Kontynuujmy wątek młodej, improwizującej Belgii. Parę dni
temu zachwycaliśmy się introwertyczną pianistyką Seppe Gebruersa, którego na
polskie salony free improv doprowadził Pan Redaktor, wydając parę tygodni temu płytę
„Live at Ljubljana” z Luisem Vicente i Onno Govaertem. Okazją zaś do piątkowego
zachwytu była płyta nagrana z Hugo Antunesem i Paulem Lovensem Room: Time & Space.
Dziś oko i ucho pochylimy nad kolejnym intrygującym pianistą
z Belgii – Thijsem Trochem (poznaliśmy go na tych łamach w trakcie prezentacji
nagrań z Dirkiem Serriesem). Okazją będzie podwójna płyta kwartetu Kabas.
Radość redakcji jest tym większa, iż druga płyta w dorobku formacji poczyniona
została w towarzystwie portugalskich bohaterów swobodnej improwizacji – Luisa
Vicente i Carlosa Godinho.
Najpierw posłuchamy nagrań studyjnych w formule Quartet + 1, potem zaś – koncertowych w
formule Quartet oraz Quartet + 2.
Przygodę z belgijsko-portugalską improwizacją zaczniemy od
wizyty w lizbońskim studiu nagraniowym Namouche
(4 stycznia 2017 roku). Całkowicie belgijski Kabas - Jan Daelman na flecie (też
nagrywa z Serriesem!), Thijs Troch na fortepianie, Nils Vermeulen na
kontrabasie i Elias Devoldere na perkusji – w towarzystwie Luisa Vicente na
trąbce. Na pierwszą część podwójnego dysku wydanego przez FMR Records (2018),
trafia sześć utworów, które trwają łącznie 35 minut z sekundami. Ta część
nazywa się Negen.
One. Introdukcja
perkusyjna, oszczędna, delikatna, daleka od hałasu i jazzowej ekspresji. Po kilkudziesięciu
sekundach podłącza się równie subtelny smyk na kontrabasie, w towarzystwie
dronu trąbki. Opowieść wszakże gęstnieje, narasta, krew w żyłach muzyków
zaczyna krążyć bardziej swobodnie. Separatywne mikroeskalacje kontrabasu. Flet
i piano w dalekiej perspektywie akustycznej (jeśli ten pierwszy w ogóle wydaje
jakieś dźwięki; piano ogranicza się do ornamentów z pustych klawiszy). Two.
Delikatna materia dźwięku, piano zawieszone pod nieboskłonem studia, flet
muskany szczeliną w wardze, suche preparacje na trąbce, szczoteczkowanie na
werblu. Art of minimal improvisation.
Jakość, która tkwi w szczególe, tu także zaczyna narastać. Mikrobiologia
akustyki. Rośnie ilość dźwięków w jednostce czasu, a mocno skupiony odsłuch
potęguje ciąg endorfin i emocje w piórze recenzenta. Perkusyjne piano,
sonorystyka instrumentów dętych, szorstki kontrabas, skumulowany drumming w estetyce percussion. Three. Piano,
flet i smyk. Minimalistyczne frazy, repetycja, prawdziwa trójca święta. Doskonała
trąbka burczy w ustniku. Rodzaj specyficznego call & response. Głębokie słuchanie jako przyczyna, rosnąca
kreacja jako skutek. Silna ekspozycja czystego brzmienia trąbki jako element
dramaturgicznego zaskoczenia. Progresywny, dość już dynamiczny drumming. Pianista repetuje, ponownie zdaje
się przyjmować rolę pomocnika perkusisty. Bardzo kolektywna, wzajemnie kompatybilna narracja. Znów uważne
słuchanie i celne reakcje, których skutkiem staje się żwawy galop całej piątki,
ze świetnymi stygmatami Vicente! Four.
Odrobina frywolnych, niemal tanecznych ruchów - niskie pomruki piana,
preparacje kontrabasu, oddechy trąbki. Gwałtowny akord piana jako silny
kontrapunkt. Mały, deep drumming.
Każdy z muzyków daje tu cząstkę siebie, która buduje jakość całej ekspozycji.
Wielka pajęczyna skrupulatnie tkana przez wrażliwych improwizatorów – cicha,
chwilami nawet mainstreamowa trąbka,
dużo dobrych dźwięków na flankach (piano
and drums), sporo artystycznego fermentu na gryfie kontrabasu, tu w
świetnej komunikacji z perkusją. Piękne wybrzmienie. Five. Intro fletu, cisza, jak
makiem zasiał. Mikrofrazy piana, coś dzieje się na gryfie. Jakże drobna,
delikatna, wręcz kobieca narracja (czyniona przez pięciu facetów!). Szczoteczki
ponownie tańczą na werblu, piękny akustycznie bezdech trąbki. Zmysłowe
narastanie, całusy u wlotu ustnika, okrężny, definitywny drumming na obrzeżach opowieści. Matowy, zatopiony w minimalizmie
flet. Six. Start bardzo kolektywny,
dużo drobnych faz, preparacje pianisty. Kroki stawiane spokojnie, z rozwagą.
Trąbka z samego dna. Eksplozywna frakcja dęta stawia jednak na działanie. Piano
z klawisza, jako element stymulujący przebieg wydarzeń. Znów robi się dość gęsto od dźwięków,
interakcje, podpowiedzi i odpowiedzi. Uroczo skonstruowany flow, który nawarstwia się i prowadzi kwintet na finałową
eskalację. Świetne zwieńczenie pierwszej płyty w zestawie!
Mija doba i muzycy lądują na peryferiach Lizbony, w Parede i miejscu zwanym SMUP. W koncercie weźmie udział szósty muzyk, perkusjonalista Carlos
Godinho. Zagra w dwóch ostatnich częściach, podobnie jak Luis Vicente. W pierwszej
zaś usłyszymy kwartet w wersji saute.
Ponownie 35 minut z sekundami. Dysk zwie się dość oczekiwanie – Live
at SMUP.
One. Do boju rusza
samotny kwartet. Znów moc subtelności akustycznych, estetyka swobodnego call & response, tu z
wyeksponowanym, acz tłumionym fletem. Wszystko zgodnie z zasadą, iż lepiej
zagrać o dwa dźwięki za mało niż o jeden za dużo. Minimal improve w roli głównej! Flet nieustannie prowadzi narrację.
Tuż obok drobny, nieekspansywny drumming,
z jazzowym nerwem. Piano zawieszone na dwóch, trzech dźwiękach, kontrabas
zostawiający mokre ślady na piasku. W 6 minucie zejście w ciszę przy akompaniamencie
mikrofaz piana. Stukot palców o powierzchnię pudła rezonansowego kontrabasu, a
może to jednak dzieło perkusisty. Le Monte Young bije brawo na stojąco!
Narracja krok po kroku jednak narasta. Werbel drży, piano szyje nieco gęstszym
ściegiem. Od 12 minuty rolę pianisty przejmuje kontrabasista i snuje udany duet
z flecistą, którego instrument gra jakby trzy światy dalej od nas, za kawalkadą
mgławic. Powrót piana i perkusji nadaje ekspozycji niespodziewanie free jazzowy
sznyt. Finał pełen emocji, zwłaszcza ze strony drummera. Flet schodzi posłusznie na plan dalszy. Two. Oto kwartet staje się sekstetem, z
rozbudowaną sekcją drums & percussion.
Recenzent wyraźnie słyszy dwie trąbki (czyżby obok Vicente, także Daelman?). W
tle sporo ornamentyki sekcji. Piano zanurzone w minimalu już chyba po wszeczasy. Kilka dźwięków niewiadomego
pochodzenia, zwinnie akompaniujących coraz silniejszej ekspozycji trąbki
(zapewne Vicente). Ciekawy dialog tego ostatniego z metalicznie brzmiącym
Godinho. Sonorystyka przedmiotów blaszanych i metalowych. Żwawa, post-jazzowa
ekspozycja w drugiej części utworu. Ważne słowo należy do kontrabasu, który
pląsa niczym dziewica na łące zroszanej stukotem perkusjonalnym. Na ostatniej
prostej wracają dęciaki (odnaleziony
flet!) i dorzucają do ognia, czyniąc finał fragmentu niezwykle ekspresyjnym. Three. Intro budowane z ujemnej liczby dźwięków. Repetycje
kontrabasu, szumy trąbki, drżenie piana, perkusjonalne metale, pomruki fletu. Ferria niuansów, subtelności brzmieniowych i
dramaturgicznych. Klasycyzujący pasaż piana, nawet ładny, porządkuje obraz
sytuacji scenicznej. Fragment wprost do katalogu ECM, ale mający swój
niezaprzeczalny urok. Finał tonie w zadumie i nostalgicznym tembrze trąbki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz