Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 26 maja 2017

Szilárd Mezei! Marina Džukljev! Vasco Trilla! – Still Now! Do We Still? Yes! Yes! We Still!


Czas i miejsce zdarzenia: ostatni dzień września i pierwszy dzień października 2016, Nowy Sad, Serbia. Brak szczegółowych danych. Nagranie sprawia wrażenie, iż powstało w okolicznościach studyjnych.

Ludzie i przedmioty: Szilárd Mezei – altówka, Marina Džukljev - fortepian, Vasco Trilla – perkusja i perkusjonalia.

Co gramy? Free improvisation, all music by the musicians, everything what you want…

Efekt finalny: siedem fragmentów z tytułami, godzina i jedna minuta nagrania, od kilku tygodni dostępne w formacie CD pod tytułem Still Now (If You Still) (FMR Records, 2017). Tytułem wykonawczym są wymienieni z imienia i nazwiska muzycy, ustawieni w kolejności, jak w tytule dzisiejszej opowieści.




Przebieg wydarzeń/ wrażenia subiektywne:

The Place Of No Escape. Bez wątpienia jesteśmy w Serbii, zatem w miejscu, z którego nie da się uciec lub jest to prawie niemożliwe. Vasco i jego wielki, tłusty wibrator perkusyjny uruchamiają spiralę improwizacji. Akordy Mariny dodają jej niezbędnej pikanterii – są dobitnie, mało subtelne i smoliste. Szilard poleruje struny, przygotowuje się do efektownego wejścia w miazgę interakcji. To pianistka gra pierwszą separatywną ekspozycję dźwiękową tego wieczoru. Wszyscy muzycy brzmią soczyście i elegancko. Narracja jest zwinna, chytra, niespokojna. Ekspresyjne szaleństwo na trzy głosy wieńczy pierwszy odcinek tej przygody.

Not True Still Now. Dynamicznie, z furią, w permanentnym zwarciu. Pełnokrwiście, symbiotycznie, a nawet hałaśliwie. Feeria barw, ekstremalnie czystych brzmień. Altówka iskrzy akustycznymi zadziorami, jest delikatnie przybrudzona, niewoskowana, acz odrobinę ckliwa. Fortepian zdaje się być nieco klasyczny w brzmieniu, ale na swój sposób szorstki. Perkusja zrywa kurz z zakamarków pomieszczenia i jest ekspresyjnie rockowa. Krwawy kolektywizm, w którym nikt nie ustępuję choćby na krok. Free as fuck! W trakcie finałowego wyciszenia Marina brzmi wręcz chopinowsko i jest niezwykle precyzyjna, a Vasco zakręcony jak pozytywka. Tytułowy fałsz nie kłuje po oczach.

Fox. Muzycy stają na baczność. Są stanowczy, zdeterminowani, pewni swego. Narracja jest dynamiczna - mocny chwyt instrumentów, silne uderzenia. Poziom adrenaliny powyżej stanu alarmowego, bez zbędnych subtelności i konwenansów, tylko na temat i ku słońcu. 200% demokracji, kreacji, prokreacji, dewiacji… Szilard i Marina niczym węgorze w podgrzanym stawie. Vasco stawia stemple i wyznacza trasę ich eskapady. Lis przebiegły!

Still Now (If You Still). Czas na nanosekundę relaksu. Szczypta sonoryzmu (Marina!), niezobowiązujące call & response. Vasco skrupulatnie sprawdza gramaturę swoich talerzy (jest OK!). Ten spokój jest jednak pozorny, bo eskalacją czuć w powietrzu, jak moczem niewykastrowanego kocura. Rozkołysane free improv z niewielką dozą mrocznej zadumy. Marina preparuje na ostro od pierwszej sekundy tytułowej historii. Szilard ślizga się po strunach, jak na deskorolce z uszkodzonym hamulcem. Pyskówki, zadziory, krew na podłodze, mokre plamy, trochę wysuszonej spermy. Altówka odpala paletę zjawiskowych fajerwerków, jest energetyczna, zdolna do wszystkiego, ocieka potem. Jakby Ayler wziął ją w objęcia i zbyt mocno przytulał. Orgazm multiplikowany, no i dzwonki na wybrzmienie. Uff….




Because Homework. Szilard preparuje altówkę, próbuje ją uspokoić po finale poprzedniego numeru. Jest diabelnie semicki w dotyku. Piano czyste jak łza, smutne i szkliste. Jakby cała Serbia opłakiwała ostatnie 25 lat historii bałkańskich, która nie mają w repertuarze udanych grymasów twarzy. Vasco milczy jak grób. Tylko świece zapalił. Krople smutku mają wielkość strusich jaj. Uroczy pasus! Vasco zaczyna rezonować na dużym pogłosie. Zupełnie dla niepoznaki, poleruje krawędzie, jest skupiony jak saper. Marina i Szilard są na granicy akustycznej ekstazy, zdobiąc siniakami na łokciach najpiękniejszy fragment tej płyty. Wspomnienia, jak zadanie domowe. Każdy musi je odrobić.

The Place Of Hope. A jednak… istnieje jakieś miejsce nadziei.  Altówka wychodzi na front, piano preparuje, perkusja czyni incydenty na obwodnicy. Krwista wymiana poglądów na nieznany bliżej temat. Trochę wzajemnego siłowania się z ulotną materią improwizacji. Narracja nawarstwia się jak kretowisko. Marina stempluje teren swoim płynem menstruacyjnym.

Escape, Of Course. Na finał potrzeba aż tuzina minut. Bo jest i okazja do … ucieczki, oczywiście. Znów od frontu, zwinna, nieco wulgarna eskalacja free! Energia ściekająca z gryfu altówki zmiata całe Bałkany ze zbrukanej ciepłym potem mapy Europy. Galopada, co się zowie! Gęste, krzyżowe, baa, ukrzyżowane interakcje. Sto dźwięków na sekundę. Rytm i upiorna melodyka. Marina gra motyw przewodni Magazynu Pegaz sprzed 30 lat… Szilard zawodzi, jak ustrzelony lis, Vasco jest czujny i ckliwy, niczym nietoperzyca, pozbawiona prawa do cieczki. Frazy altówki są pokrętnie słodkie, zwłaszcza na tle ordynarnych pasaży fortepianu i multifonicznych perkusjonalii. Muzycy chcieliby umrzeć, ale nie potrafią. Finał pieśni dopada ich tak zwinnie, w niezauważalny wręcz sposób, że nawet nie mają śmiałości protestować. Jakże naturalny jest ten proces. Rytm! Rytm! Rytm! Upalony, psychodeliczny, rezonujący.

Z kajetu recenzenta, tuż po wybrzmieniu ostatniego dźwięku: czyste, żywe, bolesne i szczere. Cztery synonimy piękna. Four synonyms of beauty.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz