Egzystująca na obrzeżach muzyki improwizowanej, brytyjska formacja The Remote Viewers powołana została do życia prawie 25 lat temu, w formie tria saksofonowego *). Założycielami grupy byli David i Louise Petts (prawdopodobnie małżeństwo) oraz bardzo znany i ceniony na tych łamach Adrian Northover. Pod koniec następnej dekady miejsce Pani Petts zajął kolejny nasz świetny znajomy, kontrabasista John Edwards. Uformowane w takim składzie trio ma się doskonale do dziś i właśnie doczekaliśmy się jego dwudziestego wydawnictwa, do tego w porcji aż trzech srebrnych dysków kompaktowych w jednym digitalnym opakowaniu.
Redakcja przyznaje bez zbędnej zwłoki, iż z poprzednich
nagrań The Remote Viewers zna ledwie jedną płytę (ale nagraną z nie byle jakim
gościem - perkusistą, Markiem Sandersem). Zatem podchodzimy do nowego nagrania
tria w bezczelną świeżością umysłu i chętnie zagłębiamy się w niuanse ich rozbudowanych
improwizacji, w większości tworzonych w oparciu o kompozycje Davida Pettsa,
któremu śmiało możemy dokleić etykietę lidera formacji.
Na trzypłytowym albumie, zawierającym muzykę powstałą w
trakcie kilku jesiennych sesji roku ubiegłego (każdorazowo mających miejsce w londyńskim
klub Iklectik), znajdujemy bardzo różnorodne nagrania. Pierwsza płyta, to
elektroakustyczne improwizacje oparte na kompozycjach lidera, a także w dwóch przypadkach
- wspólnych kompozycjach całej trójki. Na drugim krążku muzycy pracują wyłącznie
na akustycznym instrumentach (dwa saksofony i kontrabas). Wreszcie na trzeciej
nie dość, że dopraszają troje gości, to jeszcze definitywnie koncentrują się na
aparaturze elektronicznej (pod chwilami dość swobodnymi improwizacjami podpisuje
się tutaj całe trio). Zatem dla każdego coś miłego – 23 utwory, prawie trzy
godziny muzyki.
Spotkania wrześniowe
(58:58)
Muzycy rozpoczynają box
tematem granym przez delikatnie rozśpiewane saksofony i kontrabas, który szuka zbliżonej
melodyki za pomocą smyczka. W tle szeleści elektronika, niepozbawiona akcentów
perkusjonalnych. Kolejne dwa tematy skomponowane zostały wspólnie, zatem nosić
będą wiele znamion improwizowanej narracji. Każdy z muzyków doposażony jest tu w
elektroniczne akcesoria, a także inne, poza instrumentem podstawowym, akcesoria
akustyczne, zatem narracja szybko staje się tu bardzo bogata (w wielu momentach,
z pewnością zbyt bogata). Zmyślnie preparuje dźwięki Edwards, podobnie czyni
Northover (stosujący naprzemiennie alt i sopran), zaś za poważniejsze epizody elektroakustyczne
zdaje się tu odpowiadać przed wszystkim Petts, który często odkłada saksofon tenorowy
i kreuje dźwięki w wyżej wspominanej estetyce. Artyści prześcigają się w pomysłach,
na czym niestety cierpi sama improwizacja, albowiem wiele ciekawie zapowiadających
się wątków zostaje porzuconych w pół zdania. Opowieść korzysta z całego
dobrodziejstwa muzyki kameralnej, post-jazzu, nie boi się także sięgać po
bardziej agresywne frazy, ukierunkowane na freejazzowe eksplozje (choć bardzo
incydentalnie). Trzeba jednak dodać, iż akcje bardziej minimalistyczne także pozostają
w orbicie zainteresowań muzyków, czego dowodem czwarty i piąty utwór na
pierwszym dysku.
Właśnie owa piąta kompozycja wydaje się być momentem, który
wynosi całą ekspozycję na wyższy poziom. Muzycy zaczynają tę część w pełni akustycznymi
dźwiękami. Piękny dialog prowadzą alt i tenor, a intrygująca, syntetyczna poświata
buduje tu całkiem dynamiczną narrację, prowadząc artystów niemal na freejazzowy
peak. Kolejna opowieść znów bazuje na
temacie granym akustycznie, który nabiera ciekawej, niemal polirytmicznej dynamiki
dzięki wytrwałej pracy akcesoriów nieakustycznych. Ta część sesji balansuje na
granicy swobodnej kameralistyki i dobrze skropionego emocjami post-jazzu.
Jeszcze lepiej zaczyna się ostatnia kompozycja. Głęboko zanurzony w podłodze smyczek,
chybotliwy tenor, delikatny sopran i marimba w tle. Troje muzyków prowadzi
kwartetową, niemal akustyczną improwizację. Oczywiście znów pomysł goni tu za
pomysłem, ale muzycy trzymają całość w nerwowych, kompulsywnych ryzach. Na sam
koniec serwują nam bodaj najciekawsze frazy tego wieczoru, grając ekspresyjną
improwizację bez istotnego wsparcia dźwięków syntetycznych.
Spotkania grudniowe (57:41)
Drugie spotkanie RV, zrealizowane wyłącznie za pomocą
akustycznych środków wyrazu, jest bez dwóch zdań najlepszym momentem boxu. Podobnie jak na dysku pierwszym,
najbardziej ekscytujące rzeczy zaczynają się jednak tu dziać w drugiej części płyty.
Pierwsze dwa tematy grane są bardzo swobodnie, ale trzymane w ryzach rytmu, a
nawet marsza (ten drugi). Saksofony posadowione są na flankach, a środkiem jezdni
połyka kilometry niezwykle kreatywny kontrabas. Gdy Edwards gra pizzicato, improwizacja szuka emocji
free jazzu, gdy sięga po arco, opowieść
momentalnie odnajduje piękne, kameralne klimaty. Muzycy lubią tu śpiewać pod nosem,
ale i refleksyjnie wzdychać. Kochają Alberta Aylera, ale cenią sobie także precyzję
narracyjną Steve’a Lacy. Na początku trzeciej części kameralny dryl wprowadza
ich w rzewne, niemal molowe nastroje. Smyczek schodzi tu na sam dół, a potem na
długo milknie, pozostawiając saksofonom przestrzeń na wysmakowany, dęty dialog.
Powrót strunowca znaczy tu skok we
freejazzowe emocje.
Temat czwartej części podaje agresywny, niemal przesterowany
kontrabas i zwiewny sopran. W części szóstej sytuacja się powtarza – tym razem
duet kontrabasu i tenoru. W każdym przypadku spóźnialski instrument wchodzi do
gry już na etapie swobodnej improwizacji. Część piąta bazuje na pięknym,
kameralnym suspensie, budowanym głównie barokowo brzmiącym smyczkiem. Alt ciągnie
tu w kierunku free jazzu, kontrabas snuje kameralne pasaże, a tenor szuka
inspiracji na kompozytorskiej pięciolinii. Szczególnie udana zdaje się być, wspomniana
już wcześniej, część szósta - dynamika, emocje free jazzu, ale i precyzja
budowania dramaturgii.
Ostatnie dwa utwory, to kolejny krok ku artystycznym wyżynom.
Najpierw suche, saksofonowe preparacje obu instrumentów. Kontrabas wchodzi tu niemal
na gotowe, ale stąpa na palcach, nie chcąc burzyć klimatu. Muzycy produkują zmysłowe
impro cedząc dźwięki przez zęby.
Potem wpadają w nerwowe konwulsje, czyniąc ów odcinek jeszcze bardziej frapującym.
Finałowe expo tryska niemal rockową ekspresją
kontrabasu! Saksofony, odrobinę spóźnione, zaczynają od aylerowskich
przyśpiewek. Wszystko dzieje się tu na sporej dynamice. Na zakończenie pojawia
się jednak smyczek i spora dawka wystudiowanej nostalgii.
Spotkania listopadowe (55:13)
Ostatni dysk boxu,
to spore wyzwanie dla recenzenta, który szczególnie ceni sobie elektroakustyczny
ład panujący w procesie improwizacji generowanej jednocześnie przez żywe i
syntetyczne dźwięki. Oto, bowiem Panowie z Remote Viewers, wsparci trójką
zaproszonych Pań, serwują na impro-kompozycję na kontrabas i cały ocean chwilami
dość inwazyjnej elektroniki, niekiedy inkrustowanej filigranowymi plamami dźwięków
wprost z klawiatury fortepianu i saksofonowych dysz. Jakby na deser tych rozważań
należy podkreślić, iż trzech Viewersów
znów cierpi tu na nadmiar pomysłów, który w sytuacji pracy głównie na
akcesoriach elektronicznych bywa doprawdy trudno przyswajalny. Ale … co
oczywiste, i ta płyta przynosi nam całe garście frapujących dźwięków.
Zaczynamy w elektroakustycznej mgle, przez którą przebijają
się dźwięki saksofonów (tu w zwiększonej ilości!) i smukłe pasaże z
fortepianowej klawiatury. Opowieść zdaje się być dość abstrakcyjna w formie,
bliżej jej do kameralnej zadumy niż post-jazzowej ekspresji. Żywe dźwięki brzmią
tu niczym sample, a frazy syntetyczne wydają się być dodatkowo amplifikowane kolejną
porcją prądu. Nerwowa, poszatkowane jak kapusta narracja, którą from time to time zdobią frazy, sprawiające,
iż nasze uszy wciąż zdolne są do słuchania. W drugiej odsłonie pojawiają się
dźwięki marimby i kontrabasu, ale są one zdominowane przez elektroniczny
melanż. W trzeciej powraca repetujące piano, płynące jakby wbrew dyktatowi
rytmu, w kolejnej natomiast, mimo wysiłków kontrabasu, działalność elektroniki
zaczyna haczyć o plądrofonię! Z kolei w czwartej, dość długiej opowieści, po
upływie siódmej minuty zaskakuje nas … saksofonowe unisono. Wszakże każda próba zaistnienia na scenie żywego dźwięku związana
jest tu z elektroniczną ripostą, czy to formie drastycznego komentarza
wzmaganego mocą potencjometrów, czy też zmyślnej dekonstrukcji pierwotniej
frazy.
Od czasu do czasu w rolę przewodnika pracy stara się wejść syntetyczny
rytm. Te próby są jednak na ogół porzucane przez muzyków. Jedynym żywym
człowiekiem pozostaje tu kontrabasista i trzeba przyznać, że naprawdę wychodzi
ze skóry, by skutecznie utrzymywać naszą uwagę. W szóstej części, oczywiście pospołu
z elektroniką, ciekawie preparuje dźwięki, w kolejnej dudni, szukając rezonansu
z elektronicznymi przesterami, w ostatniej zaś, posadowiony na samym dole narracji,
efektownie riffuje, nadając elektronicznej narracji zaskakujący posmak dobrego
rocka.
The Remote Viewers The
Remote Code (The Remote Viewers’ self-released, 3CD 2021). David Petts –
saksofon tenorowy, syntezator, mbira oraz glokenspiel;
Adrian Northover – saksofon sopranowy i altowy, syntezator, auto-harfa, stylophone, marimba, mbira, talerze;
John Edwards – kontrabas, elektronika, mbira; Caroline Kraabel – saksofon
altowy (dysk trzeci, utwór pierwszy), Sue Lynch – saksofon tenorowy (jak wyżej)
oraz Rosa Theodora – fortepian (dysk trzeci, utwory - pierwszy, trzeci, piąty i
szósty).
*) The Remote Viewers śmiało nazwać możemy spadkobiercą
wcześniejszej formacji tworzonej przez tych samych muzyków, czyli B-Shops For
The Poor. W jej szeregach spotykamy już na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego
stulecia wspomnianego Johna Edwardsa oraz dobrze znanego ze współpracy z
bydgoskim Mózgiem, saksofonistę i gitarzystę Jona Dobie’ego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz