Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 28 października 2016

Marcelo Dos Reis & Luis Vicente – As historias cruzadas ou seja o poder da variadade *)


Czas na kolejną opowieść eksplorującą nową muzykę, powstającą na Półwyspie Iberyjskim. Po stosunkowo rozbudowanych ficzersach o muzykach katalońskich (Trilla, Cirera), teraz uwagę naszą skierujmy ku Portugalii i dwóm młodym muzykom, którzy kreatywnie dewastują muzykę improwizowaną Starego Kontynentu kolejnymi doniosłymi i niebanalnymi płytami.

Personalia trębacza Luisa Vicente padły już na tej stronie niejednokrotnie. Gitarzysta Marcelo Dos Reis tą opowieścią definitywnie debiutuje na Trybunie. Tak się uroczo składa, iż w/w muzycy mają w dorobku kilka płyt popełnionych wspólnie, zatem nasza dzisiejsza historia będzie mogła mieć podwójnego bohatera. W przypadku drugiego z Portugalczyków, skupimy się nie tylko na jego dokonaniach artystycznych, ale także prześwietlimy jego inicjatywę wydawniczą Cipsela Records.


Marcelo i Luis – incydenty wspólne

Naszą double-man story zacznijmy od absolutnej świeżynki. Od całkiem niedawna jest z nami drugi krążek formacji Fail Better!, wydany na Litwie pod tajemniczym tytułem Owt (NoBusiness Records, Limited LP 2016). Pod przewrotną nazwą grupy ukrywa się piątka Portugalczyków, których nazwiska winniście natychmiast zapamiętać, albowiem będą w tym tekście powracać. A zatem - João Guimarães (saksofon altowy), João Pais Filipe (perkusja), José Miguel Pereira (kontrabas), Luís Vicente (trąbka) i Marcelo Dos Reis (gitara elektryczna). 44-minutowy czarny krążek, to dokumentacja koncertu, jaki miał miejsce w Salao Brazil w Coimbrze (to miejsce także proszę zapamiętać), w kwietniu 2014r.




Pięcioczęściowa opowieść, pomieszczona na dwóch stronach winyla, zaczyna się dość spokojnie. Muzycy kolektywnie pieszczą dźwięki, grają unisono, trochę na rozgrzewkę, pewnie także dla zmylenia tropów. Elektryczny Marcelo ciekawie dręczy swoją gitarę, maczając ją w nieco psychodelicznym sosie, przy okazji ewidentnie szuka swoich rockowych korzeni. Tytuł fragmentu (Former Times) dużo nam mówi o klimacie tej introdukcji. Pieśń druga (Sidereal) dynamizuje nam przekaz w sposób cokolwiek drastyczny. Felipe – niczym demiurg – bije ostry rytm, a muzyka pachnie transowym rockiem na kilometr, choć Marcelo nie hałasuje, a Fail Better! z całą pewnością nie jest kapelą jazz-rockową. Gitarzysta, jakkolwiek, rządzi tu niedemokratycznie i kształtuje rzeczywistość foniczną na swoją modłę. Saksofonista mógłby w tej opresyjnej sytuacji dodać coś więcej od siebie, ale być może to nie jest jego moment. Vicente zaś – w opozycji do całej reszty – pięknie sonoryzuje na boku. Wyciszony finał utworu staje się wszakże wyłącznym udziałem tych dwóch ostatnich. Trzeci numer In Between, to jakby kolektywne zwarcie w zagubionej synkopie, ballada zatraconych dusz, w trakcie której muzycy lepią się do siebie, jak muchy. Nastrój radykalnie zmienia ponownie perkusista, który wyznaczy ostre tempo i rytm nieznoszący sprzeciwu. Pozostali muzycy tańczą wokół niego i snują indywidualne opowieści, łącząc się we wznoszący wielodźwięk. Smak gitary budzi skojarzenia z… Ten Years After, którzy po sumiennie nakrapianym gigu, trafiają w garderobie na dwa zagubione dęciaki i każą im grać do kolejnej otwieranej flaszki. W nawiasach rytmu wszystkie chwyty są tu bowiem dozwolone. Circular Measure zdaje się nie mieć końca, a Marcelo postanawia nawet zmierzyć się z legendą Jimmy Hendrixa! Niechybnie czas na finał tej metaprzygody. Stellar w początkowej fazie opiera się na tańcu kontrabasu wokół własnej osi (ze smykiem pod rękę!), a potem, gdy pozostali muzycy wrzucają do tego wora swoje trzy gorsze, recenzenta stać już tylko na kolejne skojarzenie. Mahavishnu Orchestra i John McLaughlin, ale ten w najlepszym wydaniu!
Ta pełna emocji, eklektyczna podróż po obrzeżach upalonego rocka i zdeformowanych intuicją muzyków, krawędziach jazzu, w bezwzględnie improwizowanej formule (wedle idei all music created by the musicians), kończy się tak, jak chcielibyśmy, by kończył się dreszczowiec - happy endem.

Uwaga! Muzycy Fail Better! mają na tyle otwarte głowy, że jakakolwiek próba gatunkowej kwalifikacji Owt spali na panewce. Zatem odpuśćmy sobie!

Jeśli macie ochotę na więcej, proponuję wejść w posiadanie debiutanckiej płyty tej formacji, którą odszukacie w katalogu portugalskiej JACC Records, pod kolejnym udanym tytułem Zero Sum (2014). Zawiera koncert uczyniony w tym samym miejscu, czternaście miesięcy wcześniej. Personalia muzyków i użyte instrumentarium bez zmian.

Po ponadnormatywnej dawce emocji, czas na subtelny odpoczynek, moment, byśmy … naprawdę poczuli się lepiej (Feel Better!). Radykalną zmianę nastroju, instrumentów, po części nawet gatunku (to zresztą będzie light motive dzisiejszej historii), zapewni nam kolejna wspólna inicjatywa Luisa i Marcelo – Chamber 4. Po lekturze nazwy konotacja stylistyczna wydaje się oczywista, ale nie przywiązywałbym się do niej zbyt silnie. Cztery akustyczne instrumenty w rękach dwóch Francuzów – Theo Ceccaldiego (skrzypce, altówka) i Valentina Ceccaldiego (wiolonczela i głos) i tyluż naszych portugalskich bohaterów - Luisa Vicente (trąbka) i Marcelo Dos Reisa (gitara akustyczna, gitara preparowana i głos). Płyta zwie się właśnie Chamber 4 (FMR Records, 2015), a wnikliwi czytelnicy Trybuny winni pamiętać, iż trafiła ona na jej roczne podsumowanie, oczywiście w kategorii płyt najlepszych. Nagranie z maja 2013r. z Lizbony. Pięć fragmentów, 41 minut.




Rzewna, jękliwa i osobliwie piękna, współczesna kameralistyka, otwiera tę udaną przygodę. Muzycy w powolnej improwizacji dobrze się wzajemnie nasłuchują, zbierając siły na tak zwany ciąg dalszy. Szybko jednak odnajdują dramaturgiczną okoliczność na zdynamizowanie swoich poczynań, wpadają na siebie jak sroki przy żłobie, ekscytują się i szukają miejsca na indywidualne popisy. Marcelo zgrabnymi preparacjami wysyła kameralistyczny idiom do wszystkich diabłów i gra zaczyna się na poważnie. Cała czwórka pięknie skaluje emocje, dba o to, by jakikolwiek moment tych improwizacyjnych koincydencji nie był nadmiernie przegadany. Filharmonia dla poszukujących wrażeń nieoczywistych. A jeśli muzycy grają to fully improvised, to czapki z głów (formuła na okładce: all music by the musicians). Każdy z nich dobrze wygląda w smokingu, każdy ma jednak duszę ulicznego zakapiora. W kluczowym fragmencie nagrania, zwarte pasaże gigantycznie brzmiących, surowych, akustycznych instrumentów zlewają z wokalizami Valentina i Marcelo, realizowanymi w wysokich rejestrach. Piękny, krnąbrny, oniryczny finał. Koniecznie czekamy na więcej!

Zmieńmy po raz kolejny klimat. Może tym razem szczypta elektroakustyki? Sięgnijmy po dwie rejestracje koncertowe, zrealizowane w Lizbonie, w ramach improwizacyjnych spotkań UNLOAD. Dos Reis i Vicente bawią się tu dźwiękami w towarzystwie Marco Franco, który zazwyczaj grywa na perkusji, ale… nie w tym przypadku. W listopadzie 2012r. kreował on audiosferę koncertu kilkoma dziwnymi przedmiotami i silnie wspomagał się elektroniką, zaś w październiku roku kolejnego ciskał palcami w harmonium. Marcelo grywał na różnych gitarach i amplifikował kolejne podejrzane obiekty, a Vicente tradycyjnie trąbił. Eksperymentalna improwizacja w nieśpiesznych tempach, z delikatnie sugerowanym rytmem, inkrustowana przez Luisa i Marcelo wieloma ciekawymi dysonansami, broniłaby się świetnie w … tymże duecie. Bagaż elektryczny, jaki wnosi do tego spektaklu Franco nie jest w mojej ocenie udany. O ile starsze nagranie broni się choćby tym, że ów background jest nienachalny, o tyle nagranie drugie zdominowane jest onirycznym, modulowanym soundem harmonium, a cały urok kooperacji Vicente-Dos Reis ginie w niedosłuchu. W sumie, byłby z serii UNLOAD frapujący… duet. Zachęcam muzyków do spróbowania. Nagrania z obu koncertów są dostępne na bandcamp. com, do odsłuchu lub zakupu za grosze.

Wątek współpracy Luisa i Marcelo kończy, póki co, ich trio z udziałem kontrabasisty, którego już dziś poznaliśmy - José Miguela Pereiry. Formacja zwie się Frame Trio i wedle moich ustaleń nie doczekała się jeszcze debiutu fonograficznego. Jedynie na stronie trębacza można odsłuchać fragment wyważonej i skupionej improwizacji na trzy akustyczne instrumenty.


Marcelo muzykuje, Luis odpoczywa

Dajmy chwilę odpocząć trębaczowi i przyjrzyjmy się uważnie innym produkcjom gitarzysty, już bez udziału sprawczego tego pierwszego. Koniecznie winniśmy zawiesić ucho nad dwoma płytami, które światło dziennie ujrzały w jego własnej wytwórni Cipsela Records.

Na początek sprawdźmy krążek Flower Stalk (2015), firmowany przez strunowe trio Open Field i weterana amerykańskiego free jazzu, pianistę Burtona Greene’a. Zidentyfikujmy członków tria - José Miguel Pereira na kontrabasie (ponownie!), Marcelo Dos Reis na gitarze akustycznej (nylonowe struny), preparowanej gitarze i głosie oraz – uwaga, nowe nazwisko! - João Camões na altówce, perkusjonaliach i instrumencie dętym o nazwie mey. Dodajmy, że Greene także preparuje fortepian i używa perkusjonalii. Pięć improwizowanych fragmentów (all music by…), trwających 52 minuty, zostało zarejestrowanych w okolicznościach studyjnych w Lizbonie, w maju 2012r.




To nagranie także nie rozpoczyna się trzęsieniem ziemi. Muzycy raczej wgryzają się w klimat i polerują struny swoich instrumentów. Reis na gitarze, w zasadzie klasycznej, brzmi czysto i przejmująco, niczym pościel dziewicy przed pierwszym razem. Greene klawiszuje na boku i ma ochotę delikatnie narzucić konwencję tej zabawy dużo młodszym partnerom, ale ci nie bardzo chcą na to pozwolić. Kwartet rośnie kolektywnie w spirali wielodźwięku, choć każdy ma tu swój moment i nie stroni od hałasowania. Trzeci fragment zaczyna się nieco reinhardowsko, by nie rzec grapellowsko, ale hołd dla czasów minionych nie trwa długo. Niesieni porywamy wyobraźni, z lekkim uśmiechem na ustach, młodzi Portugalczycy pięknie uciekają w wir free improv, czemu wtóruje zgrabnymi preparacjami Greene. Fragment czwarty, przedostatni, to swoisty chill out na zaczerpnięcie powietrza i łyk zimnej wody – Greene w wersji solo. Zaraz po nim wielki finał. Zdystansowani, nieco utopijni w swej zadziorności, w chaosie szczęścia i erupcji nagromadzonych przez wieki emocji, muzycy ruszają na podbój naszych serc. Są zaczepni, czupurni, gotowi na konfrontację z każdym, pełni wewnętrznej, mnemonicznej agresji. Akustyczny nerw improwizacji budowany jest przez dochodzący z głębi nieokreśloności, nieziemski, pustynny głos Marcelo i zaskakujący barwą dęty pasaż mey, podawany przez João. Rytualny taniec godowy zupełnie bez przyczyny, w konwulsjach, doprowadza czterech mężczyzn do granicy końca tej niezwykłej płyty. Po wybrzmieniu, z offu słyszymy głos Greene’a, który … oszołomiony przebiegiem wypadków muzycznych, proponuje nazwać ten fragment Ancient Shit.

Open Field w wersji koncertowej możliwy jest do odsłuchu na bandcamp.com. Trzy fragmenty, trwające nieco ponad 20 minut, wprost z National Museum Machado de Castro. Wersja trzyosobowa, akustyczna. Uwaga dla niewyposażonych w odpowiednią ilość petrodolarów – można tę muzykę ściągnąć za darmo.




Sięgamy po kolejny krążek z Cipsela Records. Tym razem Concentric Rinds (2016) i Marcelo Dos Reis w duecie z Angelicą V. Salpi. Dwa strunowce (gitara i harfa) w wersji akustycznej i preparowanej oraz głos męski. Nagranie z Galerii w Porto, luty 2013r. Osiem fragmentów all music by the musicians, 43 minuty muzyki. Ten twór personalny powstał ponoć z inspiracji Evana Parkera, w trakcie muzykowania w większej grupie. Pozornie piękna i szkliście akustyczna, urokliwa muzyka, która początkowo odsyła nas do rzeczonej Galerii i każe cierpliwie czekać na to, co może się ewentualnie wydarzyć, ma zaszyty wewnętrzny nerw, rodzaj podskórnego niepokoju. Być może to właśnie po nią sięgnąłby David Lynch, gdyby sequel swojego epokowego Twin Peaks postanowił kręcić w Portugalii. Z każdą sekundą tej przewrotnej płyty ów nerw urzeczywistnia się, a subtelna narracja ustępuje delikatnym zaczepkom, drobnym uwagom na boku, bo przecież w każdym związku dwojga ludzi musi nadejść moment konfrontacji oczekiwań. Ta następuje w niezwykłym czwartym fragmencie – Marcelo traktuje gitarę dobrze naostrzonym smykiem, dobywając dodatkowo z gardła zmyślną wokalizę, która kontrapunktowana sepleniącą harfą, prowadzi nas na moralne zatracenie, niczym III Symfonia Góreckiego, grana na lekkim speadzie, niespodziewanie dla wszystkich, w dalekowschodnich czeluściach tego okropnego świata. Tu, zabawa dla grzecznych chłopców i panien z dobrego domu dawno się już zakończyła. Preparacje harfy i gitary nawarstwiają się i płoną niczym pochodnie zwiastujące klęskę … urodzaju. Finalny zgrzyt akustyczny, w klimatach współczesnego AMM, pozwala nam nabrać dystansu do tej przygody. Będzie co wspominać po powrocie do domu.




Zostawmy na chwilę w orbicie naszych zainteresowań nobliwą harfistkę, którą poznaliśmy w poprzednim akapicie. Oto bowiem do naszych elektronicznych odtwarzaczy wrzucamy nagranie Xisto (JACC Records, 2014), popełnione przez kwintet Pedra Contida. W jego składzie obok Angeliki i Marcelo, odnajdujemy znanego nam już João Pais Filipe na perkusji, a także Nuno Torresa na saksofonie altowym i Miguela Carvalhaisa obsługującego komputer. Marcelo gra na gitarze klasycznej, używa głosu i śpiewających kul (cokolwiek to jest), a także pełni tu rolę kompozytora części materiału. Tak się bowiem składa, że Xisto mieści w sobie cztery fragmenty skomponowane, improwizacje solowe, duetowe i w trio, a także na koniec kolektywną improwizację całego kwintetu. Jest niezwykle interesującą próbą odnalezienia muzyki współczesnej na polu swobodnej improwizacji, uzupełnionej o zebrane dźwięki otoczenia (zwykliśmy to określać mianem field recordings). Akustyczne brzmienia, delikatnie podrasowane przez szmerający background, upstrzone są ekscytującymi wokalami Marcelo. Smak muzyki dawnej zderza się tu wulgarnie z dewastującą wszystko wokół siebie nowoczesnością. Muzyka – nagrana w lipcu 2013, zarówno w okolicznościach studyjnych, jak i koncertowych – wychodzi z tego pozornie karkołomnego projektu obronną ręką. Ponownie - czapki z głów!




Na koniec tego rozdziału koniecznie odpalić winniśmy płytę formacji The Nap (nagranie dostępne tylko w formie plików na bandcamp, stąd ten fired up). Myślę o Non Rapid Eye Movement Sleep (Nap Music, 2012). Tu spotykamy już samych znajomych. Dos Reisowi, który gra na akustycznej gitarze, towarzyszy kontrabas Perreiry i perkusja Felipe. 45-minutowa relacja z koncertu z Aveiro (sierpień 2012). Mimo, iż muzycy grają w barze (co niestety słychać!), udaje im się – jak zwykle w przypadku formacji z udziałem Marcelo – uzyskać czyste, akustyczne, instrygujące brzmienie. Gitarzysta, choć gra cały koncert na jednym instrumencie, potrafi wydawać dźwięki niczym harfa lub banjo, kontrabas podąża za nim w rejestrach typowych raczej dla wiolonczeli i sonat Bacha, a perkusista lubi koncentrować się na dzwonkach i innych drobnych przeszkadzajkach. Jeśli jednak oczekiwalibyście po tym nagraniu świątecznych klimatów, to jesteście w ogromnym błędzie. Muzyka jest dynamiczna, zadziorna, pełna ekspresyjnych eskalacji i mikrowybuchów, a gdy na moment muzycy zatrzymają się w swej galopadzie, stać ich na skupioną i prawdziwie molekularną improwizację. Szkoda jedynie samego finału, gdy gadulstwo baru zaczyna być nieznośne i wyraźnie przeszkadza muzykom w dokończeniu dzieła. Marcelo moduluje swój dźwięk, chcąc zagłuszyć otoczenie, ale ostatecznie pozostaje mu -  i jego kompanom - opuścić scenę (zdecydowanie z podniesionym czołem!) i udać się na dobrze zmrożony napój chmielowy.


Luis muzykuje, Marcelo … na wakacjach

Jak już wspomniałem na wstępie tej historii, Luis Vicente jest częstym gościem na tych łamach. Przychylnym, by nie rzec entuzjastycznym okiem zlustrowaliśmy tu kilka jego płyt. Przypomnę zatem o płytach Clocks and Clouds (kwartet portugalski) i Twenty One 4tet (kwartet holenderski), a także o innym holenderskim kwintecie (m.in. Dickeman, Serries, Hagow), który koncertem Live at Zaal 100 dał nam asumpt do chwili pozytywnej refleksji. Wszystkie te recenzje można śmiało odczytać, klikając po prawej stronie Trybuny (zakładka Muzycy) na nazwisko portugalskiego trębacza.




My wróćmy wszakże do jeszcze innego krążka, który także gościł na tej stronie, a miało to miejsce przy okazji podsumowania najlepszych płyt roku 2015. Myślę o kwartecie Deux Maisons i jego wydawnictwie For Sale (Clean Feed). Za tą doskonałą improwizowaną zabawą stoją, obok trębacza, poznani już dziś bracia Ceccaldi (skrzypce, altówka, wiolonczela), a także perkusista Marco Franco. Muzycy, choć swą opowieść określili mianem muzyki skomponowanej, przez blisko trzy kwadranse zmyślnie improwizują, czerpiąc pełnymi garściami zarówno z muzyki współczesnej (Ceccaldi), jak i na wprost z muzyki jazzowej (Franco, Vicente). Jest odpowiednia dynamika, są udane zwarcia w podgrupach i stosowne kontrapunkty. Muzyce nie brakuje rytmu i drapieżnych solowych popisów, a wszystko grane jest czystym, kojącym zszargane nerwy, brzmieniem akustycznym.

Jeśli macie ochotę na dynamiczną jazdę z dobrze zarysowaną linią rytmiczną i melodyczną (śpiewający kontrabas), koniecznie sięgnijcie po trio Luisa Vicente, z udziałem Francesco Valente (ów kontrabas właśnie) i Oori Shaleva (perkusjonalia, tabla). Ich jedyna płyta zwie Outeiro (JACC Records, 2012) i przynosi jedenaście zwinnie wyimprowizowanych kompozycji, autorstwa wszystkich muzyków. Do tańca i do różańca. Smakowite, współczesne jazzowe muzykowanie, delikatnie nasączone klimatami folkowymi (tabla!).


Cipsela – niezbędne uzupełnienie

Czas finalizować naszą dzisiejszą, rozgadaną opowieść. Wróćmy jeszcze koniecznie do wydawnictwa Cipsela Records, które prowadzi Marcelo Dos Reis, odpowiedzialny w tym wypadku także za realizację nagrań, ich mastering i produkcję. To właśnie ów człowiek renesansu sprawia, że wszystkie nagrania, jakie dziś poznaliśmy, zwłaszcza te z udziałem gitarzysty, niezależnie od miejsca powstania, są doskonałe pod względem akustycznym. A katalog Cipsela to – po dwóch latach działalności – sześć pozycji. Dwie z nich poznaliśmy w rozdziale drugim, teraz przywołajmy cztery pozostałe, opatrując je drobnym komentarzem.




Carlos Zingaro  Live At Mosteiro de Santa Clara a Velha (2015) – solowy koncert nauczyciela każdego żyjącego muzyka improwizującego Portugalii! Okoliczności sakralne miejsca koncertu sprawiają, że nasze uszy płoną podczas odsłuchu, albowiem akustyka nagrania jest iście… boska (nie mogło być inaczej). Pięć różnych, improwizowanych fragmentów, a w każdym z nich Carlos odnajduje na gryfie swego instrumentu osobliwy punkt zaczepienia i wokół niego plecie piękne, zadziorne i niebanalne opowieści.




Daniel Levin/ Rob Brown  Divergent Paths (2015) – amerykańskie spotkanie koncertowe w Salao Brazil (2012r.), wyprodukowane przez Marcelo. Jak się domyślacie, wiolonczela Daniela brzmi konkretnie genialnie i po prawdzie alt Browna nie jest jej w tym incydencie z oklaskami … do czegokolwiek potrzebny. Trzy zwarte, dobrze opowiedziane improwizacje, które z pewnością znajdą wielu admiratorów po obu stronach oceanu (atlantyckiego!).




Joe McPhee  Flowers (2016) – solowy koncert (Coimbra, 2009r.) weterana free jazzu na płycie, do zakupu której nie trzeba zachęcać jakiegokolwiek fana tego gatunku. Jedynie ortodoksyjnym wielbicielom free improv, w obcowaniu z tym nagraniem, towarzyszyć może uczucie ambiwalencji. Mnie taka muzyka po prostu już nie kręci, ale … przyznam, w dynamicznych improwizacjach Joe ma klasę i to nie podlega dyskusji.




Joëlle Léandre / Théo Ceccaldi ‎ Elastic (2016) – wreszcie najnowsze wydawnictwo Cipsela. Ta płyta była już recenzowana na Trybunie, nawet całkiem niedawno. Dziś wracam do niej wszakże nie po to, by po raz kolejny nazwać ją doskonałym, wręcz wybitnym spotkaniem kontrabasu i skrzypiec, ale by… odszczekać swój błąd! Pisząc recenzję krążka Elastic bazowałem na odsłuchu streamingu zamieszczonego przez wydawcę na bandcamp.com. Płyta podobała mi się bardzo, jednakże dostrzegałem w tych zmyślnych, klarownych improwizacjach drobiny niedopowiedzeń i zawieszania narracji. Dziś mnie to nie dziwi, albowiem słuchałem … jedynie fragmentów nagrań. Mea culpa….

Thank You Marcelo for your attention and great music on Cipsela Records!



*) (portugalski): krzyżujące się opowieści, czyli potęga różnorodności 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz