Osiem improwizacji, 45
minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Tego gitarzystę znamy nade wszystko z elektrycznych, pełnych
rockowej psychodelii eksploracji, ale miewa on także przygody akustyczne,
którymi udanie wgryza się w historię muzyki swobodnie improwizowanej. I to
właśnie w tej drugiej estetyce Nuno nagrał bodaj swoją pierwszą solową płytę.
Postawił w niej na emocje z rzadka kojące zszargane nerwy, a całość nasączył
estetyką post-bluesową. Ten improwizowany spektakl na solową gitarę akustyczną
umiejscowiony został całkiem niespodziewanie w samym środku dzikiej, amerykańskiej
prerii. Oczywiście soczystego oddechu lizbońskiego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">saudade</i> artysta nie był w stanie skutecznie zagubić. I bardzo
dobrze! <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Muzyk rozpoczyna swoją traperską podróż z przytupem. Rysuje gęste
pętle i syci je post-rockową ornamentyką. Jego żwawe ruchy skrzą się czerstwym,
dynamicznym bluesem. Zaraz potem odpoczywa przy gitarowych flażoletach, liczy
struny, zdaje się schylać po każdy dźwięk i dumać nad losem. Trzecia opowieść
ma umiarkowane tempo, lepi się z ochrypłych fraz i post-rockowych faktur, a
kończy w galopie. Po niej znów ma miejsce czas na odpoczynek, niczym pierwsza
szklanka whisky po całym dniu pracy. Opowieść pachnie krowimi odchodami, ciekawie
się zapętla i niespodziewanie łapie tempo. W piątej odsłonie muzyk sięga do
korzeni szorstkich, martwych fraz, z kolei w szóstej jego gitara zdaje się trzeszczeć
ze starości. Nuno rozkłada ją na części i szpera na dnie pudła rezonansowego.
Liczy struny, wpada w niekończącą się, zadumaną repetycję. W części przedostatniej
na moment oddaje się smukłej, delikatnej balladzie, zbierając siły na efektowny
finał. W jego trakcie emocje wybuchają z całą mocą rocka i bluesa, po czym lgną
ku pobliskich, gęstym zaroślom. Im bliżej końca, tym muzyka i jej autor zdają
się płynąć coraz szerszym korytem, w dół zapomnianej rzeki.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgslFgLfY1y4S6-v-s65qV7qWQtXx4Swk9lsYgqrqpffxlvmgw6rKFIw3sek6S0lr4gqJ6ShOIorffMo239qVX2pUSBWzMCHHrspB7mM3vMfSKwTR0E85Bbjr39oACZkgZxSlELC8aOkQYwthoTwXp40TmO0HE4uTuGh3NgIBjamae1v-OT1xuhKzkVmK4/s1400/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1400" data-original-width="1400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgslFgLfY1y4S6-v-s65qV7qWQtXx4Swk9lsYgqrqpffxlvmgw6rKFIw3sek6S0lr4gqJ6ShOIorffMo239qVX2pUSBWzMCHHrspB7mM3vMfSKwTR0E85Bbjr39oACZkgZxSlELC8aOkQYwthoTwXp40TmO0HE4uTuGh3NgIBjamae1v-OT1xuhKzkVmK4/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Flak/ Jorge Nuno/ José Lencastre/ Hernâni Faustino <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Break
It Down</i></b> (DL)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Alfarim, Portugalia, grudzień 2022: Flak – analogowa maszyna
perkusyjna, Jorge Nuno – gitara elektryczna, José Lencastre – saksofon tenorowy
oraz Hernâni Faustino – bas elektryczny. Pięć improwizacji, 42 minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czas na ostatnią z <i style="mso-bidi-font-style: normal;">phonogramowych</i>
nowości: Nuno przesiada się na gitarę elektryczną, Lencastre na saksofon
tenorowy, Faustino, na ogół kontrabasista, sięga po elektryczną basówkę, a
wszystkich spaja analogowa maszyna perkusyjna, za sterami której zasiada Flak.
Główny strumień narracji bazuje tu na nieco histerycznej, syntetycznej perkusji
i funkowym, mięsistym basie, z kolei improwizacja najczęściej odbywa się w
obszarze działania psychodelicznego gitarzysty i post-jazzowego saksofonisty.
Całość obleczona jest cienką warstwą dubu i budzi dalece mieszane uczucia. W
pierwszych czterech, dość zwartych dramaturgicznie, niedługich opowieściach
konwencja się broni, gorzej, gdy muzycy ruszają w ostatnią, prawie 20-minutowa
podróż. Tu pomysłów, by zaintrygować słuchacza jest już definitywnie mniej.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Syntetyczny rytm, dubowy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">step</i>
basu, śpiewny saksofon na pogłosie i permanentnie fermentująca, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">kwaśna</i> gitara, to elementy składowe tej
układanki. Narracja jest dość stabilna pod względem dynamiki - niekiedy
przyspiesza, jak w części trzeciej, innym razem zwalnia, bywa, że sięga po
niemal <i style="mso-bidi-font-style: normal;">2-stepowy beat</i>, jak w części
czwartej. Dużo ciekawego dzieje się na tzw. drugim planie, szczególnie w
momentach, gdy saksofon i gitara wchodzą w fazę nieco gorętszych improwizacji (choćby
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">noise</i> rockowy epizod w części trzeciej,
czy też duża porcja psychodelii w czwartej). Jakkolwiek często zdarza się, że
gitara nie jest w stanie przebić się przez zasieki maszyny perkusyjnej i basu.
W długiej, finałowej ekspozycji dzieje się sporo, ale narracja zdominowana jest
przez akcje perkusyjne, które nie dość, że brzmią dość archaicznie, to jeszcze
wprowadzają spory chaos dramaturgiczny, szczególnie w momentach, gdy opowieść
przejawia tendencje, by popadać w post-psychodeliczną mantrę. Z kolei, gdy perkusja
i bas zostają na moment sami (w drugiej części finału) klimat robi się interesujący,
ale nie jest ciekawie spuentowany. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-67503374176942611052024-03-12T10:10:00.000-07:002024-03-12T10:10:34.797-07:00Kaufmann, Gratkowski & de Joode in Canberra!<p><br /></p><p>Niemiecko-holenderskie trio funkcjonuje na europejskiej
scenie muzyki improwizowanej już kilkanaście lat, zatem zna je każdy dociekliwy
miłośnik gatunku. Fortepian, instrument dęty i kontrabas od samego zarania grupy
zdają się pchać muzyków w świat wystudzonej kameralistyki, ale oni, jakby na
przekór, chętnie uciekają w gorący świat free jazzu. Czynią to konsekwentnie od
lat, a ich ostatni, koncertowy album, zarejestrowany w przededniu wielkiej zarazy
na dalekich Antypodach, potwierdza ów artystyczny trend szczególnie dobitnie.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6Hq2QFuoGIM4gXdVXevAgvSMDNS-mE-jzkAxDOyj3JdJWvRHkVuHzNGasgkV_9rFQO-nE7kFc0Io09SuEX5Z5XKr5CrIWCHqTR5Bqg4AY6-hSue9elqEmufjjswRfXtx3rPAKI9Nxq6G-IsORo4LNPotCigeag0SQ3XcHFolF6pcNUvn2-VDHaOahxts/s1200/a3934054597_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1182" data-original-width="1200" height="394" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6Hq2QFuoGIM4gXdVXevAgvSMDNS-mE-jzkAxDOyj3JdJWvRHkVuHzNGasgkV_9rFQO-nE7kFc0Io09SuEX5Z5XKr5CrIWCHqTR5Bqg4AY6-hSue9elqEmufjjswRfXtx3rPAKI9Nxq6G-IsORo4LNPotCigeag0SQ3XcHFolF6pcNUvn2-VDHaOahxts/w400-h394/a3934054597_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p>Początek koncertu jest dalece kameralny - szorstki smyczek, wystudzony
klarnet i stemple wprost z klawiatury. Brzmienie tria jest matowe, jakby
mikrofony zbierające dźwięki ze sceny były pokryte grubą warstwą kurzu. Czające
się w artystach niezmierzone pokłady ekspresji delikatnie eksplodują w momencie,
gdy basista zmienia tryb frazowania na <i>pizzicato</i>.
Moc interakcji, ale i czujność dramaturgiczna mistrza zmianowości, czyli de
Joode, sprawiają jednak, iż po niedługiej chwili trio znów szuka kameralnej
niespieszności. Kilka fraz <i>arco</i>, strzępy
<i>inside piano</i> i kolejna zmiana
kierunku, podyktowana przejściem Gratkowskiego z klarnetu na saksofon altowy. Finał
pierwszej improwizacji topi się w energetycznym jazzie, nawet swinguje! Dodatkowo
Kaufmann brudzi brzmienie i staje jakby w poprzek gatunkowym wymaganiom.
Początek drugiej opowieści jest umiarkowanie spokojny, wydaje się jednak
bardziej mroczny, dodatkowo doposażony w dużą porcję dźwięków preparowanych.
Wystarczy jednak drobna iskra, by emocje eksplodowały. Niski smyczek łapie
piasek w tryby, saksofon charczy, a szybkie klawisze dopełniają reszty. Muzycy
maszerują równym krokiem, szyją gęsty ścieg, który niespodziewanie traci moc
dzięki przebieglej akcji fletu, który tłumi opowieść i na powrót spycha ją w
obszar mrocznych subtelności.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trzecia, najkrótsza improwizacja, lepiona jest z drobnych, niekiedy
rwanych fraz. Smyczek, manipulacje w tubie i akcje wokół klawiatury - prawdziwa
gęstwina różnorodności. Tymczasem tembr piana znów nabiera brudu, jakby instrument
pracował pod zepsutym amplifikatorem, kontrabas raz za razem puszcza oko i
knuje kolejne intrygi, z kolei saksofon najpierw wyczekuje, a potem porywa całe
trio w kolejną eksplozywna przebieżkę. Muzycy dojść płynie przechodzą do ostatniej,
trwającej prawie kwadrans improwizacji. Ta budowana jest szczególnie
cierpliwie. Od fraz <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>, smyczkowych
westchnień i szumu w tubie dęciaka, poprzez mroczne, mgliste, ale melodyjne
gry, aż po ekspresyjne drony. No i przejście w tryb <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i>, które musi oznaczać tu eksplozję free jazzu! Piękny
szczyt implikuje jeszcze piękniejsze wytłumienie, wprost w ramiona preparowanych,
gęstych od smoły dźwięków. Narracja trafi intensywność, nabiera kameralnej nieoczywistości
i zdaje się szukać pomysłu na efektowną finalizację. To zadanie zostaje przydzielone
kontrabasowi, który zaczyna szyć spokojnym ściegiem i wyczekiwać na partnerów.
Gdy wraca piano, energia właściwa improwizacji szuka kolejnego wzniesienia. Uformowana
w post-jazzowy duet sieje popłoch, szczęśliwie klarnet też jest na scenie i przywołuje
resztę do dramaturgicznego porządku.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal">Kaufmann/ Gratkowski/ de Joode <i>Canberra</i> (Trokaan, LP/DL 2023). Frank Gratkowski – saksofon altowy,
klarnet, flet altowy, Achim Kaufmann – fortepian oraz Wilbert de Joode –
kontrabas. Nagranie koncertowe<i>, SoundOut
Festival</i>, <i>Drill Hall Gallery</i>,
Canberra, Australia, luty 2020. Cztery improwizacje, 37 minut.</p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-20256664642096254552024-03-08T03:48:00.000-08:002024-03-12T10:20:09.509-07:00Debacker & Javaid in Convolution!<p><br /></p><p>Dziś kolejny odcinek z cyklu <i>Idzie nowe i nie wolno tego faktu ignorować</i>! Artyści, jacy
stworzyli album, nad którym pochylimy za moment receptory muzycznych zmysłów
gościli już na naszych łamach, ale wciąż są twórcami na tzw. dorobku i
bezwzględnie uznawać ich winniśmy za młodą, świeżą krew europejskiej muzyki improwizowanej.
I to, tej definitywnie wysokogatunkowej.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pianistka Marlies Debacker i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">sax player</i> Salim(a) Javaid (muzyk zdaje się używać swojego imienia
zarówno w formie męskiej, jak i damskiej, zatem pozostańmy przy określeniu
obcojęzycznym) przygotowali dla nas pięć kompozycji (nawet podzieli się ich
autorstwem), które w procesie wykonawczym smakują pełnokrwistym free improv.
Pierwsza z nich trwa prawie jedenaście minut, pozostałe to nieco krótsze formy.
<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBSYHSoN16PXBFLlKOONKmsPtx18KXhA9m6W_StyjLqAm4a5NYVmDV-d-o7wnQiNZwkJZPyjIMA9RJzPhscN8M5wDaZBVMTrOzcXPMTukMNnb_rRjlRzIXXf3AEQTmxsPS89USG-8RYuApopwXgv4GtpcLQolKRR3DlkHateSm2zIOLw3Hat2YAK8agdY/s500/Convolution.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBSYHSoN16PXBFLlKOONKmsPtx18KXhA9m6W_StyjLqAm4a5NYVmDV-d-o7wnQiNZwkJZPyjIMA9RJzPhscN8M5wDaZBVMTrOzcXPMTukMNnb_rRjlRzIXXf3AEQTmxsPS89USG-8RYuApopwXgv4GtpcLQolKRR3DlkHateSm2zIOLw3Hat2YAK8agdY/w400-h400/Convolution.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal">Rytuał minimalistycznego otwarcia tworzą tu drobne uderzenia
wewnątrz pudła rezonansowego piana, powiewy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">lekkiego</i>
dęciaka na pogłosie i głucha, wszechobecna cisza. Pojawiają się także subtelne,
matowe brzmiące klawisze, które zdają się stemplować coraz głębsze westchnienia saksofonu. Z dwóch strumieni fonii lepi się delikatny rezonans, który
śpiewa tubą dęciaka i strunami piana. W drugiej części doświadczamy nieco
większej porcji melodyki – z jednej strony delikatnie szorowane struny, z
drugiej półśpiewne odgłosy z tuby, a także odrobina mechaniki – coś skacze po
strunach, intensywnie pracują też dysze saksofonu. Narracja syci się nie do końca
leniwą nerwowością, z czasem nabiera masywności i niemal post-industrialnej
intensywności. Muzycy świetnie na siebie reagują, niemal bawią się w pytania i odpowiedzi,
po czym hamują wprost w rezonującą ciszę. Opowieść kona przy wtórze rytmicznego
stukania w pudło rezonansowe fortepianu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trzecią narrację kreuje nerwowy suspens. Grzmi subtelne
echo, do naszych uszu dociera delikatne stukanie i saksofonowe przedechy. Zdaje
się, że Javaid używa tu cięższego kalibru, to zapewne baryton. Debacker na niedługą
chwilę zamienia się w perkusjonalistkę, po czym przechodzi w tryb pracy na klawiaturze.
Opowieść pęcznieje, a z tuby saksofonu docierają niemal <i style="mso-bidi-font-style: normal;">butcherowsko</i> brzmiące parsknięcia, niczym biczowanie coraz
gęstszego echa. Incydentalnie dźwięki potrafią być teraz całkiem głośne, choć
wokół nich panoszy się szemrana cisza. Sama finalizacja smakuje konstytucyjnym
minimalizmem. W czwartej odsłonie Marlies pracuje zapewne na <i style="mso-bidi-font-style: normal;">clavinecie</i>, jakby szarpała za grube
struny, raczej nie fortepianowe. Salim(a) wpada tymczasem w drobne konwulsje. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Flow</i> nabiera pewnej mechanicznej powłoki,
a każdy dźwięk wchodzi w bystre interakcje z pozostałymi. Nerwowe tempo niespodziewanie
jednak umiera, pchając muzyków w świszczącą delikatność, kameralną powolność, niemal
grobowe westchnienia. Po niedługim czasie opowieść na powrót nabiera życia i
dodatkowo pewnej pokracznej melodyjności. Z tą zaskakującą przywarą <i style="mso-bidi-font-style: normal;">skomponowana</i> improwizacja efektownie
pęcznieje. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Ów dalece fantastyczny album wieńczy pieśń pożegnalna, tkana
z echa, rezonującej tuby saksofonu i pudła rezonansowego piana. Opowieść
faluje, unosi się ku górze i opada na samo dno. Niektóre dźwięki dochodzą tu z głębokiej
krypty, a całość przypomina ceremonialne namaszczenie umarłego. Ostatnia prosta
szkli się rezonującym ambientem.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Debacker/ Javaid <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Convolution</i>
(Impakt Köln, CD 2024). Marlies Debacker - fortepian, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">clavinet</i> oraz Salim(a) Javaid – saksofony. Nagranie zarejestrowane
w LOFT Köln, luty 2023. Pięć kompozycji/ improwizacji, 35 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p><p class="MsoNormal"><o:p><br /></o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-17719453293631564462024-03-05T08:49:00.000-08:002024-03-05T08:49:04.823-08:00Anaïs Tuerlinckx with Burkhard Beins in two trios!<p><br /></p><p>Promowanie młodych, kreatywnych artystów muzyki
improwizowanej, upublicznianie imion i nazwisk wartych długoterminowego
zapamiętania, to zadanie <i>Trybuny Muzyki
Spontanicznej </i>wyryte złotymi literami w akcie założycielskim.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">A zatem do dzieła! Rezydująca w Berlinie, belgijska pianistka
Anaïs Tuerlinckx, improwizatorka i performerka trafiła do odtwarzaczy redakcji
całkiem niedawno, ale zdaje się, że zostanie tam na dłużej. W roli muzycznego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">promotora</i> wystąpił w jej wypadku berliński
perkusjonalista, eksperymentator wielu fonicznych mediów, Burkhard Beins, muzyk,
którego trudno pominąć omawiając atuty europejskiej sceny muzyki kreatywnej – zarówno
improwizowanej, jak i tej skłaniającej się ku bardziej uporządkowanym formom,
charakterystycznym dla muzyki współczesnej. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Przed nami dwa albumy wspomnianych artystów, w obu przypadkach
trzyosobowe improwizacje. Obie skrzą się wyjątkową jakością, choć są od siebie
w ujęciu estetycznym, a zwłaszcza instrumentalnym, daleko oddalone. Najpierw
trio w pełni akustyczne – preparowany fortepian, kontrabas i instrumenty perkusyjne,
potem zaś dzieło definitywnie elektroakustyczne, które obok piana sięga po szerokie
akcesorium elektroniczne, tajemnicze obiekty i amplifikowane talerze perkusyjne.
Wśród artystów uzupełniających oba tria dwa nazwiska raczej rzadko wymieniane w
mediach muzycznych, choć absolutnie godne zapisania w waszych kajetach, tudzież
internetowych przeglądarkach – kontrabasista Jonas Gerigk i multiinstrumentalistka
Andrea Ermke. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9IhXObJRK37Agczb5GhI21L48JlGiUfiUTlTTpWIz4vuVRLLEB8swFZOp0Kgan4JSmG7p9qnrZ-YIaMDrDJmQ9OSZd7iUYKnLbrQDTfWekF00GPFgyhgqt9xudEhEzm0vy0YwrGO0dW7T7s1yLFYH3Tgur0ryOTR76djdfFhhWajssFPu90qS99w_Zt8/s1200/a2611226913_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1199" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9IhXObJRK37Agczb5GhI21L48JlGiUfiUTlTTpWIz4vuVRLLEB8swFZOp0Kgan4JSmG7p9qnrZ-YIaMDrDJmQ9OSZd7iUYKnLbrQDTfWekF00GPFgyhgqt9xudEhEzm0vy0YwrGO0dW7T7s1yLFYH3Tgur0ryOTR76djdfFhhWajssFPu90qS99w_Zt8/w400-h400/a2611226913_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Au Crépuscule<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza improwizacja budzi się w ciszy, lepi ze skromnych,
ledwie słyszalnych fraz. Drobne uderzenia, subtelne szarpnięcia i pierwsze obłoki
rezonansu – narracja płynie dość leniwie, ale zdaje się, że minimalizm nie
będzie dziś zasadniczą ideą działania tej trójki artystów. Pianistka pracuje
zarówno wewnątrz pudła rezonansowego, jak i na jego powierzchni, a jej delikatny
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">sound </i>przypomina zatopiony gamelan, doposażony
w matową melodykę. Kontrabasista początkowo wyczekuje, ale po pierwszym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">stoppingu</i> wprost w ciszę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">zero</i>, zaczyna frazować smyczkiem. Z
kolei perkusjonalista czuwa nad całością dramaturgii i stawia stemple obecności
w perfekcyjnie dobranych momentach. Ten ostatni chętnie wchodzi też w perkusjonalne
akcje imitacyjne z pianistką. Tym zaś, który najczęściej zmienia szyk opowiadania
jest kontrabasista. Ciągła zmiana, to definitywnie filozofia jego improwizacji.
W połowie narracji buduje nisko osadzony dron, który efektownie koreluje z
dwoma strumieniami rezonansu, generowanymi przez partnerów. Po kolejnym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">stoppingu</i> na moment zostaje sam i kreuje
niemal mechanistyczne fonie, prawdopodobnie pocierając dłonią o glazurę pudła
rezonansowego kontrabasu. W ramach konstruktywnej reakcji u pianistki i perkusjonalisty
pojawia się więcej preparowanych, niekiedy dość drapieżnych fraz, dzięki czemu
cała improwizacja nabiera delikatnie post-industrialnego posmaku. Nim prawie dwudziestominutowy
set dokona swojego żywota, opowieść przejdzie jeszcze drobną kulminację i
jeszcze piękniejszą fazę uspokojenia, by ostatecznie dobrnąć do efektownego, pełnego
fajerwerków finału, budowanego przez trzy ośrodki perkusjonalnego hałasu. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga improwizacja ma także długość winylowej strony, ale
jej początek znacznie różni się od pierwszej odsłony. Nastrój jest nadal
mroczny, ale opowieść nabiera odrobinę onirycznego klimatu. Pianistka pracuje na
klawiaturze, ledwie ją dotykając, kontrabasista rzeźbi martwą melodię na
smyczku, a głównym zadaniem perkusjonalisty jest <i style="mso-bidi-font-style: normal;">strzelisty</i> rezonans talerza, jakże charakterystyczny dla Eddiego Prévosta.
Narracja zdaje się teraz być dalece linearna, odrobinę melodyjna, na poły
post-jazzowa, zwłaszcza, gdy do akcji wkraczają dzwonki i gongi. Podobnie jak w
części pierwszej muzycy stosują przystanki, na moment toną w głębokiej ciszy,
po czym inicjują nowy wątek. Po pierwszym z nich pianistka wraca do frazowania <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>, kontrabasowy smyczek schodzi
jeszcze niżej, a perkusjonalna chmura rezonansu pęcznieje. Akcja pozostaje
wszakże dalece filigranowa, a bardziej mięsista okaże się dopiero po kolejnym
przystanku. Na gryfie kontrabasu pojawiają się wtedy spore emocje, a chmury rezonansu
osadzone na flankach wydają się jakby bardziej intensywne. Improwizacja bez
trudu osiąga tu stan post-industrialny. Wszystko teraz drży i dygocze z zimna.
Mroczna opowieść, pełna nerwowych ruchów, dogorywa bez specjalnych lamentów. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgddqDcDytLpAtq-VDxALYTpjwjmco_KBdGpTuZwLUsMELDqSadnr_p38pYiq6PiF0dNEVz-HynRhrLscP9Hmp_-XRbE5ZSzh0LDFzMSspBHZCFtfxjbhUhNEoGdGhmhcIMxOA43rKMqmTvFy4aJYmVO66_C1We-sAwXtQDFpSbDtxA2ROFhJWJC7cJIqA/s3120/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3120" data-original-width="3118" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgddqDcDytLpAtq-VDxALYTpjwjmco_KBdGpTuZwLUsMELDqSadnr_p38pYiq6PiF0dNEVz-HynRhrLscP9Hmp_-XRbE5ZSzh0LDFzMSspBHZCFtfxjbhUhNEoGdGhmhcIMxOA43rKMqmTvFy4aJYmVO66_C1We-sAwXtQDFpSbDtxA2ROFhJWJC7cJIqA/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Toggle<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">Drugie trio gra dla nas niespełna dwa kwadranse, ale wydaje
się, że na etapie rozwinięcia niesie jeszcze więcej emocji i dramaturgicznej intensywności.
Choć w fazie początkowej wszystko, co dostarcza nam trójka muzyków moglibyśmy
poprzedzić przedrostkiem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">mikro</i>.
Zgrzyty, szmery, szelesty, obiekty plastikowe i metalowe, pudło rezonansowe
fortepianu, drżące struny i subtelne spiętrzenia – wszystko budowane na ogół frazami
akustycznymi, ledwie zdobione plamami syntetyki, definitywnie w wymiarze <i style="mso-bidi-font-style: normal;">mikro</i>. Pierwsza syntetyczna chmura dźwięków
pojawia się po upływie sześciu minut. Nie tylko ona wszakże sprawia, iż
improwizacja nabiera gęstości i pewnej ulotnej dynamiki. Akustyka leje się
teraz lewą flanką, syntetyka zaś prawą. Opowieść z jednej strony nabiera powłoki
post-industrialnej, z drugiej syci się mechaniką przedmiotów, przypomina coś na
kształt <i style="mso-bidi-font-style: normal;">muzyki konkretnej</i>, formuje
zarówno w krótkotrwałe nawałnice, jak i mniej lub bardziej skromne ulewy. Akcji
przybywa tu z każdą chwilą, w tle pracuje intensywne echo, a muzycy szczególnie
piękni wydają się być na etapie przechodzenia od ogółu do szczegółu. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Drugi odsłona tego nagrania trwa niewiele ponad sześć minut,
ale i ona potrafi zapisać się niemal w każdej swej sekundzie intrygującymi
zdarzeniami. Powstaje z drobnej chmury rezonansu, płynie delikatnymi frazami <i style="mso-bidi-font-style: normal;">outside & inside piano</i>, w tle słyszymy
odgłosy żywego świata – przelatujące ptaki, ukradkowe rozmowy na leniwym
spacerze. Drobne, akustyczne fonie plamione są tu wyjątkowo subtelną elektroniką.
Echo fortepianowych młoteczków, plejady nanosekundowych sampli, lekkie obłoki rezonansu
pozostają w urokliwej równowadze elektroakustycznej. Koegzystencja umiaru i dramaturgicznej
ekwilibrystyki, jakby każdy dźwięk dzielony tu był na cztery, by w końcu dotrzeć
do jego prawdziwego wnętrza. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Anaïs Tuerlinckx/ Jonas Gerigk/ Burkhard Beins <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Au Crépuscule</i> (Confront Recordings, CD
2023). Anaïs Tuerlinckx – fortepian, Jonas Gerigk – kontrabas oraz Burkhard
Beins – instrumenty perkusyjne. Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Saxstall</i>,
Pohrsdorf/Tharandt, kwiecień 2023. Dwie improwizacje, 40 minut<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Toggle (Anaïs Tuerlinckx, Andrea Ermke, Burkhard Beins) <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Live at PAS</i> (Scatter Archive, DL 2023). Anaïs
Tuerlinckx – fortepian, obiekty, Andrea Ermke - minidysk, sample oraz Burkhard
Beins –amplifikowane talerze, elektronika, sample. Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Petersburg Art Space</i>, Berlin, luty 2023.
Dwie improwizacje, 26 minut.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-44592547662179962772024-03-01T00:03:00.000-08:002024-03-01T00:03:40.370-08:00Barcelona’ Five Of A Kind: Behenii! Still Life #1! Seis Amorfismos! Postcards! Interfase!<p><br /></p><p>Dziś pięć szybkich strzałów wprost ze Stolicy Katalonii! Kolejne
dowody rzeczowe w sprawie retorycznej dysputy <i>Czy na północno-wschodnich rubieżach Półwyspu Iberyjskiego dzieje się
coś istotnie wartościowego na polu muzyki kreatywnej</i>.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Nie tak dawno na tych łamach chyliliśmy nasze czoła i recenzenckie
pióro dla dwoma ostatnimi płytami tria Phicus. Tym razem sięgamy po nagrania z udziałem
muzyków rzeczonego tria. Wszystkie tak od siebie różne, jak tylko to możliwie
po tej stronie muzycznej wyobraźni, wszystkie wszakże wydają się równie piękne,
wartościowe i zasługujące na ocean burzliwych oklasków. Nasz barceloński zbiór uzupełniamy
swobodnym jazzem z … Argentyny, ale wydanym pod sztandarem Discordian Records,
z udziałem gitarzysty, który wydaje się być stałym elementem iberyjskiego świata
muzyki doskonałej.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jesteśmy tu w gronie samych dobrych znajomych, zatem do
skupionego odczytu i odsłuchu pięciu albumów przystępujemy bez zbędnej zwłoki.
Poza jednym wyjątkiem nagrania datowane są na rok bieżący i docierają do nas na
nośniku elektronicznym - ledwie jedna pozycja uzupełniona skromnym nakładem
kasetowym, inna zaś kompaktowym. Cóż, znak czasów, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tempus signum</i>, czy jak to tam szło. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNwguAwgUKggs3n4JaebJVvxHTwHyWV-J0f3BEz3oYdR0Km49Mk8bp5DHCFGfPqNTg5QUPLnrzj-7ppQXi2IeA-pNTMtjaXb0nY_16wtwoPkKGfL5TJpThJs_3H3MNVUVD_GhT8xTRvFrJ94ehUw0FF_uyhTKjFvVNTJCMZDzYDCM7pKGdww5kB5JhInk/s1600/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNwguAwgUKggs3n4JaebJVvxHTwHyWV-J0f3BEz3oYdR0Km49Mk8bp5DHCFGfPqNTg5QUPLnrzj-7ppQXi2IeA-pNTMtjaXb0nY_16wtwoPkKGfL5TJpThJs_3H3MNVUVD_GhT8xTRvFrJ94ehUw0FF_uyhTKjFvVNTJCMZDzYDCM7pKGdww5kB5JhInk/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">El Pricto/ Don Malfon/ Vasco Trilla <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Behenii - Part I</i></b>
(Discordian Records, DL 2024)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Golden Apple</i>, Barcelona,
wrzesień 2023: El Pricto – syntezator modularny, Don Malfon – saksofon
barytonowy i altowy oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Osiem
improwizacji, 38 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Te trzy pomnikowe postaci barcelońskiej sceny kreatywnej
grały ze sobą milion razy, ale nigdy w takim trio. Od czasu, gdy El Pricto
porzucił saksofon na rzecz taplania się w syntetycznych dźwiękach, ich
spotkanie stało się naturalną koleją rzeczy. Minionej jesieni w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Złotym Jabłku</i> nagrali dużo materiału, tu
prezentują jego pierwszą część. Album przypomina chorobę dwubiegunową w stadium
dalece zaawansowanym. Utwory nieparzyste to intensywne, niemal free jazzowe
kubły pomyj, pięknie łączące analogowy syntezator z preparowanym saksofonem (na
ogół barytonowym) i bystrym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">circle
drummingiem</i>. Utwory parzyste leją się leniwie niczym magma zła, przez
samych artystów jakże trafnie określone jako <i style="mso-bidi-font-style: normal;">industrial ambient</i>. Wspaniały album, bez dwóch zdań! <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pieśń otwarcia z miejsca stawia nas u podnóża ściany dźwięku
– gęsta struga syntetyki, rozkrzyczany, skowyczący, na poły preparowany oddech barytonu
i zwinna perkusja, która szybkim ruchami oplata wszystko niczym tarantula. Saksofon
potrafi tu wnieść się na wysoką górę, z kolei syntezator ryć bruzdy w ziemi. Intensywny,
pełen pokracznej rytmiki, kompulsywny, post-industrialny horror. Druga opowieść
przenosi nas, zgodnie z anonsem, do świata czerstwego, chropowatego ambientu.
Echo, podmuchy suchego powietrza i pulsujące, drżące, filigranowe plamy
syntetyki, a wszystko skąpane w chmurze rezonansu. Pomiot preparowanych fraz, gdzie
akustyka szuka syntetycznej powłoki, a wyczekiwany poranek nigdy nie nadchodzi.
Trzecia narracja, to powrót do sytuacji dynamicznej - rodzaj gry na małe pola,
gdzie każdy dźwięk przypomina plamę gęstej krwi. Baryton błyszczy, syntezator
syczy jak wąż, a gongi i dzwonki wieńczą szybkie zakończenie. Czwarta,
ambientowa strona mocy, skupia się na łagodzących podmuchach rezonansu, pełna
jest trudnych do zdefiniowania fonii (barcelońskie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">fake sounds</i> działają!). Piąta historia wraca do idiomu free jazzu,
tu jest jednak podejrzanie łagodna i czysta w brzmieniu, pchana do przodu kocimi
ruchami perkusji. Pod koniec nabiera zaskakującej ulotności i ginie w chmurze
niedopowiedzenia. Szósta część kontynuuje zainicjowany w poprzedniej odsłonie mroczny
oniryzm, ale zgodnie z konstytucją albumu prowadzona jest przy zerowej
dynamice. Blisko ciszy, z garścią matowych melodii, przypomina raczej
psychodeliczną kołysankę. Siódma improwizacja, to wrzask, krzyk i skomlenie!
Masywne, turpistyczne dźwięki - konsekwentne rozdzieranie ledwo, co zastygłych
ran. Ekspresyjna wymiana zdań kreuje zapewne najbardziej intensywny fragment
albumu, zwieńczony trupim odorem. Ostatnia historia toczy się wedle reguły ambientowej,
ale wraz z rozwojem sytuacji nabiera mięsistej faktury i generuje kolejny wyziew
emocji. Od drżących przedmiotów na membranie werbla, przez metaliczne chroboty
z tuby dęciaka, po plamy soczystej syntetyki. Ta ostatnia zdaje się tu być dość
spolegliwa, podczas gdy jej akustyczna interlokutorka nad wyraz niebezpieczna. Improwizacja
delikatnie narasta, po czym mgliście obumiera. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZCeTaG9IffD6DGV2N8fyxm1Ak5XN1NJ3_BPZ-_ha2k3M7Ju6bfBuGdDWr7eDrfyh8rSssfdH-zDJ9OMPYxt6RJKYno7G6eAZ49cvOTtrfWTEYtKlV61o9pVMejTqPtCEOf-Z9cCH23Y8LaSRIG18cn2nwOMNP7CkXp9RPWZwCSmUIg2e3ntVYvdXOeLo/s1400/cover.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1400" data-original-width="1400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZCeTaG9IffD6DGV2N8fyxm1Ak5XN1NJ3_BPZ-_ha2k3M7Ju6bfBuGdDWr7eDrfyh8rSssfdH-zDJ9OMPYxt6RJKYno7G6eAZ49cvOTtrfWTEYtKlV61o9pVMejTqPtCEOf-Z9cCH23Y8LaSRIG18cn2nwOMNP7CkXp9RPWZwCSmUIg2e3ntVYvdXOeLo/w400-h400/cover.png" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Slight Deform <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Still Life #1</i></b> (Bandcamp’
self-release, DL 2024)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Rosazul Studio</i>,
Barcelona, listopad 2022: Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Clara Lai –
fortepian. Trzy utwory, 35 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Duet niepowtarzalnego gitarzysty i równie intrygującej
pianistki debiutował fonograficznie całkiem niedawno nieco konceptualnym
albumem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Inside</i>, posadowionym na
skraju muzyki współczesnej. Dziś Ferran i Clara powracają z nagraniem definitywnie
niezwykłym – skoncentrowanym na dźwiękach preparowanych gitary i fortepianu,
które toczą swe pięknie życie w dalece fascynującej wręcz koegzystencji. Celem
działań obu artystów jest tu nade wszystko wzbudzanie post-ambientowego
rezonansu. Efekt tych prac w każdej sekundzie niezbyt długiego albumu zdaje się
być definitywnie wartościowy. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Album otwiera niemal dwudziestominutowa ekspozycja. W jej trzewiach
mości się pewna zastygła w bezruchu medytacja, rodzaj ceremonialnej rozmowy z ciszą.
Na powierzchni rodzą się zaś dźwięki mniej lub bardziej zwarte w czasie i
przestrzeni, które wchodzą w interakcje, a nade wszystko budują wzajemnie
przenikające się strumienie rezonansu. Duch wielkiego AMM, nie tylko w zakresie
formy, ale także brzmienia, zdaje się unosić nad muzykami z dalece nieoczywistą
intensywnością. Artyści frazują niekiedy bardzo delikatnie, ledwie muskają struny,
tudzież klawisze. Wprawione w ruch obrotowy dźwięki potrafią tu jednak nabierać
niemal post-industrialnej muskulatury. Oniryczna aura, mrok otoczenia, szum
martwego życia. Powolność, majestatyczność, ciągi powtórzeń, ale nie minimalizm.
Ferran koncentruje się na flażoletach, Clara pracuje na ogół wewnątrz fortepianu,
a jeśli używa klawiatury, czyni to rzadko i z dużym namaszczeniem dramaturgicznym.
Płynna narracja drży i pulsuje, by po chwili ginąć w strudze matowego ambientu.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga historia trwa pięć minut i sprawia wrażenie repryzy
części pierwszej, ale definitywnie skondensowanej. Zaczyna ją pisk z głębokiej krypty
rozrywający gęstą, mroczną ciszę. W tle mości się prawdziwie barceloński <i style="mso-bidi-font-style: normal;">fake sounds’ background</i>. Warstwy rezonansu
nakładają się tu jedna na drugą, a ów proces nie ma chyba końca. Trzecia opowieść
nieznacznie przekracza dziesięć minut i zdaje się być inna niż jej poprzedniczki.
Artyści generują to plejady drobnych, niekiedy urywanych fraz. Struny ich instrumentów
brzęczą, skrzypią, tudzież wpadają w subtelne sprzężenia. Muzycy liczą struny, badają
ich odporność na incydentalny nacisk. Bywa, że schodzą do pojedynczych dźwięków
i budują echo. Całość ma tu wszakże swój tajemniczy, wewnętrzny rytm,
przypomina martwy taniec w pustce gasnącego rezonansu. Ów rytuał dramaturgicznej
powolności dogorywa mglistymi dźwiękami klawiszy i gitarowych półakordów. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1dNY3rfCKEIRjfqArUN8c3cYFbEzsSPObbS9MqOOti__lEKRQLdGhW8dlA0OKvPcborcfU7PGGba6TvvTrOKb3yf7mFI-9lurKFpGEZwXHIz8dl4anFIKndMNH-ImTLvQNqDgwidFvXPH329UmdmN8_SJt5NTuICsP2rxUe_gGxh4eKJ1HYfAVwUdxT8/s1200/a0652061366_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1199" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1dNY3rfCKEIRjfqArUN8c3cYFbEzsSPObbS9MqOOti__lEKRQLdGhW8dlA0OKvPcborcfU7PGGba6TvvTrOKb3yf7mFI-9lurKFpGEZwXHIz8dl4anFIKndMNH-ImTLvQNqDgwidFvXPH329UmdmN8_SJt5NTuICsP2rxUe_gGxh4eKJ1HYfAVwUdxT8/w400-h400/a0652061366_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal">Diego Caicedo <b><i>Seis Amorfismos</i></b> (Bandcamp’
self-released, CD/DL 2023)</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Golden Apple</i>, Barcelona,
2021/22: Diego Caicedo – gitara elektryczna, kompozycje, dyrygentura, adaptacja
tekstu poetyckiego, Sarah Claman – skrzypce, Francesc Llompart – skrzypce, João
Braz – wiolonczela, Àlex Reviriego – kontrabas oraz Carlos Jorge – głos.
Dziewięć utworów, 49 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Bez wątpienia takiego albumu jeszcze nie słuchaliście! Black
metalowa gitara, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">growlowy</i> wokal i …
kwartet smyczkowy, tu skoncentrowany równie silnie na czystym, jak i brudnym,
preparowanym frazowaniu. Autor całego przedsięwzięcia jest nam doskonale znany,
to muzyk niezliczonej liczby talentów i miłośnik równie bogatej palety
gatunkowych odniesień. To szalone opowiadanie Caicedo, to sześć nagrań
poczynionych w pełnym składzie i trzy bonusy, grane już samotnie przez
gitarzystę. Wielkie emocje, niekiedy wręcz epicki rozmach i kolejny dowód, że
wyobraźnia kreatywnego muzyka zdaje się nie mieć granic. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Siarczyście brzmiąca gitara, zlany z nią niski tembr kontrabasu,
szalejące na <i style="mso-bidi-font-style: normal;">backgroundzie</i> skrzypce i
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">cello</i>, wreszcie rozkrzyczany,
spazmatyczny wokal – ten album nie mógł zacząć się bardziej intensywnie. Narracja
płynie zapewne zgodnie z wolą kompozytora, ale przestrzeń na improwizowane wybuchy
ekspresji zdaje się tu być nieograniczona. Niemal <i style="mso-bidi-font-style: normal;">noise’owa</i> gramatura buduje emocje, ale brzmienie całości jest dalece
selektywne. Zmutowane <i style="mso-bidi-font-style: normal;">black chamber</i>
kontynuuje dzieło zniszczenia w drugiej części, która zdaje się być minimalnie
łagodniejsza. Wypełniona mrowiem strunowych dźwięków, przypomina modlitewną
celebrę, ale czasem nabiera podskórnej dynamiki – gitara i głos bluzgają wtedy złem,
a strunowce toną w bystrych kontrapunktach, na koniec nie stroniąc od preparacji.
Prawdziwe męczarnie lovecraftowskich <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Przedwiecznych</i>.
W kolejnej odsłonie muzycy sprawiają wrażenie, jakby celem ich działań było naciąganie
strun do granic ich fizycznej wytrzymałości. Narracja płynie, balansuje na
linie, łapie spore połacie melodyki i niekiedy czystego, strunowego brzmienia.
Czwarta opowieść powraca do owej modlitewnej celebry, jaką znamy z drugiej części.
Mroczna melodyka zostaje tu rozerwana na strzępy histerią wokalisty, która w ostateczności
doprowadza do efektownego, zgiełkliwego spiętrzenia. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Piąta opowieść zaskakuje. Bazuje bowiem na niemal funkowym frazowaniu
gitary, która brzmi tu niczym bas. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Strings</i>
po kilku pętlach ochoczo wchodzą do gry i generują kolejne porcje emocji.
Łamana, gasnąca dynamika, nisko ugięte kolana i niemal akustyczna faza środkowa
podprowadza nas pod gitarowe zakończenie, skonsumowane połaciami dubowych preparacji,
czyniącymi ów fragment albumu jednym z najbardziej efektownych. Szósta część znów
sięga po kameralną śpiewność, tak, jak to czyniły poprzednie parzyste kompozycje.
Melodyjna introdukcja zostaje tu ponownie zbesztana black metalowym wyziewem gitary
i wokalu. Strunowce przechodzą do roli kontrapunktujących i czynią to z niezwykłą
zawziętością. Po czasie opowieść przygasa i przenosi nas w bezmiar kameralnych,
niemal czystych fraz, a w ostateczności ginie w mrocznym, niemal delirycznym
ambiencie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Zgodnie z anonsem, trzy ostatnie części albumu, to solowe ekspozycje
gitarzysty. Najpierw muzyk tonie w post-metalowych kłębach tłumionych emocji.
Faluje na wzburzonym morzu, sugeruje rozwinięcie, decyduje się jednak na ugaszenie
narracji dźwiękami bijącego dzwona. Również ósma opowieść ma fazę, w której
brakuje jedynie gęstej sekcji rytmicznej, gotowej zanieść gitarzystę wprost do
piekła. W pewnym momencie muzyk wybiera jednak mroczną otchłań gęstego,
siarczystego ambientu, który okazuje się dubową przepaścią. Końcowe frazy tego niesamowitego
utworu przywodzą na myśl hałas godny huty szkła. Finałowa ekspozycja bazuje na sprzężeniu
i siarczystych półriffach, ale czynionych na wdechu. Reasumują ów piękny album kolejną
porcją trwogi i egzystencjalnej pustki. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8Gr3GGuERKor0Db81bZJCi2AjIzbmO4h1mcGkpxaDxefPaVyL651PWsSSCRzshJnPWNk5O-zSGJK21vmT9vaeET9guEwsZmavHnG-RksxS6q-2rprczPlqJUNfXI089FiVdJ8G-ScPoY4K3DC6zwXh64yRAQ35bRFxzlJfj_mUNYYqXmYyzwZo9DT9Mc/s1400/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1400" data-original-width="1400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8Gr3GGuERKor0Db81bZJCi2AjIzbmO4h1mcGkpxaDxefPaVyL651PWsSSCRzshJnPWNk5O-zSGJK21vmT9vaeET9guEwsZmavHnG-RksxS6q-2rprczPlqJUNfXI089FiVdJ8G-ScPoY4K3DC6zwXh64yRAQ35bRFxzlJfj_mUNYYqXmYyzwZo9DT9Mc/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Jonathan Deasy & Àlex Reviriego <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Postcards </i></b>(Crystal Mine,
Kaseta/ DL 2024)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Miejsca akcji i czas nieznane: Jonathan Deasy - <i style="mso-bidi-font-style: normal;">stochastic sampler</i>/ <i style="mso-bidi-font-style: normal;">supercollider </i>oraz Àlex Reviriego – kontrabas. Cztery utwory, 43
minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Ten album stworzony został w dwóch czaso-przestrzeniach.
Najpierw nagrane zostały improwizacje na kontrabas przy użyciu dalece
rozszerzonych technik artykulacji. W dalszej kolejności trafiły one w otchłań
elektroniki i najrozmaitszych, tajemniczych aplikacji, które zdekonstruowały
dostarczony materiał, ale też wygenerowały dodatkowe, niemałe pokłady jakości.
Oto płyta, który ukoi nasze receptory słuchu po gitarowej nawałnicy sprzed
chwili, ale też zaintryguje i przeniesienie po raz kolejny w obszary foniczne, w
których z pewnością przebywamy niezwykle rzadko. Pierwsza i czwarta odsłona
albumu, to utwory kilkunastominutowe, dla których bazą są kontrabasowe frazy
grane <i style="mso-bidi-font-style: normal;">arco</i>. Dwie środkowe części - znacznie
krótsze - stanową post-elektroniczny obraz dźwięków generowanych techniką <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i>. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Początek tego niezwykle onirycznego spektaklu o niepoliczalnych
płaszczyznach piękna stanowi kilka strumieni smyczkowych preparacji. Dźwięki zdają
się tu przypominać zmutowany, ptasi śpiew, niekiedy dość histeryczny, a całość
tej fazy podróży ma wymiar niemal całkowicie akustyczny. Z czasem coraz gęstsza
struga post-ambientu nabiera syntetycznego posmaku, jakby kontrabasowe dźwięki
systematycznie traciły swoją akustyczną powłokę. Lepiąca się w elektroniczny
dron opowieść już tylko incydentalnie barwiona jest frazami przypominającymi
dźwięki żywego instrumentu. W dwóch kolejnych opowieściach płyną do nas
strumienie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">szarpanych</i> dźwięków. W każdym
przypadku są one nad wyraz delikatne, wręcz ulotne, acz zatopione w oceanie
mroku i tajemniczości. Najpierw przypominają brzmienie gamelanu, w drugim zaś przypadku
mandoliny. Narracja potrafi tu delikatnie zapętlać się, ale nie traci spokoju
ducha i niemal relaksacyjnego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">backgroundu</i>.
W ostatniej części powracamy do zmultiplikowanych fraz smyczkowych. Dźwięki są
teraz bardziej rozmyte, definitywnie łagodniejsze, choć jeszcze bardziej
zanurzone w mroku, czasami przypominają brzmienie melodiki. Ów mglisty,
niekiedy szemrany ambient wydaje się być na swój sposób śpiewny, melodyjny, ale
też zrezygnowany, smutny, niczym kołysanka dla umarlaków. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiNjICXUM7f_pnJdsFflDjGf_tVlGLFQy9JBhyphenhyphenQdFQk6abu7h0UiGNT563ERsxywEH8lipFLA4vv0oX39KIfoeEahAPmb_4JsjgQ3cSGse73lWeNm725kfCzWEgzB5h7BzBFAK6EBH521erLdLPHjAqvgeLg_raRYRMZU-MO7JbU8-p_qHT9XFddO5iug/s2000/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2000" data-original-width="2000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiNjICXUM7f_pnJdsFflDjGf_tVlGLFQy9JBhyphenhyphenQdFQk6abu7h0UiGNT563ERsxywEH8lipFLA4vv0oX39KIfoeEahAPmb_4JsjgQ3cSGse73lWeNm725kfCzWEgzB5h7BzBFAK6EBH521erLdLPHjAqvgeLg_raRYRMZU-MO7JbU8-p_qHT9XFddO5iug/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Nataniel Edelman/ Luciano Bagnasco/ Santiago Lamisovski/
Fermín Merlo <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Interfase </i></b>(Discordian Records, DL 2024)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">La cuerda mecánica</i>,
Buenos Aires, wrzesień 2022: Nataniel Edelman – fortepian, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">melodica</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">quena</i>, kalimba,
Luciano Bagnasco – gitara elektryczna, Santiago Lamisovski – kontrabas oraz
Fermín Merlo – perkusja. Osiem utworów, 29 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jazzowy kwartet ze stolicy Argentyny nie potrzebuje wiele,
by budować efektowne improwizacje, z samego źródła gatunku czerpiąc jedynie to,
co najistotniejsze – pewną naturalną żywotność, niebanalny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">groove</i>, tudzież swobodę artystycznej kreacji. Gitarzystę znamy tu
świetnie, pianista ma już za sobą album wydany w Clean Feed z amerykańskimi
VIP-ami gatunku, z kolei dla kontrabasisty i perkusisty to zapewne debiut na
naszych lamach. Jak zwykle w przypadku nagrań z tamtej części świata, moc
szacunku dla słuchacza w połączeniu z umiejętnością budowania zwartej narracji
– album nie trwa nawet dwóch kwadransów. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza opowieść trwa prawie dziewięć minut i stanowić może
rodzaj autoprezentacji kwartetu. Równy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">step</i>
fortepianu niesiony spokojnym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">groove</i>
sekcji rytmu i frazująca na pogłosie gitara, która zaczyna od jazzu, a kończy w
czeluściach bystrego psycho-rocka. W trakcie spowolnienia pojawia się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">melodica</i>, z kolei pod koniec pianista
szyje nam ekspresyjną ekspozycję, wpartą na pracy sekcji rytmu. Druga opowieść
ma dalece kameralny sznyt, a bogacona jest niemałą porcją dźwięków
preparowanych. W kolejnych dwóch utworach nie brakuje wyważonej emocjonalnie
dynamiki. Pierwszy z nich syci się niemal <i style="mso-bidi-font-style: normal;">fussion</i>-rockowym
anturażem (z pianem brzmiącym cokolwiek elektrycznie), drugi pięknie eksponuje
synkopowaną figurę rytmiczną, szukającą pewnego rodzaju ukojenia. Po drobnej
miniaturze muzycy prezentują nam łączone utwory szósty i siódmy. Najpierw szyją
nam drobny dysonans dynamiki – sekcja rwie do przodu, a gitara i piano stylowo
spowalniają. Pojawia się smyczek, szum wystudzonych, gitarowych <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pick-up’ów</i> i drobny instrument dęty. W drugiej
części tej podwójnej historii podobać się mogą gitarowe, post-psychodeliczne
preparacje, a także sposób, w jaki rozkołysana opowieść nabiera rumieńców.
Finałowy utwór, to rodzaj swobodnej improwizacji szyty umiarkowanie subtelnymi,
dalece mrocznymi frazami.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-82279566393847723362024-02-27T08:42:00.000-08:002024-02-27T08:42:00.499-08:00Phil Durrant & Daniel Thompson are Live and in the Studio!<p><br /></p><p>Legenda brytyjskiego free improv, Phil Durrant, muzyk,
którego onegdaj kojarzyliśmy ze skrzypcami, a także elektroniką, dziś muzykujący
najczęściej na mandolinie, spotyka na swojej drodze gitarzystę Daniela
Thompsona, muzyka młodszego przynajmniej o jedną generację, ale tu, na łamach <i>Trybuny</i>, znanego i hołubionego w stopniu
porównywalnym.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Muzycy najpierw przez ponad dwa kwadranse koncertują jednym
strumieniem dźwiękowym w londyńskim <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe
Oto</i>, a w dwa miesiące później dogrywają sześć krótszych improwizacji w
okolicznościach studyjnych. Dziś dokumentacja foniczna obu spotkań, dzięki niemniej
słynnemu wydawcy Bead Records, trafia do nas na poręcznym dysku kompaktowym i
bezwzględnie cieszy nasze uszy - od pierwszej do sześćdziesiątej piątej minuty
swej wartkiej narracji. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7dQDInUgxTG1_JmmeidwqcTyuex4YbgBxWrOerK6aSOuxMPhfb5rNuQwX2BKmcz4SsCMV3f86ZlGpk0pTtNc6o4QJ3pDB3dNJ0ei2zxA5HDh_za-XuSsE5lGO5M8-Teq9rjkzd8-0M-wZcJFsv4If4isI9edpp8v5VupYsa_GAzYwI7ves510OpOr2rw/s6016/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="6016" data-original-width="6016" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7dQDInUgxTG1_JmmeidwqcTyuex4YbgBxWrOerK6aSOuxMPhfb5rNuQwX2BKmcz4SsCMV3f86ZlGpk0pTtNc6o4QJ3pDB3dNJ0ei2zxA5HDh_za-XuSsE5lGO5M8-Teq9rjkzd8-0M-wZcJFsv4If4isI9edpp8v5VupYsa_GAzYwI7ves510OpOr2rw/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal">Artyści swoje koncertowe spotkanie rozpoczynają od leniwej
wymiany zdań. W tej dyspucie raczej szukają wspólnych płaszczyzn porozumienia,
imitacyjnego brzmienia, tudzież zgodnych zachowań niż powodów do stawania w
poprzek oczekiwań partnera. Pracują w skupieniu, ale nie wykazują tendencji do
akcji minimalistycznych lub innych skłonności do nudzenia publiczności. Incydentalnie
mandolina łapie tu rytm, z kolei gitara pętli się wokół własnych myśli.
Spokojna improwizacja ma swoje drobne spiętrzenia, często dyktowane repetującą gitarą,
jak choćby w środkowej partii rozgrywki. Muzycy nie stronią od dźwięków
preparowanych, choć nie są przesadnie aktywni w tym zakresie, lubią akcje <i>konkretne</i>, zwłaszcza gitarzysta, który
raz za razem czuje potrzebę przeszlifowania glazury strun. W tej płynnej, na
ogół linearnej opowieści, pozbawionej ekspozycji solowych, nie brakuje chwil
zadumy, które zdają się generować okazjonalne incydenty <i>call & responce</i>. W drugiej części seta muzycy na dłuższą chwilę
popadają w stan wytłumionej aktywności i zdają się zgłębiać w myśli dość luźno
związane z ciągiem przyczynowo-skutkowym koncertu. Pod jego koniec skorzy są
jednak realizować bardziej żwawe interakcje, nie stroniąc, nie po raz pierwszy,
od działań na poły mechanistycznych.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W części studyjnej artyści serwują na dwie dłuższe narracje
(10-minutową i ponad 7-minutową), a potem cztery zwarte, 2-3 minutowe epizody. W
tej pierwszej punktem wyjścia są matowo brzmiące półakordy mandoliny i
filigranowe szorowanie strun gitary. Oba strumienie dźwiękowe mają podobną
dynamikę, przechodzą przez fazę wzmożonej kreatywności, nie bez udanych powtórzeń,
po czym wpadają w mrok, ale tylko po to, by za moment wzniecić efektowną
kulminację. Druga z opowieści ma podobną dramaturgię – od minimalizmu otwarcia,
po niemal hałaśliwe wybuchy ekspresji na etapie rozwinięcia i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">kanciasty</i> finał. W części kolejnej muzycy
liczą struny, a odnajdują niemałe porcje post-melodii. Zaraz potem wpadają w
trans szorowania strun i rytmicznego ich uderzania, by po chwili zanurzyć się w
oceanie filigranowych, wręcz molekularnych fraz. W tej fazie nagrania nie
brakuje emocji, a szczególnie podobać się mogą preparacje gitarzysty. Część studyjną
albumu udanie reasumuje ostatnia improwizacja. Pełna przeciągłych westchnień,
dźwięków cedzonych przez zęby, nasączona minimalizmem umierającej ballady, bez
trudu odnajduje uzasadnione zakończenie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Phil Durrant & Daniel Thompson <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Live / Studio</i> (Bead Records, CD 2024). Phil Durrant - mandolina
oktawowa oraz Daniel Thompson – gitara akustyczna. Pierwsza improwizacja
nagrana na koncercie, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i>,
Londyn, styczeń 2022, pozostałe zarejestrowane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cable Street Studios</i>, marzec 2022. Łącznie siedem improwizacji, 65
minut. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-9804572163766397312024-02-25T01:07:00.000-08:002024-02-25T01:07:13.775-08:00Cranky Ego, czyli Owczarek, Carmona i Reuben w elektroakustycznej podróży koncertowej<p><br /></p><p>(informacja prasowa)</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Spontaniczny marzec w
poznańskim Dragonie otworzy trio Cranky Ego konsumujące muzyczny temperament Pauliny
Owczarek i jej kompanów z Andaluzji i Kostaryki – Javiera Carmony i Federico
Reubena. Trybuna Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club zapraszają na koncert
w niedzielę 3 marca. Będzie to już pięćdziesiąta siódma edycja cyklu
Spontaneous Live Series.<o:p></o:p></b></p><p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><br /></b></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHtDCRIhVXD9wceB-cDn6v7HYIOyo6YCbOc0rO7eIeQOEQ77teyxiICVMgICg2AOod6fkclH_U4uvPwhesava6Zy5B1eYr1MakgjigztlWGELCWOt4wUda-6kecpN56kxCvb9-fFIXKkY4ovagcxNQap8x9hTm2OlXlJrkz-Fd9y7x2yhheRiAOo2cB1w/s1920/428401443_906794574781380_4681190174160053299_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1005" data-original-width="1920" height="210" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHtDCRIhVXD9wceB-cDn6v7HYIOyo6YCbOc0rO7eIeQOEQ77teyxiICVMgICg2AOod6fkclH_U4uvPwhesava6Zy5B1eYr1MakgjigztlWGELCWOt4wUda-6kecpN56kxCvb9-fFIXKkY4ovagcxNQap8x9hTm2OlXlJrkz-Fd9y7x2yhheRiAOo2cB1w/w400-h210/428401443_906794574781380_4681190174160053299_n.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Krakowska saksofonistka Paulina Owczarek zakochała się w
improwizowanych dźwiękach Półwyspu Iberyjskiego dużo wcześniej niż uczyniła to Trybuna
Muzyki Spontanicznej. Grywała w Barcelonie i publikowała w Discordian Records
już w pierwszej połowie poprzedniej dekady. Dziś powraca z
andaluzyjsko-kostarykańskim składem, z którym muzykowała jeszcze wcześniej, do
tego w mecce free impro, czyli królewskim Londynie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Saksofon barytonowy Pauliny Owczarek, perkusja Javiera
Carmony i wielka chmura zagadkowej elektroakustyki Federico Reubena (z pewnym
naciskiem na komponent „electro”), która wchodzi w bystre interakcje z dźwiękami
akustycznym instrumentów, to foniczny konglomerat działań twórczych tria Cranky
Ego. Ten miraż zdarzeń nie może nie skutkować czymś definitywnie wartościowym.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trasa koncertowa tria obejmuje cztery terminy. Przed
koncertem w Dragonie muzycy zagrają jeszcze w Krakowie (Klub Baza, 29.02), Wrocławiu
(Galeria Exit, 01.03) i Kielcach (Defibrylator, 02.03).<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Spontaneous Live
Series, Vol. 57<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">3 marca 2024, Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3, godzina
20.00<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Cranky Ego:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Javier Carmona - perkusja<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Paulina Owczarek - saksofon barytonowy<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Federico Reuben - live coding.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Bilety: <a href="https://kbq.pl/121549">https://kbq.pl/121549</a></p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><o:p> </o:p></b></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Cranky Ego</b>, to
elektroakustyczne trio improwizatorów grających wspólnie od 2008 roku w
przeróżnych projektach muzyki eksperymentalnej i swobodnej improwizacji, od
duetów po orkiestry (m.in. Lanza!, PerroChimp, Chrząszcze, Krakow Improvisers
Orchestra, Orquesta de Improvisación de Málaga, London Improvisers Orchestra) -
od Londynu przez Andaluzję po Podlasie. We troje nagrali album „Live @ Javier’s
flat” (squid-box, 2010), zapis londyńskich początków ich muzycznej współpracy.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://soundcloud.com/paaulina/perro-y-paulina-no-4">https://soundcloud.com/paaulina/perro-y-paulina-no-4</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b><br /></b></p><p class="MsoNormal"><b>Javier Carmona</b>
(perkusja)</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Perkusista z Madrytu, mieszkający w Mollinie w Hiszpanii. Ma
duże doświadczenie jako improwizator na polu swobodnej improwizacji, free jazzu
i muzyki eksperymentalnej; koncertował w całej Europie, Wielkiej Brytanii i
Brazylii. Javier jest również jednym z organizatorów trzech edycji Festival de
Improvisación Libre de Málaga i założycielem Orquesta de Improvisación de
Málaga.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://bandcamp.com/tag/javier-carmona">https://bandcamp.com/tag/javier-carmona</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Paulina Owczarek</b>
(saksofon barytonowy)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Saksofonistka, improwizatorka; gra na saksofonie altowym i
barytonowym, głównie muzykę swobodnie improwizowaną. Aktualnie aktywna w:
Krakow Improvisers Orchestra, SamBar, Morświn, Ute von Bingen, Figa i innych
formacjach improwizujących bez nazwy i/lub bez prze/przyszłości, również z
tancerzami, malarzami i poetami.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span><span class="MsoHyperlink"><a href="https://paulinaowczarek.bandcamp.com/">https://paulinaowczarek.bandcamp.com/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Federico Reuben</b>
(live coding)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Kompozytor, artysta dźwiękowy i performer live-electronics
mieszkający w Wielkiej Brytanii, a pochodzący z Kostaryki. W swojej praktyce
improwizacji na laptopie spontanicznie reaguje na innych muzyków, poruszając
się po różnych procesach syntezy, efektów i algorytmów poprzez kodowanie na
żywo. Ostatnio zaczął wykorzystywać AI do generowania dźwięków za pomocą
głębokiego uczenia. Profesor nadzwyczajny na Wydziale Muzyki Uniwersytetu w
Yorku.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://www.federicoreuben.com/">https://www.federicoreuben.com/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p><p class="MsoNormal"><o:p><br /></o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-39359989018912232832024-02-23T08:43:00.000-08:002024-02-23T08:47:07.798-08:00Christian Marien in quartet and trio!<p><br /></p><p>Berlińskim perkusistą i perkusjonalistą Christianem Marienem
zachwycamy się już od dłuższego czasu, na ogół przy okazji jego artystycznych aktywności
czynionych wraz z puzonistą Matthiasem Müllerem w ramach ich definitywnie
cudownego duetu Superimpose. Wiele ciepłych słów poświęciliśmy mu także przy
okazji jego solowej płyty <i>The Sun Has
Set, the Drums Are Beating</i>. Muzyk wszakże swymi aktywnościami i talentami
wypełnia nie tylko przestrzeń europejskiej muzyki swobodnie improwizowanej, ale
jest także ważnym podmiotem wykonawczym sceny jazzowej i całkiem zgrabnym
kompozytorem w obrębie tego jakże szeroko rozumianego gatunku.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wspomniany duet Superimpose gościł w poznańskim Dragonie na
początku stycznia, znów wbił nas w ubitą ziemię jakością swojej improwizacji, a
sam Marien pozostawił w odtwarzaczach redakcji dwie nowe płyty. Obie doskonale
prezentują jego najbardziej współczesne dokonania na niwie jazzu, wsparte jego
licznymi kompozycjami. Najpierw sięgamy zatem po jego flagowy, imienny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Quartett</i>, potem po kolektywne trio o
nazwie własnej I Am Three, które po części także bazuje na jego kompozycjach.
Dwie świeże plyty, obie datowane na rok bieżący i mnóstwo soczystych,
jazzowych, niekiedy free jazzowych eskapad. I równie bogaty pakiet jakże
bystrych scenariuszy Mariena. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkRqM5Fkwy3WfjPIMgebnsa-TNPNl6RFKPMEGZC5QSh-sSSTV_IMlzNrhfhm2u9XBWp5tfJ8r6UMTQsUaOl7zihcwSV9OKOTEgO939BkEytAEJ0Kl8Qq9PdfK25lF10t71Xo4gnWubxNkBRQKoynO0siaMsv2RaYXX-HfNUQqX4e0WSBAh3OVY1J_QaYo/s634/07-christian-marien-cover.webp" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="634" height="364" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkRqM5Fkwy3WfjPIMgebnsa-TNPNl6RFKPMEGZC5QSh-sSSTV_IMlzNrhfhm2u9XBWp5tfJ8r6UMTQsUaOl7zihcwSV9OKOTEgO939BkEytAEJ0Kl8Qq9PdfK25lF10t71Xo4gnWubxNkBRQKoynO0siaMsv2RaYXX-HfNUQqX4e0WSBAh3OVY1J_QaYo/w400-h364/07-christian-marien-cover.webp" width="400" /></a></div><br /><b><br /></b><div><b>Quartett</b><p></p>
<p class="MsoNormal">W kwartecie Mariena odnajdujemy bardzo dobrze lub dobrze
znanych nam artystów – gitarzystę Jaspera Stadhoudersa, saksofonistę i
klarnecistę Tobiasa Deliusa oraz kontrabasistę Antonio Borghiniego. Album
zawiera siedem utworów - sześć z nich, to dzieła perkusisty, a jedno,
centralnie posadowione na płycie, to dzieło wspólne, zatem istnieje duże
prawdopodobieństwo, iż jest nagraniem w pełni improwizowanym. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Słowo się rzekło, trzy pierwsze kompozycje Mariena pięknie
wprowadzają nas w klimat nagrania. Melodyjne, rytmiczne, często dynamiczne tematy,
na ogół podawane kolektywnie, stanowią tu gem otwarcia dla rozbudowanych improwizacji,
też prowadzonych w skończonej liczbie przypadków wspólnymi siłami. Pierwsza część
nie dość, że efektownie swinguje, to zdaje się mieć na poły latynoski sznyt,
doprawiony afrykańską polirytmią. Czuć w każdym dźwięku, w każdej pojedynczej
frazie, iż <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummer</i> jest tu kreatorem głównym
spektaklu. W drugiej odsłonie pojawia się klarnet i mandolina, a opowieść, zwłaszcza
w swej początkowej fazie, toczy się w dostojnym tempie i wyszukanej, niekiedy melancholijnej
melodyce. O kameralny posmak dba kontrabasowy smyczek, a puentą nagrania są
rytmiczne łamańce perkusisty, które dodatkowo stymulują jakość ekspozycji. W trzeciej
części mamy progresywny, prosty rytm, który podprowadza muzyków pod wyjątkowo intrygującą
fazę środkową, upstrzoną mnóstwem świetnych interakcji, czynionych w procesie
nad wyraz swobodnych improwizacji. Gdy tempo rośnie dostajemy się wir solowej ekspozycji
gitarzysty, prowadzonej przy wsparciu gęsto frazującej sekcji rytmu. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czas na anonsowaną część czwartą, najdłuższą, pozbawioną
tematu przewodniego, doposażoną w zadaną strukturę i ogrom przestrzeni na kolektywne
improwizacje. Skupiony początek bazuje na brzmieniu smyczka, lekkiej, ale od startu
dynamicznej perkusji i post-psychodelicznych wyziewach gitarowych. Narracja
jest tu wyjątkowo bogata w wydarzenia, zwroty akcji, ale i brzmieniowe subtelności.
Delius pracuje zarówno na saksofonie, jak i klarnecie, także Stadhouders korzysta
z obu swoich narzędzi pracy. Tempo faluje, ale w fazie finałowej jest wysokie, znów
stemplowane kreatywnością perkusisty. Pod koniec utworu mamy wrażenie, że
muzycy łapią nieco bluesowego klimatu, bystrze kontrapunktowanego preparacjami gitarzysty.
Definitywnie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">crème de la crème</i> całego
albumu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W trzech finałowych kompozycjach Mariena także odnajdujemy mnóstwo
smaczków i punktów recenzenckiego zaczepienia. Utwór piąty zdecydowanie koi emocje
po kluczowej części czwartej. Drżące talerze, semicka zaduma klarnetu, melancholijna
mandolina - oto ballada smutku, która na etapie rozwinięcia nabiera pięknej nerwowości,
znów nie bez bluesowego posmaku. Szósty utwór osnuty jest wokół figury post-funkowej.
Kompulsywny rytm, połamane frazy jakby czekające na melodyjny motyw przewodni,
który wyznaczy kierunek dalszej podróży. Tuż po jego prezentacji kwartet rusza
w taniec, tak jak w części pierwszej z latynoskim temperamentem, podpartym polirytmiczną
fakturą. Ów <i style="mso-bidi-font-style: normal;">fast post-swing</i> daje
przestrzeń do improwizacji także na etapie przyśpieszenia! Emocje buzują, choć zdają
się być pod pełną kontrolą każdego z muzyków. Finałowy utwór niesie ze sobą pokaźny
wachlarz atrybutów <i style="mso-bidi-font-style: normal;">farewell song</i> –
garść preparacji, trochę mrocznego wzdychania, klarnetowe trwogi, leniwe, gitarowe
akcje perkusjonalne i delikatny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">groove</i>,
rodzący się na gryfie basu. Końcową melodię dostarcza tu klarnecista, który skutecznie
zachęca do śpiewu pozostałych uczestników tego szalonego przedsięwzięcia.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdyX95gqduhAUDSjIf3eVCoojeMknPBg2HG7zuxemy8jOCk05TMDOGF8BwJui5z0bDXgzNCfxFpDgzD5ciKXJZKx1Dviq5v7hlcMmPlkfR4AW4jWmEeZbd2kjuwaYMEB-TT131ZvYgHj2o2uKtLUk3QBZajpc_EwVXNiVsPjOhyphenhyphenIx9mpGoYw0GLqvLuaM/s603/cover-2.webp" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="516" data-original-width="603" height="343" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdyX95gqduhAUDSjIf3eVCoojeMknPBg2HG7zuxemy8jOCk05TMDOGF8BwJui5z0bDXgzNCfxFpDgzD5ciKXJZKx1Dviq5v7hlcMmPlkfR4AW4jWmEeZbd2kjuwaYMEB-TT131ZvYgHj2o2uKtLUk3QBZajpc_EwVXNiVsPjOhyphenhyphenIx9mpGoYw0GLqvLuaM/w400-h343/cover-2.webp" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">I Am Three<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">Zgodnie z nazwą własną (i zabawnym kolażem na okładce) mamy
tu jedno artystyczne ciało zlepione z saksofonistki Silke Eberhard, trębacza
Nikolausa Neusera oraz naszego głównego bohatera na perkusji. Artyści przygotowali
na potrzeby trzeciego albumu formacji aż jedenaście kompozycji, których autorstwem
podzielili się w następujący sposób – dwie, to dzieła saksofonistki, cztery
trębacza i pięć perkusisty. Zgrabne, nieprzegadane opowieści, trwające na ogół
od trzech do pięciu minut, szyte są <i style="mso-bidi-font-style: normal;">open</i>
jazzowym ściegiem, a w głowie recenzenta budzą dobre skojarzenia z dokonaniami nowojorskiego
tria Barondown sprzed trzech dekad, dowodzonego przez świetnie nam znanego
Joey’ego Barona, a bazującego na kooperacji perkusji z dwoma dęciakami. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wesoły, durowy temat podają tu najczęściej saksofon i trąbka,
a ekspresyjna, ciekawie poukładana rytmicznie perkusja niesie ich do samego
nieba. Tematy są oczywiście tylko pretekstem do improwizacji, ale w tej sferze
muzycy nie zwykli popadać w nadmiar ekspresji. Świetnie ze sobą kooperują,
często wpadają w udane imitacje, jedynie w kilku krótkich fragmentach zdają się
ciągnąć opowieść samotnie, tudzież bardziej w swoją stronę. Robota perkusisty znów
świetna – perfekcyjnie dba o dramaturgię, strukturę, brzmienie, wreszcie odpowiedni
poziom emocji! Na tak dynamicznej formule oparta jest pieśń otwarcia, a także
czwarta, siódma i dziesiąta ekspozycja. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Po efektownym starcie albumu, w drugiej opowieści zwraca uwagę
brzmienie obu dęciaków, pogrążone w pogłosie, jakby oba instrumenty wyśpiewywały
wyjątkowo rozmarzone melodie. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Drummer </i>dyktuje
tempo, trąbka i saksofon dyskutują o mglistej aurze poranka. W części trzeciej odnotowujemy
lekko zabrudzone brzmienie trąbki, na której zdaje się spoczywać ciężar introdukcji,
z kolei saksofon realizuje tu krótką partię solową. Na koniec muzycy zwalniają
i sieją garść preparowanych fraz. W części piątej instrumenty dęte snują zstępujące,
post-melodyjne drony. Wystarczy jednak kilka akcji perkusji, by opowieść nabrała
stosownego tempa, kreując przy okazji przestrzeń dla efektownych improwizacji,
szczególnie w fazie środkowej utworu. Szósta opowieść zwie się adekwatnie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Fast-slow</i>. Melodie, preparacje i permanentne
kombinowanie z rytmem i tempem, to podstawowe elementy tej intrygującej
układanki. Także opowieść ósma nie stawia na wysokie tempo, przypomina post-balladę
z dobrze zarysowaną linią melodyczną. Część dziewiąta szyta jest prawdziwie ognistą
synkopą w półgalopie, ale w fazie rozwinięcia muzycy sięgają po to, co
najlepsze – najpierw dużo leniwych, cedzonych fraz na wdechu, potem efektowne
pyskówki na niezłej dynamice. Album wieńczy utwór, który podobnie jak część
druga, budowany jest na sporym dysonansie, zarówno w zakresie tempa, jak i intensywności
frazowania. Marien podaje tu gesty, dudniący <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drumming groove</i>, z kolei trąbka i saksofon w swoim, na poły niespiesznym
rytmie, budują skromne, melodyjne opowieści, znów chętnie zanurzając się w
pogłosie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Christian Marien Quartett <i style="mso-bidi-font-style: normal;">How long is now</i> (MarMade Records, CD 2024). Tobias Delius –
saksofon tenorowy, klarnet, Jasper Stadhouders – gitara, mandolina, Antonio
Borghini – kontrabas oraz Christian Marien – perkusja. Nagrane w <i>Studio Zentri Fuge, </i>Berlin,
2023. Siedem kompozycji, 51 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">I Am Three <i style="mso-bidi-font-style: normal;">In Other
Words</i> (Leo Records, CD 2024). Silke Eberhard – saksofon altowy, instrumenty
perkusyjne, Nikolaus Neuser – trąbka oraz Christian Marien – perkusja. Nagrane
w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">RecPublica Studios</i>, Łubrza, Polska,
2023. Jedenaście kompozycji, 37 minut. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p></div>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-62065854891858460052024-02-20T08:16:00.000-08:002024-02-20T08:16:27.531-08:00Kaze is Unwritten!<p><br /></p><p>Francusko-japoński kwartet Kaze funkcjonuje na scenie muzyki
improwizowanej już kilkanaście lat. Właśnie dostarcza nam swoją ósmą płytę, co
biorąc pod uwagę interkontynentalny skład grupy jest osiągnięciem dalece
imponującym. Nietuzinkowy skład instrumentalny (dwie trąbki, piano i perkusja),
umiejętność budowania wielominutowych dramaturgii, świetny warsztat i zdaje się
nieskończone pokłady kreatywności, to podstawowe walory kwartetu.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jak dotąd muzyka Kaze, choć skoncentrowana na procesie
kolektywnych improwizacji, zawsze bazowała na kompozycjach. Stanowiły one
oczywiście jedynie pretekst do budowania efektownych w czasie i przestrzeni
improwizacji. Te ostatnie prowadzone były wszakże z pewną logiką typową dla
ekspozycji uporządkowanych dramaturgicznie. Na najnowszej płycie kwartet prezentuje
się w okolicznościach koncertowych i po raz pierwszy improwizuje bez wsparcia
wcześniej przygotowanego materiału kompozytorskiego. Tę formację ceniliśmy na
tych łamach zawsze i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tu, przy okazji płyty o jakże
znaczącym tytule <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Unwritten/Niezapisane</i>,
nie stwierdzili, że to najlepsza produkcja w dotychczasowym dorobku Pruvosta,
Tamury, Fujii i Orinsa. Z niekłamaną przyjemnością zapraszamy zatem do odczytu,
a potem odsłuchu tego doskonałego nagrania.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRsx4guqVQmjQr61p4LVKkBfQWw2qjIuI42w2-Ws5Mb5AXIfxsDz507i1XXW5qy9TnJCca46T9ZF9WqosIiQ43LFCe2yp67qAxHBR43GoAE_Qc7n5rZauFuOq02lMljHNpMesTX1bZ-B_s7C0ugss3xU5Vyp6sMOyJ30b_lTM5I_BdHVnBZWl7ceaGcYw/s1644/CL207_cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1460" data-original-width="1644" height="355" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRsx4guqVQmjQr61p4LVKkBfQWw2qjIuI42w2-Ws5Mb5AXIfxsDz507i1XXW5qy9TnJCca46T9ZF9WqosIiQ43LFCe2yp67qAxHBR43GoAE_Qc7n5rZauFuOq02lMljHNpMesTX1bZ-B_s7C0ugss3xU5Vyp6sMOyJ30b_lTM5I_BdHVnBZWl7ceaGcYw/w400-h355/CL207_cover.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal">Koncert składa się z prawie 37-minutowej części pierwszej,
rozbudowanej odsłony drugiej, która trwa ponad kwadrans i połączonej z nią w
jednym strumieniu dźwiękowym części trzeciej, ponad 8-minutowej, którą stanowi
w dużej mierze solowa ekspozycja perkusisty.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jak przystało na swobodną improwizację, początek koncertu
jest rodzajem gry rozpoznawczej – trębackie szmery i podmuchy, pianistyczne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside & outside</i>, wreszcie
perkusjonalne błyskotki. Po uformowaniu się strumienia kwartetowych dźwięków opowieść
gęstnieje i szuka adekwatnej do pory dnia dynamiki. Trąbki idą w taniec, piano
brnie w abstrakcje <i style="mso-bidi-font-style: normal;">post-classic</i>, a na
werblu rodzi się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">szurany</i> rytm. Narracja
ma teraz linearny charakter, nie brakuje w niej powtarzanych fraz i logiki improwizacji,
która raz piętrzy się z emocji, innym razem spowalnia i nabiera oddechu. W okolicach
10 minuty dostajemy się wir niemal freejazzowej ekspozycji piana i perkusji, która
dość szybko odnajduje ciszę preparowanych strun fortepianu i perkusjonalnych
akcesoriów. Po powrocie trąbek opowieść na kilka chwil staje się rozśpiewaną
post-balladą z ujmującą melodyką, w której wnętrzu rodzi się już jednak nowa idea,
pomysł na kolejną porcję preparacji, tudzież nerwowy, niemal kompulsywny dialog
trąbek. W okolicach 24 minuty scenę opanowuje rezonująca cisza, która implikuje
najbardziej mroczny fragment pierwszej części koncertu. Ale i z takiej sytuacji
dramaturgicznej muzycy potrafią wydziergać melodię i dać asumpt do płomiennego,
finałowego wzniesienia. Set umiera przy frazach <i style="mso-bidi-font-style: normal;">deep piano</i> i trębackich lamentach.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga część koncertu wydaje się być prowadzona w nieco
spokojniejszym tempie, dodatkowo sycona gigantyczną porcją melodii i melancholii
pianistki. Pozostali muzycy w wielu momentach pozostają wobec niej w opozycji,
zarówno pod względem dynamiki, jak i ekspresji, dzięki czemu cały odcinek
charakteryzuje się dużą porcją zaskakujących wydarzeń. Minimalistyczne na
starcie post-melodie piana z gardłowymi pomrukami, lekkie, ale świdrujące drony
trąbek i perkusjonalne szmery zdają się wraz z upływem czasu przepoczwarzać w
abstrakcyjną balladę klawiszowych fraz, trębackich, nadymanych policzków i
perkusjonalii, które dość szybko stają się perkusją sugerującą delikatny rytm. Gdy
na moment piano gaśnie, dwie trąbki i perkusja szybko idą w tango, które swą gęstością
przypomina psychodeliczne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tripy</i> tria
TOC, tak bliskie sercu perkusisty. Piano wraca na finałowe kilka minut, gdy
aura free jazzu leje się już strumieniami. Taka sytuacja sceniczna nie przeszkadza
pianistce przemycać do narracji kolejne porcje melodii i delikatnie skrywanej
melancholii. Narracja wciąż się nadyma, ale nie eksploduje, raczej rozlewa w
szeroki strumień fonii, choć sama rytmika perkusji gaśnie jako ostatnia, pięknie
mieniąc się wszelkimi kolorami tęczy, charakterystycznymi dla perkusjonalii. Płynnie
przechodźmy zatem do części trzeciej koncertu, która na kilka minut pozostaje w
jurysdykcji perkusji. Czarnoksiężnik Orins kreuje nam tu świat wyjątkowych atrakcji
brzmieniowych, po czym przechodzi do fazy formowania zgrabnego, po części dynamicznego
już <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummingu</i>. Pianistka najpierw
stawia stemple <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>, po czym
wpada w efektowną, niemal <i style="mso-bidi-font-style: normal;">taylorowską</i>
histerię. No i jeszcze nerwowo rozśpiewani trębacze! Kwartetowe spazmy wieńczą dzieło,
a narracja intrygująco przygasa – najpierw traci tempo, dopiero potem
intensywność. Ostatni dźwięk przychodzi jednak dość niespodziewanie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Kaze <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Unwritten</i>
(Circum-Disc, CD 2024). Christian Pruvost – trąbka, flugelhorn, Natsuki Tamura
– trąbka, głos, Satoko Fujii – fortepian oraz Peter Orins – perkusja. Nagranie
koncertowe, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">la malterie</i>, Lille,
Francja, maj 2023. Trzy improwizacje, 63 minuty. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-52945213975901497532024-02-16T04:40:00.000-08:002024-02-18T01:03:52.086-08:00Shrike Records' 2023: Alex Ward! Eddie Prévost’ Chord! Northover, Magliocchi & Gussoni!<p><br /></p><p>Londyńska inicjatywa wydawnicza Shrike Records wystartowała
w ciężkich czasach pierwszego covidowego <i>lockdownu</i>,
ale po trzech edytorskich latach ma już w katalogu szesnaście pozycji. Z
drobnymi wyjątkami zawierają one soczystą, swobodnie improwizowaną muzyką
ścisłe związaną ze światową stolicą gatunku, czyli Londynem i w przeważającej
większości z muzykami, których śmiało możemy zaliczyć do legend, tudzież
istotnych twórców tego kierunku muzyki współczesnej.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na tych łamach jesteśmy ze Shrike od pierwszego albumu,
zatem bez zbędnych introdukcji zagłębiamy się w płytach, które ukazały się w
drugiej połowie ubiegłego roku i są pozycjami nr 12, 13 i 14 w katalogu. To trzy
prawdziwe perły brytyjskiego free impro (z drobnym zaciągiem włoskim), trzy
powody, by paść na kolana i prosić o niski wymiar kary. Dodajmy, iż tytuły te
nie znalazły się w liście <i style="mso-bidi-font-style: normal;">50 powodów, dla
których warto zapamiętać rok 2023</i> jedynie dlatego, iż trafiły pod strzechy
trybunowego recenzenta dopiero w styczniu bieżącego roku. Ale wszystkie one na
ów zaszczyt bezwzględnie zasługują. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWBPa5tpX0VCRSgOBlzcxh5r-QZC9jGPZjkGazVw9ZelkzHmBeW2EkyPy_-ZPwmx1xJPHepQsHOiCaJ_bTxztVIKPnbHA_iguH85qs5bnUTOz1U-pRPiAGiA6dDWp-RD_VAMH2Ep3cVoVli4wd1C2KiwitSlhyphenhyphenTSt22JgUI9dVUaH-2VzMpr3fFkAuuDA/s1200/a3781129632_10.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWBPa5tpX0VCRSgOBlzcxh5r-QZC9jGPZjkGazVw9ZelkzHmBeW2EkyPy_-ZPwmx1xJPHepQsHOiCaJ_bTxztVIKPnbHA_iguH85qs5bnUTOz1U-pRPiAGiA6dDWp-RD_VAMH2Ep3cVoVli4wd1C2KiwitSlhyphenhyphenTSt22JgUI9dVUaH-2VzMpr3fFkAuuDA/w400-h400/a3781129632_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Alex Ward Items 6 & 7 <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Recent Past<o:p></o:p></i></b></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i>, Londyn,
lipiec 2022: Alex Ward – klarnet (utwór 1), gitara elektryczna (2), Hannah
Marshall – wiolonczela (1), Andrew Lisle – perkusja (1,2), Otto Willberg –
kontrabas (1,2), Benedict Taylor – altówka (1), Charlotte Keeffe – trąbka
(1,2), flugelhorn (2), Cath Roberts – saksofon barytonowy (2), Sarah Gail Brand
– puzon (2), Rachel Musson – saksofon tenorowy (2). Dwie kompozycje, 74 minuty.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pośród formacji Alexa Warda, które zwinnie improwizują wedle
wskazań i w obrębie dobrze skrojonych, kompozytorskich scenariuszy, znamy już
Item 4 oraz Item 10. Na najnowszej płycie artysta prezentuje nam Item 6, który
realizuje definitywnie model <i style="mso-bidi-font-style: normal;">free chamber</i>
oraz Item 7, który zagłębia się w meandry ekspresyjnego free jazzu. W sekstecie
zdominowanym przez instrumenty strunowe, a konsumującym pierwszy utwór albumu,
Alex sięga po klarnet, w septecie, doposażonym w pokaźną watahę instrumentów
dętych, a realizującym się w trakcie drugiego utworu, muzyk gra na gitarze
elektrycznej. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dźwięki otwarcia płyną do nas długimi, strunowymi frazami,
incydentalnie stemplowanymi szarpnięciami kontrabasu. Tuż potem ma miejsce drobna
ekspozycja dęta z molową melodyką. Narracja płynie zarówno czystymi frazami,
jak i drobnymi preparacjami, za które odpowiedzialne są trąbka i altówka. Ta
pierwsza zdaje się być najaktywniejsza w pierwszej części utworu i odpowiadać
za niemal free jazzową eskalację, stymulowaną także akcją perkusji. Po drobnym
szczycie sześcioosobowa formacja rozlewa się szerokim strumieniem, z aktywnym udziałem
wszystkich aktorów widowiska. Strunowce narastają niczym letnia burza, a dodatkową
atrakcją są post-jazzowe wtręty perkusji. Zgodnie wszakże z zapisami kompozycji
następuje teraz efektowne zejście w mrok szemranych interakcji. Za kolejną
akcję zaczepną odpowiada trio ekspresyjnego klarnetu, wspartego na basie i
perkusji. I ta ekspozycja kończy swój żywot w strunowych lamentach. Zmiana goni
tu zmianę, zatem dość szybko odnajdujemy się w strumieniu basowego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i>, podkreślonego feerią talerzy.
Strunowce jednak nie odpuszczają i z gracją baletnicy wypuszczają na solową akcję
altówkę. Zew krwi czuje także wiolonczela, która przejmuje główny nurt
opowiadania, rozsiewając na scenie niemal folkową poświatę. Tu bystrym kontrapunktem
jest wspólna inicjatywa klarnetu i trąbki. Na ostatniej prostej narracja powraca
do strwożonego, kameralnego klimatu i gaśnie na głęboko osadzonym, kontrabasowym
smyczku. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Edycja septetowa startuje dętymi śpiewami osadzonymi na kameralnie
frazującym smyczku basu. Wokół mości się aktywna perkusja, a groźba free jazzu
wisi nad wszystkim niczym miecz Damoklesa, szczególnie, gdy tembr gitary staje
się dalece mięsisty. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Flow</i> nosi
znamiona połamanego, ale wyjątkowo precyzyjnego. Świetną zmianę daje baryton
wsparty na smyczku, a basowe <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato </i>dolewa
oliwy do ognia. Uspokojenie tego tygla emocji spoczywa na duecie puzonu i saksofonu.
Nowy wątek znów korzysta ze smyczka, a niesiony jest kreatywnością gitary i trąbki.
Nie przeszkadza to reszcie załogi udzierać kameralne interludium, które
niespodziewanie kończy się w ciszy. Restart jest definitywnie kolektywny i dość
szybko wyprowadza narrację na otwarte pole free jazzu, po drodze gubiąc sekundę
na efektowny duet gitary i puzonu. W fazie ognistej na froncie dokazują szczególnie
baryton i trąbka. Przez moment opowieść zasadza się na narracji dętego kwartetu,
w którym każdy gra na innym poziomie intensywności. Piękny moment! Notyfikacja
znów szykuje nam wszakże niespodziankę i bez mrugnięcia okiem przenosi w
otchłań łagodności, melodii i dramaturgicznej powolności. Nowa akcja zaczepna
zasadza się na ekspresji gitary i saksofonu, niesionych masywnym tembrem sekcji
rytmu. Gitara szuka tu ściany dźwięku, ale znajduje mrok post-jazzu. Ostatnie
trzy minuty, to już faza <i style="mso-bidi-font-style: normal;">falling down</i>,
budowana posuwistymi, ale leniwymi pociągnięciami pędzla. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2YvxLPzHO6pNY3b72zxId4x_H5WVsCw3E_VftR731JYrBbCrYo9xrsRj0CNMtGockbEfwkAkhTH5XBD-s8LeLs8tnwAMip3ZAY-JqM-XWKcUstlnCkKMxcD19SaXJj3CO5uUk9yMttzB8JI6c9wacPTxTWi25BRkZdgx-Grm6AYHirgBZxy77aHDSbxg/s1200/a2226994869_10.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2YvxLPzHO6pNY3b72zxId4x_H5WVsCw3E_VftR731JYrBbCrYo9xrsRj0CNMtGockbEfwkAkhTH5XBD-s8LeLs8tnwAMip3ZAY-JqM-XWKcUstlnCkKMxcD19SaXJj3CO5uUk9yMttzB8JI6c9wacPTxTWi25BRkZdgx-Grm6AYHirgBZxy77aHDSbxg/w400-h400/a2226994869_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Eddie Prévost/ NO Moore/ James O’Sullivan/ Ross Lambert <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Chord</i></b>
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">OneCat Studio</i>,
Crystal Palace, Londyn, lipiec 2022: Eddie Prévost – instrumenty perkusyjne
oraz NO Moore, James O’Sullivan i Ross Lambert – gitary elektryczne. Siedem
improwizacji, 58 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Eddie Prévost, mistrz rezonujących akcesoriów
perkusjonalnych, artysta, który z krawędzi wielkiego talerza, zawieszonego na
efektownym stojaku potrafi wyrzeźbić frazy dane tylko jemu, spotyka w
okolicznościach studyjnych trzech gitarzystów, których zadaniem jest swobodnie
improwizowanie w chmurze post-gitarowych preparacji, wyjątkowo silnie
nasączonych odczynem kwasowym. Każda z siedmiu opowieści tego albumu mieni się
szczególnym pięknem, kolorytem subtelnej, ale totalnej psychodelii. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Schemat dramaturgiczny większości improwizacji jest tu podobny
– najpierw ma miejsce gitarowa introdukcja, realizowana zarówno w pojedynkę, jak
i kolektywnie, jakby w oczekiwaniu na ruch perkusjonalisty. Ten wchodzi do gry
po pewnym czasie i błyszczącym, rezonującym talerzem porządkuje narrację,
często tłocząc ją w wielką chmurę ambientu, ale także stymulując gitarzystów do
dalszych akcji, które niosą pokaźny nerw kreatywności. Praca gitarzystów ma tu wyjątkowo
szerokie spektrum dźwiękowe. Od drobnych plam typowych dla gitarowych przetworników,
przez drżenia, pulsacje, szumy, zgrzyty i sprzężenia, aż po brzmienia, które wydają
się być niemal elektroakustyczne. Opowieści toczą się tu od lewitującej ciszy
aż po smugi post-industrialnej smoły. Potok fonii przypomina strumień płynnej,
powulkanicznej lawy. Narracje są często stonowane, smukłe i oniryczne, ale efektownie
kontrapunktowane eksplozjami mikro hałasu, tu generowanymi nade wszystko
wielkim, rezonującym talerzem. Aura <i style="mso-bidi-font-style: normal;">backgroundu</i>
jest także bogata, często sycona szumem gitarowych amplifikatorów. Koloryt narracji
jako całości mieni się przeogromną paletą barw, a sytuacja, w której możemy bez
omyłki wskazać źródła poszczególnych dźwięków lub liczbę gitar frazujących w
danej chwili należy tu do rzadkości. Także akcje Prévosta, które nie koncertują
się na rezonansie talerza i chętnie wtapiają w post-gitarowe wyziewy, stanowić
mogą asumpt dla dysonansu poznawczego odbiorcy. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsze pięć improwizacji trwa tu od pięciu do dziewięciu
minut. Szósta jest nieco krótsza, choć wyjątkowo bogata w wydarzenia, skoncentrowana
wszakże na dźwiękach niekiedy bliskich ciszy. Zdaje się być perfekcyjnym
podprowadzeniem pod ostatnią część, która trwa ponad kwadrans. Jej początek syci
się mnóstwem elektroakustycznych niespodzianek dźwiękowych. Słyszymy tajemnicze
odgłosy dochodzące z oddali i moc talerza, który tym razem zagęszcza <i style="mso-bidi-font-style: normal;">flow</i> i stawia niebanalne znaki
zapytania. Z jednej strony mgławice gitarowej post-psychodelii, nie bez
industrialnie brzmiących wtrętów i nerwowy ambient tła, z drugiej rezonujący
talerz, swoisty demiurg dramaturgii, który czuwa nad całością, ale też chętnie
wchodzi w interakcje, zwłaszcza z bardziej delikatnymi frazami gitarzystów. Przez
ostatnie trzy minuty opowieść tonie w pogłosie, pełnym brzmieniowych subtelności.
<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPuM9km_ye0Xqnhu0DwhyphenhyphendM4frD-eUUsmfF9eisMi2o7apXjnjST975LbQ15uPSIG9ZoXixdmGmxRYKPYs8FLeNhZp6YEuHkU5Q8NA-DRl91QfZHayS8IzwFEoOl199txTvQ7ZXflm105e1974-VDG9PkR8QeN_yA2DNbMoS71VWspw0xzZiBl7QVOwGE/s1200/a2426055828_10.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPuM9km_ye0Xqnhu0DwhyphenhyphendM4frD-eUUsmfF9eisMi2o7apXjnjST975LbQ15uPSIG9ZoXixdmGmxRYKPYs8FLeNhZp6YEuHkU5Q8NA-DRl91QfZHayS8IzwFEoOl199txTvQ7ZXflm105e1974-VDG9PkR8QeN_yA2DNbMoS71VWspw0xzZiBl7QVOwGE/w400-h400/a2426055828_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Adrian Northover/ Marcello Magliocchi/ Bruno Gussoni <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The
House On The Hill</i></b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Monteggiori Studios</i>,
Włochy, lipiec 2023: Adrian Northover – saksofon sopranowy, Marcello Magliocchi
– perkusja, instrumenty perkusyjne oraz Bruno Gussoni - flety, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">shakuhachi</i>. Trzynaście improwizacji, 51
minut. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Post-stevensowski <i style="mso-bidi-font-style: normal;">small
drum kit</i> i dwa lekkie, roztańczone, acz definitywnie czupurne dęciaki w
kompulsywnej, jakże swobodnej improwizacji. Tym triem zachwycaliśmy się onegdaj
i bez cienia wątpliwości umieściliśmy jego album na którymś z rocznych,
trybunowych <i style="mso-bidi-font-style: normal;">the best-off</i>. Tym łatwiej
jest nam teraz zatopić się bez reszty w nowej, studyjnej rejestracji tej
włosko-brytyjskiej formacji bez nazwy własnej.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pieśń otwarcia zdaje się wyznaczać zasady gry na tym
albumie. Tworzą ją pokrzykujący saksofon sopranowy i flet pozostające w godowym,
nierzadko imitacyjnym tańcu i nerwowe, wielowymiarowe <i style="mso-bidi-font-style: normal;">percussion & drums</i> (dokładnie w tej kolejności!), budujące pajęczynę,
przez którą nie prześlizgnie się nawet najmniejszy owad. Muzycy świetnie panują
tu nad emocjami, ale wielokrotnie dają się unieść swym gorącym temperamentom.
Od ptasich <i style="mso-bidi-font-style: normal;">small talks</i>, po posuwiste drony
lekkich, rozhuśtanych fraz, a wszystko obudowane <i style="mso-bidi-font-style: normal;">stevensowskim</i>, niemal unoszącym się w powietrzu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummingiem</i>, który świetnie
kontrapunktuje dęte wyczyny. Dęciaki pracują w bardzo szerokim spektrum
dźwiękowym, choć po definitywnie preparowane frazy sięgają rzadko.
Perkusjonalista czyni to częściej, ale bez szwanku dla dynamiki całości, a jego
techniki rozszerzone mają jedynie wzbogacać narrację, nie są zaś celem samym w
sobie. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pośród trzynastu opowieści zamieszczonych na płycie trzy są miniaturami,
kolejne dziewięć to rozbudowane, kilkuminutowe historie o intrygującej dramaturgii,
a wszystko wieńczy najdłuższa improwizacja, który udanie reasumuje całe
przedsięwzięcie. Na albumie dominują dynamiczne ekspozycje, często inicjowane efektownymi
brzmieniowo introdukcjami. Na tle tych ekspresyjnych galopad szczególnie urokliwie
jawią się opowieści bardziej spokojne, czy wręcz zadumane, jak choćby druga faza
szóstej improwizacji, także siódma, wreszcie wyjątkowo mroczna dziesiąta. W dwunastej
odsłonie mamy szumiące otwarcie dęciaków, a akcja perkusjonalna pojawia się
dopiero po kilku pętlach narracyjnych. Całość, tak czy inaczej, popada we frywolny
taniec. Wspaniałym podsumowaniem albumu jest końcowa improwizacja, którą
zaczynają perkusjonalne preparacje, a w których uczestniczą także flecista i saksofonista,
budujący ramy post-rytmu na bliżej niezidentyfikowanych przedmiotach (lub na
korpusach swoich instrumentów). Dęte frazy pojawiają się dopiero po czasie, a
cała improwizacja zdaje się być rytualną, pięknie celebrowaną, plemienną fiestą
radości i zadumy. Jak już kiedyś o tej formacji pisaliśmy – spuścizna
artystyczna Spontaneous Music Ensemble ma w tych trzech muzykach wspaniałych
kontynuatorów. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-83007032934018069152024-02-13T08:30:00.000-08:002024-02-18T01:10:59.518-08:00Phicus! From Plom to Ni, it's a long-distance story!<p><br /></p><p>Ta historia na dobre zaczęła się na początku roku 2016, do
tego w bardzo rockowy sposób. Trzech muzyków, wyśmienitych improwizatorów, artystów
wielu talentów, przy okazji dobrych kumpli – gitarzysta Ferran Fages, kontrabasista
Àlex Reviriego i perkusista Vasco Trilla - postanowiło założyć zespół, coś na
kształt <i>working bandu</i>, by działania realizowane
pod tym szyldem i w jego obrębie różniły się od dziesiątek innych ich
aktywności muzycznych, silnie posadowionych na coraz prężniej rozwijającej się scenie
free impro w stolicy Katalonii.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Nim zagrali pierwszy koncert, już po kilku próbach w piwnicy
perkusisty, postanowili nagrać pierwszy materiał studyjny. Świat poznał go dziesięć
miesięcy później pod tytułem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Plom</i>,
wydany przez … poznański Multikulti Project w rodzącej się wówczas iberyjskiej
serii Trybuny Muzyki Spontanicznej. W tak zwanym międzyczasie zagrali pierwszy
koncert. Działo się to w marcu 2017 roku w barcelońskim klubie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Robadors 23</i>, nie bez udziału jakże dzielnego,
przyszłego wydawcy. W kolejnych miesiącach muzycy sporo podróżowali do Europie,
a na przełomie listopada i grudnia zawitali do Polski. Zagrali w Łodzi, na warszawskiej
edycji <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mózg Festival</i> i w poznańskim <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Domu Tramwajarza</i>. W trakcie tegoż roku
zarejestrowali dwa nagrania w formule trio+. Po niedługim czasie krajowa
Fundacja Słuchaj! upubliczniła improwizacje ze szwedzkim saksofonistą Martinem Küchenem
(<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Sumpflegende</i>), zaś petersburska
Intonema udokumentowała na płycie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">K(no)t</i>
nagrania z saksofonistą Ilią Belorukovem. W kolejnym roku muzycy koncertowali
nieco rzadziej. Choć pewien koncert w upalny, sierpniowy wieczór w barcelońskim
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Soda Acoustic</i> nie uszedł uwadze
trybunowego obserwatora.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0v6mkQsKFODq05vUq611d1KYeWEP8AYcFIuZj0S2JgAlkO0IV07zYLLTDBlar3zeIwky_n3ACXg_jUWbxELCoDI_mC2oiEbJV-REfPON6mzrCDib7Pwj3u735hT-IIGK5Vlw47iknQdCICyQc2Cmj0cE1TBfmT-HPPDsTfsVD_opyRFXetX77_uWoiEc/s800/0020651349_10.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="683" data-original-width="800" height="341" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0v6mkQsKFODq05vUq611d1KYeWEP8AYcFIuZj0S2JgAlkO0IV07zYLLTDBlar3zeIwky_n3ACXg_jUWbxELCoDI_mC2oiEbJV-REfPON6mzrCDib7Pwj3u735hT-IIGK5Vlw47iknQdCICyQc2Cmj0cE1TBfmT-HPPDsTfsVD_opyRFXetX77_uWoiEc/w400-h341/0020651349_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">W kwietniu 2019 roku muzycy na dwa dni zamknęli się w barcelońskim
studiu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Rosazul </i>i wyprodukowali
obszerny materiał, który zaległ jednak na kilka miesięcy na ich dyskach
twardych, a dyskusje o sposobie mixu i masteringu zdały się nie mieć końca.
Kompromis okazał się w tym wypadku trudną sztuką. Ostatecznie część materiału,
ta głośna, ekspresyjna, niemal post-noise’owa znalazła się na dysku wydanym
przez amerykański Astral Spirit. Druga, dronowa, bezlitośnie preparowana porcja
dźwięków udostępniona została na kasecie w kanadyjskim labelu Tripticks Tapes.
Pierwsza z nich została jakże adekwatnie do zawartości nazwana <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Solid</i>, druga równie precyzyjnie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Liquid</i>. Tym samym artystyczny projekt
pod nazwą Phicus, bo takie imię przyjęli Ferran, Àlex i Vasco kilka lat wcześniej,
dobrnął do katakumbowych czasów covidowego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">lockdownu</i>.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W tym ciężkim czasie artystycznego niebytu muzycy dostali propozycję
spotkania w studiu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Convent de Sant Agustí</i>.
Ponieważ byli poza obiegiem muzycznym, nie koncertowali, nie improwizowali
wspólnie, do studia dotargali, poza zepsutym wzmacniaczem gitarowym i wielkim dzwonem,
także coś na kształt kompozycji, rodzaju scenariusza, w jakim przebiegać ma
improwizacja. Uczynili tak po raz pierwszy w swej zacnej, kilkuletniej historii.
Nagrany materiał trafił znów do kanadyjskiego wydawcy i został - tym razem na
dysku kompaktowym, w przedostatnim dniu roku 2023 - wydany pod nazwa własną <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ni</i>. Nieco wcześniej, w roku 2022 <i style="mso-bidi-font-style: normal;">headlinerem </i>kolejnej edycji poznańskiego
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Spontaneous Music Festival</i> był Ferran
Fages. Szczęśliwie, obok prezentacji dwóch innych jego projektów, udało się doprowadzić
do koncertu tria Phicus. Koncert, przez wielu uznany za najlepszy moment trzydniowej
imprezy, po roku został upubliczniony w płytowym cyklu Spontaneous Live Series,
pod typowym dla niego tytułem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Live at 6th
Spontaneous Music Festival </i>i numerem katalogowym 013. O tych dwóch
ostatnich albumach opowiemy więcej w poniższych omówieniach.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dodajmy, iż w sieci dostępne są jeszcze inne nagrania
koncertowe Phicusa. Na bandcampie tria można odnaleźć dwa fragmenty nagrań z
lat 2017-2018 pod tytułem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Bootleg Series
Vol. 1</i>. W plikach dostępny jest także koncert grupy ze wspomnianego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Domu Tramwajarza</i>. By znaleźć to nagranie
należy zajrzeć na stronę bandcampową Macieja Lewensteina, gdzie obok
pdf-owskiej wersji jego leksykonu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">The
Amateur's Guide to Avantgarde</i>, podczepiony został jako bonus ów poznański
koncert. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHyzd7V-ZqJcGzkanDBThesCdMetTlXmDT2lwzbZAWoWBNPwps88XQR-nGEMQlWwYQUMkGamMrN6vrYJg-F_mUll8xykmabqrUXcEJDZ2X8tpdDh9iKO7dW2IqL9E_4NaMRIjuTPn0e_PUi2828Mt9wmM9XKgtNnxbMO-9PWHuDokslqMxzrBorb_n0r8/s1200/a1152287597_10.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHyzd7V-ZqJcGzkanDBThesCdMetTlXmDT2lwzbZAWoWBNPwps88XQR-nGEMQlWwYQUMkGamMrN6vrYJg-F_mUll8xykmabqrUXcEJDZ2X8tpdDh9iKO7dW2IqL9E_4NaMRIjuTPn0e_PUi2828Mt9wmM9XKgtNnxbMO-9PWHuDokslqMxzrBorb_n0r8/w400-h400/a1152287597_10.jpg" width="400" /></a></div><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Ni<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">Najnowszy studyjny album Phicusa składa się z 36-minutowej
części głównej, która w jednym strumieniu dźwiękowym konsumuje kilka
podrozdziałów dobrze zaplanowanej opowieści oraz trzyminutowej kody. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na starcie spektaklu witają nas rytualne gongi i dzwony
lepione rezonansem, płynący z oddali dron basowego smyczka i szklista, także rezonująca
gitara. Powolna, zamglona narracja zdaje się tu z czasem narastać, ale muzycy nie
udają się na górską wspinaczkę, raczej brodzą po kolana w stygnącej poświacie zachodzącego
słońca. Spektrum dźwiękowe wypełnia całą przestrzeń studia nagraniowego, ale
sama narracja zdaje się stać w miejscu. Jest jednocześnie masywna i niebywale
lekka, ledwie łaskocze nasze uszy, ale niesie w sobie niemal post-industrialny potencjał.
Mroczny śpiew smyczka, psychodeliczna pulsacja gitary i bezwład dźwięcznych
perkusjonalii, to elementy składowe pierwszego podrozdziału. W okolicach 10
minuty fonie wybrzmiewają, prawie dotykają ciszy, po czym narracja rusza z
nowymi wątkami. Bas szyje filigranowe riffy, gitarowe flażolety taplają się w gęstej
mgle post-rocka, a rytuał gongu dopełnia obrazu całości. Opowieść gęstnieje, a <i style="mso-bidi-font-style: normal;">step</i> gitary zaczyna szukać wyższych rejestrów.
Po kilku minutach wszystkie dźwięki lepią się w kameralny dron, którego pozorną
senność zakłóca delikatny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drumming</i>. Dostajemy
się w pole działania smyczków, bo zdaje się, że także na strunach gitary pojawił
się ów przedmiot. Post-oniryczny, cienisty rytuał naruszają drobne szarpnięcia za
struny kontrabasu. Przez dłuższą chwilę wszystko zdaje się tu śpiewać. Także bólem
i troską o kolejną frazę. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Po wybiciu 25 minuty muzycy inicjują ostatni podrozdział tej
opowieści. Najbardziej spowolniony, nie zawsze mroczny, chwilami silnie minimalistyczny.
Pojedyncze szarpnięcia za struny basu i uderzenia w dzwon, pomruki zastygłej gitary
– wszystko ma tu jednak swój pokraczny rytm. Echo zaczyna przybierać na sile, a
artyści zdają się stąpać po kruszącym się lodzie. Narracja koncentruje się teraz
wokół coraz wyraźniejszego blasku gitary, jakby mroczne niebo było rozświetlane
promieniami matowego słońca. Piękny, przewrotnie melodyjny finał pełen jest wykwintnej
rytualności, niczym dronowy wielogłos głaskany coraz silniejszym wiatrem od
morza. Tuż po dużej porcji ciszy dostajemy drugi <i style="mso-bidi-font-style: normal;">trak</i> na dysku, wspomnianą, niespełna trzyminutową kodę. Jeszcze bardziej
ceremonialną, minimalistyczną, rodzaj repryzy ostatniej fazy części głównej.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6fURXhaUq_mHD3XE13iklLJ-mtkU1cXGOrcLBNcCKYBKQiYastM4d4sMliLrnKaUfjIm1ZZOtsUMO8nhnQ8KLXj53VOxv2383F5uKp7I637kFA1WXRCNQKvVYDmcjNHyfxT2YLattY-UyiBZ3dHv9dJ2zFUh7FCWSnZH5gq_QXHrQbNRBE8mE5j9B6ac/s1200/a0524275941_10.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1199" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6fURXhaUq_mHD3XE13iklLJ-mtkU1cXGOrcLBNcCKYBKQiYastM4d4sMliLrnKaUfjIm1ZZOtsUMO8nhnQ8KLXj53VOxv2383F5uKp7I637kFA1WXRCNQKvVYDmcjNHyfxT2YLattY-UyiBZ3dHv9dJ2zFUh7FCWSnZH5gq_QXHrQbNRBE8mE5j9B6ac/w400-h400/a0524275941_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><b>Live at 6th Spontaneous
Music Festival</b></p>
<p class="MsoNormal">Drugi dzień festiwalowy
edycji 2022 przypadał w piątek. Dla muzyków zarezerwowany został ostatni set. Weszli
na scenę przed godziną 22-ą i zagrali trzy rozbudowane improwizacje, które wraz
z oklaskami zamknęły się w trzech kwadransach. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Koncert zaczyna się trzema strumieniami fonii, uruchomionymi
na raz, z energią godną lepszej sprawy - twarde, nisko osadzone <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i> kontrabasu, masywny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">circle drumming</i> i gitara zanurzona w gęstej
chmurze flażoletów. Kanciaste pętle opowieści łapią tu całkiem intensywną dynamikę,
formując się w strugę post-rockowych wydzielin. Po kilku minutach na gryfie
basu pojawia się smyczek, ale brzmi równie siarczyście, niemal elektrycznie,
jak wszystko, co artyści dali nam do tej chwili. Akcja Reviriego spowalnia jednak
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">flow</i> i przenosi go w bardziej abstrakcyjne
rejony swobodnej improwizacji. Po kolejnych kilku minutach ekspozycja smyczka jest
już na tyle masywnym dronem, że zdaje się wypełniać całą przestrzeń koncertu.
Pod ów skowyt podłączają się szeleszczące talerze i garść filigranowych,
gitarowych flażoletów, które łapią dubową poświatę. Na koniec wraca basowe <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i>, a tempo rośnie dzięki akcjom perkusji.
Pierwsza improwizacja umiera w czerstwym hałasie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga odsłona koncertu na starcie buduje pewien kontrast w
stosunku do końcówki poprzedniej części. Delikatna, choć nisko osadzona,
szczególnie po stronie gitarzysty. Dynamika rodzi się niemal samoczynnie i pcha
improwizację w otchłań rockowej post-psychodelii. Z czasem akcje gitarzysty zaczynają
łapać wyższy rejestr, kontrabas z kolei zaciska pętle i obniża lot, wskutek
czego opowieść traci na intensywności. Wraz z upływem czasu kontrabasowy smyczek
znów zaczyna zagęszczać ścieg i przejmować kontrolę nad improwizacją –
skrzeczy, wyje, pokrzykuje. Gitarowe flażolety zdają się tu pełnić rolę
bystrego kontrapunktu, podobnie jak rezonujące talerze. Opowieść staje się długo
oczekiwaną medytacją, która pęcznieje, szczególnie na gryfie basu, po czym
niespodziewanie kończy swój żywot.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pulsujący szum amplifikatora wznieca ostatnią opowieść. Na
werblu drżą elektryczne zabawki Vasco, Alex inicjuje kolejny dron, a Ferran wypełnia
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">background</i> adekwatną porcją rezonansu.
Narracja rozlewa się coraz szerszym korytem, ale daleka jest od jakichkolwiek eskalacji.
To raczej stygmatyzująca porcja post-akustyki, która doprowadza opowieść na skraj
ciszy. Wszystko pulsuje teraz głuchym echem, szeleści, drży, nasłuchuje złego. Gitarowe
flażolety snują się w poświacie dubu, dołem płynie swobodne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i> basu, perkusja oddycha
membranami. Stan lewitacji nie trwa jednak długo. Opowieść nabiera masy właściwej,
choć trzyma tempo na zaciągniętym ręcznym. Emocje leją się niczym gęsta krew z
głębokiej rany. Gitara odpływa w psychodeliczne zaświaty, ale sekcja rytmu buduje
groźny, dynamiczny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">flow</i> i zaciska pętlę.
Efektowny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">trip to the moon</i> nabiera
mocy, a w fazę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">falling down</i> wchodzi
dopiero na ostatnie trzy minuty. Gitara jest już wtedy w innej galaktyce dźwięku,
bas ledwie trzyma szkielet obumierającej improwizacji, a talerze drżą. Opowieść
kończy się tam, gdzie zaczęła - w chmurze szumiącego amplifikatora. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><o:p> </o:p></b></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ni</i> (Tripticks
Tapes, CD 2023). <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Convent de Sant Agustí</i>,
Barcelona, 2021 lub 2022. Dwa utwory, improwizacje oparte na kompozycji Àlexa
Reviriego, łącznie 39 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Live at 6th
Spontaneous Music Festival. Spontaneous Live Series 013</i> (Spontaneous Music
Tribune, CD 2023). <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Dragon Social Club</i>,
Poznań, październik 2022. Trzy improwizacje, 43 minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Phicus: Ferran Fages – gitara elektryczna, Àlex Reviriego –
kontrabas, Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-57985001017927414272024-02-09T06:20:00.000-08:002024-02-09T06:20:09.877-08:00Albert Cirera & Florian Stoffner like to Mow!<p><br /></p><p>Kataloński saksofonista i szwajcarski gitarzysta mają ze
sobą wiele wspólnego. Często razem grywają, posiadają w dorobku już drugą,
wspólną płytę, byli niejednokrotnie gośćmi pewnych spontanicznych incydentów koncertowych
w zachodniej Polsce. No i kwestia fundamentalna – obaj to doprawdy fenomenalni
improwizatorzy, prawdziwi emancypatorzy swoich instrumentów i technik, dla
których określenie <i>rozszerzone</i> nie
znaczy już nic. Oni zdają się być o kilometry świetlne przed resztą świata.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Tym razem artystów spotykamy w … jazzowym klubie w rodzinnym
dla gitarzysty Zurychu. Grają bystry koncert, którego czas trwania nie jest nam
do końca znany. Na albumie (póki co, tylko cyfrowym) decydują się zamieścić ledwie
dwa niepełne kwadranse niezwykłych, jakże w tym wypadku intensywnych dźwięków.
Skupmy się zatem nad każdą sekundą tego koncertu.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfvbuaUcmozcaC2uecblECehHYvqKHycg8WlYefV0Y2COdBfbLoBz41aegh9Fk7JDJUuq9shg03-CUj4DHWBA7J-xen-mNtkm8I6apF4xnUVsmrFloExDly30ZNSg_smTUHcNJNG_Rp6I3ga58bRRuNi4_Ay3e-eawsZNB_gbytni8s01SKJ_y6220mRs/s1648/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1477" data-original-width="1648" height="359" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfvbuaUcmozcaC2uecblECehHYvqKHycg8WlYefV0Y2COdBfbLoBz41aegh9Fk7JDJUuq9shg03-CUj4DHWBA7J-xen-mNtkm8I6apF4xnUVsmrFloExDly30ZNSg_smTUHcNJNG_Rp6I3ga58bRRuNi4_Ay3e-eawsZNB_gbytni8s01SKJ_y6220mRs/w400-h359/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza improwizacja trwa kilkanaście minut i wypełnia
niemal połowę zawartości albumu. Rodzi się w chmurze wyjątkowo gęstej akustyki.
Saksofon jęczy post-dźwiękiem, ale słyszymy też jak pracują wszystkie jego elementy
składowe. Klastery trzeszczą z wysiłku, dysze obijają się jedna o drugą. Struny
gitary zdają się pozostawać w pętli nieskończoności, której nie ma kto związać końca
z końcem. Metabolika złowrogich powtórzeń i modlitw do nieistniejącego boga. Muzycy
generują drobne, ale mięsiste porcje fonii, które pozostają w stanie
permanentnego zwarcia, jak bokserzy, którzy zupełnie opadli już z sił, ale będą
stać na straży tego dysharmonijnego ładu do końca. Swojego lub tego drugiego.
Bywa, że ta mosiężna, piskliwa i gęsta ropa narracji balansuje na linie,
chybocze się na zbyt silnym wietrze. Muzycy, jak spirale zegara nakręcają się wzajemnie
i syczą, jak samokąsające się węże. Gitara wpada w chmurę rezonansu, tuba saksofonu
wydaje się być zapchana trocinami. Improwizacja formuje się w drony. Raz wydaje
się, że dźwięki są lekkie, oniryczne, niemal śpiewające, innym razem ciężkie, ołowiane,
z betonu i stali. A każdy oddech muzyków może być tym ostatnim.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga opowieść nie trwa nawet trzech minut, sprawia wrażenie
ekstraktu z czegoś wielkiego, masywnego, nieskończonego. Buzuje post-industrialnym
smrodem, mechaniką przeciąganych lin i dewastowanych trafostacji. Dysze i struny
lepią się do siebie, generując melodyjne plwociny, a ich akustyka zdaje się być
sycona jakimś nieistniejącym prądem. Trzecia część, ponad siedmiominutowa, daje
szczyptę nadziei na bardziej zrównoważony oddech. Tuba saksofonu wydaje się być
wypełniona dość wilgotnym powietrzem. Gitara rzeźbi niebo mikroflażoletami.
Echo post-melodyjnego śpiewu, dron szeleszczących boleści. W tej gęstej chmurze
stygnącej lawy saksofonista szuka jazzowych fraz, ale swój szaleńczy pomysł
szybko porzuca. Gitarzysta przez dłuższą chwilę pozostaje w martwym tańcu. Wszystko
wydaje się teraz drżeć z wysiłku nic nierobienia. Wokół muzyków pojawia się intrygująca
post-cisza, pełna mrocznych wyziewów. Tymczasem gitara zastyga w ambiencie. Ostatnia
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">partytura</i> improwizacji, prawie
czterominutowa, to najpierw prężenie muskułów, potem syk wypuszczanego
powietrza. Najpierw kompulsywny marsz ciało w ciało na niechybną śmierć
dźwięku. Potem drobne okrzyki, czerstwe westchnienia, sekcja zwłok. Życie po życiu
wielkiej improwizacji. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Albert Cirera & Florian Stoffner <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mow </i>(Sirulita Records, DL 2024). Albert Cirera – saksofon tenorowy
i sopranowy oraz Florian Stoffner – gitara. Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Misterioso Jazz Club</i>, Zurych, Szwajcaria. Cztery improwizacje, 27
minut. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-82670693568412010782024-02-06T09:07:00.000-08:002024-02-06T09:07:16.809-08:00John Butcher & Eddie Prévost are Unearthed!<p><br /></p><p>Niemal dokładnie miesiąc temu pisaliśmy na tych łamach o
albumach dokumentujących artystyczne obchody 80. urodzin Eddie’go Prévosta. Omówiliśmy
wówczas szczegółowo dwa kluczowe albumy, kolejne dwa skwitowaliśmy mniejszą
porcją słów. Z kolei dwie inne pozycje z najnowszego katalogu Matchless
Recordings jedynie zaawizowaliśmy, mając nadzieje na ich <i>pełny odczyt</i> w przyszłości. One także konsumują artystyczne dokonania
jubilata i przy okazji świetnie uzupełniają urodzinowy box.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dziś pochylamy się nad jedną z tych ostatnich i zamieszczoną
tam duetową ekspozycją Johna Butchera i Eddie’go Prévosta. Panowie nagrali już
w duecie, tudzież większych składach (choćby AMM!) sporo albumów, każdy z nich
jest osobną księgą historii gatunku, zatem bez zbędnych wstępów siadamy do
odczytu i odsłuchu ich najnowszego wspólnego nagrania, którego tytuł zdaje się
być zaskakująco przewrotny. Okoliczności obiektu sakralnego, późna wiosna roku ubiegłego
i trzy improwizacje, które szczelnie wypełniają przestrzeń dysku kompaktowego. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Nagranie składa się z dwóch wielominutowych utworów i czegoś
na kształt kody, ale ponieważ ta ostatnia trwa ponad kwadrans śmiało możemy ją
uznać za pełnoprawną, trzecią improwizację czerwcowego wieczoru w brytyjskim
Essex.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheJCy6-n3XPnb2vpeg_Ye9Zf-DWGq9WRohpqdCTwhQfK9ARy-zQzsstYZzYjzmrSkUI2u_pN_huJaeYUDCRNyJEapx-W6JXEUnT31OsoFh_0PPXsBHI-JvvNMCOOnJChJfdqAOVNScL1OW6S1gC8Y4okyG-aaU_UpIq2xqxXc1uvmXMXh13f0e8Jxp0CQ/s500/MRCD14_0.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="494" data-original-width="500" height="395" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheJCy6-n3XPnb2vpeg_Ye9Zf-DWGq9WRohpqdCTwhQfK9ARy-zQzsstYZzYjzmrSkUI2u_pN_huJaeYUDCRNyJEapx-W6JXEUnT31OsoFh_0PPXsBHI-JvvNMCOOnJChJfdqAOVNScL1OW6S1gC8Y4okyG-aaU_UpIq2xqxXc1uvmXMXh13f0e8Jxp0CQ/w400-h395/MRCD14_0.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Muzycy zaczynają spektakl oblepieni szemrzącą ciszą, ale
dość szybko dają sygnały, iż tego dnia skorzy są budować całkiem dynamiczne
ekspozycje, a ich celem nie będzie raczej eksploracja słynnych technik rozszerzonych,
ale pełnokrwista, chwilami niemal free jazzowa jazda. Taką wolę z pewnością reprezentuje
tu perkusista, który mimo osiemdziesięciu jeden wiosen na karku chętny jest do czynienia
naprawdę ekspresyjnych akcji, to samo można zresztą powiedzieć o kilkanaście
lat od niego młodszym, ale także już zasłużonym mistrzu saksofonu. Obaj
sprawiają wrażenie nastolatków na pierwszej randce i wyjątkowo im dobrze z
takim nastawianiem do życia. Akcje roześmianego Johna i rozhuśtanego energią
Eddie’ego w trakcie pierwszego, ponad 34-minutowego seta, mienią się wszystkimi
kolorami tęczy, a sami artyści nie wybierają dróg na skróty. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Drummer </i>pozostaje w akcji cały czas,
szyje ściegiem pełnym emocji, nie ustaje w implikowaniu akcji zaczepnych. John,
jak to ma w zwyczaju, lubi dramaturgiczne pauzy, ale po każdej z nich zdaje się
wracać z jeszcze lepszym pomysłem. Zmienia saksofony w zależności od nastroju
chwili i świetnie reaguje na każdą frazę interlokutora. Eddie zdaje się tu stać
na straży reguł free jazzu, z kolei John nie zapomina o chwilach dramaturgicznej
zadumy i dalece kameralnych westchnieniach. W okolicach dwunastej minuty muzycy
serwują nam drobny wątek balladowy, sięgają nawet do bardziej mrocznych stron swej
improwizacji. Po restarcie brną dalej pozostając w intrygującym dysonansie dynamiki
– Eddie narzuca bystre tempo, John fantastycznie wstrzymuje moc oddechu i sięga
po spokojniejsze frazy. Ten fragment czerwcowego spotkania w Essex ma swój <i style="mso-bidi-font-style: normal;">peak</i> ekspresji pod koniec drugiego
kwadransa. John sięga nieba dmąc w saksofon sopranowy, Eddie finalizuje roztańczonymi
talerzami.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W trakcie drugiego, o kilka minut krótszego seta, artyści
serwują nam kilka rozdziałów ze swych przebogatych ksiąg fraz preparowanych.
Zaczynają zresztą plejadą mrocznych <i style="mso-bidi-font-style: normal;">short-cuts</i>.
Po niezbyt długiej introdukcji idą w swoje ulubionego tego wieczoru tango,
udanie stymulują dynamikę, ale definitywnie donikąd się nie spieszą. Dbają o odpowiednią
melodykę i zwartą, linearną narrację. Raz za razem dostarczają nam urokliwe kwiatki
– intrygujące przedechy, drżące, rezonujące talerze, tudzież drobne, ale czerstwe
porcje ciszy. Znów w okolicach dwunastej minuty zarządzają moment
dramaturgicznego wytłumienia. Tuż po nim Eddie proponuje drobne, szczoteczkowe
solo, John z kolei bierze w dłoń sopran i dekretuje … wątek tameczny. Wpada na
niedługo w oddech cyrkulacyjny i znacząco podnosi poziom emocji. Gdy z nich
opada, chętnie sięga po najlepsze ze swoich preparacji – świsty, gwizdy, frazy zza
grubej, teatralnej kotary. Eddie kontrapunktuje talerzową feerią. Nim drugi set
zostanie zwieńczony dość żwawą, solową akcją perkusisty, dostajemy się jeszcze
w wir stonowanego, rozśpiewanego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">stepu</i>
realizowanego marszowym krokiem.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Ostatni akt wieczoru pełni rolę nieco spokojniejszej, pożegnalnej
ekspozycji. Dużo w niej minimalizmu, dywagacji czynionych w okolicach ciszy.
John trochę mruczy, trochę śpiewa na tenorze, Eddie snuje leniwy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drumming</i>. Przez moment akcja nabiera rozpędu,
po czym wpada w intrygujące, ptasie tremolo Johna, posadowione na rezonującej ekspozycji
Eddie’go. Końcowe dwie minuty zdają się być pogrążone w ciszy ledwie
słyszalnych dronów saksofonu i skromnych uderzeń w werbel i tomy. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">John Butcher & Eddie Prévost <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Unearthed</i> (Matchless Recordings, CD 2023). John Butcher – saksofon
tenorowy i sopranowy oraz Eddie Prévost - perkusja. Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">All Hallows Church</i>, High Laver, Essex,
czerwiec 2023. Trzy improwizacje, 78 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-40274190825351421202024-02-04T04:14:00.000-08:002024-02-04T04:14:52.998-08:00Alan Wilkinson, Paweł Doskocz i Andrew Lisle na trasie koncertowej w Polsce<p><br /></p><p>(informacja prasowa)</p><p><br /></p><p>Trybuna Muzyki Spontanicznej i Spontaneous Music Festival zapraszają
na jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń pierwszego półrocza 2024 roku
na polskiej scenie muzyki improwizowanej. Na tygodniową trasę po największych miastach
naszego kraju rusza legenda brytyjskiej muzyki free jazzowej, saksofonista <b>Alan Wilkinson</b>. Towarzyszyć mu będą
muzycy młodszego pokolenia europejskiej sceny – brytyjski perkusista <b>Andrew Lisle</b> i polski gitarzysta <b>Paweł Doskocz</b>. Począwszy od 16 lutego
muzycy zagrają kolejno w Poznaniu, Wrocławiu, Łodzi, Krakowie, Katowicach i
Lublinie.</p><p><br /></p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGUqH3KY2cA3J8vRTbCkEKboNZxwuYZINONlop3SF0TNbZUpxiTOyW9GO3llSmH_j846qpVFImy-AKas3Xcj9itWKNv4zUzVbtXnOuSVyDpS9Kf31F4SnLfDKIYZ7248rH3BjIbOWXdtnn3pU-xWv-nGm0OAfSDspht7J63_jvL_IGlzFe0SZDUhjbLmM/s4961/Alan%20Andrew%20Pawe%C5%82%20poster.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4961" data-original-width="3508" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGUqH3KY2cA3J8vRTbCkEKboNZxwuYZINONlop3SF0TNbZUpxiTOyW9GO3llSmH_j846qpVFImy-AKas3Xcj9itWKNv4zUzVbtXnOuSVyDpS9Kf31F4SnLfDKIYZ7248rH3BjIbOWXdtnn3pU-xWv-nGm0OAfSDspht7J63_jvL_IGlzFe0SZDUhjbLmM/w453-h640/Alan%20Andrew%20Pawe%C5%82%20poster.png" width="453" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Przed nami koncerty, który przeniosą londyńską scenę free
jazz/ free impro na polskie podwórko. Alan Wilkinson i Andrew Lisle, uznawani
za filary tej sceny (stali rezydenci w prestiżowym Cafe OTO), będą gościć w
Polsce i zaprezentują swoje niezwykłe doświadczenie sceniczne. Do tego
ekskluzywnego grona dołączy Paweł Doskocz, doświadczony improwizujący
gitarzysta, który w ostatnich latach współpracuje z coraz liczniejszą grupą
zagranicznych artystów, zdobywając uznanie na międzynarodowej scenie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza w takiej konfiguracji personalnej wspólna trasa trzech
artystów obiecuje fascynujący muzyczny dialog. Alan Wilkinson, pomnikowa postać
sceny londyńskiej, wniesie do niego bogactwo umiejętności zdobywanych przez
lata. Jego wkład w rozwój gatunku jest nieoceniony, a współpraca z takimi
gigantami, jak Derek Bailey, Roger Turner czy Eddie Prevost świadczy o niepodważalnej
pozycji na międzynarodowej scenie. Andrew Lisle, ceniony perkusista młodego
pokolenia, gwarantuje niezwykłą wirtuozerię oraz kreatywność. Improwizacje Anglika,
oparte na jazzowej tradycji, pełne są eksperymentów i oryginalnych technik. Z
kolei Paweł Doskocz, zasłużony przedstawiciel lokalnej sceny, dzięki swojemu
unikalnemu brzmieniu i rozszerzonym technikom wykonawczym, zapewni
niepowtarzalny wkład w to wyjątkowe zestawienie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena"><u>Szczegóły trasy koncertowej:<o:p></o:p></u></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">16.02 Dragon Social Club, Poznań <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">17.02 OPT, Wrocław<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">18.02 Ciągoty i Tęsknoty, Łódź<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">19.00 TBA<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">20.02 Alchemia, Kraków <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">21.02 Miasto Ogrodów, Katowice<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">22.02 Centrum Kultury, Lublin<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Alan Wilkinson – saksofon, klarnet<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Paweł Doskocz – gitara elektryczna<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Andrew Lisle – perkusja<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena"><o:p> </o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="oypena">Trasa koncertowa odbywa się pod
patronatem Trybuny Muzyki Spontanicznej oraz Spontaneous Music Festival.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Biogramy:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><u>Alan Wilkinson</u> – saksofonista i klarnecista, który
aktywnie działa na scenie muzyki improwizowanej od końca lat 70. Był kluczową
postacią sceny muzycznej w Leeds w latach 80., gdzie założył klub Termite i był
częścią kultowego tria Hession/Wilkinson/Fell. W 1987 roku Derek Bailey
zaprosił go do udziału w trasie European Company oraz London Company. Po
przeprowadzce do Londynu w 1990 roku stał się już znanym artystą. Kontynuował tam
grę oraz promowanie muzyki w różnych klubach, jest m.in. promotorem cyklu
„flimflam”, istniejącego od 2001 roku. Alan, grając w licznych „ad hoc”
zespołach w Wielkiej Brytanii i za granicą, współpracował m.in. z Peterem
Brötzmannem, Chrisem Corsano, Akirą Sakatą, Thurstonem Moorem, Charlesem
Haywardem, Eddie Prevostem, formacjami Talibam! oraz Spiritualized. Jego
długoletnimi projektami są trio z Johnem Edwardsem i Steve'em Noble’m oraz
norweski kwartet Akode. Ostatnio dołączył również do zespołu Dead Days Beyond
Help, (Alex Ward i Jem Doulton), a ich debiutancki album ukazał się nakładem
Shrike Records.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">Ostatnie
nagrania Alana warte szczególnego polecenia:<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">“One in the
Ear” (w/Dirk Serries), New Wave of Jazz<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;"><a href="https://newwaveofjazz.bandcamp.com/album/one-in-the-eye">https://newwaveofjazz.bandcamp.com/album/one-in-the-eye</a></span></span><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;"><o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">“Empowered”
(w/Eddie Prevost / N.O.Moore / John Edwards), 577records<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;"><a href="https://577records.bandcamp.com/album/empowered">https://577records.bandcamp.com/album/empowered</a></span></span><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;"><o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">Alan Wilkinson/
Alex Ward/ Jem Doulton, Shrike Records<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;"><a href="https://shrikerecords.bandcamp.com/album/wilkinson-ward-doulton">https://shrikerecords.bandcamp.com/album/wilkinson-ward-doulton</a></span></span><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;"><o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">“Forth to 4<sup>th</sup>”
(w/John Edwards/ Steve Noble), PingPong<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal"><span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">“Do Disturb”
(w/Eddie Prevost/ N.O.Moore / John Edwards/ Nathaniel Catchpole, </span>Matchless
Recordings<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><u>Andrew Lisle</u>, to perkusista, który działa w obszarze jazzu
i muzyki improwizowanej. Jego twórczość zahacza o awangardę – eksploruje
granice możliwości zarówno technicznych, jak i muzycznych perkusji, jednocześnie
czerpiąc z tradycji jazzowej. Po ukończeniu Leeds College of Music w 2011 roku
przeniósł się do Lizbony, gdzie miał okazję rozwijać swoje umiejętności
muzyczne, współpracując z doświadczonymi improwizatorami. Spędził wiele czasu w
głównej siedzibie Clean Feed Records, Trem Azul, i grał z wieloma artystami z
tego środowiska, w tym z Rodrigo Pinheiro (Red Trio), Hernanim Faustino (Red
Trio), Rodrigo Amado czy Luisem Lopesem.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Od 2013 roku, po przeprowadzce do Londynu, jest wziętym
perkusistą na scenie jazzowej i improwizowanej, współpracuje m.in. z Colinem
Websterem, Johnem Edwardsem, Johnem Dikemanem, Alexem Wardem, Dirkiem
Serriesem, Alanem Wilkinsonem, Matthew Bourne’em, Rachel Musson i Markiem
Sandersem.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">"Obserwuje grupę londyńskich artystów, a wśród nich…
perkusista Andrew Lisle, który wplata połamane beaty i nieprzerwane tremola na
werblu w swój elastyczny leksykon muzyki improwizowanej." – Spencer Grady
(Jazzwise)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">"Lisle, mający 27 lat, to już teraz jeden z najbardziej
oryginalnych perkusistów w Wielkiej Brytanii." – The Quietus<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://andrewlisle.com/">https://andrewlisle.com</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://andrewlisle.bandcamp.com/">https://andrewlisle.bandcamp.com</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><u>Paweł Doskocz</u>, to często sięgający po preparacje gitarzysta,
który eksploruje nowe brzmienia instrumentu. Jego obszarem zainteresowania jest
przede wszystkim improwizacja, a inspiracje czerpie z różnych źródeł. Współtworzył
takie zespoły jak Bachorze, Strętwa i Sumpf. Zdobywał doświadczenie podczas
wspólnych występów z wieloma muzykami tak z Polski, jak i z zagranicy,
uczestniczył też w festiwalach poświęconych muzyce eksperymentalnej i
improwizowanej. <span lang="EN-US" style="mso-ansi-language: EN-US;">Grywał na: Ad
Libitum, festiwalu Nowy Wiek Awangardy, Art of Improvisation Creative Festival,
Jazz Ring, Musica Privata, Katowice JazzArt Festival, FRIV Festival, Avant Art
Festival oraz Spontaneous Music Festival. Można go było usłyszeć w konfiguracjach
z takimi artystami jak: Emilio Gordoa, Matthias Müller, Jasper Stadhouders,
Paweł Szpura, Hubert Zemler, Wojtek Kurek, Vasco Trilla, Yedo Gibson, Onno
Govaert, Seppe Gebruers, Andrew Lisle, Vasco Furtado, Colin Webster, Dirk
Serries, Benedict Taylor, Diego Caicedo oraz El Pricto.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal">Współorganizator „Spontaneous Music Festival” w Poznaniu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://paweldoskocz.bandcamp.com/">https://paweldoskocz.bandcamp.com/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-004">https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-004</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-20586213667624105362024-02-02T06:27:00.000-08:002024-02-02T06:27:18.408-08:00The January/ February’ Round-up: The Laws of William Bonney! Webster! Still Dancing! Standards Combustion! Brûlez les meubles! Lucifora! Ohlmeier & Klein! Kołodziejczyk & Mac! An-hoer! Dead Neanderthals!<p><br /></p><p>Styczeń przeleciał w tempie Komety Haleya z
turbodoładowaniem, wobec powyższego nasza ulubiona forma słownej interakcji,
czyli comiesięczna zbiorówka świeżych recenzji płytowych, ujawnia się światu
dopiero na początku kolejnego miesiąca. Cóż, nikt nie jest doskonały!
Zapraszamy zatem na wydanie styczniowo-lutowe, które wcale nie wyklucza pojawienia
się dodatkowej paczki recenzji pod koniec bieżącego miejsca. Bądźcie czujni!</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Grudniową zbiorówkę rozpoczynaliśmy dwoma albumami
holenderskich <i style="mso-bidi-font-style: normal;">freaków</i> spod ciemnej
gwiazdy zwanej Dead Neanderthals. Dziś dla odmiany masywni, i jak zwykle groźni,
Kokke i Aquarius tradycyjną <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ep-ką</i>
sylwestrową zakończą naszą opowieść. Nim to jednak nastąpi czeka nas ogląd pozostałych
dziewięciu piorunujących realizacji, tych nieco bardziej skoncentrowanych na
procesie improwizacji. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Zaczniemy amerykańsko-niemieckim kwartetem saksofonowym, który
przez lata nagrywał na kaseciaku swoje nielegalne sesje, a teraz postanowił je
niespodziewanie upublicznić. Potem czekają nas dwie swobodne improwizacje ze
Zjednoczonego Królestwa, personalnie w niezwykle imponującej komitywie. W dalszej
części zbiorówki duża porcja jazzu: francuskie, ogniste eksploracje klasyków
free (Dark Tree Records powraca!), kanadyjski kwartet zrównoważonego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">post-fussion</i>, dwa nagrania kategorii <i style="mso-bidi-font-style: normal;">open</i> wydane w Holandii – międzynarodowy
kwartet i niemiecki duet, wreszcie duet krajowy, który zaczyna bardzo
eksperymentalnie, ale kończy w jazzie. A nim załomocą wspomniani na wstępie
Dead Neanderthals, czeka nas jeszcze zaskakująca historia elektroniczna ze
słowem mówionym wprost z Gdańska.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">So, welcome to heaven
and hell of free improvisation</i>! <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg22P2outltVnOL7M34pwFTN9-Xotfc2EH_8Xz7tdWAXK9gwtpU9vkPyd5Y2X01hvfeILfSYiEtFItqcPJrrHGi_5payu2w1Fj-i99hZDo_vTRzYQ7co8fusZslPyMQQEgZMMugioy8g2g9M0Qov0yNwt7Ggr656Go_HPzkNvb6WIBH21KdyXhlsdyz184/s1200/a2976673403_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg22P2outltVnOL7M34pwFTN9-Xotfc2EH_8Xz7tdWAXK9gwtpU9vkPyd5Y2X01hvfeILfSYiEtFItqcPJrrHGi_5payu2w1Fj-i99hZDo_vTRzYQ7co8fusZslPyMQQEgZMMugioy8g2g9M0Qov0yNwt7Ggr656Go_HPzkNvb6WIBH21KdyXhlsdyz184/w400-h400/a2976673403_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Joachim Zoepf/ Stefan Keune/ Martin Speicher/ Jeffrey Morgan
<b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The
Laws of William Bonney Saxophone Quartet 1993-2007 </i></b>(Acheulian Handaxe
Records, CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Lokalizacje nieznane, 1993-2007: Stefan Keune – sopranino,
saksofon tenorowy, Jeffrey Morgan – saksofon altowy, Martin Speicher –
sopranino, saksofon altowy oraz Joachim Zoepf – saksofon sopranowy, barytowy.
Jedenaście improwizacji, 46 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czterech saksofonistów, trzech Niemców i Amerykanin, przez
kilkanaście lat okazjonalnie improwizowało w warunkach domowych, a jeden z nich
– ten najmłodszy, Stefan Keune - rejestrował owe dzikie sesje na magnetofonie
kasetowym. Przyjęli nazwę, która jest prawdziwym nazwiskiem znanej postaci
świata masowej rozrywki, czyli Billa The Kida. Po latach odkryli owe taśmy i
postanowili je wydać. Nagrania mają chwilami sub-doskonałe, wręcz punkowe
brzmienie, zwłaszcza te najstarsze, sycą się wszakże gigantycznymi emocjami i
są na tyle wyśmienite, iż bez trudu trafiły na naszą listę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">50 powodów, dla których warto było zapamiętać rok ubiegły</i>. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W wielu utworach tego wspominkowego albumu, zwłaszcza tych najstarszych,
dominują brzmienia najlżejszych saksofonów (sopranino i sopranowego), których
szczebioty, krzyki i post-melodyjne zaśpiewy generują niebywałe porcje ekspresji.
Kwartet startuje z pozycji free jazzu, ucieka w zakamarki swobodnej
improwizacji, ale tez bez trudu łapie też kameralny oddech. Bywa, że każdy z saksofonistów
pracuje tu w innym tempie, prezentuje odmienny temperament, stosuje inne techniki
artykulacji, także te rozszerzone, ale ich ekspozycje zawsze znajdują wspólny
mianownik. W secie nagrań z roku 1993 najciekawiej wypada trzeci utwór, w
trakcie którego muzycy odbywają długą podróż od mrocznych preparacji po wrzask
free jazzu, czasami przyjmując formę efektownego, ptasiego wielogłosu. Nagrania
z lat 1998 i 2006, to raczej krótsze formy, czasami sprawiające wrażenie
ekstraktów z większych ekspozycji. By nasycić ucho dłuższymi formami sięgać
trzeba po dwie końcowe improwizacje z roku 2007, które zdają się stanowić <i style="mso-bidi-font-style: normal;">crème de la crème</i> całego albumu. Muzycy powściągają
tu swoją ekspresję, koncertują się na budowaniu mrocznego klimatu post-egzystencjalnej
zadumy. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrft9MXOMa2cKuU4c9Htvuzn_TGLlTlvVzg46o8FhnZjOaS5ZZggfyDYaABC47JJTPQwDsbOTKBfIvDv-uPkUPsBhBkUWdxnjm4Ws2iiCBmYzMdVJIa97U_KNREytZULCJLO_pU8lgh3OSR2PddcinUNDBx6TK7e3wZG8ovkvH56OOZu2wN6wTxam8dCg/s3500/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3500" data-original-width="3500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrft9MXOMa2cKuU4c9Htvuzn_TGLlTlvVzg46o8FhnZjOaS5ZZggfyDYaABC47JJTPQwDsbOTKBfIvDv-uPkUPsBhBkUWdxnjm4Ws2iiCBmYzMdVJIa97U_KNREytZULCJLO_pU8lgh3OSR2PddcinUNDBx6TK7e3wZG8ovkvH56OOZu2wN6wTxam8dCg/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Colin Webster <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Textural Studies</i></b> (A New Wave Of
Jazz, LP/DL 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Oude Klooster</i>,
Brecht, Belgia, luty 2023: Colin Webster – saksofon altowy. Dwanaście
improwizacji, 34 minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Nasz ulubiony brytyjski saksofonista popełnił już wiele płyt
solowych. Grywał na nich zarówno na barytonie, jak alcie, i wydaje się, że zeksplorował
wszystkie dostępne światu techniki preparacji instrumentu dętego, drewnianego.
W najnowszych <i style="mso-bidi-font-style: normal;">studiach nad teksturą</i>
dźwięku – tu altowego – muzyk stawia na pewną dramaturgiczną prostotę. Webster
nie tyle pracuje tu nad brzmieniem, ile bawi się formą. A efekt jest co
najmniej doskonały. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza i czwarta improwizacja, to zdaje się ta sama bajka
– zwierzęcy ryk saksofonu na gęstym pogłosie, konsumujący mięsisty wydech i
chwile strwożonej ciszy. W drugiej opowieści narracja dla odmiany sprawia
wrażenie niezwykle lekkiej, niczym łabędzi śpiew o poranku, formując się w dron
sycony oddechem cyrkulacyjnym. W trzeciej części tańczą gołe dysze, zaś w
piątej znów wita nas oddychający, tu nieco melodyjny dron. W kolejnych odsłonach
słyszymy świt zimnego powietrza dobywający się przez dziurkę od klucza i syrenę
statku parowego - rodzaj leniwego drona w wysokim rejestrze, który łapie rezonans.
W części ósmej muzyk zbliża do granicy hałasu, kreując niemal folkowo brzmiący
skowyt. W kolejnych utworach dostajemy rezonującą porcję melodii, rodzaj
ceremonialnej zabawy w dźwięk i ciszę, wreszcie dronową post-kołysankę, która
przypomina borowanie zęba. Finałowa, dwunasta improwizacja także przyjmuje formę
drona – tu definitywnie pożegnalnego, tęskliwego, rozkołysanego, ale nie
sennego.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8grZIgO3msTCeRnxKDvbuFcfKrvWmus75UtAUXvyn-8bS2h5B4pAxyc1eRQvIQ2JuirFpYoOruHJet0UPVqFz6aLlvQ8-GJ5u_g4gba1tPIJ1ZpmBD2HDjJ0h32FbNy9Z9MzB8ZB56LtYCF7Me_LW3JqZjzWKBMZ7x1hyVa9wHefHjLR9aZ8-rxf_Q0g/s1200/a1073995398_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1074" data-original-width="1200" height="358" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8grZIgO3msTCeRnxKDvbuFcfKrvWmus75UtAUXvyn-8bS2h5B4pAxyc1eRQvIQ2JuirFpYoOruHJet0UPVqFz6aLlvQ8-GJ5u_g4gba1tPIJ1ZpmBD2HDjJ0h32FbNy9Z9MzB8ZB56LtYCF7Me_LW3JqZjzWKBMZ7x1hyVa9wHefHjLR9aZ8-rxf_Q0g/w400-h358/a1073995398_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Kraabel/ Reed/ Thompson <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Still Dancing</i></b> (Empty Birdcage
Records, CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Iklectik</i>, Londyn,
maj 2019: Caroline Kraabel – saksofon altowy, głos, szuranie po podłodze (<i style="mso-bidi-font-style: normal;">surface sounds</i>), Max Reed – taniec,
głos, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">surface sounds</i> oraz Daniel
Thompson – gitara akustyczna. Dwie improwizacje, 52 minuty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Wciąż tańcząc</i>, to performatywny
spektakl na oszczędne dźwięki saksofonu i gitary, dźwięki przesuwania stóp pod
podłodze, wreszcie okazjonalnie używane głosy ludzkie. Definitywnie nieprzeładowany
ekspresją, budujący wątki narracyjne, które szybko tracą żywot, skupiony na
nieco teatralnym kreowaniu sytuacji dramaturgicznej. Być może ów koncert (bez
publiczności?) byłby ciekawszy, gdyby można go było zobaczyć. Dyktat
minimalizmu zaprzysiężony przez artystów powoduje też, iż słuchacz preferujący
instrumentalne, silniej interakcyjne improwizacje może się czuć w takim
środowisku akustycznym nieco znużony. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza improwizacja trwa dwanaście minut, w trakcie
których zjawisko wartkiej akcji zdaje się nie występować. Momenty, w których
gitara inicjuje repetycją bardziej aktywne działania, a saksofon śle na raz więcej
niż jeden wydech należą tu do rzadkości. Gdy takie sytuacje mają jednak miejsce
poziom naszego zadowolenia z odsłuchu zdecydowanie rośnie. Rola tancerza,
performera, który interferuje z podłożem stanowi tu tło i nie wydaje się
kreować specjalnych interakcji z dźwiękami instrumentalnymi. W trakcie drugiej,
prawie 40 minutowej opowieści schemat jest podobny. Dominują krótkie frazy, zdania
urywane w pół słowa i dźwięki ginące w ciszy. Muzycy sprawiają wrażenie, jakby
dobrze czuli się w swoim towarzystwie, ale to, co trafia do uszu słuchacza wydaje
się być ledwie namiastką akcji dramaturgicznej. Narracja często osiąga tu
poziom ciszy (choćby w 12 minucie), ale miewa też fazy bardziej intrygujących spiętrzeń.
Choćby tych kilka chwil po 30 minucie, które śmiało możemy uznać za najciekawszy
moment spektaklu. Samo zakończenie także dostarcza kilku instrumentalnych akcji
w duecie gitara-saksofon. Z kolei ostatnia prosta usłana jest dźwiękami stóp przemieszczających
się po podłodze otwartej przestrzeni <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Iklectik</i>.
<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3D4lhqqLYEHfSUNRER6bxIjA_SxhUdVvdAcxRWfB8SAyvmeyZgSTFpwPbzp_PN2uqAay1sqG7zGMFTfh3vzED4fu-_oX5PozdA95lcUUJs2Q9i-Z8wIEN_mcZ_qdyW0nr__s5lBsBzd7MWPLE8eytfeZ9GzkQnE110VmJ-OKMWLTh8ZGlQSjjtYFmIu4/s1200/a4263295365_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1195" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3D4lhqqLYEHfSUNRER6bxIjA_SxhUdVvdAcxRWfB8SAyvmeyZgSTFpwPbzp_PN2uqAay1sqG7zGMFTfh3vzED4fu-_oX5PozdA95lcUUJs2Q9i-Z8wIEN_mcZ_qdyW0nr__s5lBsBzd7MWPLE8eytfeZ9GzkQnE110VmJ-OKMWLTh8ZGlQSjjtYFmIu4/w399-h400/a4263295365_10.jpg" width="399" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Daunik Lazro/ Benjamin Duboc/ Mathieu Bec <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Standards
Combustion</i></b> (Dark Tree Records, CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Les Instants Chavirés</i>,
Montreuil, Francja, listopad 2022: Daunik Lazro – saksofon tenorowy, Benjamin
Duboc kontrabas oraz Mathieu Bec – perkusja. Dziewięć kompozycji (Ayler, Lacy,
Shorter, Coltrane, Lazro i dwie wspólne tria), 42 minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Z radością odnotowujemy powrót do świata żywych naszego
ulubionego francuskiego labelu, a nasze szczęście jest tym większe, iż na
zgrabnym, kompaktowym dysku odnajdujemy mocarzy francuskiego free impro i
post-jazzu, Lazro i Duboca, tu muzykujących z wyjątkowo bystrym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummerem</i> Bec’iem. Okazja spotkania jest
definitywnie koncertowa, a na warsztacie muzyków wspaniałe <i style="mso-bidi-font-style: normal;">evergreeny</i> amerykańskiego free jazzu (z drobnym uzupełnieniem w
postaci twórczości własnej Francuzów)! Dodajmy jeszcze, iż Lazro gra tu na
saksofonie tenorowym (zwykliśmy go słuchać na barytonowym), a czyni to z gracją
młodzieńca, któremu jakże daleko do prawie osiemdziesięciu wiosen, jakie ma
obecnie francuski saksofonista. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Album otwiera nieśmiertelne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ghosts</i> Aylera. Saksofon zdaje się tu być wyjątkowo rozśpiewany, a
wtóruje mu matowo brzmiąca sekcja rytmu, która ma także kilka chwil tylko dla
siebie. Na drugi strzał nerwowa post-ballada Lacy’ego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Deadline</i>. Odnotujmy w niej akcję na smyczku oraz świetną robotę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummera</i>. Kolejny Ayler, to <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mothers</i>, który płynie tu rozhuśtaną
sekcją i nad wyraz nostalgicznym saksofonem. Świetnie improwizuje Lazro, choć
zdaje się, że pracuje na wdechu. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Nefertiti</i>
Shortera grane jest wyważonym, marszowym krokiem. Temat wraz z saksofonem śpiewa
także smyczek. W wydaniu francuskim, to wyjątkowo <i style="mso-bidi-font-style: normal;">cool-jazzowa</i> jazda. W dalszej kolejności kompozycja Lazro, która
dodaje albumowi niespodziewanie kameralny, by nie rzec post-barokowy sznyt. Płytę
uzupełniają dwa dynamiczne, niemal polirytmiczne utwory podpisane przez trójkę
Francuzów oraz dwa klasyki Coltrane’a. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Vigil</i>
grany jest jedynie w duecie, bez kontrabasu, z kolei <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Love</i> pięknie reasumuje ów smakowity album - melodyjny saksofon osadzony
tu został na wyjątkowo gęstym brzmieniu kontrabasu. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtQkMj1uCx_7M3bQ9WfbXpmNGEtGno0URLQhG-ArBtYdCPiXgcJOEFLV6_uSgAD_TPL8wDj-3thCWQ_fTY4RdwVpXwYMQC8R02KSQ750aWeHYPc7IHRUMvYza45jOVwhgTGqTLgtLTzXqcU6k66nwtmqhd5bgzdc7qYEAUfhpuDTys_K2dfUG7c4L7NuE/s1647/m035_cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1462" data-original-width="1647" height="355" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtQkMj1uCx_7M3bQ9WfbXpmNGEtGno0URLQhG-ArBtYdCPiXgcJOEFLV6_uSgAD_TPL8wDj-3thCWQ_fTY4RdwVpXwYMQC8R02KSQ750aWeHYPc7IHRUMvYza45jOVwhgTGqTLgtLTzXqcU6k66nwtmqhd5bgzdc7qYEAUfhpuDTys_K2dfUG7c4L7NuE/w400-h355/m035_cover.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p>
<p class="MsoNormal">Brûlez les meubles <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Crayonnage</i></b> (Circum-Disc, CD 2024)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Miejsce nieznane, luty 2023: Louis Beaudoin-de la
Sablonnière – gitara, Éric Normand – bas elektryczny, Jonathan Huard – wibrafon
oraz Tom Jacques – perkusja. Dwanaście utworów, 62 minuty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Z formacją z Quebecu spotykaliśmy się na ogół w formule
gitara-bas-perkusja, teraz dostajemy dodatkowo wibrafon, który wnosi do stonowanego
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">post-fussion</i> Kanadyjczyków element
twórczego fermentu i okazjonalnie zaskakująco mroczne brzmienia. Album
zdecydowanie dedykujemy słuchaczom usytuowanym bliżej jazzu środka, ale z dużą
przyjemnością wskażemy poniżej fragmenty, które warte są zainteresowania
również bardziej wymagającej publiki.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na płycie odnajdujemy dziesięć rozbudowanych kompozycji i
dwie niespełna minutowe, bardzo melodyjne miniatury. Dramaturgia całości zdaje
się opierać na intrygującym początku (trzy pierwsze części), rozkołysanej,
wręcz balladowej części środkowej, która śmiało mogłaby być poddana działaniu
edytorskiego skalpela i najbardziej wartościowej części końcowej (ostatnie
cztery części z wyłączeniem awizowanej miniatury), która nie szczędzi nam
psycho-rockowych akcji i niebanalnych zdarzeń dźwiękowych. We wspomnianych
utworach otwarcia podobać się może swoboda budowania narracji, pewna programowa
niespieszność, melodyka gitary, precyzja basowych pętli narracyjnych, oniryczne
plamy wibrafonu i łamane metra perkusji. Z kolei w utworach zawartych w drugiej
części albumu docenić należy pewną gatunkową różnorodność, której stymulantem
jest nade wszystko gitarzysta. Słyszymy dalekie echa <i style="mso-bidi-font-style: normal;">americany</i>, posmak bluesa, rozpylane w każdym zakamarku narracji
ślady psychodelii i rockowego anturażu. Udanym podsumowaniem albumu jest
najdłuższa, ostatnia część - od posmaku lekkiej kwasowości, porcje pogłosu i wibrafonowej
nostalgii po prawdziwie rockowe emocje w trakcie dynamicznej finalizacji. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCnDSGWc6Y5rBCCMUzQuq7f3uJyfhAUkbH1i-XK4_-hy5kg47SGIYcz54OzoKE2V3_0I7wHC58QIPv6JMnAG0qgI8OEUZuQD-Sf6L82ysMouEdfdIIA_k___1zeXlfOmD3UJXvM6zs_DI1-nRL5rUt70md2cksQ5Jr7W1GkjaHUaghJPY6JraB8n1VXYQ/s1200/a1335544147_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCnDSGWc6Y5rBCCMUzQuq7f3uJyfhAUkbH1i-XK4_-hy5kg47SGIYcz54OzoKE2V3_0I7wHC58QIPv6JMnAG0qgI8OEUZuQD-Sf6L82ysMouEdfdIIA_k___1zeXlfOmD3UJXvM6zs_DI1-nRL5rUt70md2cksQ5Jr7W1GkjaHUaghJPY6JraB8n1VXYQ/w400-h400/a1335544147_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p>
<p class="MsoNormal">Salvoandrea Lucifora Quartet <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Drifters </i></b>(TryTone
Records, CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Wisselord Studio1</i>,
Amsterdam, grudzień 2022: Marta Warelis – fortepian, Omer Govern – kontrabas,
Marcos Baggiani – perkusja oraz Salvoandrea Lucifora – puzon, kompozycje. Dwa
utwory, 55 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Przed nami definitywnie międzynarodowy, ale jakże
amsterdamski kwartet z udziałem m.in. naszej ulubionej polskiej pianistki, a
także włoskiego puzonisty, którego świetnie pamiętamy z kwartetu Light Machina,
a który jest tu szefem przedsięwzięcia. Rządzi w obszarze podmiotu
wykonawczego, jest też autorem długich, interesująco rozbudowanych, silnie
jazzowych opowieści. Na albumie kwartetu dzieje się wiele, ale też sporo jest
konserwacją kompozytorskiej notyfikacji. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwszy utwór trwa dwa kwadranse, drugi jest ledwie o kilka
minut krótszy. W rolę introduktorki pieśni otwarcia wciela się pianistka.
Reszta muzyków dołącza po dwóch minutach i wspólnie kreują swobodny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">open</i> jazz bez pretensji do błądzenia po
zakamarkach notyfikacji. Narracja prowadzona jest bardzo precyzyjnie, skrzy się
zwinną dramaturgią, na etapie rozwinięcia nie szczędzi nam akcji w podgrupach.
Pośród duetów szczególnie podobać się może dynamiczna akcja puzonu i perkusji.
Nie mniej ciekawe jest trio bez puzonu, które sugeruje free jazz, ale ostatecznie
ucieka w umiarkowanie mroczną opowieść spuentowaną solową ekspozycją pianistki.
Druga narracja startuje na gryfie kontrabasu i dość szybko osiąga stadium całkiem
energetycznej opowieści. Pojawienie się smyczka nadaje jej nieco kameralnego,
czy nawet post-klasycznego sznytu. Tu opowieść ma dwa punkty przystankowe. Po
pierwszym z nich artyści szukają harmonii i melodii, nawet pewnej taneczności,
po drugim uciekają w otchłań dźwięków preparowanych, długich, posuwistych, szemrzących
fraz. Album wieńczy wątek post-balladowy, znów doposażony w adekwatną porcję melodyki.
<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYriU-6PH_LleLYeMOyTjJDk8UlN6PKm_wwPZo-d0yKYe_S2tVxbHd3sMQtUMDYtXzgxhEMpok22kyqa5efkfqgdeuJUYiy8m7ZPgz0w2h9eEoDU4ySihF4ZCAv8WRvA_0xSxi5nsTwUGrMO6pQVzA5xbkoiI44Cs6dy0ujrVNLW_H0YNOoBApaQBsE7k/s800/left-side-right.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="800" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYriU-6PH_LleLYeMOyTjJDk8UlN6PKm_wwPZo-d0yKYe_S2tVxbHd3sMQtUMDYtXzgxhEMpok22kyqa5efkfqgdeuJUYiy8m7ZPgz0w2h9eEoDU4ySihF4ZCAv8WRvA_0xSxi5nsTwUGrMO6pQVzA5xbkoiI44Cs6dy0ujrVNLW_H0YNOoBApaQBsE7k/w400-h400/left-side-right.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Lothar Ohlmeier & Tobias Klein <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Left Side Right</i></b> (TryTone
Records, CD 2024)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Berlin, 2022: Lothar Ohlmeier – klarnet basowy, saksofon
tenorowy oraz Tobias Klein – klarnet basowy, saksofon altowy. Pięć
improwizacji, 52 minuty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dęty front kwartetu Dalgoo, który znamy z koncertu w poznańskim
Dragonie, prezentuje się tu w rozbudowanej ekspozycji duetowej na dwa klarnety
basowe i nieco rzadziej wykorzystywane saksofony. Swobodne improwizacje,
nieśpieszne, bazujące na jazzowym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">timingu</i>,
skoncentrowane na klarownym brzmieniu instrumentów i artyści sięgający po tzw.
techniki rozszerzone ledwie w kilku mniej kluczowych momentach spektaklu. Sporo
zadumy, pewnej pokoleniowej refleksji i po prostu ładnych dźwięków. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trzy pierwsze improwizacje trwają po kilkanaście minut, być
może są odrobinę przegadane, ale dzięki temu ich klimat pozostaje z nami na
dłużej. Z kolei dwie końcowe, to łącznie ledwie siedem minut z sekundami. Pierwsza,
trzecia i czwarta improwizacja, to dialog dwóch klarnetów basowych. Garść półsłówek,
ale i morze długich, niemal dronowych ekspozycji. Spokój, melodia, rodzaj egzystencjalnej
refleksji. Czasami akcja przypomina dwa leniwe słonie opalające się w słońcu, innym
razem artyści brną na nisko ugiętych kolach przez gęste zarośla. W drugiej z
klarnetowych opowieści pojawia się więcej nerwowych ruchów, trochę
preparowanych fraz, ale i urokliwa, zwiewna taneczność. Puenta tej historii jest
jednak mroczna, na poły kameralna. W ostatniej z klarnetowych części narracja
zdaje się być wyjątkowo spokojna, a muzycy zrelaksowani. W trakcie drugiego
utworu na płycie muzycy korzystają z saksofonów. Poruszają się dość żwawo, nie
szczędząc nam kąśliwych uśmiechów i interakcji godnych miana free jazzowych.
Finałowa koda trwa niewiele ponad dwie minuty i dla odmiany stanowi rozmowę
klarnetu basowego z saksofonem. Tu tempo wydaje się być dość dziarskie, a miny artystów
dalece roześmiane. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0UghdVwI8bOGoV9x7cewdYLCiSZ_fWVpc6Tm5_Y273t_bu0Gy1S6CDUihc-6t_YT3144i6aPpPP8Fi6uzyy_EY-UY259JDBQRFROoJauwEPVspKkWTK7N_A8IyBuHU-miZZjmCE8w7wTm9bD20tljIpbTUOWDYwHRS88xeQBU1lTwuq25KeWtyd7pxug/s2916/Malwina%20Ko%C5%82odziejczyk+Sebastian%20Mac_Wanderlust%20%5BscatterArchive%202023%5D.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2916" data-original-width="2916" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0UghdVwI8bOGoV9x7cewdYLCiSZ_fWVpc6Tm5_Y273t_bu0Gy1S6CDUihc-6t_YT3144i6aPpPP8Fi6uzyy_EY-UY259JDBQRFROoJauwEPVspKkWTK7N_A8IyBuHU-miZZjmCE8w7wTm9bD20tljIpbTUOWDYwHRS88xeQBU1lTwuq25KeWtyd7pxug/w400-h400/Malwina%20Ko%C5%82odziejczyk+Sebastian%20Mac_Wanderlust%20%5BscatterArchive%202023%5D.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p>
<p class="MsoNormal">Malwina Kołodziejczyk & Sebastian Mac <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Wanderlust
</i></b>(Scatter Archive, DL 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Quality Studio</i>,
Warszawa, październik 2022: Malwina Kołodziejczyk – saksofon, elektronika oraz
Sebastian Mac – gitara elektryczna. Siedem improwizacji, 33 minuty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Improwizowane spotkanie artystów związanych m.in. z Cracow Improvisers
Orchestra zaczyna się w sposób bardziej niż intrygujący. Preparowany saksofon wspierany
przez elektronikę i gitara swobodnie tańcząca na <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pick-up’ach</i> tworzą narrację bogatą w dźwiękowe niespodzianki, nie
stroniącą od medytacji budowanej powtarzanymi frazami instrumentu strunowego. W
kolejnej odsłonie po stronie gitarzysty pojawiają się akcenty <i style="mso-bidi-font-style: normal;">percussion</i>, z kolei saksofonistka
pogłębia swoje preparacje, znajdując w przestrzeni ustnika miejsce na dźwięki
gardłowe. Opowieść płynie tu wysokim wzgórzem, a gitara szuka oparcia w rytmie.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trzecia historia rodzi się w chmurze szumów, szmerów,
dźwięków równie hydraulicznych, jak mechanicznych. Pracują saksofonowe dysze, skwierczą
gitarowe przetworniki. Nagle w połowie improwizacji dostajemy się w smugę
czystych fraz obu instrumentalistów, a opowieść zdecydowanie obiera kierunek na
jazz! W kolejnych utworach artyści serwują nam intrygujące otwarcia, po czym, głównie
z woli gitarzysty, przenoszą nas w obszar szeroko pojętego, improwizowanego
jazzu. Piąty utwór przypomina piosenkę z tekstem, choć bez śpiewu, a kolejny,
niespełna minutowy, zdaje się być pełnokrwistą eksplozją <i style="mso-bidi-font-style: normal;">fire music</i>. Spory dysonans niesie pieśń zamknięcia. Tu gitarowe
sekwencje zostają skonfrontowane z rytmiczną, ale dość inwazyjną elektroniką.
Jedynym ratunkiem dla gitarzysty staje się tedy … podsycona synkopą repetycja. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhBmRJLopPXzPwQrb52mTAk0EcqxhV1kRspUUvgaZEo1D3A4KXnUEwVnrbe0QbORWq_KuUwtsGRaADoRZygdVvHTZvpocplIN8lUl7QlBkbGX2OZuDnGgfkNVVoUl3qXkOYaoR8ca3lm43qX3I_jmgolRhedWxe-Prja32v-B2baZeusmL13fO7JXYc7_o/s1200/a3187120183_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhBmRJLopPXzPwQrb52mTAk0EcqxhV1kRspUUvgaZEo1D3A4KXnUEwVnrbe0QbORWq_KuUwtsGRaADoRZygdVvHTZvpocplIN8lUl7QlBkbGX2OZuDnGgfkNVVoUl3qXkOYaoR8ca3lm43qX3I_jmgolRhedWxe-Prja32v-B2baZeusmL13fO7JXYc7_o/w400-h400/a3187120183_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">An-hoer <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Sepr.online.works</i></b> (Kolokpo Records,
LP 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Gdańsk, czas nieznany: An-hoer (Wojciech Unterschuetz, Piotr
Bratoszewski – wszelkie dźwięki elektroniczne, zapewne także głosy) oraz
goście: Paweł Szamburski – bęben (A1), Adam Wika - akordeon, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">slide bass</i> (A2), Piotr Żakowiecki -
wokal (A2), Maria Bagińska - wokal (B1). Osiem utworów, 43 minuty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W ramach kontynuacji wątków krajowych zapraszamy na …
słuchowisko radiowe. Bazą muzyczną jest tu elektronika w dalece przyswajalnym, równie
mrocznym, jak melodyjnym wydaniu. W jej otoczeniu pojawia się słowo mówione,
które zdaje się pełnić rolę istotnego elementu dramaturgicznego. Recytacja w
języku ukraińskim (?) oraz cytaty z Ericha Marii Remarque’a i Leszka Szumana,
to definitywnie intrygujące punkty zapalne na ośmiotrakowym albumie. Sama
ścieżka dźwiękowa raczej na to miano nie zasługuje, przynajmniej z punktu
widzenia medium skoncentrowanego na muzyce improwizowanej. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Sam początek obiecuje wiele. Dubowo brzmiący rytm wybijany
na akustycznym bębnie udanie prowadzi szczątkowe frazy strunowe, jakby
doprawione odrobiną prądu. W drugiej części mamy ów domniemany język ukraiński
i dość rozbudowane instrumentarium w postaci basu, akordeonu i syntezatorów.
Pierwszą stronę żółtego winyla uzupełnia piosenka z wokalem w łagodnej estetce <i style="mso-bidi-font-style: normal;">post-electro</i> oraz długa ekspozycja
elektroniczna, której głównym zdaniem jest chyba dotarcie do dwudziestej minuty
na stronie. Po przewróceniu krążka na drugą stronę dostajemy się w strefę
oddziaływania tekstu Remarque’a, który podany jest kobiecym głosem, a
zlustrowany <i style="mso-bidi-font-style: normal;">wojennie </i>brzmiącą
elektroniką. Kolejna część jest instrumentalna, a jej głównym daniem frazy
przypominające piano. Zaraz potem cytat z <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Życia
po śmierci</i>, doposażony niepokojącym, nerwowym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">backgroundem</i> fonicznym. Album domyka krótka koda w formie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">szemranego</i> ambientu. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwyZYbzaddmQePsXOW-a8MDtsRoi-wwheCbpwr653uP253ZHo8bYOESVAX3BfGA9zzKVR58FiimQPM-d8ssR-dItPzWgqCTtx3JDPfN1g8CuWUEyl7cgobIGRJTq6EahRHoMGh6ji-4C4LadkRmSZROWgBweY4doaf4tPkH928xePu8ZEng5DbgI-o4-4/s2000/cover%20one.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2000" data-original-width="2000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwyZYbzaddmQePsXOW-a8MDtsRoi-wwheCbpwr653uP253ZHo8bYOESVAX3BfGA9zzKVR58FiimQPM-d8ssR-dItPzWgqCTtx3JDPfN1g8CuWUEyl7cgobIGRJTq6EahRHoMGh6ji-4C4LadkRmSZROWgBweY4doaf4tPkH928xePu8ZEng5DbgI-o4-4/w400-h400/cover%20one.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Dead Neanderthals <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ordo Dracul Demo</i></b> (Bandcamp’
self-released, Kaseta/DL 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">White Noise Studio</i>,
Nijmegen, czas nieznany: Otto Kokke – syntezator, Rene Aquarius – perkusja oraz
Marlon Wolterink – bas. Dwa utwory, 21 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Słowo się rzekło, zatem na koniec wielkie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">boom</i>! Nasi konceptualni, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">meta</i> jazzowi post-punkowcy od pewnego
czasu gustują w muzykowaniu z udziałem gościa. Tym razem w tej roli ich … stały
producent, który w rękach dzierży masywną basówkę. Dwie petardy w umiarkowanie
szybkim tempie i o umiarkowanie brudnym brzmieniu trwają tu dokładnie po 10
minut i 39 sekund (w kraju Dead Neanderthals nic nie jest pozostawione
przypadkowi) i wypełniają dwie strony kasety. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Ep-ka</i> w pliku jak zawsze udostępniona została w ostatni dzień roku
za darmo, a za wspomnianą kasetę trzeba było zapłacić pół euro (czas przeszły dokonany,
nakład wyczerpał się niemal natychmiastowo!). <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Sytuacja dramaturgiczna jest tu następująca - rockowe metrum
cztery na cztery, delikatnie siarczyste brzmienie basu, który też krwawi
rockiem i syntezator wyposażony w pewną ulotną, jak zwykle dość czerstwą,
falującą melodykę. W połowie utworu następuje krótkie interludium z samotnym syntezatorem.
Po restarcie linia basu wydaje się być delikatnie zmodyfikowana, po czym wraca
do stanu początkowego. Drugi utwór jest wolniejszy, przypomina melodyjny i nieco
… przyspieszony <i style="mso-bidi-font-style: normal;">doom</i> metal. Prosta figura
rytmiczna basu, równie nieskomplikowany <i style="mso-bidi-font-style: normal;">step</i>
perkusji i kolejna porcja melodyki syntezowa, tym razem jakby odrobinę bardziej
molowa. W dalszej części nasze zasłuchane w jednostajny rytm uszy zdają się słyszeć
drobne spowolnienie, może także dramaturgiczne ugięcie kolan. Nagranie kończy się
prawdziwą burzą z piorunami i rzęsistą ulewą. To wszystko dzieje się wszakże po
całkowitym wygaszeniu strumienia dźwiękowego.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-31230675093131431302024-01-30T08:24:00.000-08:002024-01-30T08:24:53.811-08:00Jean-Luc Guionnet & Lê Quan Ninh! Those whose fathers never met!<p><br /></p><p>Muzyków, których album za moment <i>odczytamy</i>, znamy dobrze lub bardzo dobrze. Francuski saksofonista
nie stroni od free jazzu (choćby The Ames Room), ale zdaje się, że jego
prawdziwą bajką jest eksperymentalna elektronika, tudzież zaawansowane techniki
wydobywania dźwięków z instrumentu dętego, blaszanego. Z kolei francuski
perkusjonalista o wietnamskich korzeniach, krążący po obrzeżach świata
swobodnej improwizacji od kilkudziesięciu lat, nagrywa na tyle rzadko, iż być
może nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by przekonać się, jak wspaniałym jest
artystą. To samo możemy zresztą powiedzieć o jego partnerze, który równie
rzadko improwizuje wyłącznie na akustycznym instrumentarium.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wiele wskazuje na to, iż spotkanie we francuskim Nancy, dwa
lata temu, jest pierwszą wspólną rejestracją tych artystów w duecie. Dodajmy
już na samym wstępie – niezwykle zmysłową, poczynioną w dalece zjawiskowej
akustyce, po części medytacyjną, wreszcie perfekcyjnie zbudowaną pod względem dramaturgicznym.
Jakakolwiek chwila z tego dość długiego nagrania nie wydaje się być zbyteczna, a
całości winniśmy słuchać w maksymalnym skupieniu, bo w obszernych fragmentach wypełniona
jest dźwiękami posadowionymi tak blisko ciszy, jak tylko jest to możliwe. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Panie i Panowie, Jean-Luc Guionnet & Lê Quan Ninh! <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIm-YFLbEdp02vo9PaZgS00aCRBCO7vAPIsBJiyM-pfUzoEMO7j5v-QSAhEiGcEJRAayMhEzhriUdz8_K-6xwNGd6CynglFo9Wp-mEcDZuh6_pRElUVS8ZrdKU0FBwuvA1xRjSMrhNnGhyphenhyphenyRYkOQ942Q479u0usX0pL5Pb2oHwBlmkg3NwrST0WLEuzBs/s1200/a3643127927_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1082" data-original-width="1200" height="361" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIm-YFLbEdp02vo9PaZgS00aCRBCO7vAPIsBJiyM-pfUzoEMO7j5v-QSAhEiGcEJRAayMhEzhriUdz8_K-6xwNGd6CynglFo9Wp-mEcDZuh6_pRElUVS8ZrdKU0FBwuvA1xRjSMrhNnGhyphenhyphenyRYkOQ942Q479u0usX0pL5Pb2oHwBlmkg3NwrST0WLEuzBs/w400-h361/a3643127927_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza i czwarta opowieść trwają po kilka minut, druga i trzecia
po kilkanaście, zaś finałowa ekspozycja, to ponad dwadzieścia pięć minut
dźwiękowego rytuału o niepoliczalnych zasobach piękna. Artyści startują tu z
poziomu ciszy zupełnej i tamże kończą swą podróż po upływie ponad godziny
zegarowej. Oddech matowego saksofonu i delikatne drżenie metalowych akcesoriów
perkusjonalnych, to aura pierwszej improwizacji - filigranowej, minimalistycznej,
nasyconej ceremoniałem oczekiwania na to, co być może nigdy nie nadejdzie.
Druga opowieść snuje się wokół fraz preparowanych, wydzielonych dramaturgicznie
porcjami gęstej ciszy. Drżący werbel i saksofonowe parchanie lepi się tu w
mgławice rezonansu i szumu, z czasem zaś formuje w zwarte, dronowe, niekiedy
delikatnie pulsujące strumienie dźwięków. Muzycy coraz częściej powtarzają
wykreowane frazy, wpadając w wielominutową medytację. Po pewnym czasie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">flow</i> zdaje się narastać, potem równie
efektownie przygasać.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trzecia część w swym początkowym stadium, to plejady drobnych,
niekiedy preparowanych dźwięków, które wchodzą w całkiem bystre interakcje. Nie
brakuje wszechobecnej ciszy, ale improwizacja okazjonalnie potrafi nabrać sporej
intensywności, niesiona saksofonowymi świdrami i nad wyraz aktywnymi
perkusjonaliami. Bywa wypełniona pełnymi dźwiękami, bywa tkana jedynie z dętego
szumu i rytmicznych mikrozdarzeń na werblu i talerzach. Czwarta odsłona sprawia
wrażenie precyzyjnie zaplanowanej. Budowana jest krótkotrwałymi akcjami,
dzielonymi dużymi plastrami ciszy. Perkusjonalia drżą i szeleszczą, okazjonalnie
przyjmując formę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummingu</i>, saksofon oddycha
wyjątkowo szerokim pasmem - od gęstego szumu do dętego pisku. Jakkolwiek cała
historia wydaje się być wyjątkowo filigranowa.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Ostatnia opowieść ma kilka faz – skupione otwarcie, intrygujące
rozwinięcie i niebywałą, wielominutową finalizację. Początek tkany jest z drobiazgów,
ale nasycony podskórnym rytmem. Incydentalnie frazy saksofonu wydają się być
dość mocne, ale ich brzmienie łagodzi cisza wypełniająca swoją obecnością każdy
etap narracji. Obłoki rezonansu w rytuale medytacyjnego spowolnienia bywają tu kontrapunktowane
drobnymi, dynamicznymi akcjami, które wcale nie są posadowione zbyt daleko od
estetyki free jazzu. Improwizacja, wciąż sycona rytmem, systematycznie obniża
jednak poziom intensywności, zdaje się zamierać w szumiącej ciszy. W połowie utworu
muzycy zaczynają niespodziewanie pogwizdywać, po czym zanurzają się na wiele
minut w medytacji lepionej z drżących, rezonujących fraz. Całość formuje się w dość
mroczny, ale na poły melodyjny dron. Improwizacja zastyga w ruchu. Trwa i zdaje
się nie mieć końca. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jean-Luc Guionnet & Lê Quan Ninh <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Those whose fathers never met</i> (Bandcamp’ self-released, DL 2023).
Jean-Luc Guionnet – saksofon altowy oraz Lê Quan Ninh – instrumenty perkusyjne.
Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">CCAM</i>, Vandœuvre-lès-Nancy,
wrzesień 2022. Pięć improwizacji, 66 minut.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-1774317413248800472024-01-26T02:52:00.000-08:002024-01-26T02:52:41.415-08:00Cirera & Prats! Duot with Strings!<p><br /></p><p>Kataloński Duot, muzyczne dziecię saksofonisty Alberta
Cirery i perkusisty Ramona Pratsa, żyje pełnią artystycznego życia już
kilkanaście lat. W dorobku kilka wyśmienitych albumów, niezapomniany koncert na
jednym z lokalnych, spontanicznych festiwali i tysiące wspólnych koncertów,
także w wersjach poszerzonych (choćby z Andy Moorem).</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dokładnie dwa lata temu, w świetnie nam znanym obiekcie
sakralnym w portugalskim Caldas Da Rainha, Katalończycy zagrali wspólny koncert
z lizbońskim kwartetem smyczkowym ZARM (w składzie po części urugwajsko-niemieckim).
Koncert okazał się być wspaniałym, zatem nic dziwnego, że trafia do nas obecnie
w wersji płytowej. A że wydawcą jest polski label, to równie mało zaskakujące.
Zatem z dygoczącym sercem i radością przemożną zaglądamy do środka <i style="mso-bidi-font-style: normal;">strunowego </i>albumu Duot!<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAO9CSobUivAXXsc1kQcNAJJ0PAseSDtQFgLwv3EEOhNQULTKp21xzVKYdBDRmyIAnxd0ZVn1ISB1XOWm8Gx0fmO0_O4xRmNMXxa7pJWS7NkCP70k8z5eNh8Okdia61hbpacTweu1RMPa-NlkZ_zb8wT23eg4z-wLo2fWUHAXhAqdZYZMjBITJWptFEH0/s1200/a3150730472_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAO9CSobUivAXXsc1kQcNAJJ0PAseSDtQFgLwv3EEOhNQULTKp21xzVKYdBDRmyIAnxd0ZVn1ISB1XOWm8Gx0fmO0_O4xRmNMXxa7pJWS7NkCP70k8z5eNh8Okdia61hbpacTweu1RMPa-NlkZ_zb8wT23eg4z-wLo2fWUHAXhAqdZYZMjBITJWptFEH0/w400-h400/a3150730472_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal">Początek koncertu jest równie kameralny, jak mroczny.
Strunowe drony, szmery z tuby saksofonu i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">deep
drums</i> płyną gęstą, leniwą struga aż do momentu, gdy pisk sopranu nie wskaże
drogi do pierwszej eskalacji. Posmak free jazzu zostaje jednak efektownie stłumiony
nad wyraz kolektywnym pociągnięciem za spust. Druga historia powstaje pod
dyktando perkusji, której <i style="mso-bidi-font-style: normal;">flow</i> urokliwie
kontrapunktowany jest przez kwartet smyczkowy. Sam dęciak wchodzi do gry
dopiero po trzech minutach, niejako bocznymi drzwiami. Tymczasem improwizacja sięga
ciszy i przez moment daje się nieść kontrabasowym preparacjom. Kilka urokliwie koślawych
fraz dokłada też saksofon, po czym narracja, niesiona głównie ekspresją <i style="mso-bidi-font-style: normal;">strings</i>, sięga po post-barokową kodę. W trzeciej
części preparacyjna aktywność sekstetu nadal daje się we znaki. Narracja dość
szybko łapie bakcyla free jazzu i płynie swobodnym strumieniem, w którym najdelikatniejszym
elementem okazuje się niepodziewanie saksofon sopranowy. Nie sposób nie odnotować
w tej fazie koncertu niebywałych emocji po stronie perkusisty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czwarta improwizacja syci się rezonującymi dźwiękami, generowanymi
nie tylko przez perkusyjne talerze. Post-kameralna zagrywka dostaje tu skrzydeł
dzięki aktywności perkusji (a jakże!), z kolei gaśnie za sprawą saksofonowego
dronu. Piąta opowieść trwa najdłużej i niesie ze sobą moc fonicznych i
dramaturgicznych atrakcji. Zaczynają strunowce, potem wchodzą nisko posadowione
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">drums</i>, wreszcie niesione emocjami, rozśpiewane
skrzypce. Tymczasem saksofonista skupia się na brudnych, gęstych wydechach.
Free jazzowe życie znów daje improwizacji <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drumme</i>r.
Narracja przygasa na moment za sprawą smutnych melodii strunowych, ale po
chwili znów eksploduje. I jeszcze schodzi w mroczną strefę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">free chamber</i>. Czegóż można chcieć więcej? Nerwowa końcówka płynie
wieloma strumieniami – strunowymi dronami, śpiewającymi talerzami i
cyrkulacyjnym sopranem. Cóż za emocje! Z kolei koncertowa koda lepi się drżących,
wystudiowanych fraz, ale także nabiera wigoru w chwili, gdy perkusista włącza
tryb dynamiczny. Finał skrzy się od kolejnych emocji i natrafia na absolutnie zasłużone
oklaski. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Duot & ZARM Ensemble <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Duot
with Strings</i> (Fundacja, Słuchaj!, CD 2023). Duot: Albert Cirera – saksofony
oraz Ramon Prats – perkusja oraz ZARM Ensemble: Carlos “Zingaro” – skrzypce,
David Alves – skrzypce, Ulrich Mitzlaff – wiolonczela oraz Alvaro Rosso –
kontrabas. Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Igreja do Espírito
Santo</i>, Caldas Da Rainha, grudzień 2021. Sześć improwizacji, 41 minut.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><i>*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl, ale ... wiele wskazuje na to, iż nie została jeszcze opublikowana </i></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-60648257384381252272024-01-23T01:41:00.000-08:002024-01-23T01:41:15.409-08:00Mats Gustafsson’ back to acoustic: Gush! Ensemble E! Hydros 9!<p><br /></p><p>Wnikliwi Czytelnicy <i>Trybuny</i>
zauważyli być może, iż ostatnimi czasy legenda free jazzu i muzyki
improwizowanej, szwedzki saksofonista Mats Gustafsson pojawia się tu jakby
rzadziej. Nie wynika to bynajmniej z faktu, iż artysta wydaje mniej albumów,
tudzież jest mniej aktywny koncertowo. To raczej konsekwencja tego, iż artysta
od dłuższego czasu koncentruje się na graniu … głośnej i na ogół obudowanej elektroniką
muzyki, która systematyczne oddala się od naszego ulubionego <i>freely improvised music</i>. Szanujemy każdy
wybór artystyczny, jakkolwiek w tym przypadku od dawna mamy poczucie pewnej straty
dla współczesnego wizerunku gatunku.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Z tym większą radością donosimy, iż Gustafsson zaprezentował
jesienią ubiegłego roku aż trzy nowe albumy, które zdają się zwiastować powrót
do idei akustycznego (lub prawie akustycznego) muzykowania. Co więcej, jednym z
przejawów tej wspaniałej tendencji jest fonograficzne odrodzenie się jednej z najważniejszych
formacji europejskiego free jazzu lat 90., czyli formacji Gush, którą Mats współtworzy
z kolejnymi wybitnymi obywatelami Królestwa Szwecji – pianistą Stenem Sandellem
i perkusistą Raymondem Stridem. Do <i style="mso-bidi-font-style: normal;">gushowej
</i>reinkarnacji dodać trzeba jeszcze dwie orkiestry (Ensemble E i Hidros 9), które
pod wodzą Matsa dostarczyły nam jesienią mnóstwo bardzo dobrych wrażeń
muzycznych. I jakby było mało, wszystkie albumy, które dziś omówimy, zostały nagrane
w Polsce! <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqZ1YypjLZY61K4EIUok6lSse1CcvD7GMkfW-nwznhQzRs1BXpX4Pq7lHlwCyaF9T-HQzWT1AX8XMQ_j3NutF-L8t_kWCHkP8PKH0QV35aeNMAjChwREUqh6NQA1-qmswp_TU4Op-WaThHUMWVIDbTIbSoa9BAwALXVb3OTppCetseQ1jWLJBA6DIObbM/s1200/a3183757187_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1183" data-original-width="1200" height="394" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqZ1YypjLZY61K4EIUok6lSse1CcvD7GMkfW-nwznhQzRs1BXpX4Pq7lHlwCyaF9T-HQzWT1AX8XMQ_j3NutF-L8t_kWCHkP8PKH0QV35aeNMAjChwREUqh6NQA1-qmswp_TU4Op-WaThHUMWVIDbTIbSoa9BAwALXVb3OTppCetseQ1jWLJBA6DIObbM/w400-h394/a3183757187_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Gush <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">30</i></b> (Not Two Records, 3CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Alchemia, Manggha, Kraków, listopad 2018: Mats Gustafsson –
reslide sax, saksofon sopranowy, tenorowy, barytonowy, flet, Sten Sandell –
fortepian, głos, Raymond Strid – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz goście:
Christine Abdelnour – saksofon altowy (utwory od 2-2 do 2-5), Jörgen Adolfsson –
saksofon altowy (3-2, 3-6), Anders Nyqvist – trąbka (1-3 do 1-5), Philipp Wachsmann
– skrzypce (2-1, 2-5), Sofia Jernberg – głos (1-2 do 1-5), Sven-Åke Johansson –
recytacja (3-3, 3-4), Peter Söderberg – gitara, lutnia (3-2, 3-5). Łącznie
siedemnaście improwizacji, 157 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Gush świętował w Krakowie trzydzieste urodziny niemal dokładnie
pięć lat temu. Fonograficzna dokumentacja wydarzenia trafia do nas dopiero
teraz, ale warto było na nią bezwzględnie czekać. Trzy wieczory, trio bazowe i siódemka
gości, która wchodzi w improwizowane interakcje z jubilatami w trakcie
kilkunastu improwizacji. W dwóch przypadkach goście improwizują także sami ze
sobą. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dysk pierwszy przynosi sześć improwizacji – trio <i style="mso-bidi-font-style: normal;">saute</i>, kwartet z wokalistką, kwintet z wokalistką
i trębaczem (w trzech utworach) i duet gości, pomieszczony pomiędzy pierwszą, a
drugą improwizacją rzeczonego kwintetu. Początek Gustafssona, Sandella i
Strida, to bukiet wyważonego post-jazzu, w pół kroku do estetyki free, ale i dwa
kroki od zgrzebnej post-balladowości. Wszystko doposażone dużą porcją
brzmieniowych i dramaturgicznych subtelności. Mats korzysta najpierw z tenoru,
potem z sopranu, Sten pracuje głównie na klawiaturze, a Raymond sięga po jak
zawsze szeroką paletę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drums &
percussion</i>. Po dojściu wokalistki Jernberg improwizacja bardziej skupia się
na dźwiękach preparowanych, dobrze pracuje z ciszą, a jej puentę stanowi drobna
eksplozja emocji. Z kolei w kwintecie narracja do całego arsenału użytych technik
rozszerzonych dodaje dużo jazzu i czystych, trębackich fraz Nyqvista. Trzy
improwizacje kwintetu, to zarówno gra na małe pola, moc brzmieniowych atrakcji (z
barytonem i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>), kontrolowana
ekspresja na wydechu, jak i spora liczba jazzowych akcji w podgrupach. W części
przedostatniej szczególnie podobać się może ekspresyjne duo saksofonu i perkusji.
W finałowej odsłonie trzeba też odnotować pojawienie się fletu. Dysk uzupełnia niezbyt
długa improwizacja wokalistki i trębacza. Sporo tu dźwięków preparowanych, ale także
momentów dramaturgicznego rozdroża. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Drugi dzień urodzin, czyli dysk drugi, to pięć improwizacji -
trio ze skrzypkiem, trzy krótkie akcje tria z saksofonistką, wreszcie finał
wieczoru zrealizowany w kwintecie. Gush grywał onegdaj z Wachsmannem, przyjmował
wtedy nazwę Gushwachs! Tu kwartet zagłębia się w subtelnościach akcji
kameralnych – śpiewne skrzypce, emocjonalny flet, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i> i perkusyjne zdobienia. W fazie środkowej muzycy sięgają
niemal po estetykę folkową, na koniec zaś raczą nas sporą dawką ekspresji.
Improwizacje z Abdelnour, to ocean saksofonowych, niekiedy minimalistycznych preparacji
wsparty prawie niedostrzegalnym akompaniamentem pianisty i perkusisty. To bez wątpienia
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">crème de la crème</i> całych urodzin, ze
szczególnym uwzględnieniem klasy saksofonistki. Dysk wieńczy rozbudowana
improwizacja kwintetu. Spokojny początek budowany czystymi frazami, potem dość szybka
wspinaczka na szczyt, w fazie środkowej didaskalia drobiazgowych, preparowanych
brzmień (z fletem, a także urokliwymi frazami altu i skrzypiec), wreszcie bardzo
ekspresyjne zakończenie, niestety z prawie niesłyszalną w tumulcie free jazzu
alcistką.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dzień trzeci, finałowy, to sześć improwizacji – trio bazowe,
duet gości (gitara i saksofon altowy), dwie miniatury tria z recytatorem, a na
koniec dwa kwartety – najpierw z gitarą, potem z altem. Otwarcie tria zbudowane
jest na kontraście – mroczny, filigranowy początek i ekspresyjna puenta, z pewnością
najgłośniejszy moment urodzinowej trzydniówki. Mats zaczyna na tenorze, kończy
na flecie, a ekspresyjne solo prezentuje pianista. Duet gości – gitarzysta
Söderberg i alcista Adolfsson – to minimalistyczna zabawa na wdechu, trochę
dronów i narracyjnych pętli, dość wszakże mało ekspresyjna ekspozycja. Z
radością witamy ponownie na scenie Gush, które najpierw serwuje nam dwie krótkie
opowieści z głosem. W roli narratora … perkusyjna legenda gatunku, czyli
Sven-Åke Johansson! W pierwszej części gość używa języka szwedzkiego i zdaje
się głosić jakiś manifest, w drugiej części opowiada ciekawą historię używając języka
angielskiego. Trio świetnie mu akompaniuje, jakby zostało stworzone trzy dekady
temu tylko po to, by przygrywać trupie teatralnej. Urodzinową dokumentację wieńczą
kolejne dwa kwartety. Ten z gitarzystą zdaje się być lekki niczym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Jezioro Łabędzie</i>, ten drugi z alcistą sięga
po melodie, a także frazy preparowane. Pierwszy nie stroni od dynamiki na
etapie rozwinięcia, drugi przyobleka się w szaty <i style="mso-bidi-font-style: normal;">farewell song</i>, po czym dość niespodziewanie eksploduje mocą pełnokrwistego
free jazzu. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiz2cHVIw4cUiR718Ee8RL9_mu0GQbq1STPT72UwLnxXd0T_-U70srQq_bh4eMO039IxBUFxb1mH-sb9qqFkNUmeU6zOcX83cXv7GicRA3CieyG2p6c0cN6i8OpRvuPjFC6UMOonw8tXrkVNZwVUt-5Bpy4VQM_GdphfstFAm-ngYnUiISAJrBYApMWv0s/s1200/a2769982455_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiz2cHVIw4cUiR718Ee8RL9_mu0GQbq1STPT72UwLnxXd0T_-U70srQq_bh4eMO039IxBUFxb1mH-sb9qqFkNUmeU6zOcX83cXv7GicRA3CieyG2p6c0cN6i8OpRvuPjFC6UMOonw8tXrkVNZwVUt-5Bpy4VQM_GdphfstFAm-ngYnUiISAJrBYApMWv0s/w400-h400/a2769982455_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Mats Gustafsson & Ensemble E <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">EE Opus One</i></b> (Trost
Records, CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Festiwal Kody, Lublin, maj 2022 (koncert) oraz Polskie
Radio, Warszawa, wrzesień 2022 (dogrywki): Helga Myhr – skrzypce, Sylwia
Świątkowska – biłgorajska suka, Susana Santos Silva – trąbka, Maniucha Bikont –
głos, tuba, Daniel Formo – organy, fortepian preparowany, Arne Forsén –
fortepian preparowany, klawikord, instrumenty perkusyjne, Mats Gustafsson –
saksofon barytonowy, flet, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">spilåpipa</i>,
dyrygentura. Jeden utwór, 48 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Opus One</i>, to z
jednej strony efekt fascynacji muzyką folkową Gustafssona i jego rozbudowana kompozycja
- mozaika motywów i akcji w podgrupach, którą artyści starają się łączyć w
strumień zwartej opowieści, z drugiej niebanalny zamysł pozwalający zebrać
intrygujący, międzynarodowy aparat wykonawczy. Połączenie brzmień typowo
folkowych i preparowanych fraz dętych, tudzież pianistycznych wypada doprawdy
intrygująco, a wiele epizodów trzeba uznać za definitywnie wartościowe. Udanie
skonstruowane elementy składowe nie zawsze budują tu jednak linearną opowieść, innymi
słowy bywa, że brakuje efektu synergii, a dramaturgia czterdziestu ośmiu minut
koncertu napotyka na drobne mielizny. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Początek koncertu jest dalece kameralny, budowany minimalistycznymi
akcjami, pełnymi rozwagi i determinacji nieczynienia zbyt pochopnych ruchów.
Powolna opowieść jest kontrapunktowana zarówno dętymi frazami free impro, jak i
folkowymi plamami melodii. Na tym etapie podobać się może szczególnie śpiew płynący
na bazie strunowych ekspozycji. Kolejne wejście dętych i piana przypomina już małą
burzę z piorunami. Po jej dość sprawnym ugaszeniu (okolice 12 minuty) kilka samotnych
chwil mają onirycznie brzmiące organy. Następne fazy koncertu zdobią akcje
piana i perkusjonalii oraz ponownie folk płynący ze strun. W okolicach 25
minuty muzykuje już chyba cały septet, ale aura pozostaje folkowa. Narracja kołysze
się od incydentalnych, ale akustycznie dosadnych akcji free impro do folkowych epizodów
z dobrze zarysowaną linią narracji. Swoje dokłada tu tuba, która stara się łączyć
estetycznie obie frakcje ansamblu. Po 35 minucie dostajemy wyjątkowo urokliwy
passus wokalny, dla którego kameralny akompaniament kreuje kilku strumieni dźwiękowych.
Po zejściu w ciszę opowieść startuje od nowa. Dużo w niej teraz nerwowych,
rwanych fraz, generowanych przez obie frakcje (szczególne brawa dla strunowców!).
Narracja zdaje się być jednocześnie taneczna i smutna, delikatnie oniryczna. To
drugie zapewnia choćby duet organów i piana doposażony kilkoma głębszymi
oddechami fletu. Samo zakończenie koncertu trwa kilka minut i wydaje się być odrobinę
niedopracowane – z jednej strony folkowa zgrzebność, z drugiej post-jazzowy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">background</i> i porcja fraz preparowanych. Ostatnia
prosta zostaje pozostawiona samotnie wybrzmiewającej, biłgorajskiej suce. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiN_Ts_ZLreo9IW9619QuCyssdL3MOlEgXnZrIU99wfbdVyvbcZLWnMEOUJavbhhIa_558tYzSJhcvcYJykRJ7BJwf60BhBW4Hrp3CfQNIi0UtkSc2fIZGbTae6HmxYQ5ykpw59cHE-ACSmAclNhANdMRCo5h7iGo2xQkZe23J1ffOEZ1subeo-pHMimxc/s1200/a0179572766_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiN_Ts_ZLreo9IW9619QuCyssdL3MOlEgXnZrIU99wfbdVyvbcZLWnMEOUJavbhhIa_558tYzSJhcvcYJykRJ7BJwf60BhBW4Hrp3CfQNIi0UtkSc2fIZGbTae6HmxYQ5ykpw59cHE-ACSmAclNhANdMRCo5h7iGo2xQkZe23J1ffOEZ1subeo-pHMimxc/w400-h400/a0179572766_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal">Mats Gustafsson Hidros 9 <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mirrors</i></b> (Trost Records,
CD 2023)</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Avant Art Festival, Warszawa, 2022 - Soliści: Anders Nyqvist
- trąbki (<i style="mso-bidi-font-style: normal;">slide</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">piccolo</i>), Colin Stetson – amplifikowany saksofon basowy, Hedvig
Mollestad – gitara, Per-Åke Holmlander – tuba, Jerome Noetinger - <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tape machine</i>, Dieb13 – gramofony;
NyMusikk Trondheim: Eira Bjørnstad Foss – skrzypce, Matilda Rolfsson – bęben
basowy, Lars Ove Fossheim – gitara, Michael F. Duch – bas, Øyvind Engen –
wiolonczela, Kyrre Laastad – perkusja i elektronika, Nicolas Leirtrø – bas,
Daniel Formo – organy, fortepian preparowany, Ida Løvli Hidle – akordeon; Avant
Art Ensemble: Teoniki Rożynek – skrzypce, Dominika Korzeniecka – bęben basowy,
Szymon Wójcik – gitara, elektronika, Rafał Różalski – bas, Magdalena Bojanowicz
– wiolonczela, Qba Janicki – perkusja i elektronika, Paweł Romańczuk – bas,
Barbara Drażkov – organy, fortepian preparowany, Zbigniew Chojnacki – akordeon;
Mats Gustafsson – dyrygentura, kompozycja na dwa identyczne, 9-osobowe zespoły
kameralne, czterech solistów, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tape
machine</i> oraz gramofony. Dziewięć części, 77 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga z prezentowanych dziś orkiestr, to zdecydowanie
bardziej epickie przedsięwzięcie – dwa niemal bliźniacze instrumentalnie nonety
(jeden norweski, drugi polski), czterech improwizujących solistów, dwóch elektroakustycznych
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">instalatorów</i> na taśmach i
gramofonach, wreszcie dyrygujący, tym razem pozbawiony instrumentu Gustafsson. Dźwięki
koncertu wypełniają prawie całą nominalną pojemność dysku kompaktowego i dzielą
się na dziewięć opowieści – od <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Intro</i>
po <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Outro</i>, poprzez odpowiednio: <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Lustra</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cienie</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Echo</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Refleksje</i> i ponownie, ale w lustrzanym
odbiciu: <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Echo</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cienie</i> i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Lustra</i>. Znów
mnóstwo wrażeń fonicznych i dramaturgicznych, znów podobna uwaga, jak przypadku
Ensemble E – ekscytujące niekiedy epizody, na ogół w podgrupach (często nawet w
duetach!), nie zawsze łączą się w zwartą, równie intrygującą całość. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Opowieść, zgodnie z tym, co powyżej, można porównać do
piramidy. Od otwarcia, poprzez wystudzone, w pełni kontrolowane epizody w
podgrupach (bardziej akustyczne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mirrors</i>
i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Shadows</i>, bardziej elektroakustyczne
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Echoes</i>), po szczytowe w tym wypadku <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Reflections</i>, gdzie akcji i emocji jest
najwięcej, aż po drogę powrotną, stanowiącą konstruktywną repryzę drogi na
szczyt, niekiedy szczęśliwie doposażoną w większą dawkę żywiołowości i improwizowanych
mini eskalacji. Bardzo bogate instrumentarium, gigantyczny, 25-osobowy skład
generuje w trakcie koncertu mnóstwo dźwięków i sytuacji scenicznych, ale pomiędzy
zadanymi tematami pojawia się dużo chwil ciszy, momentów zaniechania i
nadmiernej kontroli narracyjnej. Fragmenty nagrania, gdy wykorzystywany jest cały
aparat wykonawczy można policzyć na palcach jednej ręki. Tak rzecz się ma w
kulminacyjnym, piątym epizodzie, który, tu bez zaskoczenia, jest najciekawszym
fragmentem koncertu. Budowanym skrupulatnie, płynącym szerokim spektrum
dźwiękowym, uformowanym na pewnym etapie w jakże ekscytujące <i style="mso-bidi-font-style: normal;">crescendo</i>. Dużo ciekawych,
elektroakustycznych zdarzeń przynoszą obie części <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Echa</i>, dostarczające wielu brzmieniowych niespodzianek. Na drugim
biegunie atrakcji śmiało można usytuować obie części <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Mirrors</i>, długie, łącznie trwające ponad dwa kwadranse, nadmiernie
doposażone w momenty dramaturgicznego zastoju. Nie sposób zatem uniknąć
konstatacji, iż orkiestra płynie zbyt często na zaciągniętym ręcznym i szkoda,
iż precyzyjne ramy multi-kompozycji nie zostały w procesie wykonawczym nieco
poluzowane, a muzycy puszczeni, w skończonej liczbie przypadków, na
improwizacyjny żywioł. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-34524018134770025592024-01-19T05:05:00.000-08:002024-01-19T05:05:56.015-08:00Izumi Kimura & Gerry Hemingway! Kairos!<p><br /></p><p>Fundacja Słuchaj! zaprasza na spotkanie pewnej japońskiej pianistki,
którą znamy już z kilku wstrząsająco udanych albumów wydanych przez ten label i
pewnego amerykańskiego perkusisty, który bez cienia wątpliwości jest legendą muzyki
improwizowanej. Być może nie wszyscy wiedzą, iż w autorskim portfolio tego
jegomościa są także albumy, na których rzeczony muzyk śpiewa. Tu, na albumie <i>Ikaros </i>czyni to także! I to jak pięknie!
Definitywnie Gerry Hemingway poradziliby sobie doskonale na scenie popowych
wokalistów! A Izumi Kimura? Poza wszelkimi innymi walorami, trudno na scenie
muzyki improwizowanej znaleźć bardziej wrażliwą na niuanse brzmieniowe i dramaturgiczne
pianistkę.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na album Kimury i Hemingwaya składają się zarówno nagrania
studyjne ze Szwajcarii, jak i koncertowe z Irlandii. Zdecydowana większość materiału
podpisana jest w ujęciu autorskim wspólnie, pojedyncze utwory są dziełami
każdego z artystów, a siódmy utwór to <i style="mso-bidi-font-style: normal;">traditional</i>,
zapewne rodem z Japonii, w którym to właśnie wokalnie udziela się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummer</i>. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggCBUF2guFejSjnpBvYv88gSY6KLumKmJwHWcw1dedBV-utJ7-jg_wknJd-NdOrxFOw4wKiI8T_tf7faLmnDHD_VtZKR65wZDkP6YmvlgXo8LtUbVYY-QSjjq3Hb_sM6S2E4XbnrdnlxiouLiTN00wgDneAl_QyrDx5zOHiObIhyArseUGCBHrkng9sGE/s1200/a1428711012_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggCBUF2guFejSjnpBvYv88gSY6KLumKmJwHWcw1dedBV-utJ7-jg_wknJd-NdOrxFOw4wKiI8T_tf7faLmnDHD_VtZKR65wZDkP6YmvlgXo8LtUbVYY-QSjjq3Hb_sM6S2E4XbnrdnlxiouLiTN00wgDneAl_QyrDx5zOHiObIhyArseUGCBHrkng9sGE/w400-h400/a1428711012_10.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal">Początek płyty szyty jest wyjątkowo minimalistycznym
ściegiem. Rytualne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">slow motion</i> opiera
się tu na leniwych klawiszach piana i perkusji wykorzystywanej do pary z wibrafonem.
Najefektowniejszy jest jednak finał utworu, gdy narracja staje się wyjątkowo mroczna,
ale i delikatna. Tworzą ją muśnięcia werbla i ciche frazy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>. Druga opowieść zdominowana jest przez rytm kreowany
nie tylko przez perkusję. Improwizacja dostarcza tu nad wyraz dużo emocji. W trzeciej
opowieści przenosimy się na jeden utwór z Lucerny do Dublina. Rozbudowana opowieść
pełna jest dźwięków preparowanych perkusji i rytualnych akcji piana. Najpierw muzycy
mają w głowie minimalizm, potem szukają jazzu, by po niedługiej chwili obudzić
się w chmurze ekspresji godnej miana free jazzu. Na zakończenie opowieść
efektownie tłumi się wprost w abstrakcyjne, ponadgatunkowe impro. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czwarty utwór, podobnie jak pieśń finałowa, to ledwie
kilkudziesięciosekundowa miniatura. Ta przesączona jest emocjami <i style="mso-bidi-font-style: normal;">open</i> jazzu i zdominowana rytmem
perkusji. Kolejna dwa utwory znów powstały w Dublinie. W piątej opowieści
Kimura swobodnie przenosi nas do krainy post-klasycznej łagodności. Japonka idzie
tu zdecydowanie w pierwszym szeregu, przez moment nawet bez asysty Hemingwaya.
Ten wraca na etapie kody i syci narrację porcją zdrowego jazzu. W utworze
szóstym dominuje delikatność i filigranowość. Z jednej strony wytłumione frazy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>, z drugiej subtelne dźwięki
marimby i wibrafonu. Dialog artystów z czasem nabiera tu jazzowych rumieńców.
Wreszcie siódma, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">tradycyjna</i> melodia.
Zaczyna się post-klasycznym fortepianem. Potem słyszymy dźwięk, który wydaje
się być dziełem instrumentu dętego, zaraz potem wydaje nam się, że to harmonijka
ustna. Ciągle jesteśmy jednak w błędzie. Owe zmysłowe pomrukiwanie, to głos perkusisty,
który z czasem przechodzi w fazę melodyjnego śpiewu. Piosenka nabiera cech
typowej amerykańskiej ballady w rozległą prerią w tle. Album wieńczy wspomniana
już wcześniej miniatura. Tym razem tworzą ją głęboko osadzone fazy piana i wibrafonu,
pozostające w stanie delikatnego dygotu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Izumi Kimura & Gerry Hemingway <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Kairos</i> (Fundacja Słuchaj!, CD 2023). Izumi Kimura – fortepian oraz
Gerry Hemingway - perkusja, marimba, wibrafon, głos. Nagrane w Lucernie, sierpień
2022 oraz National Concert Hall, Dublin, maj 2022. Osiem utworów, 42:47.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><i>*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została dawno, dawno temu opublikowana</i></p><p class="MsoNormal"><i><br /></i></p><p class="MsoNormal"><i><br /></i></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-89919606870302422972024-01-16T08:39:00.000-08:002024-01-16T08:39:18.848-08:00Jacek Chmiel in three bodies: The Schumann Resonance! Uncool! Grüm!<p><br /></p><p>Wraz z Jackiem Chmielem, polskim multiinstrumentalistą
silnie związanym z eksperymentalną sceną szwajcarską, zapraszamy na trzy
niebanalne spotkania ze swobodnie improwizowaną elektroakustyką.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na dobry początek trio, które stawia na dźwięki akustyczne,
ale subtelnie dawkowana elektronika Chmiela sprawia, iż nagranie nabiera
walorów, które pozwalają zaliczyć je do kategorii estetycznej wskazanej w poprzednim
akapicie. W drugiej kolejności czeka duet, który nie stroni od instrumentarium
akustycznego, ale nieco większą wagę przykłada do brzmień elektronicznych i
bodaj największą do frapujących dźwięków <i style="mso-bidi-font-style: normal;">field
recordings</i>. Na koniec tego drobnego festiwalu najnowszych dokonań Chmiela
sięgniemy po kwartet Grüm, który do akcji fonicznych charakterystycznych dla
dwóch pierwszych albumów dokłada się jeszcze eksperymenty wokalne. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQwmngvnMuIxD6gMxe2zvcGB0kvtbhMgpGwrVlVORMQ1SswcfOBEq7chJKxd2ysKKYCJeBMNRMp87yf2dfPj15ZoyD986-kvQ6sKjB5t9HUoOLKBrUch_7GzSjivwEFOtEdPORjAOVonQyOGs5ku-AzReRuFV52kl7T4eaeSyE7ppcYO3OuifdiZ_C2Xo/s1200/a0740360294_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1154" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQwmngvnMuIxD6gMxe2zvcGB0kvtbhMgpGwrVlVORMQ1SswcfOBEq7chJKxd2ysKKYCJeBMNRMp87yf2dfPj15ZoyD986-kvQ6sKjB5t9HUoOLKBrUch_7GzSjivwEFOtEdPORjAOVonQyOGs5ku-AzReRuFV52kl7T4eaeSyE7ppcYO3OuifdiZ_C2Xo/w385-h400/a0740360294_10.jpg" width="385" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Bertheau/ Chmiel/ Monchocé <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Schumann Resonance</i></b>
(Antenna Non Grata, CD 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Miejsce i czas akcji nieznane: Romain Bertheau – organy,
Jacek Chmiel – elektronika, cytra, dzwony tybetańskie oraz Sylvain Monchocé –
flety, saksofon altowy. Dwie improwizacje, 45 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trójka artystów z różnych stron świata zaczyna swój nieco
rytualny spektakl od pokaźnej dawki szumów. Na tym tle swe życie rozpoczynają akustyczne
frazy fletu i dzwonów. Wszystko zdaje się wpadać w dalece rozdygotany rezonans.
Pojawiają się basowe pulsacje o zdecydowanie syntetycznej proweniencji. Z czasem
narracja formuje się w dron, niesiony tu nade wszystko wysokim, stojącym skowytem
organów, tudzież nerwowym, post-ambientowym tłem. W owej magmie nieco rozmytej elektroakustyki
pojawiają się strzępy samplowanych głosów. Improwizacja ma swój dramaturgiczny szczyt
(na granicy hałasu), po czym efektownie przygasa, głównie przy frazach tybetańskich
dzwonów. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga improwizacja zdaje się lepić z jeszcze bardziej
tajemniczych fonii – saksofonowych preparacji, drżących strun cytry, echa dzwonów,
tudzież kolejnej porcji organowego dronu. Narracja ponownie lepi się w mroczny,
okazjonalnie dość masywny strumień dźwiękowy, który zdobią akustyczne wtręty z nie
do końca rozpoznanych źródeł. Między dziesiątą a piętnastą minutą improwizacja,
wspierana basową bazą syntetyki, wspina się na efektowne wzniesienie, po czym przygasa
i zaczyna lewitować. Końcowe minuty, to rodzaj post-akustycznej medytacji, z
basowym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">backgroundem</i>, który czai się
za rogiem. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimAm5xoaSCTxZ5E-TPZvynK6B8aQu5ObwaxcNp69WOADMQDEiVI8Gw2Rmj4Je5xZ-AhMIIULBjASYkXNYIVBQlQMNEWHupLlE2RCwYeh5sQqnUnONT8-_w0oSmYDHnXzt1pVHuPysB4c8QyYUoLzr6-Fv47Zkb4AZpgH7w-uKYG4SvGyhSBO7Zq8tn-t0/s1492/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1492" data-original-width="1492" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimAm5xoaSCTxZ5E-TPZvynK6B8aQu5ObwaxcNp69WOADMQDEiVI8Gw2Rmj4Je5xZ-AhMIIULBjASYkXNYIVBQlQMNEWHupLlE2RCwYeh5sQqnUnONT8-_w0oSmYDHnXzt1pVHuPysB4c8QyYUoLzr6-Fv47Zkb4AZpgH7w-uKYG4SvGyhSBO7Zq8tn-t0/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Jacek Chmiel & Thomas Rohrer <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Uncool</i></b> (Scatter Archive,
DL 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Uncool</i>, Poschiavo,
Szwajcaria: Jacek Chmiel – elektronika, cytra, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">śpiewające</i> dzwony, obiekty, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">field
recordings</i> oraz Thomas Rohrer – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">rabeca</i>,
obiekty, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">field recordings</i>. Cztery
improwizacje, 41 minut. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Album składa się z trzech kilkunastominutowych opowieści i
trzyminutowej kody. Narracja zdaje się tu być równie gęsta, jak ulotna, bywa
subtelna w brzmieniu, nie stroni jednak od bardziej dosadnych incydentów
elektroakustycznych. Dźwięki bardzo urozmaiconego otoczenia udanie koegzystują
z frazami żywych instrumentów i tajemniczych obiektów, tudzież nieinwazyjnymi,
syntetycznymi zdobieniami.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwsza część przynosi dużo zdarzeń – do naszych uszu
dociera szum morza, akcenty perkusjonalne, damsko-męskie głosy, elektroniczne
plamy i smoliste smugi. Także urokliwe frazy strunowe i bijące dzwony
kościelne. Druga odsłona najpierw zdaje się skupiać wyłącznie na dźwiękach
akustycznych, by w dalszej fazie improwizacji osiągnąć niemal post-industrialną
intensywność. Wszystko zdaje się teraz drgać, szeleścić i unosić się w powietrzu
lub dla kontrastu żłobić dziurę w ubitej ziemi. Przez moment słyszymy nawet
frazy przypominajcie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>. Z
kolei część trzecia albumu wydaje się nieść ze sobą pewną wewnętrzną melodykę.
Dużo w niej dźwięków otoczenia w ciekawym towarzystwie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">rozśpiewanych</i> obiektów. Także odrobina zabawy z ciszą i elektronika,
która sieje dramaturgiczny niepokój. Finałowa koda klei się z drobnych epizodów
dźwiękowych - ptaków w locie wnoszącym, rozkołysanych dzwonów i piosenkowych
sampli. W tle mości się szeleszczący ambient. Ulotne, wystudzone zakończenie jakże
udanej podróży w post-akustyczne nieznane. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbyblk6saPFZm1iGvG0bdvSwOeCb9pkp2Zx_KHKXW9Jfw2F07YFKWXZjCskLCxdWlv8rnM6QkX7nUqCpTp02AgPPzd3SxPDxV00S2Aa8hyA-31HHCzDSdmRTNgL_lrOrs-c-VTFbFeXHNvJMbXr2Odf2SZtarHh2U2OFL2MHNOZqZexzmZH8neozkumrk/s3888/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3888" data-original-width="3888" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbyblk6saPFZm1iGvG0bdvSwOeCb9pkp2Zx_KHKXW9Jfw2F07YFKWXZjCskLCxdWlv8rnM6QkX7nUqCpTp02AgPPzd3SxPDxV00S2Aa8hyA-31HHCzDSdmRTNgL_lrOrs-c-VTFbFeXHNvJMbXr2Odf2SZtarHh2U2OFL2MHNOZqZexzmZH8neozkumrk/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Grüm <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Un Altro Tring Trang</i></b> (Synergetic
Sonance, DL 2023)<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Miralago, Szwajcaria, maj 2023: Jacek Chmiel - elektronika,
cytra, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">śpiewające</i> dzwony, Lara Süss –
głos, sampler, Thomas Rohrer - <i style="mso-bidi-font-style: normal;">rabeca</i>,
saksofon, obiekty oraz Christian Moser - <i style="mso-bidi-font-style: normal;">çümbüş</i>,
elektronika. Dwa koncerty, łącznie 95 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Ostatni z dziś omawianych albumów, to elektroakustyka zgrabnie
uformowana w niekończące się, ziejące złem drony. Akcesoria i przedmioty
wydające dźwięki zbliżone są tu do oprzyrządowania duetu, który grał dla nas
kilka akapitów wyżej (to wszak ci sami artyści, choć bez akcentów <i style="mso-bidi-font-style: normal;">field recordings</i>), a towarzyszy im damski
głos, sample, dodatkowa porcja elektroniki oraz tajemniczy przedmiotu o turecko
brzmiącej nazwie. Dwa ponad czterdziestominutowe koncerty godne naszej
pogłębionej uwagi, choć być może do odsłuchu z drobną przerwą dla złapania równowagi
psychosomatycznej. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwszy koncert rozpoczyna się w mroku pełnym szumów i
elektroakustycznych zdobień, z wyraźną wszakże przewagą brzmień akustycznych. Swoiste
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">dirty chamber</i> niepozbawione wtrętów post-mechanicznej
obróbki przedmiotów, urokliwie doposażone głosem, który szepce, gada, a czasami
wznosi post-operowe okrzyki. Plejada najprzeróżniejszych fonii szybko znajduje tu
wspólny język i lepi się w strumień swobodnej, ale zwartej narracji, która
zwykliśmy określać mianem dronu. W jego obrębie dzieje się dużo, a muzycy
chętnie wchodzą w drobiazgowe interakcje. Całość nabiera z czasem post-industrialnego
posmaku, gubi oniryczny ambient i ewidentnie zaczyna przypominać stare, jakże wspaniałe
nagrania brytyjskiego AMM. Pierwszy koncert ma efektowną kulminację w okolicach
30 minuty. Drugi spektakl, grany zapewne kilka dni potem, zdaje się być jeszcze
ciekawszy. Częściej pojawiają się akcenty dęte i perkusjonalne, sporo nerwowego
dzieje się także w przestrzeni drżących strun i <i style="mso-bidi-font-style: normal;">latających </i>obiektów. Zapach AMM pozostaje z artystami na różnym poziomie
intensywności. Nie brakuje intrygujących sampli, które także nawiązują do
estetyki legendy gatunku. Drugi koncert nabiera pewnego ożywienia po 20
minucie. Słyszymy lewitujące frazy przypominające gitarę, woda leje się gęstymi
strumieniami, coś trzeszczy i mechanicznie kona, biją dzwony. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-35019757319960337092024-01-12T02:40:00.000-08:002024-01-12T02:40:21.186-08:00The Relative Pitch’ last from 2023: Omawi! Mongrels! The Recursive Tree! Vostok!<p><br /></p><p>Amerykański label The Relative Pitch Records kończy kolejny,
płodny dla siebie rok siedmioma listopadowymi nowościami. Jak zwykle
obfitującymi w ekscytujące wydarzenia foniczne, ponadgatunkowe koincydencje i niebanalne
sytuacje dramaturgiczne.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dość wnikliwie przyjrzymy się czterem spośród wspomnianych
nowości. Zaczniemy od amsterdamskiego tria post-jazzowego z istotnym udziałem
polskiej pianistki Marty Warelis. W dalszej kolejności sięgniemy po multikontynentalny
duet perkusisty, który zagra na gitarach i perkusjonalisty, który użyje gongów
i dzwonów z dalekiego wschodu. W dzisiejszym zestawie nie zabraknie krwistego
free jazzu, w świetnym, amerykańskim wydaniu, a także intrygującego ansamblu
kameralnego, który zainspirowany tyleż literaturą, co geografią, postawi nas w
sytuacji pewnego dysonansu poznawczego. Ostatni z albumów zepnie nasz zbiór
niebanalną repryzą miejsca akcji, albowiem znów zameldujemy się w stolicy
Holandii. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">So, welcome! <o:p></o:p></i></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyRQtdmowEWHxeDlnOU8WYfTS3NxEj2gtOARZl2rPn82XC3f9Zr2BT7Oy309ZSL1Y36MbZe6z3BdZbDII0oTR0gZ-a6HRw-rVgKPsrPYH9UYc1b5l0y07Rz77xLOh5yoy0VWLs7EUEHjbYYSxZDLXKvDe5Ty6XVD0Zg3v9OeD3myNGkhLBQ_TZ13uKdaE/s3000/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyRQtdmowEWHxeDlnOU8WYfTS3NxEj2gtOARZl2rPn82XC3f9Zr2BT7Oy309ZSL1Y36MbZe6z3BdZbDII0oTR0gZ-a6HRw-rVgKPsrPYH9UYc1b5l0y07Rz77xLOh5yoy0VWLs7EUEHjbYYSxZDLXKvDe5Ty6XVD0Zg3v9OeD3myNGkhLBQ_TZ13uKdaE/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /><p></p>
<p class="MsoNormal">Omawi (Warelis, Govaert, de Joode) <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Waive</i></b> <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Zaal 100</i>,
Amsterdam, październik 2021: Marta Warelis – fortepian, Onno Govaert – perkusja
oraz Wilbert de Joode – kontrabas. Pięć improwizacji, 55 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Znany amsterdamski klub, a w nim muzycy, których wyjątkowo
cenimy i których wyśmienite na ogół nagrania omawiamy na tych łamach często -
bez zbędnych zatem introdukcji zanurzamy się w urokliwych dźwiękach piana,
kontrabasu i perkusji. Tymczasem artyści rozpoczynają swoją opowieść z poziomu
ciszy. Pierwsze frazy z fortepianowej klawiatury płyną z oddali, na gryfie kontrabasu
mości się smyczek, a leniwe akcje uzupełniają subtelności z werbla. Narracja
jest dalece filigranowa, pełna drobnych interakcji, klejona w swobodny nurt improwizacji
bez nadmiernego pośpiechu. Zdaje się, że punktem wyjścia jest tu wyzwolona
kameralistyka, zaś celem podróży, pozbawiony szczegółowych wytycznych
narracyjnych, post-jazz. Rozbudowana pieśń otwarcia finalizuje się intrygującym
zagęszczeniem, poprzedzonych solową akcją <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummera</i>,
a potem jego duetem z kontrabasistą. W kolejnej opowieści królują frazy preparowane.
Smyczek, płaskie krawędzie werbla i tomów, dno pudła rezonansowego piana, smukłe
melodie i akcenty post-klasyczne. Trzecia improwizacja z kolei odważniej sięga
po jazzowe atrybuty, wpada w taneczny rytm i ciekawą dynamikę.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czwarta improwizacja znów lepi się z mikro zdarzeń
fonicznych – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>, smyczek, perkusjonalne
dodatki, a wszystko klecone niekiedy metodą <i style="mso-bidi-font-style: normal;">call
& responce</i>. Post-balladowa estetyka zyskuje tu na dynamice dzięki nerwowemu
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummingowi</i>, ale po czasie zdaje się
wracać do punktu wyjścia. Piękne interakcje, urokliwa melodyka piana, gra na małe
pola w towarzystwie ciszy. Końcową opowieść otwiera długa, obfita w wydarzenia introdukcja
kontrabasu i perkusji. Wybudzenie się pianistki jest intrygująco nerwowe, dzięki
czemu trio zaczyna balansować na równi pochyłej taplając się w coraz gęstszych
emocjach. Gdy do gry wraca smyczek, improwizacja efektownie tłumi ekspresję i
nabiera niemal tanecznej lekkości, jakby muzycy postawili nagle wypić kawę na
zadumanym, nieco dżdżystym, paryskim Montmartre, a ich ulubiona kawiarenka rysowała
się już na horyzoncie.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFQVA65bhm40bGVBLiIrqgLndXaE1ULQmv_jI-EGAZRM8-PzJMCPEB5C_8LBbRzyGF3_QGKRo3A2uf2R10cvgitQ_cVGbJT-7oYWpTJN4fl4yIkQRj0DJDyqP6UNryVWgT31pyNVJndoLVb90a_J4j7vQNOVHiXG0xLPIxuntYSQMNlcl1lWnsxtvrsN0/s3000/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFQVA65bhm40bGVBLiIrqgLndXaE1ULQmv_jI-EGAZRM8-PzJMCPEB5C_8LBbRzyGF3_QGKRo3A2uf2R10cvgitQ_cVGbJT-7oYWpTJN4fl4yIkQRj0DJDyqP6UNryVWgT31pyNVJndoLVb90a_J4j7vQNOVHiXG0xLPIxuntYSQMNlcl1lWnsxtvrsN0/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /><br /><p></p><p class="MsoNormal">Tony Buck & Mark Nauseef <b><i>Mongrels</i></b></p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Berlin, Zerkall (Niemcy), Matsumoto (Japonia), 2022: Tony
Buck – gitara elektryczna, akustyczna, basowa, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">mono-chord</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">waterphone</i>, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">zulu-bells</i> oraz instrumentalne
preparacje, Mark Nauseef - azjatyckie dzwony i gongi. Siedem otworów, 48 minut.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Tony Buck nagrywał gitary i inne urządzenia generujące plany
dźwiękowe w Berlinie, z kolei Mark Nauseef zarejestrował dźwięki dzwonów i
gongów pochodzących z różnych części Azji w Japonii. Efekt ich prac jest dalece
intrygujący, niekiedy niosący posmak rytualnej psychodelii, jaką uraczył nas
australijski perkusista na swoim doskonałym dziele solowym <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Environmental Studies</i>. Tym razem nie używa wszakże akcesoriów
perkusyjnych, a wszystkie dźwięki tej kategorii pozostawia swojemu amerykańskiemu
partnerowi.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Album składa się multigatunkowego, rytualnego otwarcia,
które trwa kilka minut, niemal półgodzinnej narracji głównej i pięciu miniatur,
które domykają płytę. Po spokojnym zainicjowaniu opowieści muzycy przenoszą nas
do onirycznego świata wielotrakowej gitary skąpanej w dźwiękach gongów i dzwonów,
które tworzą powłokę delikatnego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">percussion</i>.
Wszystko płynie do naszych uszu nasączone post-psychodelicznym pogłosem, pełnym
rezonujących, mglistych plam dźwiękowych. Narracja jest spokojna, niemal lewitująca,
bazuje na repetycji, ale zdaje się, że uśpiony, post-rockowy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">background</i> mógłby uczynić tu wiele
dobrego. Czasami ta długa, nieco spirytualna, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">skomponowana improwizacja</i> przypomina wielką orkiestrę post-folkową.
Ostatnie dziesięć minut utworu bardziej tętni życiem, ale też ucieka w mrok i niedopowiedzenia.
Końcowe pięć miniatur nie zawsze trzyma wysoki poziom części głównej albumu. Jeśli
narracja skupia się na dźwiękach niezwykle filigranowych perkusjonalii i syci
się dalekowschodnią zadumą, nie potrzebnie tłumi emocje. Gdy na czele staje gitara
(jak w utworze piątym), robi się znacznie ciekawiej, mroczniej i bardziej
tajemniczo. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBSGFEqlcnTKKmYuF1xmmlge_ucE7seWjiBSnhPY3uROHFM2pLzxZptiS_1FJ-8V0ha5uWnqLZ8d9vM-_Cm3OLdqz6-qAdjtqBg8c81CGXWbUJWreVj0BizzTI0I9U9Fv4kOjTi1CO0uHD25_vKPSGMdyjoBjzpe0qsmeISfa0IO4LkiWIaDRVYLlRGoA/s3000/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBSGFEqlcnTKKmYuF1xmmlge_ucE7seWjiBSnhPY3uROHFM2pLzxZptiS_1FJ-8V0ha5uWnqLZ8d9vM-_Cm3OLdqz6-qAdjtqBg8c81CGXWbUJWreVj0BizzTI0I9U9Fv4kOjTi1CO0uHD25_vKPSGMdyjoBjzpe0qsmeISfa0IO4LkiWIaDRVYLlRGoA/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">John Blum, David Murray, Chad Taylor <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Recursive Tree</i></b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Bunker Studio</i>,
Brooklyn, grudzień 2022: John Blum – fortepian, David Murray – saksofon
tenorowy oraz Chad Taylor – perkusja. Dziewięć utworów, 52 minuty.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czas na prawdziwie free jazzową propozycję - ekspresyjny
pianista, typ iście taylorowski, wciąż brnący do góry z mocą niekończącej się
kreatywności, legenda jazzowego, po części free jazzowego saksofonu, wreszcie
wyjątkowo bystry i kompetentny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummer</i>.
Panowie wchodzą na wysokie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">C</i> w
pierwszej sekundzie swej marszruty i nie zdejmując nogi z gazu dokonują żywota
po upływie 50 minut z okładem. Ich żywiołowa, niezwykle wartościowa
improwizacja (muzycy grają ze sobą pierwszy raz!), tylko incydentalnie wkracza
w obszary bardziej wystudzone. Na czele orszaku temperamentny pianista,
saksofonista częściej w roli kolorysty, ale świetnie dawkuje intensywności gry,
wreszcie perkusista, która czuwa nad całością, nie eskaluje tempa bez powodu,
udanie kontrapunktuje szaleństwa pianisty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Album introdukuje dynamiczne, agresywne piano, po chwili do
gry wskakują szorstko brzmiący, rozhuśtany saksofon i perkusja z dobrze
wyregulowaną dynamiką. Oto free jazz, który lubi posmak loftowego grania z lat
70. ubiegłego stulecia, który dobrze zna swoje korzenie, który kocha rytm i
uwielbia wokół niego tańczyć. W drugiej części owa atencja dla rytmu powoduje,
iż narracja przypomina rozśpiewaną sambę. W kolejnej przez moment można odnieść
wrażenie, że tym razem bez ballady się nie obędzie. Ale wystarczy chwila, by <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drive</i> piana i perkusji plus tenorowy zaśpiew
poniosły improwizację na kolejne wysokie wzgórze. W następnych improwizacjach
muzycy stawiają na ekspresję, ale nie eskalują nadmiernie masywności swoich
fraz. Ich free jazz zdaje się nabierać lekkości, taneczności, wręcz post-swingowej
ulotności. Piąta część budowana jest na ciekawym dysonansie – piano zdaje się
tu galopować, podczas gdy dęciak i perkusja pracują w swoim, dalece spokojniejszym
tempie. W trakcie kolejnych czterech utworów sytuacja dramaturgiczna nie ulega
specjalnym zmianom. Czasami więcej do powiedzenia ma tu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drummer</i>, gdy udanie otwiera szóstą i ósmą opowieść. W drugiej z
nich muzycy serwują nam garść bystrych interakcji w formie swobodnych pytań i
odpowiedzi. Ostatnią, ale za to pokaźną porcję emocji dostarcza nam końcowa, rozbudowana
improwizacja. Co jest dla tego albumu rzadkością, narracja ma tu fazy duetowe,
a podsumowuje ją zgrabna, finałowa galopada. <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-Xdrs-hVy1ZHTJ95jp4zyxOhjuR9v3BnvIiI6gNnfRocZIgwDxEMfMcwsuaYjXa9ogaD6YZYhVSmF8KRNxY_ti3HuTRF12FF-uvzLNyrmYosgTLaVp0Qkb4ahleQ039-8fmx2IwuEN-EY369jqvvAc2Q_xhiWpDN3e6viamq9R3WrfJAV6ge26HCbgH4/s3000/cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-Xdrs-hVy1ZHTJ95jp4zyxOhjuR9v3BnvIiI6gNnfRocZIgwDxEMfMcwsuaYjXa9ogaD6YZYhVSmF8KRNxY_ti3HuTRF12FF-uvzLNyrmYosgTLaVp0Qkb4ahleQ039-8fmx2IwuEN-EY369jqvvAc2Q_xhiWpDN3e6viamq9R3WrfJAV6ge26HCbgH4/w400-h400/cover.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Vostok (Schouten, Courtois, Janssen) <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Remote Islands</i></b><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Orgelpark</i>, Amsterdam,
marzec 2023: Fie Schouten – klarnety, basset horn. Vincent Courtois – <i style="mso-bidi-font-style: normal;">violoncello</i>, Guus Janssen - piano, organy,
harmonium, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">harpsichord</i> oraz
gościnnie: Giuseppe Doronzo – saksofon barytonowy (utwory 6-8, 10). Dwanaście
utworów, 55 minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Na zakończenie proponujemy podróż dalece kameralną,
definitywnie improwizowaną, dodatkowo inspirowaną (tu nie znamy wszystkich
szczegółów) … atlasem dalekich wysp, jeśli tytuł dzieła niejakiej Judith
Schalansky dosłownie przetłumaczymy na język nam ojczysty. Nas oczywiście
interesuje nade wszystko efekt dźwiękowy pracy trójki (czasami czwórki) mniej znanych
artystów, a ten bywa incydentalnie doprawdy intrygujący. Dwanaście opowieści
tułaczych na instrumenty dęte, strunowe i klawiszowe – jest na czym zawiesić
ucho! <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Amsterdamską historię otwiera kilka krótkich, zgrabnych
opowieści na temat. Dla odbioru całego wszakże dzieła kluczowe zdają się być środkowe
improwizacje, szczególnie zaś szósta odsłona, która trwa niemal dwanaście
minut. Po tych bardziej rozbudowanych ekspozycjach album wieńczy znów kilka
krótszych form. Otwarcie jest smutne, bardzo kameralne, odrobinę ilustracyjne,
choć zdecydowanie nie jest to popołudniowy serial przygodowy. Życie budzi się tu
serią leniwych, niepewnych kroków. Pierwsze ślady dynamiki, to czwarta improwizacja
i coś na kształt wariacji na temat <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Different
Trains</i> Steve’a Reicha. Najdłuższa, szósta opowieść płynie niskimi dźwiękami
dęciaków i wysokimi frazami strunowca. Całość efektownie przyprawiona jest
dźwiękami <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>. Po żmudnych przygotowaniach
improwizacja intrygująco zagęszcza tu ścieg i cieszy uszy szerokim spektrum dźwiękowym.
Jeszcze ciekawiej prezentuje się siódma część, klejona z ekspozycji
realizowanych w podgrupach - najpierw klarnetu i klawikordu, potem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">violoncello</i>, harmonium i barytonu. W
kolejnych opowieściach nie brakuje dodatkowych akcentów, takich jak rytmiczne <i style="mso-bidi-font-style: normal;">post-percussion</i>, kilka garści jakże kuszących
fraz preparowanych i kolejny udany duet – tym razem klawiszy i masywnego
dęciaka. Album wieńczy taneczna, rozśpiewana ekspozycja, pełna intrygującej
radości chwili.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-90241962576482851422024-01-09T09:18:00.000-08:002024-01-09T09:18:39.275-08:00Heberer, Fonda & Hertenstein and the second episode of Remedy!<p><br /></p><p>Jazzowe <i>Remedium</i>
na troski dnia codziennego? Zdecydowanie tak, szczególnie dla tych, który lubią
ekspresję wolnego jazzu ubraną w ramy zgrabnych kompozycji, dodatkowo wykonanych
w doprawdy mistrzowski sposób.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wielopokoleniowe, niemiecko-amerykańskie trio debiutowało na
scenie dwa lata temu dzięki operatywności Fundacji Słuchaj! Dziś powraca – pod
sztandarem tego samego wydawcy - z nową porcją muzyki, która z wielu względów
wydaje się dojrzalsza, bardziej swobodna i komunikatywna. Zdaje się posiadać
zdolność zadowolenia zarówno bardziej, jak i mniej wymagających słuchaczy! <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHRfZTcukw-8xmN81jsa5Z6CTdPmRhqt9l2l4FIfh3JazIst9f-MTvo7ujl7vGlSx0WDVhyphenhyphenex21DA_6Nlip9dX4EoLNbGAUVz9F8Eqy4JctFntF6Dxdl3RZwGpIrIST6NKlPMYzy4bnn1tDybq0qQflyVlLWGH_yJVyxwvt9Lk40MpK2CD6yK22eAUd7E/s1200/a1050733337_10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1079" data-original-width="1200" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHRfZTcukw-8xmN81jsa5Z6CTdPmRhqt9l2l4FIfh3JazIst9f-MTvo7ujl7vGlSx0WDVhyphenhyphenex21DA_6Nlip9dX4EoLNbGAUVz9F8Eqy4JctFntF6Dxdl3RZwGpIrIST6NKlPMYzy4bnn1tDybq0qQflyVlLWGH_yJVyxwvt9Lk40MpK2CD6yK22eAUd7E/w400-h360/a1050733337_10.jpg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwszą odsłonę albumu otwiera perkusista i będzie tak czynił
jeszcze kilkukrotnie. Zgrabnie skonstruowana synkopa dostaje wiatru w żagle
dzięki bystremu, mięsistemu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">groove</i>
basu. Na owej bazie pięknie ściele się rozśpiewana trąbka, która kreuje intrygujący
dysonans frazując nieco wolniej niż reszta. Druga opowieść płynie nieco
spokojniej, co sprzyja preferencjom trębacza, po raz kolejny zmyślnie
chowającego się w cieniu alkowy, ale daje też asumpt do brawurowych akcji basu
i perkusji. Muzycy łamią rytm, cieszą się jak dzieci z każdej dramaturgicznej pętli.
Kolejny utwór przynosi mnóstwo smaczków. Trębacz moduluje brzmienie, na gryfie kontrabasu
pojawia się smyczek, a perkusjonalia błyszczą w blasku zachodzącego słońca. Na
etapie rozwinięcia bystre solo kleci nam perkusista, a opowieść wieńczy
wytłumiona koda, znów z wykorzystaniem smyczka.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czwarta część, to delikatnie zadumana ballada, wyposażona w
smutną melodię i sporą przestrzeń na zaciągnięcie głębszego oddechu. Bo już na starcie
piątej odsłony perkusyjne intro zwiastuje kolejną dynamiczną przebieżkę po bezdrożach
swobodnego jazzu. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Groove </i>kontrabasu
zdaje się tu śpiewać, unosić w powietrzu. Temat kompozycji podany jest nieco
przekornie na efektownym spowolnieniu. Tuż po nim piękna ekspozycja post-barokowego
smyczka sugeruje, że tych artystów stać doprawdy na wszystko. Swoje dokłada trębacz,
który minimalistycznie preparuje swój instrument.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">W szóstej opowieści basowy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">flow</i> nabiera niemal rockowego anturażu. Masywna melodia o bluesowym
posmaku niesie całe trio wyjątkowo malowniczym wzgórzem. Trąbka śpiewa temat, a
sekcja wpada w opętańczy taniec. Opowieść bez utraty dynamiki przechodzi do
fazy wielotorowej improwizacji, czyniąc ów fragment bodaj najbardziej
smakowitym na całej płycie. Przedostatnia kompozycja także niesie nam
niewyczerpane moce dynamiki. Bas znów króluje, dyktując intrygujące metrum. Swobodny
taniec i niekończące się melodie do śpiewania. Album wieńczy kolejna porcja zdrowych
emocji, która nie przyobleka jednak szat pożegnalnej ballady. Minimalistyczna trąbka,
gęsty <i style="mso-bidi-font-style: normal;">groove</i> basu i progresywna perkusja,
od której znów wszystko się tu zaczęło. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Thomas Heberer/ Joe Fonda/ Joe Hertenstein <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Remedy II</i> (Fundacja Słuchaj!, CD 2023).
Thomas Heberer – trąbka, Joe Fonda – kontrabas oraz Joe Hertenstein – perkusja,
instrumenty perkusyjne. Nagrane w <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Tedesco
Studios</i>, Paramus, Nowy Jork, kwiecień 2022. Osiem utworów (po trzy
kompozycje Heberera i Fondy, dwie Herstensteina), 55:26.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Niniejsza recenzja
powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana.<o:p></o:p></i></p><p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;"><br /></i></p><p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;"><br /></i></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-13599123409110996732024-01-08T08:26:00.000-08:002024-01-08T08:40:01.109-08:00Superimpose na dobry początek Spontaneous Live Series 2024<p><br /></p><p>(informacja prasowa)</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Zapraszamy na
pierwszy tegoroczny koncert w ramach cyklu "Spontaneous Live Series",
organizowanego przez Dragon Social Club i Trybunę Muzyki Spontanicznej. W roli
wprowadzających w kolejne dwanaście miesięcy na scenie improwizowanej Poznania
wystąpią artyści z Berlina – puzonista Matthias Müller i perkusista Christian
Marien. Świetnie wiemy, iż od kilkunastu lat tworzą oni niepowtarzalny duet
Superimpose. Koncert odbędzie się w najbliższy piątek o godzinie 20.00.<o:p></o:p></b></p><p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><br /></b></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLxu7KDWc72jNe1Py2h6s2dPyoeJdoRvxKqqRocvG4WcE9UmbMjUnRPxvvPCbir9w9vLNcTz_TwoSPhXMOTUzvl87nozzhHz9xC2ggXEashyphenhyphenpXvB4tLYksGRFYU1Cdcvd4CzQMWLZ5yNzUjyhThyphenhyphenNXx8L3XgCKYigJZ2wUURr0DeQ-ieB1M8MojDxkuI4/s1920/sls%20vol%2055B.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1005" data-original-width="1920" height="210" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLxu7KDWc72jNe1Py2h6s2dPyoeJdoRvxKqqRocvG4WcE9UmbMjUnRPxvvPCbir9w9vLNcTz_TwoSPhXMOTUzvl87nozzhHz9xC2ggXEashyphenhyphenpXvB4tLYksGRFYU1Cdcvd4CzQMWLZ5yNzUjyhThyphenhyphenNXx8L3XgCKYigJZ2wUURr0DeQ-ieB1M8MojDxkuI4/w400-h210/sls%20vol%2055B.png" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal">Oczywiście Müller i Marien znani są z wielu innych przedsięwzięć
na europejskiej scenie muzyki kreatywnej, ale zdaje się, że ich nieśmiertelny
duet jest zjawiskiem najdonioślejszym. Superimpose ma w dorobku pięć albumów (w
tym jeden potrójny), a ostatni z nich został zarejestrowany … w poznańskim
Dragon Social Club. Duet był bowiem gościem specjalnym 5. edycji Spontaneous
Music Festival w roku 2021 i świętował wówczas swoje piętnaste urodziny. Z pewnością
wszyscy pamiętamy ów niesamowity koncert, który wieńczył ówczesną edycję imprezy.
W kilka dni później Trybuna Muzyki Spontanicznej symultanicznie z Jazzarium.pl
tak pisała o tym wydarzeniu:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i>Finał piątego spontanicznego festu zaczął się tuż przed
godziną 22-ą czasu środkowoeuropejskiego. Na scenie świętujący swoje 15-lecie
duet Superimpose - Matthias Müller (puzon) oraz Christian Marien (perkusja).
Bijąca stopa bębna basowego, pierwsze pomruki buchającego zimnym powietrzem
puzonu. Narracja budowana niczym piramida kart, wymagająca ogromnej precyzji,
ale nienarażona na katastrofę. Po 20-25 minutach, w trakcie trwającej
nieprzerwanie improwizacji, niemal niespostrzeżenie do duetu dołączyli -
Marcelo Dos Reis (gitara elektryczna) oraz Witold Oleszak (perkusja). Dwaj
ostatni weszli do świata Superimpose, jakby byli jego częścią całe piętnaście
lat, a może i dłużej. Przynieśli dodatkową porcję własnych dźwięków, o niemal
metafizycznej kruchości, ale definitywnie nieśmiertelnych. Wspaniały koncert,
gigantyczne zwieńczenie trzech dni ciężkiej pracy, po obu stronach sceny.</i><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Z całym koncertem w ujęciu dźwiękowym można zapoznać się pod
poniższym adresem:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-011">https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-011</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Spontaneous Live
Series Vol. 55<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">12 stycznia 2024, Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3,
godzina 20.00<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">SUPERIMPOSE:<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Matthias Müller - puzon<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Christian Marien – perkusja<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Patronat medialny - Radio Afera <span class="MsoHyperlink"><a href="https://www.afera.com.pl/">https://www.afera.com.pl/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Partner koncertów - Moon Hostel Poznań<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Bilety on-line: <span class="MsoHyperlink"><a href="https://kbq.pl/116780">https://kbq.pl/116780</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">*****<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Matthias Müller</b> (ur.1971,
Zeven, Niemcy) - zaczął grać na puzonie w miejscowym chórze dętym w wieku 10
lat. Studiował grę na puzonie jazzowym w Folkwang Hochschule w Essen, gdzie
stawiał również pierwsze kroki w muzyce improwizowanej. Jego pierwsza płyta
„Bhavan”, która została wydana w 2004 roku, została wyprodukowana przez muzyka
i dziennikarza z Chicago, Johna Corbetta. W tym samym roku muzyk przeniósł się
do Berlina i od tego czasu regularnie gra z uznanymi na całym świecie
improwizatorami, takimi jak John Edwards, Mark Sanders, George Lewis, Johannes
Bauer, Jeb Bishop, Tobias Delius, Olaf Rupp, Sofia Jernberg, Eve Risser, John
Butcher, Nate Wooley, Clayton Thomas, Michael Vorfeld, Axel Dörner i wielu
innych. Jest członkiem 24-osobowego improwizatorskiego zespołu „Splitter
Orchester”, a także członkiem „Niemiecko-Francuskiego Jazzensemble” pod
dyrekcją Alberta Mangelsdorffa. Ponadto Müller działa również na polu muzyki
współczesnej i pisze muzykę do utworów teatralnych i tanecznych. Zwiedził
Afrykę, Azję, Australię, Amerykę Północną i wiele krajów w Europie, grając na wielu
festiwalach i wydając ponad 50 płyt z własnymi projektami, w tym solowy
spektakl we własnej wytwórni „MaMüMusic“. Jego styl gry charakteryzuje się
niezwykłą gamą niekonwencjonalnych i częściowo samodzielnie opracowanych
technik, które rozciągają granice brzmienia i improwizacji, pozostając wiernym
procesowi muzycznemu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://matthiasmueller.bandcamp.com/">https://matthiasmueller.bandcamp.com/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="http://matthiasmueller.net/">http://matthiasmueller.net/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Christian Marien</b>
(ur. 1975, Münster/Niemcy) - aktywny gracz na berlińskiej scenie jazzowej i
improwizowanej. Marien prowadzi swój własny „Christian Marien Quartet” (feat.
Tobias Delius, Antonio Borghini i Jasper Stadhouders) oraz współprowadzi zespoły
i projekty: Superimpose, The Astronomical Unit, I Am Three oraz Ritsche, Zast
& Marien. Ponadto jest stałym członkiem wielu innych grup: Z-Country
Paradise, Hannes Zerbe Jazz Orchester i Derek plays Eric. Często dzieli scenę z
tak znanymi muzykami, jak Frank Gratkowski, Maggie Nicols, Matthias Schubert,
Sofia Jernberg, Achim Kaufmann, Gebhard Ullmann czy John Butcher.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span class="MsoHyperlink"><a href="https://christianmarien.bandcamp.com/">https://christianmarien.bandcamp.com/</a></span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><br /></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-87235923651730277112024-01-05T04:22:00.000-08:002024-01-05T05:37:13.853-08:00Eddie Prévost’ 80th: AMM & Special Quartet!<p><br /></p><p>Eddie Prévost – najznamienitszy ze znamienitych perkusistów
i perkusjonalistów muzyki improwizowanej - obchodził późną wiosną 2022 roku osiemdziesiąte
urodziny. Z tej okazji nasza ulubiona rudera w Londynie, słynne <i>Cafe Oto</i>, zorganizowała w cztery kolejne
soboty lipca urokliwe wieczorki taneczne wypełnione po brzegi swobodnymi
improwizacjami, realizowanymi w różnych składach, niemal każdorazowo z udziałem
wspaniałego jubilata.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Po roku z okładem trafia do nas pełna dokumentacja
fonograficzna tych koncertów. Cztery płyty w poręcznym formacie CD (z ukochanym
logo Matchless Recordings; można kupować pojedynczo lub jako box z rabatem)
radują nasze serca niebywale, także dlatego, iż jeden z elementów zestawu
dokumentuje … ostatni koncert legendarnej formacji AMM. O okolicznościach tego
koncertu pisaliśmy na tych łamach niemal zaraz po wydarzeniu. Zatem
przypomnijmy, iż planowany, ostatni koncert tria odbył się niestety w składzie
dwuosobowym, gdyż najstarszy z grona, wówczas ponad 85-letni pianista nie mógł
ze względów zdrowotnych dotrzeć tego dnia do <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i>. Niejako w ramach rekompensaty, artysta dograł parę
miesięcy później kilkunastominutowy set solowy, który na srebrnym krążku
uzupełnił trwającą prawie godzinę improwizację Eddiego Prévosta i Keitha
Rowe’a. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Zapraszamy na skupiony odczyt i odsłuch ostatniego koncertu
AMM oraz pewnego równie smakowitego kwartetu. Pozostałe dwa albumy z urodzinowego
boxu omówimy zdawkowo w dalszej części tekstu. Tamże wskażemy także dwa kolejne
albumy wydane przez Matchless, które zdają się być udanym uzupełnieniem (a może
rozwinięciem) nagrań z lipca 2022, a szczególnie koncertu kwartetowego.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvQKy43or70jqPuXVNK9X3mxqdRdAtQnoy-L2qEAlaTH9y4RPRi9aXvSk9mMElnNhjrX0R50GqiEh_-FIXOC8_ZmWGGfBS0H62Mr-zWuFHecyd6T7dBDAFUEA3xNRuVfZn8JMJlMwIvgHRF2YRxhoDb-i8vEL4-lFcGld_biwBI4Jzx2dGA2PEDr3bThg/s500/mrcd112.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvQKy43or70jqPuXVNK9X3mxqdRdAtQnoy-L2qEAlaTH9y4RPRi9aXvSk9mMElnNhjrX0R50GqiEh_-FIXOC8_ZmWGGfBS0H62Mr-zWuFHecyd6T7dBDAFUEA3xNRuVfZn8JMJlMwIvgHRF2YRxhoDb-i8vEL4-lFcGld_biwBI4Jzx2dGA2PEDr3bThg/w400-h400/mrcd112.jpeg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Last Calls<o:p></o:p></i></b></p>
<p class="MsoNormal">Prévost i Rowe improwizowali w duecie z pewnością nie jeden
raz, ale pod szyldem AMM świat zna tylko jedno takie nagranie. Ukazało się ono
pod koniec … lat 70. ubiegłego stulecia pod zabawnym tytułem <i style="mso-bidi-font-style: normal;">It Had Been An Ordinary Enough Day In
Pueblo, Colorado</i>. W ostatnią sobotę lipca 2022 nasi dzielni i jakże
legendarni improwizatorzy zaczęli swój występ w typowy dla AMM sposób,
a zatem w zupełnej i niezwykle skupionej ciszy. Sam przebieg wydarzeń był zaś
taki, jak opisano poniżej. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Najpierw drobną symfonię rezonującego talerza prezentuje
Eddie. Jego partner dołącza do gry po około 90 sekundach śląc pierwsze szelesty
i subtelne, elektroakustyczne zgrzyty ze swojego pulpitu dowodzenia. Opowieść
dość szybko wchodzi w fazę rozśpiewanych dronów, które zdają się być wyjątkowo
zgodne w aspekcie brzmieniowym. W 5 minucie Rowe rozpoczyna spektakl sampli. Na
początek proponuje szczyptę baroku, potem nawet czegoś na kształt muzyki dawnej.
Narracja toczy się dość spokojnym strumieniem, z jednej strony wydaje się być niebywale
minimalistyczna, zwłaszcza po stronie Rowe’a, z drugiej potrafi zassać drobne
strzępy hałasu, frazy śmiało zasługujące na miano post-industrialnych, co jest
na ogół efektem działań Prevosta. Od post-barokowych medytacji po gęstsze,
bardziej intensywne interakcje. W okolicach 20 minuty wyraźnie słyszymy frazy fortepianu.
Sprawcą zajścia nie jest z pewnością nieobecny tego dnia Tilbury, to
najprawdopodobniej efekt użycia kolejnego sampla. Dodajmy, iż w dalszej części
koncertu ów pianistyczny wtręt będzie pojawiał się dość często i definitywnie
zdobił szlak improwizacji. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwszy pianistyczny kontrapunkt zostaje urokliwie skomentowany
rezonującym dronem z talerza, który zdaje się stać niemal w miejscu. Odpowiedzią
Rowe’a drobna porcja post-gitarowych sprzężeń. Tymczasem w tle sączy się intrygujący
ambient, raz po raz doprawiany kolejnymi, drobnymi, niekiedy dość zaskakującymi
samplami. W okolicach 30 minuty artyści koncentrują się na ekspozycjach dronowych,
nie brakuje szumów i szelestów, a nawet dźwięków dętych. Po kolejnych kilku
minutach dostajemy się w chmurę fal radiowych, które komentowane są ostrymi, rezonującymi
akcjami perkusjonalii. Jest i wysamplowany pomiot wprost z operowej sceny! Po
40 minucie muzycy wchodzą w strefę mroku. Dźwięki piana powracają jak mantra,
talerze szeleszczą i drżą. Gdy drony Prevosta zdają się nabierać mocy, Rowe
komentuje je hymnem post-klasyki. W okolicach 50 minuty narracja staje w miejscu
i być może czeka już na niechybną śmierć. Rowe podsyła drobne incydenty elektroakustyczne,
Prevost przystępuje zaś do fazy finalizacji, która staje się kolejnym pasmem błyszczących,
niemal rozśpiewanych talerzy w stadium głębokiego rezonansu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pianistyczny bonus Tilbury’ego, tu nazwany po prostu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Post-Script</i>, toczy się w leniwej, minimalistycznej
estetce typowej dla tego pianisty. Pojedyncze dźwięki klawiszy, fortepianowe
młoteczki, cisza, drobne trzaski i szelesty będące zapewne efektem poruszania
się samego muzyka. Wraz z upływem czasu kilkunastominutowej improwizacji można odnieść
wrażenie, że muzyk rozrzedza strumień dźwięków, spowalnia go, wpada w zadumę i
cieszy się coraz dłuższymi odcinkami ciszy.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">AMM <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Last Calls</i>
(Matchless Recordings, CD 2023). Keith Rowe – gitara, elektronika (pierwszy
<i>trak</i>), Eddie Prévost – instrumenty perkusyjne (pierwszy) oraz John Tilbury
(drugi). <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i>, Londyn, 30
lipca 2022 (pierwszy) oraz nagranie domowe, Deal/ Kent (drugi), 18
stycznia 2023. Dwie improwizacje, 66 minut.<o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRLkzY3FAbkCbgRmRxAwwoqraOkXNnRhyZCRQR0W6vE7Tp9mevCUm544mmLFw683xHEqKv1xrnZEAnuOezY1Cy1BxRN5xAFXnNgB2kX3c1vQcQFgPxFHyTJbsFvxuMWe7KR72eQLT0gaLuJDoJGgKOj7TF7UMc10yA77VXYLZwhJAA2_WZlg4MmMtDqJY/s500/mrcd110.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRLkzY3FAbkCbgRmRxAwwoqraOkXNnRhyZCRQR0W6vE7Tp9mevCUm544mmLFw683xHEqKv1xrnZEAnuOezY1Cy1BxRN5xAFXnNgB2kX3c1vQcQFgPxFHyTJbsFvxuMWe7KR72eQLT0gaLuJDoJGgKOj7TF7UMc10yA77VXYLZwhJAA2_WZlg4MmMtDqJY/w400-h400/mrcd110.jpeg" width="400" /></a></div><br /> <p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Art Of Noticing<o:p></o:p></i></b></p>
<p class="MsoNormal">Dwie tygodnie wcześniej, w trzecią sobotę lipca 2022, na
scenie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i> improwizował
intrygujący kwartet w składzie: John Butcher na saksofonach, Marjolaine Charbin
na fortepianie, Ute Kanngiesser na wiolonczeli oraz nasz zacny jubilat na
instrumentach perkusyjnych. W składzie awizowana była także skrzypaczka
Jennifer Allum, albowiem niniejszy koncert miał stanowić kontynuację pewnego
nagrania kwintowego, uwiecznionego na płycie kilkadziesiąt miesięcy wcześniej.
Skończyło się wszakże na kwartecie, który na długie minuty przyniósł nas do
świata królewskiego minimalizmu AMM, na straży którego zdali się stać
saksofonista i perkusjonalista, z kolei pianistka i wiolonczelistka czyniły wiele,
by pryncypia legendy gatunku były w urokliwy sposób kwestionowane, trochę w
poprzek oczekiwaniom tłumu zgromadzonego w londyńskim klubie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Początek koncertu toczy się definitywnie pod dyktando wspominanych
wyżej oczekiwań – drony saksofonu i smyczka, rezonujący talerz i minimalistyczne
frazy piana. Po kilku minutach następuje jakby delikatne rozedrganie faktury
narracji. Pianistka rozsiewa zalążki rytmu, wiolonczelistka repetuje na poły dynamiczną
frazę. Improwizacja urokliwe chybocze się na delikatnym wietrze i wielokrotnie przebiera
formę zmyślnych interakcji w podgrupach, najczęściej duetach. Najpierw piano
ostrzy sobie klawisze na krawędzi talerza, potem saksofon (w tym secie tenorowy)
preparuje, mając wsparcie w postaci <i style="mso-bidi-font-style: normal;">pizzicato</i>
wiolonczeli. Powrót do kwartetu, to plejady szumów, szmerów i tajemniczych post-dźwięków.
Kolejne duo, to połączone siły <i style="mso-bidi-font-style: normal;">cello</i>
i talerza, zadania którego po niedługim czasie przejmuje <i style="mso-bidi-font-style: normal;">inside piano</i>. Ocean subtelności płynie coraz szerszym strumieniem,
w którym jest także miejsce na incydent duetowy saksofonu i perkusjonalii,
uformowany w gęsty dron. Sam finał pierwszego seta zostaje zaś oddany w ręce pianistki
i wiolonczelistki. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Drugi set trwa kilka minut dłużej i zdaje się obfitować w większą
liczbę ekspresyjnych wydarzeń. Wygląda na to, że duch AMM na wiele minut udaje
się do garderoby, by nie zakłócać interakcji realizowanych tu bardzo często w pełnym
kwartecie. Początek jest dość mroczny, upstrzony dużą liczbą fraz preparowanych,
z drobną kulminacją, podczas której wszystkie instrumenty wydają się śpiewać
jednym głosem. Emocje płyną z samego dna saksofonu sopranowego, z gibkiej
klawiatury piana, z repetujących strun <i style="mso-bidi-font-style: normal;">cello</i>
i niemilknącej symfonii wielkiego talerza. Bywa, że kwartetowa ekspozycja
nabiera tu nawet free jazzowych rumieńców. Ekscesy duetowe stanowią teraz rzadkość,
ale ich uroda nie słabnie – choćby w momencie, gdy rezonujące talerze czynią wiele,
by temperować ekspresyjne akcje pianistki. Pod koniec pierwszego kwadransa
narracja tonie w ciszy, którą współtworzą szelesty, szumy, być może także świst
wachlującego powietrze smyczka. Zdaje się, że duch AMM wrócił już z garderoby i
na powrót zarządza sytuacją sceniczną. Jeszcze tylko drobne, dronowe
wzniesienie i narracja na długie minuty zostaje oddana w ramiona dygoczącego
minimalizmu. Incydenty nasączone większą nerwowością pojawiają się już teraz
jakby przez przypadek. Opowieść toczy się dość leniwie, a na horyzoncie zdają
się być widoczne napisy końcowe. Finalizacja seta znów staje się udziałem duetu
– tym razem pianistki i zacnego jubilata.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">John Butcher, Marjolaine Charbin, Ute Kanngiesser, Eddie
Prévost <i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Art Of Noticing</i>
(Matchless Recordings, CD 2023). John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Marjolaine
Charbin – fortepian, Ute Kanngiesser – wiolonczela, Eddie Prévost – instrumenty
perkusyjne. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i>, Londyn, 16
lipca 2022. Dwie improwizacje, 62 minuty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">*****<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Urodzinowe koncerty zainaugurowane zostały w drugą sobotę
lipca 2022, gdy scenę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i>
opanował imponujący tentet, składający się z sześciu saksofonów (m.in baryton
Alana Wilkinsona i tenor Toma Chanta), fortepianu Veryana Westona, kontrabasu
Marcio Mattosa, gitary elektrycznej N.O.Moore’a i perkusji naszego jubilata. Ów
prawdziwie free jazzowy capstrzyk mieni się wszystkimi kolorami tęczy i niesie
ogrom emocji, tu wszakże odrobinę przewidywalnych. Koncert zaczyna sekstet dęty,
potem mamy dwa tria dęte, wreszcie na scenę wkracza tentet, który najpierw
intonuje gromkie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Sto lat</i> dla
jubilata, w potem zanurza się w trwającą ponad kwadrans, ekspresyjną free
jazzową improwizację. Dokumentacja tego koncertu zawarta została na albumie <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">A
Company Of Others</i></b>.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Z kolei w czwartą sobotę lipca na scenie pojawił się jeszcze
większy skład, niestety tym razem pozbawiony jubilata. Piętnastu muzyków, w
większości mniej nam znanych, wykonało osiem improwizacji - najpierw był to
septet, potem dwa tria, duet, trzy kwartety i na koniec sekstet. Sceną <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Cafe Oto</i> rządziło wówczas bardzo
urozmaicone instrumentarium, zarówno akustyczne, jak i elektroniczne, głosy
damskie, ale też odrobina chaosu i artystycznej nadkreatywności. Jeśli
zdecydujecie się na zakup całego boxu, ta płyta w niczym wam nie zaszkodzi,
jeśli jednak mielibyście nabyć jedynie album <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Widdershins</i></b>, to śmiało
możecie z tego zrezygnować. Dodajmy jeszcze, iż wszystkie cztery albumy w boxie
dostępne są pod tytułem <b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">A Bright Nowhere – complete series</i></b>. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Wracając jeszcze na moment do albumu kwartetowego, którym
zachwycaliśmy się kilka akapitów wcześniej - dwie najnowsze pozycje w katalogu
Matchless Recordings pięknie uzupełniają to nagranie. Pierwsza płyta, to duet
jubilata z francuską pianistką Marjolaine Charbin (<b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Cry Of A Dove Announcing Rain</i></b>),
druga zaś, to spotkanie Prevosta z Johnem Butcherem (<b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Unearthed</i></b>). Oba albumy
godne są każdej sekundy swojego bardzo długiego <i style="mso-bidi-font-style: normal;">trwania </i>(odpowiednio 77 i 78 minut) i polecamy je bez wchodzenia w
zupełnie zbędne w tym wypadku szczegóły. Album <i style="mso-bidi-font-style: normal;">piano & percussion</i> wydaje się być kolejną, jakże udaną
reinkarnacją idei AMM (w obu setach szczególnie wyróżniają się wspaniałe,
dronowe, wyciszone i jakże minimalistyczne pasaże), z kolei album <i style="mso-bidi-font-style: normal;">sax & drums</i> zdecydowanie sytuuje się
w estetyce free jazzu, chwilami spokojnego, chwilami dalece ekspresyjnego. W
każdym razie, w drugim z omawianych przypadków Eddie Prevost nie miażdży
krawędzi swojego wielkiego talerza, ale uprawia rasowy, temperamentny <i style="mso-bidi-font-style: normal;">drumming</i>.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Podziękowania dla
Krzysztofa za udostępnienie nagrań omówionych w niniejszym tekście. <o:p></o:p></i></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5960689972386380619.post-1294927885810200602024-01-02T09:03:00.000-08:002024-01-02T09:03:10.944-08:00Butcher, Lehn & Tilbury into the Lights!<p><br /></p><p>Kolejny rok najpopularniejszego na świecie kalendarza za
nami. Dwanaście miesięcy udręk zostało podsumowanych na tych łamach tradycyjnym
wylistowaniem pięćdziesięciu powodów, dla których ówże period warto zapisać w
pamięci. Wnikliwi Czytelnicy zauważyli z pewnością, iż na rzeczonej liście
znalazło się kilka pozycji, które nie zostały jeszcze zrecenzowane. Zatem czas
najwyższy, by zacząć te skromne zaległości nadrabiać.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Pierwszy tydzień nowego roku spędzimy w londyńskim Cafe Oto,
by przyjrzeć się kilku smakowitym albumom, które dostarczyły nam niemal same
legendy gatunku. Ów mini spacer po Londynie rozpoczniemy od nagrania, które
powstało w zamierzchłym roku 2016, a które to nagranie jest przy okazji
reaktywacją – po dokładnie siedmiu latach milczenia - zacnego labelu Fataka
Records. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Oto na małej scenie Cafe Oto - John Butcher, Thomas Lehn i
John Tilbury! <o:p></o:p></p><p class="MsoNormal"><br /></p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxQKWAGM1wfOCp4ngY8QaZGR4uC8WTL089zGrmjPltjUtP60Io8wVq6BFGC0m56pfMXs37vpnYya8vZr0n1CevnQWgb_5fQl8JDWvlzyKLkEUSHjmrKUt1o29GOuTHxx0wvPvcB7_HGCQMQtIa0kLaBTvWAPX9q-ubGTJ1mbTrFiMw6BTR6SEXM9Rxbso/s500/Lightss.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxQKWAGM1wfOCp4ngY8QaZGR4uC8WTL089zGrmjPltjUtP60Io8wVq6BFGC0m56pfMXs37vpnYya8vZr0n1CevnQWgb_5fQl8JDWvlzyKLkEUSHjmrKUt1o29GOuTHxx0wvPvcB7_HGCQMQtIa0kLaBTvWAPX9q-ubGTJ1mbTrFiMw6BTR6SEXM9Rxbso/w400-h400/Lightss.jpg" width="400" /></a></div><br /><p class="MsoNormal">Muzycy ubrali swobodnie improwizowany spektakl na saksofon,
analogowy syntezator i fortepian w cztery zgrabne odsłony, z których tylko
pierwsza trwa mniej niż dziesięć minut. A zaczyna się ona w niemal absolutnej
ciszy, delikatnie upstrzonej podmuchami powietrza z tuby saksofonu i mikro frazami
wprost z fortepianowej klawiatury. Po paru chwilach w strumieniu fonii odnajdujemy
drobne incydenty syntezatorowe, który z jednej strony zdają się tu być
intruzem, z drugim zaczynem kreatywnej fermentacji. Artyści stąpają po oblodzonej
nawierzchni z dużą rozwagą, cedzą dźwięki opatuleni mrokiem i nierozwiązywalną
tajemnicą narracji. Oczywisty w tym wypadku duch AMM czuwa, i póki co, dzieli i
rządzi na scenie. W tym pomiocie minimalizmu szczególnie urokliwe wydają się
być chwile, gdy muzycy zwierają szeregi i sycą opowieść bardziej gęstymi
splotami dźwiękowymi.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Druga improwizacja kreatywny minimalizm i gigantyczne
skupienie wynosi do rangi sztuki najwyższej. Rozpoczyna ją subtelny syntezator,
potem do gry wchodzą młoteczki fortepianu, wreszcie saksofon, który na moment
nadaje narracji nieco werwy i emocji, ale dość szybko powraca na pozycję
wnikliwego obserwatora i komentatora. Na tym etapie koncertu szczególnie
podobać się mogą duetowe igraszki fortepianu i syntezatora. W drugiej części opowieści,
tuż po krótkiej ciszy, muzycy łączą siły i budują wyjątkowo urokliwy pasaż
mikro zdarzeń realizowany już na trzy głosy. Nim improwizacja skona, mamy
jeszcze drobne, dramaturgiczne wzniesienie i piękny finał wykreowany na
klawiaturze piana, sycony echem milczącego syntezatora.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trzecia odsłona jest najdłuższą częścią koncertu, niesie zaś
ze sobą – jak na kanony tej opowieści – wyjątkowo dużo wydarzeń, kilka ekspresyjnych
szczytów i całe mnóstwo urokliwych zabaw w podgrupach. Akcja znów zaczyna się
na kablach syntezatora, potem głos mają wyjątkowo czarne klawisze, a po nich saksofon,
tym razem w postaci sopranu. Narracja faluje tu niczym wystudzony ocean
niespokojny. Z jednej strony szmery, szumy i szczebiot saksofonowych dysz, z
drugiej magia martwych klawiszy i rozkołysane, niekiedy onirycznie brzmiące
pasma analogowej elektroniki. Kilka kroków na szczyt, dużo więcej wprost w magiczny
mrok zaniechania. Opowieść znów wieńczy efektowne wzniesienie (tu budowane
dronami) i urokliwy <i style="mso-bidi-font-style: normal;">falling down</i> pozostawiony
w jurysdykcji pianisty. <o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Końcowa improwizacja ma dość energiczne otwarcie, realizowane
od pierwszego dźwięku w pełni kolektywnie. Dość szybko jednak opowieść zaczyna
spoczywać na onirycznym, minimalistycznym pianie i suchych frazach syntezatora.
Potem następuje drobny szczyt, ciekawie wspierany basowym pasmem syntetyki i
post-jazzowymi oddechami saksofonu, a zaraz po nim zejście w absolutny mrok
zastygły w martwej pozie bojaźni i drżenia. W tej fazie koncertu zdaje się powracać
duch AMM. Mroczna cisza, martwe, na poły melodyczne pasma syntezatora, pianistyczne
medytacje i mgliste westchnienia saksofonu. Samo zakończenie koncertu zdaje się
jednak zaskakiwać – saksofon najpierw gwiżdże, a potem maluje zgrabne post-melodie,
niesiony mocą nisko osadzonych dźwięków fortepianu i mikro usterek syntezatora.
<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><br /></p><p class="MsoNormal">John Butcher, Thomas Lehn, John Tilbury <i>Lights</i> (Fataka Records, CD 2023). John Butcher – saksofon tenorowy
i sopranowy, Thomas Lehn – syntezator analogowy oraz John Tilbury – fortepian.
Nagrane w Cafe Oto, Londyn, maj 2016 roku. Cztery improwizacje, 55 min.</p><p class="MsoNormal"><o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>NoFuckhttp://www.blogger.com/profile/12507350403581752050noreply@blogger.com0