Zapraszamy na blisko 100-minutowy spektakl bezczelnie swobodnej improwizacji w definitywnie mistrzowskim wykonaniu! Angielski altowiolinista Benedict Taylor i belgijski gitarzysta (tu w wersji akustycznej) Dirk Serries nie wymagają jakichkolwiek introdukcji na tych łamach, zatem bez zbędnej zwłoki przystąpmy do prezentacji aż trzech koncertów obu muzyków, jakie miały miejsca latem 2019 roku w Holandii i Belgii. Muzykę - wyłącznie w wersji digitalnej - dostarcza angielski Confront Recordings (album miał swoją premierę pod koniec lutego br.).
Bystrych obserwatorów ulotnej rzeczywistości free improv
zapraszamy także do uruchomienia pokładów pamięci i przypomnienia sobie, jak ta
dwójka muzyków improwizowała w poznańskim Dragonie, cztery miesiące później, w
ramach trzeciej edycji pewnego Spontanicznego Festiwalu. Aż chciałoby się
polski koncert dolepić do tych trzech z Beneluxu!
Koffie & Ambacht (Rotterdam), 6 czerwca 2019 (36:59)
Muzycy, choć znają się doskonałe i zagrali razem tryliony
dźwięków, koncert rozpoczynają w formule małych fraz rozpoznawczych, minimalistycznych
pętli, które szukają wspólnych ścieżek dla dalszej podróży. Chętnie na tym
etapie koncertu stosują pauzy i swoiste zawieszenia narracji. Kilka akcentów prepare ze strony altówki, podczas gdy flow gitary zdaje się być bardziej
rozhuśtany. Na pierwsze, drobne salwy ekspresji muzycy pozwalają sobie już po
kilku minutach. Opowieść budują z drobiazgów, nieustannie szukają dramaturgicznych
punktów zaczepienia, a wszystko czynią - co oczywiste! - z dużą swobodą i pewnością
każdej frazy, pozostając w świetnej komunikacji. Ot, stylowe free chamber, ale z ostrymi pazurami!
Wybicie piątej minuty oznajmia pierwszy narracyjny stopping. Garść zmysłowych short-cuts, szorowanie strun i szukanie
nowych dźwięków. W tej grze na małe pola oba instrumenty są w stanie zamieniać
się brzmieniem. Przez chwilę altówka brzmi jak gitara, a gitara jak altówka. Po
niedługim czasie viola zaczyna rzęzić,
jakby dostała prądu pomiędzy struny, ale miast eskalacji muzycy decydują się na
przepiękną fazę zabawy w brzmieniowe niuanse, czynionej zdecydowanie na
zaciągniętym ręcznym. Ledwie muskają struny, boją się głośniej oddychać. Kolejny
stopping to końcówka dwunastej
minuty. Obaj muzycy kreują smyczkowe slow
motion. Dręczone struny jęczą, jak kojoty w niewoli. Powrót do dynamiki następuje
po upływie kolejnych pięciu minut, a towarzyszą mu meta okrzyki, a potem nawet mała galopada.
Ostatni silence breakdown
następuje w dwudziestej szóstej minucie. Mikrofrazy, ledwie głaskane struny czystej gitary i preparowanej altówki.
Tu dynamika budowana jest poprzez sekwencje minimalistycznych kantów i
zadziorów, a także efektowne siłowanie się z naciągami strun. Szczyt ekspresji
zdaje się tym razem mieć nieco tanecznych walorów, zwłaszcza ze strony violi. Muzycy na finał gotują nam
gęstwinę cudów, efektownych zgrzytów i zaskakujących półmelodii. Nim wybrzmi
ostatni dźwięk altówka przypuści jeszcze para
perkusjonalny atak, który gitara nie zdąży już w pełni odeprzeć. Salwy emocji,
pełne śpiewnych fraz, wieńczą koncert.
De Werkplaats (Amersfoort), 7 czerwca 2019 (20:10)
Niewykluczone, iż na tym koncercie pojawiamy się lekko spóźnieni.
Muzycy sprawiają bowiem wrażenie, jakby byli już trochę rozgrzani. Altówka
śpiewa i efektownie zawodzi, gitara brnie do przodu i stawia zasieki. Już po
czterech minutach mamy pierwszy przystanek względnej ciszy. Dźwięki na palcach schodzą
do krypty, kleją się w małe plejady molekularnych fraz. Artyści wracają do życia
szarpiąc za struny, budząc demony, ale i swoje siły witalne. Bardzo widowiskowa
faza koncertu, głównie spowodowana tym, iż smyczek altówki szuka posuwistych,
bardziej dźwięcznych fraz, szczególnie w momencie, gdy dynamika nagrania
rośnie. Po niedługim czasie muzycy duszą jednak na hamulec, padają sobie w ramiona
i rozdają wzajemnie ogniste całusy. Szukają drobnych preparacji, trą smyczkami
o struny, szmerają i szumią. Dzięki użyciu smyczka gitara zdolna jest budować
intrygujący ambient. Cuda zdają się tu gonić cuda! Przez moment mamy problem ze
zdiagnozowaniem źródła niektórych dźwięków, co jeszcze wzmaga efekt całości.
Tymczasem smyczek altówki idzie ostro do góry, co też jest pewnym zaskoczeniem.
W połowie piętnastej minuty duży stopping
– muzycy serwują nam nowe dźwięki, znów chcą nas czymś zaintrygować. Po
niedługim czasie altówka zaczyna skrzeczeć, a gitara popadać w drobną kipiel,
czas zatem obwieścić kolejny szczyt narracyjny! Na zakończenie krótkiej
bytności na koncercie dostajemy jeszcze w nagrodę kilka podskoków smyczka na
gryfie altówki, kontrapunktowanych spokojnymi, repetytywnymi frazami gitary.
Guy Peters’ Living
Room Concert Series (Geraardsbergen), 9 czerwca 2019
(42:27)
W salonie znanego, belgijskiego recenzenta lądujemy z pewnością
przed pierwszą sekundą nagrania. Znów wita nas śpiewna, rozochocona altówka i
gitara, stanowiąca jakby jej przeciwieństwo – stawiająca na precyzję i
maksymalne skupienie! Emocje wszakże z obu stron gwarantowane mamy niemal od
startu. Muzycy bystrze pną się ku górze, ślizgają po strunach i co rusz
wybuchają efektownymi fajerwerkami. Bywają też incydentalnie agresywni i zaczepni.
Viola rozciąga struny i wyje
relaksacyjnie, gitara plecie wariacje na temat post-rockowych riffów,
pozbawionych prądu. Pierwsze spowolnienie ma miejsce w połowie ósmej minuty. Gra
w szczegóły nie trwa jednak zbyt długo, bo garść kolejnych wiwatów znamionuje
obranie kierunku na kolejny szczyt. Altowiolinista tym razem buduje opowieść w
trybie pizzicato, gitarzysta ciągnie
za struny, jakby były z gumy. Tuż po spowolnieniu muzycy brudzą brzmienie i
zaczynają brnąć w mulisty post-barok, w czym szczególnie pomocny okazuje się smyczek
pozostający w rękach gitarzysty. Pierwszy piękny moment tego koncertu gaśnie w
ciszy, tuż przed upływem pierwszego kwadransa.
Preparacje czynione na wdechu, szukanie meta spokoju i zabawa w pytania i odpowiedzi, to kolejna faza tego
niebywałego koncertu. Artyści z tych igraszek dźwiękowych lepią nerwowy flow, w którym posadawiają same kanty i
zadziory. Emocje rosną strzeliście - epicki potok riffów, lot wnoszących się,
skrzydlatych ptaszysk. Stopping
następuje tym razem wyjątkowo niespodziewanie i od razu przenosi nas do plejady
wyjątkowo urokliwych dźwięków i fraz. Struny rezonują w ciszy i zagłębiają się
w mrok, do krypty tajemnic, wprost w objęcia mikrofalowego ambientu. W tych
okolicznościach muzycy lepią dwa drony – ten altówki zdaje się być wyjątkowo
szorstki, ten gitarowy rezonujący, ale jakby bardziej zaczepny.
Wyjście z wielkiej smugi cienia wydaje się być jeszcze
bardziej efektowne! Altówka zaczyna skakać i swawolić, szukać melodii i
zaczepki, ale gitara nic sobie z tego nie robi – znów precyzja myślenia i
skrupulatnie stawiane zasieki, przez które nie prześlizgnie się żaden nieporządny
dźwięk. Emocje rosną, a ogień szczególnie efektownie tli się na gryfie altówki.
Chwila wytłumienia i znów skok w tango! Śpiewy, krzyki, cudowny chaos
sytuacyjny. Na samo już zakończenie najlepszej z trzech Koncertowych Ofert dostajemy jeszcze – odrobinę siłownia się na
struny, kto ma bardziej podatną na rozciąganie, małe akcenty percussion i gitarowe szufle półakordów.
Emocje gasną dopiero z nastaniem absolutnej ciszy. Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz