Dokonania brytyjskiego saksofonisty Johna Butchera śledzimy
na tych łamach na bieżąco. Jak wykazało śledztwo przeprowadzone przez Pana
Redaktora, pozostajemy w tej kwestii bez jakichkolwiek opóźnień. Czas zatem
pochylić się nad najnowszym wydawnictwem Johna, pierwszym datowanym na rok
2018.
Towarzystwo holendersko-niemieckie nagrania koncertowego ze
Słowenii (znów Spancki Borci!) zacne
i równie doświadczone w bojach improwizacyjnych, jak nasz bohater, zatem czekać nas może jedynie
foniczny ocean pełen szczęścia!
Czas i miejsce
zdarzenia: 28 października 2016 roku, Španski
borci 'Sound Disobedience'
Ljubljana.
Ludzie i przedmioty: Martin Blume – perkusja, perkusjonalia,
Wilbert De Joode – kontrabas, John Butcher – saksofon tenorowy.
Co gramy: opis
płyty sugeruje, iż muzycy grają własną muzykę skomponowaną (All Compositions By...). Szczęśliwie jest to chyba jedynie zabieg
edytorski. Zdecydowanie bowiem i nad wyraz swobodnie improwizują! Być może jednak
niektóre elementy kolektywnej improwizacji mają charakter predefiniowany.
Efekt finalny:
cztery odcinki z tytułami, łącznie 46 minut, wydane pod imionami i nazwiskami
muzyków, jako Low Yellow
(Jazzwerkstatt, 2018).
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
One. Muzycy
ruszają w zwartym szyku, ze spokojnym saksofonem, twardą sekcją kontrabasu i
zmysłowej perkusji. Swobodnie, ale jakby z lekko zarysowanym pomysłem na
kształtowanie narracji. Tempo marsza pogrzebowego, ale ścieg szyty jest gęsto,
już z pierwszym potem na czole. Ciało w ciało, zwinna dialektyka interakcji.
Kompatybilność i kompaktowość. Kontrabas na smyku, tyczy szlak, wskazuje
kierunek rozwoju tego wysokogatunkowego free
improve. W grupie trzech muzyków świetna kooperacja, choć pamięć recenzenta
nie sięga do ich ewentualnego poprzedniego spotkania. Barokowy De Joode, zwinny
jak łasica Blume, no i Butcher – zawsze na czas, z szerokim wachlarzem technik
artykulacyjnych, mistrz swoich czasów. Kontrabasista często zmienia sposób gry,
sieje ferment, jest zabójczo inspirujący dla partnerów. Butcher dla odmiany,
trochę czeka na podpowiedzi, nie jest
zdeterminowany poziomem swojej kreatywności. Choć już w 8-9 minucie, na tle
prostego walkingu De Joode, zaczyna
rysować barwną, wielowątkową opowieść. Zaraz potem schodzi w obszar ciszy i
pozwala parterom na odrobinę szaleństwa w duecie. Szczypta mikrobiologii –
urocze! Gdy wraca, wchodzi w dialog, a nawet trójlog z lekkim posmakiem psychodelii. W ramach tego tria wszelkie
zachowania noszą znamiona w pełni demokratycznych. Nikt nie ma tu aspiracji do
dominowania w jakimkolwiek aspekcie. Być może jednak na tle gęstej sekcji,
Butcherowi brakuje chwilami przestrzeni do rozwoju improwizacji, do zrobienia
kroku poza idiom free jazzu.
Two. Molekularna,
skupiona rozbiegówka. Muskularne stemple De Joode. Muzycy znów maszerują łeb w
łeb, depczą sobie po piętach. Każda akcja ma swoją niemal podwójną interakcję.
Brak akceptacji dla bardziej separatywnych wycieczek. Muzycy pilnują się
wzajemnie, działają w skupienia, z mocą koncentracji w każdym zakamarku
wyobraźni.
Three. Bardziej
dynamicznie, w jednej tonacji, trzy rozszalałe głowy. Rodzaj pierwszej
narracji, która systematycznie narasta i szuka stanu eskalacji. Być może to właśnie w tym momencie Butcher przejmuje po raz pierwszy stery okrętu. Ale na nie długo, albowiem
już po chwili sekcja zostaje sama i szybuje na
ostro. Smyk zieje ogniem, a jurna, czupurna, nadaktywna perkusja, szybuje w
wysokim rejestrze (talerze!). Jak walec, jak klacz w galopie! Wonderful! Następujące tuż potem próby
zawieszania narracji dobrze jednak służą całej improwizacji. Tu, świetna
ekspozycja solowa Blume (5-6 minuta). Kontrapunkty kontrabasu, smugi i powiewy
tenoru. Narracja ciągle ma jednak dobry drive,
a muzycy doskonale komunikują się między sobą, bez wszakże indywidualnych
fajerwerków. De Joode walczy jak lew, jest nieustępliwy i zdeterminowany. Tu,
gdy narracja delikatnie stopuje, uroda całej improwizacji wręcz eksploduje!
Barokowy sound kontrabasu! Jakże urocze przepychanki na sam finał fragmentu
trzeciego. Także znacząca ekspozycja Butchera!
Four. Kontrabasowe
intro w technice pizzicato. Drummer na dzwonkach. Swawolny, wysoki
tenor, tłumiący jednak emocje, tak by nie zburzyć spokoju narracyjnego. Softly
as morning sunrise, parafrazując klasyków. Znów na gryfie
De Joode rodzi się ferment. Błyskotliwy small drumming Blume’a.
Butcher odrobinę na wstecznym biegu. Jakby jednak słyszał recenzenta, albowiem
zaraz rusza do walki o swoje, o artystyczne ostatnie zdanie. Eskaluje się i
zbiera punkty do oceny za całość. Płyta pełna doskonałości, ale jakby brakowało wisienki na torcie. Rzecz można przewrotnie – wyśmienita czwórka z plusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz