Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże opublikowana sometimes ago.
Brytyjski saksofonista Trevor Watts w lutym tego roku
obchodził 80 urodziny. Kim jest dla nurtu free jazz/ free improv, ile nagrał
doskonałych płyt, wiedzą wszyscy, którzy choć trochę zdają sobie sprawę z tego,
co dzieje się w tym wspaniałym gatunku muzycznym.
Muzyk, mimo dalece dojrzałego wieku (czy tylko Kobietom nie
wypada zaglądać w metrykę?), wciąż pozostaje w imponującej formie, zarówno
muzycznej, jak i fizycznej. Dowodzą tego koncerty, na których raz za razem
pojawia się w Polsce, jak i płyty, które systematycznie nagrywa. Te chyba
najciekawsze wydawnictwa dostarcza ostatnio Fundacja Słuchaj! Let It Be - duet
z pianistą Stephenem Grew, to bardzo wyrazisty dowód na poparcie wszystkich
wyżej postawionych tez. Koncert nagrany w ubiegłym roku w Liverpoolu składa się
z trzech części, trwa 51 minut i tyleż sekund. Z ogromną przyjemnością
zapraszamy do zapoznania się z jego zawartością.
Początek pierwszego, rozbudowanego seta Rekolekcje/
Rekoneksje, to zamaszyste rozpoznanie walką, prowadzone w nieco klasycyzującej
estetyce. Jak to bywa w przypadku duetu Watts-Grew (to już ich trzecia wspólna
płyta), narracja od startu jest dynamiczna, każda akcja może liczyć tu na
śmiałą reakcję, wszystko zaś odbywa się w znakomitej komunikacji. Dużo
szybkich, zwinnych pasaży, cios za cios, wet za wet, tanecznie i z zawadiackim
przytupem. Grew zdaje się grać całą klawiaturą, grzmi i co chwila popada w
galop. Watts i jego alt, są z nim w każdej sekundzie, świetnie reagują,
trzymają tempo, tryskają emocjami i niewątpliwą pogodą ducha. Power duo! Od czasu
do czasu, na krótki moment zwalniają, by wziąć oddech, po czym ruszają w dalszą
podróż – wyraziści, precyzyjni, elokwentni. Stephen jest młodszy od Trevora o
ponad 20 lat, ale gdy staje w szranki swobodnej improwizacji z saksofonistą,
zdaje się odmładzać go co najmniej o … 40 lat! Bez chwili wytchnienia, bez
zaniechania, bez zbędnych dźwięków i z orszakiem wyłącznie dobrych decyzji
dramaturgicznych. W 13 minucie zmysłowo spowalniają i na moment oddają się
konsekwencjom stylistyki call & responce (któż lepiej niż Watts zna jej
tajniki ?!). Po chwili – znów prą do przodu! Gęsty ścieg piana, ekspresyjny
saksofon, ogień i prawdziwie młodzieńcza fantazja! Klasycyzujące piękno i
precyzja w krótkich, niezbyt częstych,kojących wytłumieniach, wigor free jazzu,
improwizacji totalnej, w dominujących tu momentach frywolnych galopad. Zwinne
kociska o długach pazurach! W 23 minucie
znów biorą głębszy oddech i plotą dla nas garść niezwykle filigranowych
ekspozycji. Sopran Wattsa wręcz śpiewa (kiedy on zdołał zmienić instrument?), klawisze
Grew klaszczą w dłonie i śmieją się od ucha do ucha. Na ostatniej prostej 30
minutowego seta – kolejna kipiel!
Set drugi (kwadrans z sekundami), otwiera bardzo spokojna
introdukcja czarnych klawiszy fortepianu, czyniona bardzo minimalistycznie.
Towarzyszący jej szum w tubie czyni początek niebywale zmysłowym. Po chwili muzyka
rozlewa się bardzo szerokim strumieniem – muzycy znów świetnie na siebie
reagują. Grew stawia na intensywność przekazu, Watts na melodyjność fraz. W 6
minucie są już w definitywnym galopie. Gdy na ułamek sekundy tracą dynamikę,
Grew plecie ciekawą rytmawkę, tuż pod kolejną bystrą ekspozycją
Wattsa. W 11 minucie rodzaj zaskoczenia – słodka ballada dla zakochanych,
którą pianista niesamowicie zgrabnie wyprowadza na free jazzową prostą. Potem
wypuszcza Wattsa na małe solo, samemu czyniąc drobne preparacje na strunach.
Kipiąca zmienność akcji, cud za cudem, a na finał … galopada.
Wreszcie i zapowiadany encore – piano tańczy całą
szerokością klawiatury, zadziorny, lekko preparowany tembr saksofonu, jakże
ekspresyjny, czyni swoją powinność – gęsty, smakowity deser. Grew aż kipi z
emocji, ma szybkie palce niczym u rewolwerowca. Krew w głowie Wattsa buzuje, jak
u 20 latka! On już się nigdy nie zmieni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz