Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

czwartek, 7 lutego 2019

John Butcher! Four of the kind!


John Butcher, to saksofonista wyjątkowy - wiedzą o tym wszyscy, którzy choć trochę interesują się  współczesną muzyką swobodnie improwizowaną. Tą współczesną, liczoną mniej więcej od czterech już dekad. Na łamach Trybuny pisaliśmy o nim wielokrotnie, pilnie także śledzimy wszystkie jego nowe wydawnictwa.

Butcher rocznie dostarcza nam 6-7 nowych płyt. Rok 2018 nie był w tej dziedzinie wyjątkiem. Jak się okazuje, nie wszystkie ubiegłoroczne premiery zostały tu skomentowane, zatem ostatni to niemal dzwonek, by nadrobić zaległości. Dodajmy, bo to ważne, iż druga z recenzowanych poniżej płyt znalazła się na redakcyjnym best of 2018.

Nim pochylimy się nad czterema produkcjami Johna z ubiegłego roku, warto dodać, iż już w styczniu bieżącego roku, jego dorobek artystyczny powiększył się o dwa – zapewne smakowite - duety:  z Joe McPhee i Rhodri Daviesem. Zapewne niebawem trafią one także przed oblicze Czytelników tej strony.




John Butcher/ Philippe Lauzier/ Éric Normand  ‎How Does This Happen? (CD, Ambiances Magnétiques )

Zaczynamy od kompilacji dwóch kanadyjskich koncertów Butchera, jakie miały miejsce w kwietniu ubiegłego roku w Ottawie (General Assembly) i Montrealu (Galerie B-312). Saksofoniście (tradycyjnie sopranowy i tenorowy) towarzyszą w nich Philippe Lauzier na klarnecie basowym i Éric Normand na basie elektrycznym. Płyta składa się łącznie z dziesięciu części i trwa 46 minut bez pięciu sekund.

En Consequence (1-5). Spokojne, dęte strumienie dźwięków, szum i rodzaj meta ciszy w strefie, za którą odpowiada Normand. Muzycy rozmawiają długimi zdaniami, chętnie repetują i poszukują rezonansu. W 3 minucie docierają do nas pierwsze dźwięki basu podłączonego do prądu, które brzmią jednak zaskakująco akustycznie. Klarnet basowy prycha szumem, zaś spod gryfu basówki wydobywają się quasi perkusyjne półdźwięki, które w połączeniu z brzmieniem mocnych strun, tworzą intrygujący zestaw tarć i obcierek metalu o metal (co zresztą stanie się elementem charakterystycznym dla tego tria). Sama narracja toczy się jednak bardzo subtelnie, sopran Butchera kwili jak sroczka, struny basu inteligentnie szukają indywidualnej melodyki. Po chwili edytorskiej ciszy, klarnet wysokim pasmem otwiera bardziej sonorystyczny wymiar koncertu. Kolejne akcenty percussion, trele Butchera (jego znak rozpoznawczy!), szczypta imitacji z klarnetem. I rytm powstały w skutek uderzenia o struny. Trzeci odcinek zaczyna się w głębinach ciszy, z mocą skupienia, koncentracji na detalach. Drżenie basu, metal na strunach, suche, posuwiste półdrony dęciaków. Pierwszy w tango idzie, to nie zaskoczenie, sopran. Klarnet rezonuje i czeka na swój moment, na trzeciego wchodzą kind of percussions, całość zaś brnie dalej doskonale nam znaną metodą call & responce. Kolejny fragment kontynuuje te eksploracje – drony i moc elektroakustyki na basie.  Brawo! John chwyta się urywanych fraz i jeszcze podkoloryzowuje obraz całości. Filigranowa, zwinna i jakże bystra narracja trzech strumieni fonii. Finałowy odcinek pierwszego koncertu także wyłania się z ciszy, muzycznego niebytu. Talerzowy rezonans z basu (!), krótkie frazy dęciaków. Po chwili krok w wysokie drony, po czym zejście na kolana. Co za dialog!?!

Par Irruption (6-10). Klarnet bardzo basowo, sopran w repetycji, na poły akustyczne perkusjonalia wprost z gryfu. Wciąż filigranowo, na wdechu, bardzo wszak stylowo i wyraziście. Także odrobina kameralistyki i niebanalnego minimalu. Dużo wyrafinowania i dyscypliny. Po ułamku ciszy, próba stąpania na palcach, suchość w ustach saksofonu, ale niepozbawiona drobin melodyki. Bas, jak to nie bas – kolejna porcja skrzących się półprądem perkusjonalii.  Początek następnego fragmentu obwieszcza dudnienie tego ostatniego. Drżenie i szum klarnetu, małe drony saksofonu. Masywna, dryfująca w nieznane opowieść. Cicha, tłumiona, ale niepokojąca dramaturgia zaniechania. W kolejnym odcinku dęte idą w strzelisty rezonans, intensywność narracji rośnie o ćwierć punktu pomiarowego. Dłuższe pasaże, klarnet i saksofon z delikatną skłonnością do hałasowania. Przy okazji, nie pierwszy przykład doskonałej komunikacji w ramach tria! Świetne reakcje, dramaturgiczna kompatybilność.  Czujny rezonans, wysoki klarnet, obok call & responce basu i tenoru. Potem repetycja tego pierwszego i piękne akustycznie trele tego drugiego. Miłosne całusy i macanki. Finał drugiego koncertu kontynuuje poprzedni wątek – drżenie i trzaski, szorstka, potrójna pieśń pożegnalna. Bas wchodzi w ciekawe sprzężenia, tenor incydentalnie się eskaluje. Ostatni dźwięk wieńczy dwa doskonałe koncerty, które – nie wiedzieć czemu – podzielone zostały na separatywne odcinki, odbierając całości posmaku większego dramatyzmu scenicznego.




Eddie Prévost/ John Butcher  Visionary Fantasies (CD, Matchless Recordings)

Czas na prawdziwe spotkanie na szczycie! Eddie Prevost na perkusjonaliach i John Butcher na sopranie i tenorze. Kwiecień 2018 roku, scena londyńskiego klubu IKLECTIK. Panowie spędzą tam prawie 70 minut (plus ewentualne przerwy); najpierw zagrają sety solowe, potem zaś zewrą szyki w duecie. Na krążku CD koncert został podzielony na sześć fragmentów.

Na początek dwa odcinki solowe saksofonisty. Zaczynamy od tenorowego – krótkie, repetujące frazy, silnie uwypuklające brzmienie instrumentu. Tuż po nich dłuższe półdrony, podawane cudownym tembrem – drżenie i masywne bąbelkowanie, któż inny potrafiłby wydawać z instrumentu dętego, drewnianego takie dźwięki?! Wdechy, wydechy, przedechy! Akustyczne pociski dużej mocy! Na kolejnym wydechu masywny dron. Drugi, krótki odcinek solowy Johna skoncentrowany jest na małych, sopranowych frazach, które bez trudu łapią melodykę i smak ukojenia. Po kilku chwilach rozlewają się szerokim strumieniem butcherowego blichtru. Po ułamku ciszy, czas na solową ekspozycję Eddiego (tu niemal 20 minut!) – wielki talerz, smyczek i … dźwięki z miasta. Szybki i zdecydowany krok w kierunku niemal harsh-acoustic (talerz aż płonie od pocierania), co przy okazji pozwala skutecznie stłumić wątek niespodziewanego field-recordings. Mistrzowskie panowanie nad czasem, przestrzenią i dźwiękiem, czyli Prevost w modelowej wręcz formie. Niebywale bogata paleta różnorodnych pasm fonii, generowana przy użyciu bardzo skromnego instrumentarium – oto kolejny przyczynek do umieszczania muzyka w galerii sław improwizacji. Zdaje się, że sam muzyk czuje niebywałą dyspozycję dnia i ciągnie solową ekspozycję naprawdę najwyższym wzgórzem. Recenzent jest niemal pewien, iż ten koncert, to być może najlepszy fragment dzieła życia muzyka na przestrzeni ostatnich lat! Po chwili eksploruje swój wielki bęben basowy, który zaczyna brzmieć niczym upalony dęciak, tu wspierany armią małych talerzy i innych metalowych przedmiotów, które tańcząc na jego powierzchni, kreatywnie rezonują. Incredible post-industrial & post-electronic full acoustic mashinery!  W 13 minucie powraca do dręczenia wielkiego talerza, jednocześnie pozwalając długo i systematycznie wybrzmiewać bębnowi. Wielka repetycja, jakby szła z niewidzialnego sekwensera. Niebywałe! 17 minuta, to bystry stopping i zejście w ciszę. Talerze lśnią wysoką fonią.

Oddech powietrza, uzupełnienie płynów i czas startować z koncertem duetowym. Trzy spójne, równie efektowne ekspozycje. Wizualne fantazje … o dźwiękach! Ambientowe intro na małych talerzach, drobna kipiel w tubie saksofonu. Dialog w wysokich tonach - ptasi zaśpiew sopranu i drżenie talerzy na poziomie tolerancji naszego słuchu. Mała imitacja i kolejna porcja nowych dźwięków, na które stać być może tylko tych dwóch muzyków. Dużo igraszek z ciszą, tłumionych, stopowanych wypowiedzi, sonorystyczne inkrustacje. Zdaje się, że sporo dzieje się tu wedle woli Prevosta, podczas gdy Butcher przyjmuje rolę pokornego realizatora, co nie czyni – rzecz jasna – całej improwizacji choćby odrobinę mniej doskonałą. Druga część duetu rodzi się w tubie tenoru, przy wtórze rezonujących talerzy – piękna klasyka dla tych akurat muzyków. Niemal ambientowa porcja dźwięków. W 5 minucie kolejny dowód rzeczowy na kosmiczne kompetencje Johna na saksofonie sopranowym. Obok drony Eddiego – full dark ambient! What a game! Zaraz potem błyskotliwy up! Cyrkulacyjny tenor i powrót do ambientu. Mantra z tuby i grzmoty z talerza na wybrzmieniu. Czas na finał niesamowitego wieczoru w IKLECTIK. Smyczek na rancie talerza, trele z tenoru - wysoka, gęsta faktura narracji. Outside and inside, chwilami nawet dość głośne, na granicy akustycznego przesteru. Noise acoustic! Ostatnia prosta staje się niespodziewanie najgłośniejszym fragmentem całego koncertu.




Common Objects  ‎Skullmarks (CD, Meenna)

Idea elektroakustycznej formacji Common Objects zrodziła się w głowach trzech muzyków, jednakże na jej trzeciej płycie pojawia się ich aż sześcioro – i bardzo dobrze! A zatem ojcowie założyciele: Lee Patterson – elektronika, John Butcher – saksofon sopranowy i tenorowy, Rhodri Davies – harfa (także elektryczna) oraz element napływowy: Pat Thomas – elektronika i dwie skrzypaczki - Angharad Davies i Lina Lapelytė. Swobodna improwizacja sekstetu stanowi jeden ciąg dźwięków i trwa 37 minut bez kilkunastu sekund. Nagranie zarejestrowane w Pitt Rivers Museum, w Oxfordzie, w marcu 2016 roku.

Szum dużej przestrzeni muzealnej (recenzent nie ma pewności, czy znajdują się w niej także słuchacze), pomruki z tuby saksofonu, szelest wilgotnych strun harfy i skrzypiec. Są sygnały, są i odpowiedzi. Piłowanie i polerowanie strun, przedmuchiwanie dysz, obok mały puls, szczypta repetycji oraz milcząca elektronika. Narracja delikatnie narasta niczym bukiet perkusjonalii. Jest wewnętrznie przesiąknięta czymś na kształt powykręcanego rytmu. Od dołu rodzi się mały dron elektroniki, towarzyszy jej świst upalonych ptaków w locie wznoszącym. Saksofon podparty siłą bajtów potrafi czynić cuda! W 7 minucie muzycy proponują pierwszy zwrot dramaturgiczny – burczenie niskiego pasma elektroniki, rozbudzony saksofon na dużym pogłosie i skwierczenie na kablach. W 10 minucie stopowanie wprost w ciszę i kolejny zwrot akcji – harfa pod prądem, tudzież niedefiniowalna elektroakustyka. Bardzo stylowa narracja, choć mocno podporządkowana frakcji syntetycznej. Idzie ku gęstemu, smakuje wręcz industrialnie. Moc tajemniczych dźwięków, saksofon, który szuka przestrzeni i pizzicato harfy. Mocny akcent ze strony skrzypaczek, konwulsyjny, ale i taneczny. Narastający paternalizm elektroniki, która wchodząc jednak w bystry dialog z jednym z małych strunowców, ratuje demokratyczny ład sekstetu. Dobre wejście szorstkiego saksofonu, jak się okazuje, ma także wymiar relacyjny. 25 minuta - znów gęsto od smaru i oleju, krzyku maszyn i szumu urządzeń suwnicowych. Trochę hałasu i drony harfy, puls dęciaka, trzaski pękających kabli. Jakże intensywny moment spektaklu! Po kolejnych paru chwilach, zwinne wybrzmiewanie skrzypiec i pulsacja wystudzonej elektroniki. Flow znów się piętrzy, emocje narastają, warstwa na warstwie, a saksofon przyjmuje rolę wisienki na torcie. Sam proces finalizacji nagrania przejrzysty, bardzo akustyczny, zmysłowy, nawet odrobinę oniryczny. Piękno dętego dźwięku, smak strun, pogłos i rezonans. Szum ciszy po całkowitym wybrzmieniu.




John Butcher  Made to Measure (DL bandcamp)

Cytując samego muzyka, płyta zawiera kolekcję solowych nagrań na multiplikujące się saksofony, feedback, intonaroumori (cokolwiek to jest…), zbiory dźwięków i coś jeszcze. Zarejestrowane w różnych okolicznościach przyrody, w latach 1998-2017. Mały pamiętnik podróżnika dźwiękowego – dodaje recenzent. Sześć kompozycji (!), łącznie 37 i pół minuty.

One. Tenorowa multifonia, cztery, może pięć strumieni dźwiękowych. Piękna, błyskotliwa, pełna fajerwerków ekspozycja. Zdaje się, że każdy z saksofonów traktowany jest przez muzyka trochę inną techniką. Czasami łączą się w pary lub w tria, dynamicznie szukają eskalacji. Two. Post-elektronika, szukanie feedbacku, sonorystyka, drżenie i rezonans, także charczące amplifikatory. Mutujące się szmery z tuby, prawdziwe bogactwo fonii! Three. Sample z gorącej pustyni. Sopran płynie powoli, lekko zabrudzając swoje brzmienie. W tle plądrofoniczny dźwięk zepsutego gramofonu. Saksofon zdaje się schodzić do głębokiej studni, a cyrkulacyjny oddech Johna dodatkowo wzmaga poziom emocji. Taneczny flow, moc suchych, dalekowschodnich zaśpiewów. Garść dziwnych dźwięków, świdry z tuby, jakby gitara popadająca w bezmiar kosmicznego rezonansu. Na to wszystko nakłada się czysty dźwięk tenoru! Whaw! Techno impro sax! A w tle nieomal Asian Dub Foundation!

Four. Śpiew ptaków, struny, trzaski na kablach, zgnioty, chory saksofon w gęstej mgle. Szelest mokrej ciszy. Total free experiment! Żywa elektronika u stóp syntetycznej … akustyki, what ever you want! Saksofon w szponach nadproduktywnego środowiska elektroakustycznego. Five. Syntetycznie brzmiąca akustyka saksofonu, zdaje się, że to cuda post-produkcji. Oniryzm i post-post-elektronika.  Six. Chropowaty tembr bulgoczącego ciekłym olejem saksofonu. Znów multiplikacja, kilka instrumentów, z których jeden rysuje połać nieba, inne prychają, a jeszcze inne polerują dno piekła. Po 5 minucie więcej czystych ekspozycji, a sam finał tej niezwykłej kolekcji nagły, niespodziewany jak śmierć na środku pustyni.


Podziękowania dla Krzysztofa za udostępnienie nagrań dziś zrecenzowanych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz