Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Blattwerk! Opowieść o tym, jak perkusja stała się instrumentem strunowym!


Trybuna Muzyki Spontanicznej znalazła aż 33 powody, by z muzycznego punktu widzenia zapamiętać rok 2017, który w wielu aspektach był wyjątkowo dziwny, powykręcany i … ekstremalnie fascynujący.

Płyty roku, wg ultra subiektywnego widzimisię Pana Redaktora, widnieją na tej stronie od kilku dni. Pośród nich jest jedna, która, jak dotąd, nie doczekała się jeszcze recenzji. Czas niezwłocznie nadrobić tę skromną zaległość.

Przenosimy się zatem do Lizbony, a dokładnie do Galeria Monumental. Jest przedostatni dzień lutego 2017 roku. Na scenie niemal klasyczny kwartet smyczkowy (zamiast drugich skrzypiec jest … druga wiolonczela) i intrygujący zestaw perkusjonalny. Personalnie przed nami: Harald Kimmig - skrzypce, Ernesto Rodrigues - altówka, Miguel Mira i Guilherme Rodrigues – wiolonczele oraz Vasco Trilla – perkusjonalia. Panowie zagrają dwa improwizowane fragmenty, łącznie 42 i pół minuty. Dokumentacja fonograficzna koncertu zwie się Blattwerk, a firmowana jest imionami i nazwiskami całej piątki muzyków. CD dostarcza Creative Sources Records.




Blattwerk I. Sonorystyka nylonowych (i nie tylko) strun, wspierana szeleszczącymi przedmiotami z przebogatego zestawu Trilli. Rodzaj rozdygotanej filharmonii, w krytycznym stanie przedzawałowym. Sporo zawieszonych, stojących pasaży. Cmentarne tańce umarlaków, w oczekiwaniu na cud zmartwychwstania. Doświadczamy zarówno czystych akustycznie pereł dźwiękowych, jak i brudnych, upalonych mikrodystorcji. Vasco stawia swój werbel na sztorc już w 5 minucie i zachęca kwartet do bardziej energicznych poczynań. Jednocześnie, nie stanowi dla niego jakiejkolwiek problemu, by generować na swoich cudactwach dźwięki charakterystyczne dla instrumentów strunowych. Taśma magnetyczna, smyczek, zerwane struny gitary, drżące talerzyki i dygoczące chrabąszcze. To wszystko znajdziecie w jego magicznej walizce. 7 minuta, to pierwsza ekspozycja, która nosi znamiona eskalacji. Na razie, dość skromnej. Zwinnie i zadziornie! W improwizacji piątki muzyków nie brakuje, rzecz jasna, także drobin kameralistycznej zadumy i minimalistycznego zatopienia emocji. W 10 minucie strunowce idą w wysoki rejestr. Niewykluczone, że macza w tym palce także drummer. Narracja wszakże, w każdym aspekcie ulega ciągłym zmianom. Czasami nawet, co kilkanaście sekund. Recenzent nie ma szans na nudę. Gęsta, chwilami nawet demoniczna mikstura dźwiękowa. 13 minuta, symfonia miseczkowa Trilli. Tuż potem, na moment znów jest perkusistą i nawet … bębni. Końcowe fragmenty pierwszej części pachną reichowskim minimalizmem i błyskotliwą urodą zaniechania. Doskonałe wybrzmiewanie, w tym gronie muzyków, jest już oczywistą powinnością. Trochę, jak wielka orkiestra symfoniczna przed prapremierą Święta Wiosny, czynioną dla penitencjariuszy zakładu dla nierozpoznanych jednostek chorobowych. Demony nie śpią!

Blattwerk II. Mozolne droczenie się ze strunami. Przepychanki, prychania i obtarcia. Vasco siłuje się z obręczami swoich tomów, jakby były odrobinę za ciasne. Innymi słowy – przykład wielkiej sonorystyki na pięć źródeł dźwięku. Więcej niż piękne! Tuż potem, pójście w galop całej czeredy muzyków pachnie już geniuszem. Miseczki szczęścia w użyciu! 8 minuta, filharmoniczna zaduma w bardzo niskich rejestrach, którą puentuje Trilla, robiąc użytek z werbla! Strings też potrafią być armią perkusjonalną! Brawo! Na scenie Galerii dzieje się tak wiele, że pracę doktorską można śmiało popełnić! 12 minuta – nie pierwszy już dziś taniec demonów na mokrych od zimnego potu strunach, wspierany rezonującą orkiestrą Vasco. Krwawa filharmonia w rytmie Bolero! Talerze w ogniu! Droga na finałowy szczyt pachnie zdrową sonorystyką, ale zdaje się mieć wznoszącą trajektorię, definitywnie pod górę. Wiolonczele zupełnie niespodziewanie sprowadzają nas jednak do parteru, wulgarnym tembrem swych ołowianych, ciężkich strun. Groźna, bolesna ekspedycja. Ostatnie sekundy rozkładają nas na podłodze i wprowadzają w stan śmiertelnej medytacji. Cisza smakuje, jak płyn do odmrażania szyb.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz