Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

środa, 19 grudnia 2018

Lencastre! Ikizukuri! Child Of Illusion! Autoschediasm! Reviriego! Hati & Piernik! Lines Of Flux! Kurek! Voutchkova! Schindler! The December's walk to the future!


Drodzy Czytelnicy, podsumowania najlepszych płyt mijającego roku 2018 oczekujcie, jak to mamy w zwyczaju, dokładnie w ostatnim dniu roku. Dziś uchylić możemy jedynie rąbka tajemnicy i na ucho wyszeptać, iż wyróżnionych płyt będzie tym razem … prawdopodobnie aż czterdzieści cztery.

Wszakże nowych płyt z muzyką improwizowaną ciągle przybywa, zatem w ramach przygotowań do rocznego resume, prezentujemy poniżej pokaźną zbiorówkę świeżych recenzji. Pierwsza jej część będzie silnie osadzona na naszym ulubionym półwyspie Iberyjskim, druga zaś zaakcentuje polski świat improwizacji, nie unikając wątków z państw ościennych.




José Lencastre Nau Quartet  ‎Eudaimonia  (FMR Records, CD 2018) ‎

Grudniowy spacer rozpoczynamy w Lizbonie (Timbuktu Studios). Przy instrumentach meldują się: José Lencastre – saksofon altowy, Hernani Faustino – kontrabas, Rodrigo Pinheiro – fortepian i João Lencastre – perkusja. Odsłuch sześcioczęściowej opowieści, która powstała w kwietniu br., zajmie nam trzy kwadranse.

Nau Quartet, pod światłym przewodnictwem portugalskiego saksofonisty wciąż młodego pokolenia, zabiera nas w podróż do samego środka wysokogatunkowego jazzu, który śmiało możemy określić mianem bardzo swobodnego, dla którego bazą wszelkich działań artystycznych jest improwizacja. A duch Johna Coltrane’a nie opuści nas choćby na moment.

Pierwszą połowę płyty wypełnia rodzaj rozbudowanej suity (w dwóch częściach), która startuje z poziomu ciszy (z głębi piana, z dna tuby, delikatnie, w pełnym skupieniu), by w drodze kilku spektakularnych zwrotów akcji, osiągnąć stan free jazzowej ekstazy. Niczym przywoływanie ducha wielkich przodków, prekursorów gatunku, w tym także tego największego. Swoisty powrót do korzeni, do duchowego rdzenia wolnego jazzu. Proces ten realizowany jest przez bardzo demokratyczny kwartet, w którym saksofonista, od czasu do czasu, świadomie schodzi na dalszy plan. Bardzo skupiony narrator, który równie często opowiada w pierwszej, jak i trzeciej osobie. Konsekwencja w budowaniu dramaturgii spektaklu, nieśpieszność i skrupulatność, sprawiają, iż pierwsza erupcja emocji dopada nas dopiero po kwadransie nagrania.

Od trzeciego utworu muzycy zaspokajają nasze potrzeby poznawcze kilkoma nowymi wątkami. W tymże trzecim, alt Jose zdaje się być bardziej kanciasty, niepokorny, wręcz buńczuczny, a sama narracja lepiona jest z szorstkiej gliny. W czwartym kwartet znów robi krok w przeszłość, która w tym wypadku oznacza akustyczną wersję Return to Forever Chicka Corea. Punktem zapalnym jest tu doskonałe expose saksofonu altowego W piątym do głosu dochodzi strukturalna … matematyka. Ducha m-base przywołuje zatopiony w rytmie Faustino, a wspiera go doskonałą pianistyką Pinheiro. Sam finał płyty jest niezwykle dynamiczny, reasumując jakość całego nagrania – dobrze przemyślanego dramaturgicznie i świetnie zrealizowanego.




Ikizukuri  Hexum (Zona Watusa, Kaseta 2018)

W ramach kontrapunktu, przez kolejne 37 minut zanurzymy się w intrygującym hałasie! Pod tajemniczą nazwą Ikizukuri ukrywają się nasi dobrzy znajomi: Julius Gabriel na saksofonie tenorowym i elektronice, Goncalo Almeida na gitarze basowej i Gustavo Costa na perkusji. Pierwsza strona kasety Hexum zawiera dziesięć szybkich, hardcorowych miniatur, zarejestrowanych w studiu, druga zaś - blisko 19 minutowy koncert, który stanowi jeden utwór, w trakcie którego zabójcze trio na moment temperuje swój thrash metalowy temperament i … wbija słuchaczy w fotel poziomem artystycznej kreacji. Przy okazji udowadnia, iż w każdym muzyku improwizującym siedzi mały szaleniec.

Bass & drums w estetyce mocnego, amerykańskiego hc/ punk sprzed dwóch, trzech dekad i rytmicznie halucynogenny saksofon, tworzą trio pełne prawdziwego, gitarowego zgiełku … bez gitary. Na pierwszej stronie kasety mamy 2 i pół minutową pieśń otwarcia, która określa warunki działania tego składu i … poziom oczekiwań wobec słuchacza, a także ósmy fragment, ponad pięciominutowy, który stawia nas na baczność czystym, dobitnym brzmieniem basu, progresywnym drummingiem i saksofonem, który bada granice przesteru. Pozostałe osiem odcinków, to niespełna minutowe uderzenia piorunów – fast noise, speed and thrash, protest punk, industrial z połamanym rytmem, furia rockowego dronu, heavy and noise w rozmytej perspektywie, wreszcie - w estetyce polskiej czarnej Siekiery - speedowy numer pełen brudu, krwi i potu.

Koncert, zawarty na drugiej stronie kasety, pokazuje nam inne oblicze Ikizukuri. Kind of living electronic – piękny, spokojny i głęboki tembr basu, saksofon, który zwinnie płynie po kablu amplifikacji, perkusja, która posiada szerszy wachlarz obowiązków, niż wybijanie śmiertelnego rytmu. Uroda psychodelii, rockowego transu i improwizacyjnego zawieszania narracji. Po 10 minutach muzycy włączają drugi bieg, a dynamika narracji strzela po sam sufit. Na finiszu szalony peak saksofonu i galopada zagotowanej sekcji rytmicznej. Samo wybrzmiewanie bardzo swobodne, pełne improwizacyjnego zgiełku.




Chris Pitsiokos/ Susana Santos Silva/ Torbjörn Zetterberg  Child Of Illusion (Clean Feed, CD 2018)

Czas na łagodne spowolnienie naszej narracji. Studyjne spotkanie na improwizowanym szczycie: na lewej flance amerykański Chris Pitsiokos na saksofonie altowym, po środku szwedzki Torbjörn Zetterberg na kontrabasie i po prawej – portugalska Susana Santos Silva na trąbce. Cztery dość swobodne improwizacje, nagrane w grudniu ubiegłego roku w The House Of The Lord (gdzie to jest?) - niepełna godzina muzyki.

Child of Illusion, to nieśpieszna podróż po obrzeżach sonorystyki, często zahaczająca o estetykę współczesnej kameralistyki. Narracja ma na ogół dwa zasadnicze strumienie – osadzony centralnie kontrabas, który przy użyciu rozmaitych sił i środków, pilnie strzeże ram swobodnej improwizacji i umiejscowione na przeciwległych flankach instrumenty dęte, które nieustannie wchodzą w dialog, imitują się lub wzajemnie napędzają. Sama temperatura improwizacji i emocje buzujące w głowach muzyków nieustannie falują. Chwile temperamentnych wybuchów przedzielają wielominutowe połacie tłumienia narracji i trzymania zabawy na zaciągniętym ręcznym. W ocenie wymagającego recenzenta, po ekspozycjach takiego personelu możnaby oczekiwać nieco więcej. Szczególnie osoba najmłodszego w tym gronie saksofonisty winna stanowczo częściej gotować przebieg improwizacji. Chwilami mamy wrażenie, iż muzykom brakuje odwagi, nie chcą zaryzykować, wolą okopać się na flankach i czekać na to, co zagra partner.

Oczywiście bez trudu wskazać można momenty, gdy trio buduje świetny flow, gdy kreatywność muzyków nie napotyka na bariery stylistyczne i charakterologiczne. Choćby finał pierwszego utworu, gdy dron z kontrabasu płynie samym dołem, a nad nim odbywa się wyjątkowo bystry dialog suchej trąbki i soczystego altu, pełen zadziorności, artystycznych nieuprzejmości, a nawet ognistych pyskówek. Niezwykle pieczołowicie budowany jest start drugiej opowieści, gdy monolog kontrabasu uroczo komentowany jest przez mikro ekspozycje saksofonu i trąbki, które głaskają się z ciszą, niczym wychłodzone kocięta. W trzeciej części, w okolicach 9 minuty, trio włącza drugi bieg, a emocje błyskotliwie narastają. Po czterech kolejnych minutach, dęciaki ciepło wybrzmiewają przy grzmotach kontrabasu. Bardzo efektowna jest także ostatnia prosta na tej płycie. Muzycy, którzy zdają się nie mieć nic do stracenia, ochoczo eksplodują wyłącznie udanymi dźwiękami.




Karoline Leblanc/ Ernesto Rodrigues/ Nicolas Caloia   Autoschediasm  (atrito-afeito, CD 2018) ‎

Kontynuujemy wątek improwizacji, tworzonej z dużą rozwagą I odpowiedzialnością za pojedynczy dźwięk. Przenosimy się do Montrealu, w scenie tamtejszego Konserwatorium Muzycznego meldują się, w roli gospodarzy - Karoline Leblanc na fortepianie, także preparowanym oraz Nicolas Caloia na kontrabasie, a w roli gościa – Ernesto Rodrigues na altówce, przy okazji wartościowy kontynuator wątku iberyjskiego dzisiejszej zbiorówki. Na płytę składają się trzy wątki - najdłuższy, krótszy i najkrótszy. Całość, zarejestrowana tego lata, trwa niespełna trzy kwadranse.

Pierwsza opowieść, stanowiąca niemal połowę nagrania, upływa nam na wyważonej, improwizowanej kameralistyce. Szumiące, chwilami wręcz taneczne pasaże na strunach altówki, kontrabas traktowany naprzemiennie pizzicato i arco, wreszcie skupiona pianistyka na klawiszach. Wszystko odbywa się w atmosferze świetnej komunikacji, jakakolwiek akcja nie pozostaje bez reakcji. Liryka i dynamika, szeroki wachlarz wrażeń estetycznych. Szczególnie urokliwe chwile, to 11-13 minuta, gdy muzycy decydują się na filigranowe rozmowy z akcentami preparacji na fortepianie i altówce, a także chamber bowed bass tuż pod nimi. Pod koniec trio dzieli się na następujące po sobie duety, które ubarwiają całą narrację. Precyzja, styl, dystynkcja, to elementy konstytuujące jakość tego nagrania.

Dwie krótsze improwizacje bardziej stawiają na sonorystykę, zmienność akcji i moc intrygujących inspiracji ze strony każdego z muzyków. W drugim fragmencie smakowity jest moment, gdy małe gierki toczą się niemal na poziomie podłogi, cisza wokół skwierczy, a muzycy stawiają na stylowe zaniechanie i przeurocze szuranie po strunach, także na dnie fortepianu. Jeszcze atrakcyjniejsza akustycznie zdaje się być finałowa opowieść. Szumiąca altówka, kontrabas, który trzeszczy niczym stara szafa w samym środku ciszy. Molekularna zabawa w wyłącznie udane koincydencje. Na ostatniej prostej muzycy czynią ciekawą pętlę narracyjną i wracają do kameralistycznej estetyki początku nagrania, czyli free chamber with meta jazz roots!




Àlex Reviriego  ‎Blaue Tauben (Sirulita Records, CD 2018)

Kontrabas solo, okoliczności studyjne, Barcelona ubiegłej zimy. Osiem swobodnie zaplanowanych improwizacji, 40 minut i parę chwil. Àlex Reviriego, kataloński improwizator, być może tym właśnie nagraniem, wchodzi do grona najbardziej wartościowych emancypatorów największego z instrumentów strunowych.

Blaue Tauben – opowieść o uderzaniu w półżywe struny, szarpaniu ich, przyciskaniu do gryfu. Smyczek, który płynie w brytfannie ciekłego ołowiu, zdziera szkliwo strun, buduje powykręcaną na wszystkie możliwe strony melodię i śpiewa krwawiąc obficie. Drżenie, tarcie, rzężenie, spięcie, ból - sonorystyka maltretowanych strun. Akustyka, która brzmi jak analogowa elektronika odcięta od zasilania, przykład brutalnego poszerzenia brzmieniowych granic instrumentu. Faktura samego dźwięku jest siarczysta, lśni cierpkim złotem, niczym elektroakustyka bez amplifikacji. To doprawdy niebywałe, ale dźwięki, jakie do nas płyną, zdają się balansować na granicy harsh-noise! Tarcie przedmiotu o przedmiot powoduje, iż kontrabas brzmi niczym upalony instrument dęty z policzalną ilością złamanych dysz. Pogłos elektrycznego pulsu, wypuszczania zbędnych gazów ze skrupulatnie zamkniętej przestrzeni, tajemniczego szemrania wewnątrz pudła rezonansowego. 

Narracja, wraz z rosnącą dramaturgią całości, przybiera strukturę wielowarstwowego drona. Piski, szmery, skowyt wiotkiej akustyki. To muzyka, która jest równie dużym wyzwaniem dla muzyka, jak i słuchacza, a także wytrzymałości fizycznej samego instrumentu. Próba werbalnego skatalogowania dźwięków, jakie generuje Alex na kontrabasie, z pewnością przerasta możliwości każdego z języków świata, ale nie poddawajmy się – szumiący stukot, kacze gęganie, tłuste przestery i lepkie wodogrzmoty.

Siódmy fragment na krótką chwilę zabiera nas do świata bardziej oczywistych dla kontrabasu dźwięków. Suchy smyczek, rodzaj akustycznego zwarcia. Narracja multiplikuje się, warstwa kładzie się na warstwie. Niżej i wyżej, wyżej i niżej. Smyk stawia warunki i nie akceptuje zdania odrębnego. Sam finał tej niezwykłej płyty brnie śpiewnym tonem, repetuje, tańczy zgodnie z formułą dźwięk-cisza, cisza-dźwięk i pomyślnie dociera do zakończenia.




Hati & Zdzisław Piernik  Avant–garde out of Poland (Requiem Records, CD 2018)

Na początek wątku krajowego, niezwykłe spotkanie legendy awangardy muzyki współczesnej Zdzisława Piernika z nieco młodszą, ale już z pewnością legendą trans-ambientowych perkusjonalii i dźwięków nieoczywistych - duetem Hati. Tuba, także preparowana, perkusjonalia i obiekty w rękach tego pierwszego oraz rozbudowany arsenał gongów, dzwonków, talerzy, obiektów drewnianych i plastikowych, fletów, piszczałek, także innych perkusjonalii  – w rękach i sercach Rafała Iwańskiego i Rafała Kołackiego. Nagranie z lata 2017, udostępnione nam w siedmiu odcinkach z tytułami, trwające 41 minut.

Wyjątkowo dźwięczna, bogata w wydarzenia, przestrzeń foniczna. Potok perkusjonalii, jakby delikatnie podrasowanych elektroakustyką. Zwarta, tłusta tekstura, zdobiona czymś na kształt meta rytmu. Wreszcie tuba brzmiąca donośnie, jak w niemych filmach grozy początków kinematografii. Oto obraz wstępu do tej awangardowej przygody. Tuba zdaje się być elementem ponadgatunkowym, niejednoznacznym, tajemniczym i pięknym. Czasami gada ludzkim głosem, śle drony jakby z drugiej strony rzeczywistości. W tle brudny ambient, szorstkie, wielowarstwowe powierzchnie płaskie. Rezonujące talerze, dęte mikrodźwięki z różnych źródeł.

W trzecim fragmencie krzyk elektroniki, deep dron z samego dna życia tej muzyki. W czwartym zwarty strumień dźwiękowej metafizyki, która rodzi się jakby pomiędzy, szuka swojego miejsca na ziemi. Bogactwo sił i środków, paleta dźwięków trudnych do zdiagnozowania. Definitywnie, to muzyka do słuchania, a nie czytania o niej.

W piątej części tuba gra marsza na silnym pogłosie, diametralnie zmieniając sytuację sceniczną. W ramach kontrapunktu załoga Hati buduje dwa rytmiczne, niezależne od siebie scenariusze. W kolejnym utworze muzycy zagłębiają się w temat. Tuba szuka bazy rytmicznej i dostaje, to czego chciała, z każdej zresztą strony sceny. Na wybrzmieniu moc świecidełek, złoty orszak z dalekiej Persji. Finał tej bogato zdobionej płyty czyni dramaturgiczną pętlę. Wracamy do świata mikrodźwięków, posuwistych dronów tuby, czegoś na kształt meta relaksacji. Na ostatniej prostej dęte zdobienia z fletu i piszczałek, poranny śpiew tuby i kosmiczny rezonans, w ramach punktu odniesienia.




Maciej Garbowski/ Ivann Cruz/ Peter Orins  Lines Of Flux (Circum-Disk, CD 2018)

Polsko-francuska przyjaźń w służbie całkiem swobodnej improwizacji: Maciej Garbowski – kontrabas, Ivann Cruz - gitara elektryczna i Peter Orins – perkusja. Dwanaście opusów, blisko 55 minut świetnej studyjnej roboty.

Przykład znacząco niebanalnej, osadzonej w idiomie swobodnego jazzu, opowieści na sumienny i stylowy kontrabas, zwinną perkusję i prawdziwie błyskotliwą gitarę z niedużym prądem. Muzycy bardzo rozważnie odsłaniają przed nami swój pomysł na improwizację w trio. Snują drobne, intrygujące opowieści, sygnalizują potencjał, czasami delikatnie tłumią emocje, by w drugiej części płyty, z pewnością od dziewiątego opusa, zabrać nas w podróż, którą komentować można już w samych superlatywach.

Gitara Cruza lubi ambientowy posmak, nie stroni od rockowej ekspresji, zna też na pamięć wszystkie dokonania fussion jazzu, te z najwyższej półki. Kontrabas Garbowskiego doskonale pilnuje ładu i porządku. Dba o wygląd zewnętrzny, zwartą strukturę, wreszcie demokratyczny układ wewnętrzny. Raz po raz zdrowym walkingiem prowadzi trio przez zakamarki zawiłej improwizacji. Perkusja Orinsa w każdej chwili gotowa jest na kąśliwy komentarz, uzupełnianie popisów kolegów, czy akustyczny balans na talerzach (szkoła Paula Lovensa!) lub galopujący small drumming.

Czasu zabraknie, by wymienić wszystkie udane momenty tej płyty. Skupmy się zatem na samym jej finiszu. W ósmej części dobrą robotę robi, trochę zbyt rzadko używany, smyczek. Gitara wspomina dobre czasu indie rocka i brzmi tak uroczo, jakby wieńczyć miała kolejną świetną płytę nowojorskiego Interpol. W dziesiątym pole walki oddane zostaje kontrabasowi traktowanemu pizzicato i talerzom. Napięcie buduje zaś gitara, która w zasadzie milczy na stronie. Jedenasty eksploduje urodą! Skromny smyczek, brzęk i chrobot gitarowych przetworników, tudzież perkusjonalnych zabawek – repetycja, szmery, rodzaj filigranowej ekspozycji nasączonej ledwie sugerowanym z oddali rytmem. Niemal sonorystyczna polirytmia. Ostatni opus pachnie elektroniką, która sączy się po kablach, skwierczy i rezonuje. Gitara dobywa ostatni już dziś płat psychodelii, a finał płyty osiągamy zanurzeni po pachy w półpłynnym ambiencie.




Wojtek Kurek & Anna Jędrzejewska Copy Of Pianodrum (Plaża Zachodnia, CD 2018)

Tytuł płyty mówi nam wiele o składzie instrumentalnym, zatem Anna na fortepianie, a Wojtek na perkusji, by dopełnić szczegółów. Sześć improwizacji (41 min). Kwiat krajowej młodzieży improwizującej przed nami i tylko jedna wątpliwość. Copy or master, that is the main question!

Oto, i kolejna w naszym zestawie istotnie swobodna improwizacja, silnie zakorzeniona we free jazzie i czerpiąca pełnymi garściami z historii gatunku, acz przy tym ożywcza, świeża, niebanalna i doskonale przyswajalna nawet dla mniej obytych. Zwinny, aktywny perkusista i perkusjonalista, stopa, która wybija rytm świat, kocia przebiegłość. Obok pianistka, która mieści się w każdym niemal idiomie współczesnej pianistyki. Wyczulona na niuanse minimalistyki, obyta na salonach pełnych kameralnych incydentów, ale także pełnokrwista, free jazzowa torpeda, której obawiać się mógłby nawet Alex von Schlippenbach, i to w kwiecie wieku. Pomiędzy zaś muzykami dobra komunikacja, wyczulenie na narracyjne drobiazgi i fura radości ze wspólnego grania.

Jeśli w pierwszym fragmencie szukamy korelacji między jazzem a kameralistyką, to w drugim płoniemy już prawdziwym ogniem free. W trzecim dokładamy duży stelaż preparacji, w których bogactwo Wojtka kontrapunktowane jest skromnością Anny. W czwartym muzycy realizują się w krótkich, nerwowych frazach, gonią za skrawkami szczęścia i często je odnajdują. Fajerwerki i kocie pląsy na płocie. Emocje w fazie silnego wzrostu, a z twarzy recenzenta nie znika uśmiech zadowolenia. W piątym muzycy ślą moc pozdrowień dla wspomnianego już wcześniej niemieckiego pianisty, ogień buzuje, werbel wrze, a klawiatura piana skacze pod sam sufit. 

Wreszcie rozbudowany, niemal epicki finał. Fortepianowe preparacje z samego dna pudła rezonansowego, echo po nieboskłon i cisza, jako ważny element dramaturgiczny. Obok szmery i małe dźwięki perkusji, która aż boi się odezwać. Prawdziwe królestwo mikrobiologii dźwięków. Anna czyni honory gospodarza domu, Wojtek skromnie łyżeczkuje. Narracja nadyma się i wygasa, pulsuje i stawia stemple jakości w każdym zakamarku sceny. Na ostatniej prostej zmysły kipią, a dźwięki tańczą aż do nagłej śmierci całej płyty. Definitely Master Copy of Pianodrum!




Biliana Voutchkova & Vardan Ovsepian  The Archaic Present (iTunes, download 2018)

Kontynuujemy damsko-męskie duety! Nasza absolutna faworytka w branży improwizujących skrzypiec, Biliana Voutchkova, spotyka na swej drodze pianistę Vardana Ovsepiana. Dziewięć fragmentów granych z serca i głowy, być może delikatnie przed występem zaplanowanych. 43 minuty muzycznej przygody, w trakcie której wątki improwizowane wplatać będziemy w zmysłową, kameralną pianistykę.

Na starcie taniec po strunach skrzypiec, czyste brzmienie, ale i odrobiona skrupulatnego zadzioru. Piano sunie bezboleśnie po klawiszach, choć na brzegach fonii słychać jakby mikro amplifikacje. Sytuacja dramaturgiczna zdaje się osadzać na skrzypcach, które rozrabiają, szukają artystycznej zaczepki i fortepianie, który łagodzi obyczaje i przypomina o obowiązkach wobec mniej doświadczonych na polu free improve słuchaczy. Biliana błyskotliwa, pełna werwy i akustycznej urody, świetnie reaguje na podpowiedzi i komentarze Vardana. Ten ostatni świetnie czuje się w swojej roli, jeśli nawet delikatnie służebnej, to wyrazistej i stylowej. 

W drugim fragmencie skrzypce śpiewają na tle ledwie sugerowanego rytmu. W trzecim coś na kształt hinduskich pląsów na mokrych strunach, zmysłowe, niemal taneczne łamanie dźwięku w relacji do minimalistycznego, ale melodyjnego klawisza. W piątym ślizgom po strunach towarzyszy bukiet harmonii, ładu i porządku ze strony fortepianu. Kolejny utwór, to prawdziwa perła – ledwie 150 sekund swoistej polirytmii strun i głębokich klawiszy. Kind of drum&bass in sonore! W szóstym odcinku muzykom towarzyszy cisza, która zdaje się determinować ich decyzje. Molekularny dialog późną nocą.

Jak to często bywa w wypadku naprawdę doskonałych płyt, finał skrzy się dźwiękowymi fajerwerkami. Instrument Vardana brzmi tu niczym piano Fendera odcięte od zasilania. Biliana kroi powietrze i przeciska się przez las pianistycznych stempli. W ósmym odcinku narracja wisi na strunie i pojękuje. Skrzypaczka używa też głosu, a pianista spaceruje się po ciemnej stronie klawiatury. Kameralistyczny dialog w ramach puenty. Muzycy kołyszą się, jak nietoperze w trakcie zamglonego poranka.




Franziska Baumann &  Udo Schindler  ‎Blue Sonic Vibrations (The Improx#3 Concert)  Creative Sources, CD 2018)

Najwyższy czas domykać przedświąteczną zbiorówkę. Znów duet damsko-męski: klasycznie kształcona, z wielką skalą głosu, dziś już prawdziwie wybuchowa improwizatorka Franziska Baumann (głos i elektronika) i Udo Schindler (kornet, klarnet basowy, saksofon sopranowy), wieczny poszukiwacz nowych punktów odniesienia dla brzmienia instrumentów dętych, często w kontakcie z elektroniką. Na płytę składa się koncert duetu (cztery epizody) i trzy odcinki solo, umieszczone pomiędzy fragmentami części zasadniczej. Trzy kwadranse z minutami ośmiu improwizacji, które nazwane zostały przez muzyków kompozycjami.

Utwory nieparzyste, to koncert duetu. Spokojny saksofon sopranowy, obok dźwięki z kobiecego gardła, lekki bulgot, który płynie ciekłą elektroniką, multiplikuje się i śpiewa niczym chór penitencjariuszek zakładu zamkniętego. Schindler, który zdaje się przyjmować tu rolę komentatora, doskonale słucha tego, co czyni partnerka i w mig świetnie ją imituje na dęciaku. Baumann nie stroni od wycieczek w wysokie rejestry (chwilami czujemy się jak w operze!), przy okazji umiejętnie łączy głos z elektroniką. Jest widowiskowa, zmysłowa, choć recenzent nie kupuje tu każdego dźwięku. W kolejnych utworach ciekawie brzmi kornet, który nie unika sytuacji sonorystycznych, co intrygująco koreluje z niemal beat-boxingiem wokalistki, tworząc duet … brzęczących chrząszczy. W piątym muzycy całują się z ciszą i tworzą niebanalne sytuacje elektroakustyczne - podmuchy wiatru, szelest liści, skowyt płoszonej zwierzyny. Nie gorzej dzieje się w trakcie finału całej płyty – prychanie z tuby saksofonu, elektroniczny ambient w tle, piski i pomruki fauny i flory. Przykład bardzo dobrej improwizacji, silnie naznaczonej niemiecką szkołą kameralistyki współczesnej.

Płytę uzupełniają trzy ekspozycje solowe. Odcinek Baumann budowany na radiowych samplach, zdominowany jest przez syntetykę, zaś oba odcinki Schindlera bazują na akustyce saksofonu sopranowego i klarnetu basowego, wspomaganego kornetem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz