Wiedeński przybytek kultury Porgy and Bess był pod koniec października 2014 miejscem obchodów
50 rocznicy urodzin Matsa Gustafssona, być może najwybitniejszej postaci
współczesnej muzyki improwizowanej o korzeniach nieanglosaskich.
Zabawa trwała trzy dni i zapewne tyleż nocy. Były życzenia,
był tort i świeczki. I co najważniejsze – multum gości, muzyków zaproszonych
przez Jubilata z całego świata. Dziś trafia do naszych rąk czteropłytowa
dokumentacja muzycznej strony obchodów zacnej 50-i Matsa. Dzieło zwie się Mats
Gustafsson & Friends MG 50: Peace and Fire. Wydawcą jest
austriacki label Trost, pod numerem katalogowym TR140.
Nim prześledzimy zawartość tego wydawnictwa i przywołamy listę
muzyków, którzy na nim zaistnieli, dwa słowa o tych, których na przyjęciu
urodzinowym zabrakło. To muzycy na pewno dla Gustafssona ważni, muzycy, z
którymi popełnił wiele znakomitych płyt. Myślę o Barry Guyu i Raymondzie
Stridzie (ich wspólna formacja zwie się roboczo Tarfala Trio), a także Stenie
Sandellu (z nim, jak i rzeczonym Stridem, Mats tworzy grupę Gush). Z pewnością
ich nieobecność nie była intencją Jubilata, jakkolwiek mi osobiście tych Panów,
w trakcie odsłuchu ekscesów muzycznych z trzydniowych obchodów, brakuje
szczególnie dotkliwie. Ale cóż, nieobecni nie mają głosu, zatem skupmy się na
tych, którzy w Wiedniu świetnie się bawili.
Nie kryję na tej stronie, pisząc dość często o współczesnych
dokonaniach szwedzkiego saksofonisty, iż muzyczna przygoda Matsa niebezpiecznie
pikuje w kierunku muzyki rockowej, noisowej i zgrzytliwej elektroniki. O ile
użyte środki artystycznego wyrazu nie są dla mnie problemem, o tyle fakt, że
muzyka Matsa ucieka od improwizacji w kierunku prostych rytmów i gigantycznego
hałasu, jest trudna do zaakceptowania. Cierpi na tym scena free improvisation, dla
której Mats był od lat motorem rozwoju i jedną z najważniejszych postaci.
Materiał z Porgy and
Bess zresztą świetnie pokazuje tę dwubiegunowość poczynań Matsa. Na czteropaku
znajdziemy zarówno błyskotliwe popisy free
improv, jak i głośną, rytmiczną muzykę o prostym metrum, barwioną dźwiękami
generowanymi na kilometrach grubych kabli, wreszcie zwoje zmyślnie pokomplikowanej
elektroniki o delikatnie improwizowanym posmaku.
Przygoda Peace &
Fire zaczyna się dwoma krótkimi miniaturkami wolnej improwizacji duetu Gustafsson – Dkerm. Za pseudonimem tego
drugiego, kryje się avant-rockowy perkusista Dieter Kern, który w formule
zaproponowanej przez Jubilata, radzi sobie … wyśmienicie. Ledwie dziewięć minut
piorunującego zaproszenia do zabawy urodzinowej. No i gra Matsa – takiego lubię
go najbardziej!
Następne dziewięć minut spędzamy w odmętach
sycząco-skwierczącej elektroniki (Billy Roisz i Dieb13 jako Risc), by przez kolejnych kilkanaście
poflirtować ze Svenem-Ake Johanssonem,
weteranem freejazzowego bębnienia, w wersji solowej, który epizodycznie używa
także głosu, na dość konwencjonalny zresztą sposób. Dysk pierwszy wieńczy
prawie 25 minutowy set w wykonaniu stałej formacji Matsa, Swedish Azz (na ostatni fragment na dostawkę z Johanssonem),
eksplorującej historię szwedzkiego jazzu na wskroś …nowoczesnymi środkami
wyrazu. Nie są to wszakże dźwięki, które mnie osobiście szczególnie intrygują.
W każdym razie, odsłuchałem bez szwanku na umyśle.
Dysk drugi, to rozbudowana wycieczka w kierunku muzyki
nieimprowizowanej lub … tylko trochę improwizowanej. Zaczynamy od formacji (Fake) The Facts (Siewert, Gustafsson,
Dieb 13), wspartej dwoma perkusjami (Brandlmayr, Lytton). Dwudziestominutową
ścianę dźwięku słucha się … zupełnie ciekawie, a już na pewno jest to
propozycja bardziej przyswajalna, niż studyjne ekscesy w składzie trzyosobowym.
Kolejny, jeszcze dłuższy interwał, to duet okablowanego
Christiana Kurzmanna i … wokalistki Sofii Jernberg, którą okazję mieliśmy
poznać w Fire! Orchestra. I podobnie, jak w trakcie poprzedniego fragmentu, nie
spodziewając się wiele, mogłem się mile rozczarować, zwłaszcza w kontekście
głosowych pogadanek Sofii. No i czas na punkt główny dysku, czyli ponad
30-minutowy set kolejnej stałej formacji Gustafssona – Fire! Bazą dla tej grupy jest skład trzyosobowy, znamy świetnie
wersję orkiestrową, tu zaś na scenę trafił wariant pośredni – Mała Orkiestra
Ogniowa! W ramach wzmocnień personalnych – Agusti
Fernandez na organach, Erwan Keravec
na bagpipes (!) i dwie wokalistki
znane nam z Fire! Orchestra - przywołana już wcześniej Sofia i Mariam Wallentin. Początek spotkania
absolutnie w estetyce free improv,
przy pięknie jęczącym wokalu jednej z
Panien. Aż do momentu, gdy do gry wchodzi twardy bas Bertlinga i zaczynamy
jechać już całkiem na rockowo. Przyznam
bez cienia wątpliwości, że Fire! w takiej formule bardzo mi się podoba.
Oczywiście dominacja rytmu, oczywiście głośny jęk gitary basowej i elektroniki
(często jednocześnie), ale … z jednej strony - kapitalnie śpiewające Panny, z
drugiej - łagodzący obyczaje Agusti, wreszcie szalone piszczałki na dokładkę.
Wszystko to powoduje, iż ten set ogniowy
dostaje ode mnie dużego plusa prosto w czółko. Do tańca i do różańca! Jeśli
dacie sobie wydziergać na czole ten rockowy sznyt
Fire!, ta muzyka zaprowadzi Was do bram piekła i pozwoli doznać nieuciążliwej
ekstazy.
Jesteśmy zatem w połowie zabawy. Jest całkiem fajnie, kilku
gości, pozornie zbędnych na tym przyjęciu, dało istotny powód do czerpania
przyjemności z ich muzyki, a przed nami creme de la creme tego zestawu. Najpierw
Gustafsson zaprasza na scenę…
austriacką formację muzyki współczesnej Klangforum
Wien, z którą wchodzi w szranki improwizacyjnej batalii bez przymrużenia
oka. Wyśmienite! Matsa kontratakują flet, kontrabas, obój, trąbka i kwartet
instrumentów smyczkowych. Potem jeszcze fragment z tubą i perkusjonaliami.
Blisko kwadrans jakże konkretnej zabawy. Tuż po nich, spotkanie Matsa w
weteranami niemieckiego free improv, Günterem Christmannem (puzon, wiolonczela)
i Paulem Lovensem (perkusja), którzy jako TR!O
mają w dorobku krążek, popełniony dwie dekady temu (z tym pierwszym Mats ma na
rozkładzie także duety). Do trójki podłączono analogową elektronikę Thomasa Lehna, a nam pozostało nieźle
się zachwycić tą szemraną improwizacją,
trwającą niestety tylko niewiele ponad kwadrans. Otumanieni skupioną grą wyżej
wymienionych, po chwili zostajemy zaatakowani freejazzową petardą, w postaci
blisko 40-minutowego setu The Thing
i Kena Vandermarka. Jakąś dekadę
temu takie granie strasznie mnie rajcowało, dziś jednak nie potrafię nie
natrafić na powtórki i kalki. Ale Urodziny Matsa mają swoje prawa, a przecież
trudno je sobie wyobrazić bez tego koncertu! No i dysk trzeci za nami…
Dysk ostatni przynosi … prawie wyłącznie występy solowe. O
ile pierwsze dziesięć minut na wibrafon solo w połączeniu z elementami perkusji
(Kjell Nordeson), możemy śmiało
zmarnować na wycieczkę do lodówki po zmrożony browar, o tyle kolejne solówki
nie powinny już ujść naszej uwadze. Najpierw Per Ake Holmlander i jego tuba (doskonałe!), potem prawie 20 minut
preparacji fortepianu przez mistrza tego fachu, Agusti Fernandeza (kapitalne!), wreszcie jeszcze dłuższy fragment Erwana Keraveca i jego bagpipes (odjazd!). Na sam już finał
znów okablowany Kurzmann, tym razem w towarzystwie Kena Vandermarka, a zaraz po nich Anna Högberg w dwuminutowej miniaturce na saksofon altowy.
Wedle informacji zawartych na wydawnictwie, urodzinowa
muzyka została zaprezentowana tu w porządku chronologicznym (dysk pierwszy
zarejestrowany 26.10, dysk drugi - 27.10, zaś trzeci i czwarty – 28.10), przy
czym dysk ostatni zawiera nagrania powstałe w Porgy and Bess, w części zwanej Strenge
Kammer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz