Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 23 lutego 2016

Peter Brötzmann – „Piękne Kłamstwa” i szczypta wspomnień u progu 75 urodzin



Osobiście nie wybieram się do stolicy naszego dziwnego kraju, by przez kilka dni celebrować 75 urodziny Petera Brötzmanna, jednakże ów incydent kalendarzowy jest dla mnie wystarczającym powodem, by saksofoniście z Wuppertalu poświecić kilka chwil w niniejszym poście.

Jakkolwiek urodziny w Pardon, To Tu zapowiadają się bardzo ciekawie, choćby z powodu uczestnictwa w nim japońskiego trębacza Toshinori Kondo, który w Europie koncertuje rzadko, by nie rzec w ogóle jego stopa nie styka się z ziemią wiecznych odkrywców. O Nim także słowo w dalszej części tej opowieści.



Tu, nieśmiało rozpoczynając celebrację jakże zacnych urodzin, znajduję dobry moment na pochylenie się nad najnowszym wydawnictwem z udziałem Petera. W potoku duetów, ujawnień trzyosobowych i kwartetów eksplorowanych usilnie przez Brötzmanna w ostatnich latach (często przy kompetentnym wsparciu muzyków brytyjskich, np. patrz: post dotyczący wytwórni Clean Feed…), dzieło owo stanowi coś nietypowego i absolutnie świeżego. A na myśli mam Beatiful Lies (NEOS JAZZ, 2016), dysk będący rejestracją spotkania z nonetem ICI Ensemble. Przyznam, że z tą formacją spotykam się po raz pierwszy (choć nie całkiem dawno nagrali oni także płytę z Williamem Parkerem). Jest to skład niemieckich muzyków średniego i starszego pokolenia (których nazwiska po prawdzie nic mi nie mówią), a ich narzędziami pracy są instrumenty dęte, tak blaszane, jak i drewniane, piano, bas, perkusja i szczypta nienachalnej elektroniki. Sam Brötzmann  tradycyjnie wymiata na tenorze, tarogato i klarnecie. Dodajmy wymiata, jak na jego standardy, stosunkowo spokojnie, nieśpiesznie, a w kluczowych momentach mozolnych, kolektywnych improwizacji doprawdy nostalgicznie. Sama orkiestra ICI nie rujnuje nam swą nadmierną odkrywczością wizerunku porządnego free jazzowego ansamblu, ba, chwilami zabawa w dźwięki jest wyważona, precyzyjna i niezwykle selektywna. Innymi słowy, nie ma rewolucji, jest za to bardzo udana płyta, która stać się może dobrą okazją do życzenia Peterowi kolejnych 75 lat owocnych muzycznych przygód.

Gdy już poznacie “Piękne Kłamstwa” zachęcam do przypomnienia sobie szczególnie udanych pozycji w dyskografii jubilata, które światło dzienne ujrzały w trakcie minionych dziesięciu lat, a które opisałem na potrzeby portalu diapazon.pl w latach 2006-2009.


Brötzmann / Kondo / Pupillo / Nilssen-Love  Hairy Bones  (Okka Disc, 2009)

Czyżby powrót Die Like A Dog Quartet, nie tylko w mojej opinii, formacji stanowiącej swoiste opus magnum w przebogatym muzycznym życiu Petera Brötzmanna? I tak, i nie - rzekłbym przekornie.

Tak, bo znów Toshinori Kondo na elektronicznie przetworzonej trąbce, do spółki z Peterem Brötzmannem (alt, tenor, klarnet i tarogato) zabierają nas w szaleńczą, transową podróż po bezkresach naszej muzycznej świadomości. To rodzaj podróży, której nie lubimy kończyć przedwcześnie.



Nie, bo sekcji William Parker / Hamid Drake nikt nie zastąpi, dodatkowo Massimo Pupillo gra na basie elektrycznym (notabene - kolega z topornego heavyjazzowego ZU). No i Paal Nilssen-Love, to zupełnie inny drummer niż Drake (jakkolwiek, równie wspaniały).
W kontekście jednakże zawartości tego blisko 70-minutowego koncertu z Amsterdamu (zarejestrowanego we wrześniu ubiegłego roku) powyższe dywagacje nie mają większego znaczenia. Wspaniała muzyka! Przedni zastęp dęciaków równie doskonale, jak na produkcjach Die Like A Dog (co dla wielu będzie wystarczającą rekomendacją), prowadzi niezwykle konstruktywny dialog. Gęsta gra Paala Nilssena-Love na perkusji (jakżeby inaczej) stwarza ku temu znakomitą bazę, a zaskakująco wyważona, basowa ściana dźwięku generowana przez wiosło Pupillo, to dodatkowo solidny punkt odniesienia (gdzie mu tam do Laswellowskiego zrywania parkietu w Kongresowej - i bardzo dobrze!).

Koncert podzielony został na dwa fragmenty (ciszy pomiędzy nimi jednak nie uświadczymy). Zaczynamy od gwałtownego trzęsienia ziemi, a potem jest już tylko lepiej. Na początku fragmentu drugiego popadamy w lekką zadumę (piękna gra Kondo i delikatny sound Pupillo!), by potem krwiście zafiniszować (kolektywnie, w pełnej ekstazie, ku radości wszystkich słuchających). No i bardzo niepoprawna politycznie okładka. Reasumując - jeden z najpoważniejszych (jak dotąd) kandydatów na płytę roku!


McPhee / Brötzmann  / Kessler / Zerang  The Damage Is Done  (Not Two, 2009)

Panów Brötzmanna , McPhee, Kesslera i Zeranga znamy świetnie (m.in. doskonale pamiętamy, iż to 40% roztwór Chicago Tentet!), widzieliśmy na wielu koncertach i podziwiamy od lat (nota bene, czyż wielu wspaniałych free jazzowych mistrzów zza wielkiej wody, i nie tylko, nie powinno od dawna posiadać polskiego obywatelstwa?). Jako kwartet mają w dorobku dwa ujawnienia ("Tales Out Of Time" u Kapeluszników i "Guts" na OKKA Disk), a ubiegłej wiosny zawitali do naszego urokliwego kraju, celem popełnienia wspaniałego koncertu w najbardziej obleganej piwnicy współczesnej Europy Środkowej, czyli krakowskiej Alchemii. Wytrawny eksplorator ważnych free wydarzeń, Marek Winiarski rzecz zarejestrował i wydał na podwójnym CD (po raz pierwszy Not Two w takim formacie!).



Panowie zagrali dwa regularne sety (w wymiarze dwóch połówek meczów piłkarskich plus extra time) i gratisowy set trzeci (dogrywka z udziałem tria Freda Lonberga-Holma, który przypadkiem grał w Krakowie w wigilię tego zacnego koncertu). Na płytach niestety nie słyszymy owej dogrywki, a szkoda, bo Wasz recenzent słyszał te dźwięki i z radością donosi, że bezwzględnie warte były publikacji. Stało się jak stało - nie narzekajmy wszakże, bo dostaliśmy 95 minutowy jesienny killer do wielokrotnego odsłuchu. Panowie raczą nas free jazzem, będąc w doskonałej formie i dzieląc swoje swobodne improwizacje na sześć fragmentów opatrzonych tytułami. Skoro dyspozycja dnia wszystkich muzyków absolutnie topowa, to i koncert na długo zapadnie w Waszej pamięci. Co warte podkreślenia, wiele w tej muzyce fragmentów ewidentnie wyciszonych, pełnych nostalgii (jak dobrze, że płyta ujrzała światło dzienne jesienią), w czym szczególnie gustuje Joe McPhee, a i Peter Brötzmann wie, że wszystkiego nie da się załatwić hałasem. Ot, jeden w pewniaków na doroczne listy best of - polecam od pierwszego do ostatniego dźwięku!


Peter Brötzmann / Peeter Uuskyla   Born Broke  (Atavistic, 2008)

Blisko 100-minutowe spotkanie starych znajomych (nagrane we wrześniu 2006 r. w Szwecji) – pozostającego wciąż w genialnej formie Brötzmanna (tegoroczne koncerty w Polsce dowodzą tego najdobitniej) i jego starego kumpla ze Skandynawii – Uuskyli (najczęściej grywali dotąd w triu z Friisem-Nielsenem).



Uuskyla jest dość specyficznym perkusistą (nie wszyscy za nim przepadają), albowiem jego gra wydaje się pozornie pozbawiona lekkości i polotu typowego dla naszych ulubionych freejazzowych pałkerów. Wszakże jego nieco "kanciasta" poetyka idealnie wpasowuje się z estetykę kipiącego energią Brötzmanna (nie chcę przez to powiedzieć, że on też gra bez polotu...). Ale dość tych ambiwalencji – dostajemy naprawdę świetny kawał rasowego free, składający się z czterech fragmentów opatrzonych tytułami, na dwóch dyskach. Absolutnie i bezwarunkowo polecam, zwłaszcza tym, którzy nie doceniają roboty Uuskyli!


Brötzmann / Yagi / Nilssen-Love   Head On  (Idiolect, 2008)

Ubiegłoroczny koncert z niemieckiego "Manufaktur". Nazwiska Petera Brötzmanna i Paala Nilssen-Love'a padają na tych łamach tak często (i z takim poziomem natężenia zachwytu), że określenie niniejszego koncertu mianem wspaniałego trąci banałem. Niemniej trudno od takiej cenzurki uciec, albowiem jest jeszcze trzeci powód takiej, a nie innej percepcji tej muzyki - to kolega (koleżanka) Yagi grający (grająca) na 17 i 21-strunowym koto (przepraszam za te dylematy płciowe, ale człeka nie znam, a z nieostrego zdjęcia na okładce wynika, iż to kobieta o absolutnie męskich ramionach).



Ten, skądinąd wspaniale brzmiący instrument, nadaje improwizacjom naszych ulubieńców niebywałej, nieco onirycznej, niemal transcententalnej metaforyki. Chwytamy znane nam (i wspaniałe) dźwięki saksofonu i perkusji Panów PB i PNL jakby innymi receptorami słuchu, inną częścią naszego freejazzowego mózgu. Trzy samodzielne odcinki muzyczne. Naprawdę wyjątkowa płyta!


Peter Brötzmann / Michael Zerang Live in Beirut 2005  (Al Maslakh, 2006)

Nie jest to może wyjątkowy świeżak, a rzecz nagrana blisko trzy lata temu, ale z uwagi na niełatwy do niej dostęp (kupiłem na koncercie Brötzmanna w Gdyni), dla wielu będzie to z pewnością nowość. Trzecia pozycja w katalogu libańskiego wydawnictwa, to koncert dwóch wyjątkowych kolesi - Petera Brötzmanna (bez introdukcji) i Michaela Zeranga (białego odpowiednika Hamida Drake'a), nagrany na środku pustyni, czyli w Bejrucie.



Nie liczcie zatem na jakąś wyjątkową jakość dźwięku (pustynia ma swoje prawa), ale to co dostają w zamian Wasze narządy słuchu wynagrodzi wszelkie akustyczne niedogodności. Wspaniały koncert! Brötzmann niepozbawiony dalekowschodniego zaśpiewu i samonapędzającej się skłonności do raczenia nas uroczymi melodiami (oczywiście w ramach freejazzowej konwencji), Zerang czujny w każdym momencie saksofonowych erupcji, grający każdą dostępną kończyną. Lektura obowiązkowa! A i język arabski można sobie podszkolić czytając wkładkę do CD (płyta wydana w kopercie).


Brötzmann / Nilssen-Love / Gustafsson   The Fat Is Gone  (Smalltown Superjazz, 2007)

Spotkanie takich trzech gigantów europejskiego free nie może ujść naszej uwadze. Ubiegłoroczny koncert z Molde, wydany w zacnych szeregach norweskiej Smalltown, edycja jazzowa. Trzy ostro kopiące fragmenty. Totalne erupcje soczystych improwizacji free, okraszone chwilami sonorystycznej zadumy.



Choć wiele już słyszeliśmy równie pasjonujących koncertów, w tym jest to coś, co pozwala nam zakwalifikować nagranie do kategorii – muzyczne wydarzenie roku. Jedni docenią kunszt Gustafssona (chwile zadumy), inni rozpłyną się nad siłą środków wyrazu Brötzmanna (erupcje free), a ja ze swej strony zwracam uwagę na genialną drumerską robotę Nilssena-Love. On jest kołem zamachowym tej szalonej historii i to być może jemu należy przyznać palmę przodownika pracy.

Best wishes, Peter !!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz