Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 17 sierpnia 2021

MOVE in Moers! *)


Miasteczko Moers, położone w zachodniej części Niemiec, pozostawałoby zapewne do końca doczesnego świata jednym z wielu małych miejscowości mało atrakcyjnego turystycznie Zagłębia Ruhry, gdyby nie fakt, iż od kilkudziesięciu lat odbywa się tam bodaj najbardziej znany w tej części świata festiwal muzyki jazzowej i improwizowanej.

Szyld jazzowego Woodstock zdaje się być niemal zawsze gwarantem jakości, a przynajmniej emocji, jakie towarzyszą nam, gdy w dłoniach ląduje płyta, którą zdobi nazwa Live in Moers. Znamy ich setki, a te z podobizną Anthony’ego Braxtona kochamy najszczególniej.

Jeśli zatem do naszego odtwarzacza trafia płyta zatytułowana Move In Moers nie możemy przejść obok niej obojętnie. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie powinniśmy tego robić – to po prostu wyśmienite nagranie!

Na kolejnej edycji Festiwalu Moers meldujemy się dokładnie 8 czerwca 2019 roku. Na scenie międzynarodowy, wielopokoleniowy kwintet Move w składzie: Achim Kaufmann – fortepian, Adam Pultz Melbye – kontrabas, Dag Magnus Narvesen – perkusja, Emilio Gordoa – wibrafon oraz last, but not least, Harri Sjöström – saksofon sopranowy i sopranino. Panowie będę swobodnie improwizować (być może przy wsparciu werbalnych predefinicji, poczynionych przed koncertem) przez 42 minuty ze sekundami, ani przez moment nie przerywając strumienia dźwiękowego. Nagranie dostarcza krajowa Fundacja Słuchaj! na jakże poręcznym dysku kompaktowym.



Koncert zaczyna się bardzo kolektywną wymianą uprzejmości – delikatnie, z wyczuciem, z posmakiem lepszej wersji estetyki kojarzonej z monachijskim ECM. Swobodnie roztańczony, mały saksofon, kontrabas traktowany smyczkiem, zwinna, drobna perkusja i garść fake sounds płynących z terytorium opanowanego przez wibrafon. Open jazz in the front of improvisation! Jest i nerw kameralistyki, zaplątanej w zwoje bardzo swobodnych akcji i pełnych niuansów reakcji. Brzmienie instrumentów na ogół czyste, a jeśli preparowane, to w dalece ograniczonym zakresie. Piano płynie z klawiatury, saksofon snuje melodyjne frazy, wszystko wszakże dzieje się pod dyktatem dyscypliny i odpowiedzialności za każdy dźwięk. Intensywność gry oczywiście faluje, co pewien czas muzycy docierają na mały szczyt, ale równie szybko schodzą z niego wprost w objęcia małych wspaniałości post-jazzu.

W dalszej części koncert raz za razem dostarcza nam momentów, które koniecznie należy odnotować w kajecie recenzenta. Po 10 minucie, to bystry dialog fortepianu i wibrafonu, potem solo tego pierwszego wsparte perkusjonaliami, fajerwerki rezonujących talerzy, wreszcie faza błyskotliwych short-cuts ze świetnymi akcjami face to face. Tuż przed upływem 25 minuty koncertu ciekawy kontrapunkt proponuje kontrabasista, który na moment intrygująco brudzi swój sound. Tuż obok wibrafon i perkusjonalia budują wspólny front zdarzeń, a w tle zaczyna pobrzmiewać coś na kształt melodiki (nie wiemy za czyją przyczyną). W ramach kolejnych atrakcji muzycy fundują nam duet saksofonu i wibrafonu, świetnie kontrapunktowany przez pianistę, który nie gra tu wiele, ale zawsze idealnie wkleja się w kontekst dramaturgiczny. Tuż przed upływem drugiego kwadransa znów kontrabas mąci spokój narracji - pracując w trybie pizzicato podrywa kwintet do niemal free jazzowego lotu. Proces wybrzmiewania skrzy się plejadą rezonujących dźwięków, generowanych prawdopodobnie przez wszystkich uczestników spektaklu.

Bez zbędnej zwłoki muzycy przechodzą teraz do krótkiej fazy preparacji. Każdy dokłada tu swoje, nawet saksofonista zdaje się coś energicznie ugniatać tuż przed mikrofonem odsłuchowym. Zaraz potem artyści serwują kilka definitywnie czystych fraz, których aurę znów mąci na powrót brudny sound kontrabasu. Nim muzycy postanowią szyć ostatnią pętlę narracji dostajemy jeszcze bystry duet fortepianu i saksofonu. Na zakończenie dynamika koncertu rośnie - cały kwintet efektownie pnie się ku górze, wieńcząc koncert eksplozją z fajerwerkami. Burzliwe oklaski po ostatnim dźwięku wydają się zatem dalece uzasadnione.

 

*) recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana, u progu tegorocznego lata

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz