Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

czwartek, 16 lipca 2020

AMM! So... Until The Next Time!


Historia formacji AMM, legendy ponadgatunkowej improwizacji, pełna jest zakrętów i tajemniczych wydarzeń. Do dziś nikt tak naprawdę nie wie, co oznacza skrót stanowiący nazwę grupy. Pierwsze lata jej funkcjonowania, które zwykliśmy także określać mianem czasów wykuwania się gatunku freely improvised music, obfitowały w szereg incydentów artystycznych i personalnych, także śmierć ojca-założyciela Corneliusa Cardew i mnóstwo innych wydarzeń, które generowały pytania, kto lub co daje intelektualne prawo do używania szyldu AMM *).

Od początku lat 80. skład grupy uformował się w trio, które funkcjonowało artystycznie niemal ćwierć wieku, by z hukiem rozpaść się do postaci duetu w połowie poprzedniej dekady **). Gdy grupa postanowiła świętować swoje 50-lecie (w roku 2016), niespodziewanie zagrała kilka koncertów ponownie ze swoim banitą Keithem Rowe ***), by znów powrócić do formuły duetu i … zagrać choćby na warszawskim Festiwalu Ad Libitum ****).

To jednak nie koniec niespodzianek. Oto bowiem, całkiem niedawno pewien internetowy szperacz (dane personalne znane redakcji) odkrył, iż AMM koncertował niespełna dwa lata temu (znów w składzie trzyosobowym!) na festiwalu w słowackiej Bratysławie. Ale to nie wszystko! Koncert został udokumentowany i wydany przez festiwalowy label! Udostępniony tylko na winylu (także w formie plików), trafia pod strzechy redakcji z półrocznym opóźnieniem, zwie się proroczo Until The Next Time i przynosi doprawdy intrygującą muzykę, która stanowi być może jeden z najbardziej intensywnych i głośnych (jak na kanony AMM) występów formacji w ostatnich latach. W kontekście owej intensywności dodajmy, iż trzy persony odpowiedzialne za te dźwięki – John Tilbury, Eddie Prevost i Keith Rowe - miały w momencie ich powstania łącznie … 236 lat! Sporym wydarzeniem jest także fakt wydania muzyki AMM poza jej macierzystym labelem Matchless Recordings (to bodaj taki trzeci przypadek w ponad półwiecznej historii grupy).




Koncert składa się z dwóch dwudziestoparominutowych odcinków (dwie strony winyla prawdopodobnie wymusiły ów podział koncertu głównego), a w wersji DL otrzymujemy jeszcze skromny 10-minutowy encore, który po prawdzie jest … solową ekspozycją pianisty. Z wypiekami na twarzy zapraszamy na szczegółowy opis tego, co wydarzyło się w trakcie NEXT Festival w Bratysławie, pod koniec listopada 2018 roku.

Until. Pierwszymi dźwiękami, jakie docierają do naszych uszu, są samplowane odgłosy serwisu informacyjnego w … języku hiszpańskim. Nobliwa spikerka informuje nas o kolejnych nic nieznaczących epizodach w dziejach truchlejącej ludzkości. Wokół szumią perkusjonalia, które zdobią pojedyncze akordy fortepianu. Ceremonia trwania dźwięków AMM rozpoczyna się! Gitarowy pick-up warczy i szeleści, talerze rezonują, fortepian oddycha w oczekiwaniu na uderzenie w klawiaturę – trzy różne światy dźwięków znów stapiają się w jeden flow, jakże typowy dla tych trzech brytyjskich weteranów swobodnej improwizacji. Leniwy, minimalistyczny i jak zawsze zabójczo niebezpieczny! Niespodziewanie na starcie koncertu najaktywniejszym muzykiem jest ten, który na ogół wydaje najmniej dźwięków, czyli pianista. Nie zasypuje gruszek w popiele także elektroniczny gitarzysta, jedynie perkusjonalista, póki co, śni o niebieskich migdałach. Ten ostatni swoją prawdziwą obecność na scenie akcentuje dopiero około piątej minuty, gdy proponuje rozbudowane pasmo rezonujących dźwięków talerza. Narracja toczy się zatem dość wartko, co po raz kolejny dobitnie dowodzi, iż bystry AMM3, to jednak nie jest rytualny i powolny AMM2. Obecność Rowe zdaje się dopingować Tilbury'ego i Prevosta do większych aktywności, poza tym domeną tego pierwszego często bywa umiejętne wkładanie kija w mrowisko. Konkluzja recenzenta nie zmienia jednak faktu, iż muzyka AMM, to wciąż misterium powolności i kontemplacji każdego dźwięku (a raczej, tego jak rezonuje on z dźwiękiem bezpośrednio go poprzedzającym). Druga dziesiątka minut koncertu dostarcza nam coraz więcej zdarzeń fonicznych. Atmosfera na scenie robi się relatywnie gęsta – trzy fale silnie skorelowanych rezonansów płyną nieprzerwanym strumieniem dźwięków, pełnych wybrzmiewającej magii. Pilnie śledzimy narodziny i śmierć każdego dźwięku, realizowane w kilku jakże spektakularnych aktach twórczych. Po upływie piętnastej minuty stukot palców na pudle fortepianu skomentowany zostaje przez świst talerza, elektroniczne zgrzyty i … powracający głos hiszpańskiej lektorki. Emocje rosną - talerz Prevosta zaczyna wydawać wysokie dźwięki, po części wręcz trudno przyswajalne, Tilbury liczy klawisze nad wyraz intensywnie, a Rowe - mistrz suspensu! – puszcza jakąś taneczną piosenkę, która przebija się inwazyjnie przez ścianę żywych, akustycznych dźwięków jego partnerów. W ramach wisienki na torcie, gitarzysta proponuje też krótkie pasmo basowych przesterów. Pod koniec pierwszej strony winyla najwięcej do powiedzenia zdaje się mieć jednak perkusjonalista, ale niespodzianek nie brakuje – być może to, co słyszymy przez moment, to preparacje fortepianu.

The Next. Po wyciszeniu poprzedniej strony, na starcie kolejnej mamy rozgłośnienie, zatem w realu koncert był bez wątpienia jednym strumieniem dźwiękowym. Wszystko na scenie szeleści, szumi i kompulsywnie rezonuje. Dźwięki, jakby z samego dna fortepianu, ciekawie korelują się z radiowymi falami, które generuje gitarzysta. Po upływie niespełna dwóch minut czyste frazy z klawiatury wydają się porządkować ów początkowy chaos poznawczy. W tle coś jednak mechanicznie krzyczy, jakby zagubiony we wszechświecie sygnał alarmowy. AMM nabiera industrialnej powłoki, to kolejna niespodzianka tego niezwykłego spektaklu. Tilbury zaskakuje ilością dźwięków, Prevost ociera się o akustyczny noise na talerzu, a Rowe buduje małe meta drony post-elektroniki. Po paru kolejnych minutach, tym, który łagodzi obyczaje znów staje się pianista. Gdy dramaturgia koncertu wymaga wykreowania nowej fazy rezonansu, rolę naczelnego wodzireja znów przejmuje Prevost. Jego meta taneczne talerze pracują wytrwale, co pewien czas komentowane ciszą wyczekiwania na kolejne zdarzenie dźwiękowe, zaś pogłos całości systematycznie narasta. Garść akcentów percussion i powrót elektroakustycznych niespodzianek Rowe’a udanie zdobią natomiast piętnastą minutę drugiej części koncertu. Pojawiają się nowe akcenty – dzwonki, drżące struny fortepianu, nawet dźwięk typowy dla strun gitary. Coś burczy i trzeszczy - prawdopodobnie na werblu ugniatane są bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Faza finałowa koncertu nabiera treści, masy, a do życia budzą się kolejne zaskakujące dźwięki. Piano brzmi jaskrawym niepokojem, elektronika buduje dronowe tło, perkusjonalia żyją własnym, trzeszczącym życiem. Posmak industrial znów spływa z wyjątkowo mało leniwej narracji. W ramach zaskoczenia garść rubasznych sampli, które świetnie kreują dramaturgiczny dystans i ciekawie rujnują powagę chwili. Na ostatnią prostą narrację wyprowadza Tilbury, proponując bystrą, kameralistyczną przebieżkę po klawiaturze, z drobinkami melodii. Wybicie dwudziestej drugiej minuty zostaje zaakcentowane elektroakustycznymi grzmotami i rezonującą repetycją, która wieńczy zasadniczą część koncertu.




Time. Dodatkowy odcinek zaczyna się dłuższą chwilą ciszy. Pierwsze oznaki życia dochodzą od strony pianisty – głuche, na poły preparowane dźwięki z samego dna instrumentu. Wydaje nam się, iż w tle rezonuje samotny talerz. Narracja klei się z najdrobniejszych elementów fonii. Tilbury kreuje świat jedyny w swoim rodzaju, jego narracja nabiera niemal epickiego wymiaru i dramaturgii. Post-chamber story, które nie poprzestaje na kontakcie palców artysty i klawiatury fortepianu, wchodzi też w intrygujące interakcje z ciszą. Pozostali aktorzy spektaklu być może są jeszcze na scenie, ale definitywnie nie wydają już jakichkolwiek dźwięków. Narracja kończy się w okolicach siódmej minuty i scenę ogarnia cisza oczekiwania. Drobne mikro zgrzyty, ktoś zakaszle na widowni… Czyżby alternatywna wersja 4:33 Cage’a? Po upływie około 150 sekund pojawiają się pierwsze oklaski, być może któryś z muzyków dał sygnał niewerbalny, iż koncert dobiegł końca.


AMM Until The Next Time (Next Festival Records, LP/DL 2019). John Tilbury – fortepian, Eddie Prévost – instrumenty perkusyjne, Keith Rowe - gitara i elektronika. Nagranie koncertowe, NEXT Festival - Bratysława, Space for Contemporary Culture, 29 listopada 2018r.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz