Gdzie duch niezapomnianego Johna Stevensa najintensywniej czuwa
nad rozwojem swobodnej improwizacji? Zapewne w Zjednoczonym Królestwie, ale jak
się okazuje, nie pierwszy już raz, motyw włoski też warty jest w tym kontekście
podkreślenia. Co zresztą Trybuna,
naczelny organ pamięci o światowym dorobku Spontaneous Music Ensemble, dostrzega
i od czasu do czasu werbalnie akcentuje.
Perkusista i perkusjonalista Marcello Magliocchi, po
rodzicach zdecydowanie jest Włochem, ale od lat swe muzyczne aktywności
realizuje głównie na wyspie, ulokowanej geograficznie powyżej Kanału Le Manche.
A każdym kolejnym swym nagraniem daje powód, by zaliczać go do grona ważkich
kontynuatorów artystycznej spuścizny Johna Stevensa.
Dziś pochylimy się nad wydawnictwem, na którym towarzyszy mu
jego niemal stały partner, saksofonista Adrian Northover, a trzyosobowy skład
domyka flecista Bruno Gussoni. Całość dzieje się na koncercie we … włoskiej
Genui. Pięć, a w zasadzie sześć swobodnych improwizacji, trzy pierwsze w trio,
trzy kolejne w uzupełniających się duetach – łącznie 47 minut i 36 sekund.
Całość zwie się The Sea Of Frogs, a
wydawcą jest grecki netlabel Plus Timbre (uwaga, jak każda jego edycja, muzyka
jest dostępna bez dodatkowych opłat, ale jedynie w wersji elektronicznej!).
Krawędziowy drumming,
pełen niuansów i szczegółów, małe, zwinne, kocie ruchy – Marcello w całej
swojej krasie! Obok sopran Adriana, tu w konwencji molekularnej improwizacji,
tkanej z mikroelementów dźwięku, bodaj najbliższy wężowym przebiegom Trevora Wattsa, jakie ten zwykł czynić wieki temu u
boku Johna Stevensa – master class! Flet Bruno, bardziej osadzony w klimatach chamber, ale w takim towarzystwie,
gotowy do fermentowania od pierwszej sekundy koncertu. Wstęp trwa nieco ponad
trzy minuty, jest równie dynamiczny, co zadziorny, ma zrobić wrażenie na
odbiorcy i tak też się dzieje. Druga improwizacja budzi się perkusjonalnym intro
– dzwonki, małe talerze. Oba dęciaki wchodzą
bardzo wysokimi i niezwykle czystymi pasażami, świetnie kontrastującymi brud percussion. Cisza, skupienie, zdrowy swąd wyzwolonej kameralistyki i nadaktywny
drumming – doskonały melanż! Zmysłowy
rezonans talerzy, zdobiony sonorystyką fletu i skaczącego do nieba sopranu. Na
finał części ptasia symfonia wyłącznie pięknych dźwięków. Trzecia trzyosobowa
konstelacja – sopran, choć to niemal niewykonalne, skacze jeszcze wyżej, flet
szumi, perkusjonalia przekomarzają się z ciszą. Narracja wydaje się lekka jak
piórko, jednocześnie, co chwila narusza nasz wewnętrzny spokój zmyślnym
zadziorem akustycznym. Potrafi bystrze narastać, by po chwili spaść na sam dół
i refleksyjnie skowyczeć. Na finał odrobina kipieli w wąskich tubach, taneczne
dialogi i nieustająca moc urody pojedynczego dźwięku.
Koncert przechodzi w fazę duetów. Najpierw sopran i flet z wyraźnym
zamiarem odbycia całkiem sonorystycznej wycieczki. Głaskanie ciszy, szum
suchego powietrza, tuż potem szybki skok w gęstwinę interakcji i dramaturgicznych
punktów zwrotnych. Narracja momentami przybiera bardziej intensywne rozmiary
niż ta poprzednia, w trio. Dużo zdarzeń w jednostce czasu – piękne imitacje,
kompulsywne dialogi. Free impro chamber’
kingdom! Na finał cisza, partycja prychania, szumy, świsty, ptasie (żabie?)
przekomarzania. Piąty, ostatni trak,
to dwa kolejne duety. Sopran i perkusja – taniec prawdziwie wyzwolonych
kreacji. Saksofon znów ciągnie bardzo wysoko, na bazie drżących z emocji
krawędzi werbla. Bardzo dynamiczna, ekspresyjna opowieść, niemal free jazzowa,
z akcentami wręcz hałaśliwymi. Gdy muzycy gubią moc, wchodzą w mantryczny
taniec komunikacji zupełnej. Brawo! Po chwili oklasków duet finałowy –
spokojny, wytłumiony flet i szczoteczki perkusyjne. Aktywnie, pod ramię z
ciszą! Marcello dominuje, Bruno tańczy tuż obok i jest mu z tym bardzo dobrze.
Ostatnie dźwięki, to niemal wyłącznie akustyczny, piękny szum, który zdobi dochodzący
z oddali dźwięk … kumkających żab!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz