We wczesnomarcowy, przedpandemiczny koncert w Galerii Monumentalnej Lizbony, wchodzimy przy dźwiękach rezonujących strun, wpadając wprost w objęcia czterech instrumentów, które kreują naprzemiennie posuwiste i urywane frazy. Całość narracji sprawia wrażenie ciszy przed burzą. Struny mniejszych instrumentów (altówka, wiolonczela) zdają się śpiewać niczym dęciaki w locie wnoszącym, tych większych zaś (kontrabas, gitara) czynią drobne pląsy pizzicato, ale nie stronią też od sumiastych zygzaków arco. Mała kameralistyka z lekko zabrudzonym brzmieniem, która potrzebuje ułamka sekundy, by wpaść w kolektywny taniec pełen dobrych i złych emocji. Jeszcze przed upływem 4 minuty flow zagęszcza się, a zadziornym frazom i bystrym reakcjom nie ma już końca. Akustyczna gitara Lopesa pierwsze dźwięki bardziej charakterystyczne dla tego instrumentu wydaje dopiero w połowie 5 minuty. Luis spokojnie czyta grę kolegów, wydaje się, iż posuwa się do przodu o tempo wolniej, ale już po kilku pętlach bez trudu wtłacza się we właściwy nurt emocji. Całość improwizacji nabiera kolorytu, raczej stroni od zachowań minimalistycznych. Kontrabas zdaje się tu dryfować nieco post-jazzowo, gitara szuka inspiracji bardziej klasycyzujących, ale za to viola & cello rozrabiają na całego – free chamber as well! Po wybiciu 12 minuty opowieść nieznacznie spowalnia i przenosi nas w otchłań deep & dark sounds. Małe drony, skromne smagnięcia smyczkiem – narracja schodzi na sam dół i pięknie tłumi się przy kojących dźwiękach wprost z gryfu gitary. Tuż potem kontrabas proponuje garść post-barokowych koincydencji, nastrój jednak nie siada, bo mniejsze strunowce wciąż harcują na potęgę, co więcej – gitara idzie wraz z nimi! W efekcie tego, w okolicach 15 minuty śmiało odnotować możemy prawdziwą erupcję ekspresji. Każdy z muzyków zdaje się tu tracić zmysły w innym tempie, co dodaje opowieści dodatkowego uroku. Po chwili wszyscy, na ostatnim niemalże oddechu, wchodzą w fazę dronową, która trwa zdecydowanie więcej niż kilkanaście sekund. Sygnałem do dynamicznego finalizowania pierwszej części koncertu jest ekspresyjna szlifierka strun na gryfach altówki i wiolonczeli. Choć gitara i kontrabas przez moment zgłaszają votum separatum, kwartet szybko osiąga stan małej burzy z piorunami i dobrze gaśnie po upływie 26 minuty.
Drugi set samotnie zaczyna gitara. Spokojna i łagodna
opowieść napotyka na rezonujące struny, tudzież zmysłowe parsknięcia i
szarpnięcia. W gardłach mniejszych strunowców
znów zdaje się rodzić śpiew! Kontrabas kontrapunktuje wyjątkowo masywnym
smyczkiem, a gitara ewidentnie szuka zaczepki. Bardzo swobodne chamber, pełne rozterek i
dramaturgicznych dylematów, które leją się muzykom przez ręce, choć czeka na
nowe rozdanie, niepostrzeżenie nabiera jednak rozmachu. Mała filharmonia
emocji, napiętych strun i posuwistych westchnień. Cello & viola znów dostają ataku adhd! Kontrabas mruczy jak niedźwiedź, a gitara frazuje post-classic. Ów mały, ale jakże uroczy
chaos kompozycyjny pcha muzyków ku jeszcze bardziej aktywnym działaniom. Po
chwili mamy wrażanie, iż każdy instrument fermentuje dobrą kreacją! Owo
improwizowane rozchełstanie prowadzi nas krętą drogą do efektownego finału. Nie
brakuje w nim kilku smutnych fraz i … dużych emocji (cello!). Całość gaśnie jednak w mgnieniu oka, przy pełnej
jednomyślności dramaturgicznej.
Isotropy (Creative Sources, CD 2020). Lisbon String
Trio: Miguel Mira – Wiolonczela, Alvaro Rosso – kontrabas i Ernesto Rodrigues –
altówka oraz Luis Lopes – gitara akustyczna. Nagrane 7 marca 2020
podczas Small Format Materials Festival,
Galeria Monumental, Lizbona. Dwie
improwizacje, łącznie 39 minut i kilkadziesiąt sekund.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz