Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 10 grudnia 2021

Le GGRIL & Sommes! The birthday postcard!


Wielka Regionalna Grupa Wolnej Improwizacji (Le Grand groupe régional d’improvisation libérée), zwana skrótowo GGRIL, pochodzi z francuskojęzycznej części Kanady i gości na łamach Trybuny przy okazji każdej swojej nowej płyty. Od dwóch prawie lat Kanadyjczycy pod organizacyjnym przywództwem basisty Érica Normanda wybierają się do Europy, by uczcić 15-lecie swojej pracy artystycznej. Jeśli wieczna zaraza pozwoli, wiosną przyszłego roku (w ramach trzeciego podejścia!), akcja ta zostanie zakończona powodzeniem. A jeśli zaistnieje jeszcze kilka innych okoliczności, GRRIL zawita także do Poznania!

Nim ów ekscytująco zapowiadający się event dojdzie do skutku, śmiało możemy zasłuchiwać się w nowym, trzypłytowym wydawnictwie Orkiestry, które zbiera nagrania z lat 2013-2021 i prezentuje je w pięknej oprawie graficznej. GRRIL, jak to zwykle ma w zwyczaju, improwizuje grupowo wedle wskazań zawartych w materiale wcześniej przygotowanym, a jubileuszowa płyta nie stanowi wyłomu w tej dziedzinie. Na trzech efektownych krążkach znajdujemy siedemnaście utworów, które skomponowali następujący artyści: Frédéric Blondy, Robert Marcel Lepage, Lisa Cay Miller, Malcolm Goldstein, Caroline Kraabel, Allison Cameron, Martin Arnold, Lori Freedman, Michel F. Côté, Jean Derome oraz Gus Garside (brak danych potwierdzających, iż są to utwory stworzone wyłącznie na potrzeby tej akurat orkiestry).

Nim zaś zanurzymy się słowach opisujących dźwięki zawarte na krążku Sommes (Tour De Bras, 3CD 2021), poznajmy muzyków, którzy wykonują rzeczone kompozycje (albumowe credits nie rozbija składu na poszczególne utwory): Alexandre Robichaud – trąbka, Alexis Gagnier-Michel – wiolonczela, Antoine Létourneau-Berger - instrumenty perkusyjne, syntezatory, gitara akustyczna, Catherine S. Massicotte – skrzypce, Clarisse Bériault – obój, Éric Normand – bas elektryczny, kontrabas elektryczny oraz elektronika, Gabriel Rochette-Bériau – puzon, Isabelle Clermont – harfa elektryczna, głos, Jonathan Huard – instrumenty perkusyjne, Luke Dawson – kontrabas, Marc-Antoine Mackin-Guay – barytonowa gitara elektryczna i gitara akustyczna, Mathieu Gosselin – saksofon barytonowy, Olivier D'Amours – gitara akustyczna i elektryczna, Pascal Landry – gitara klasyczna, Patricia Ho-Yi Wang – skrzypce, Robert Bastien – gitara elektryczna, słowa, Robin Servant – akordeon diatoniczny, Rémy Bélanger de Beauport – wiolonczela, bas elektryczny, Sébastien Côrriveau – klarnet basowy, gitara elektryczna, bas elektryczny, Thomas Gaudet-Asselin – bas elektryczny, słowa, Tom Jacques - instrumenty perkusyjne i gitara akustyczna oraz w roli gości: Martin Arnold – banjo i Quatuor Bozzini (Isabelle Bozzini – wiolonczela, Stéphanie Bozzini – altówka, Alissa Cheung – skrzypce, Clemens Merkel – skrzypce). Dodajmy, iż w rolę dyrygentów wcielają się tu: Jonathan Huard, Robert Marcel Lepage, Éric Normand, Allison Cameron, Martin Arnold, Rémy Bélanger de Beauport, Guido del Fabbro oraz Luke Dawson. Całość odsłuchu zajmie nam – bagatela! – prawie 190 minut! Welcome!

Analizując skład instrumentalny kanadyjskiej Orkiestry, nie sposób nie zauważyć, iż jest to dość specyficznie skonstruowany ansambl. Otóż w składzie GRRIL (niemal 20-osobowym, nie licząc gości) dominują gitary, także basowe oraz inne instrumenty strunowe, a reprezentacja instrumentów dętych ogranicza się do ledwie czterech takich przypadków. Nie ma w tym składzie perkusji - jedynie drobne zestawy instrumentów perkusyjnych, nie zawsze zresztą biorące udział w grze. Odnotujmy także śladowy udział dźwięków syntetycznych i elektronicznych.

 


Nagrania zawarte na trzypłytowym boxie Sommes, zarejestrowane na przestrzeni dziewięciu lat, zapewne w bardzo różnych zestawach personalnych, to prawdziwy kalejdoskop zdarzeń i wrażeń artystycznych. Co oczywiste, nie wszystkie nagrania trzymają kosmiczny poziom, który znamy z innych, bardziej jednorodnych koncepcyjnie płyt Orkiestry. Niektóre z nich zdają się być delikatnie przegadane, inne zbyt skoncentrowane na realizacji zamysłów kompozytów, ale błyskotliwych fraz, nietłumionych niczym emocji i kąśliwych, drużynowych improwizacji nie brakuje na każdym etapie nagrania. Po prawdzie najwyższy poziom trzyma pierwsze i ostatnie pół godziny tego wielopaku. Te momenty omówimy za moment szczegółowo, w przypadku pozostałych zaś utworów skupimy się na tak zwanym wrażeniu ogólnym, wskazując te chwile, które szczególnie przypadły nam do gustu.

Pierwsza, ponad 25-minutowa kompozycja znanego nam kanadyjskiego pianisty, to orkiestrowy majstersztyk! Zaczyna się niemal w zupełnej ciszy, od drobnych odgłosów ze sceny, szmerów, szurania nogami, mikro melodii z dętych tub. Jakże efektowne, ale wytłumione do granic kind of acoustic field recordings. Owo strunowe dark chamber z dętymi boleściami zostaje efektownie zgwałcone post-rockowym spiętrzeniem w okolicach 5 minuty. Narracja po tym ciosie chwieje się na nogach, rozlewa szerokim strumieniem i stara łapać na nowo oddech. Pojawia się intrygujący, elektroakustyczny posmak i ambientowe tło. Opowieść zaczyna gęstnieć, formować się w wielowymiarowy dron i nabierać post-industrialnych rumieńców (basy elektryczne robią swoje!). Jeszcze tylko kilka tajemniczych, niezidentyfikowanych fraz, garść syntetycznych wymiocin i Orkiestra w pełnym rynsztunku może zacząć wspinać się na bardzo efektowny szczyt. Po 20 minucie niespodziewany stopping! Wybudzenie następuje dzięki perkusjonaliom, kilku rytmicznym frazom serwowanym unisono i samotnemu klarnetowi basowemu. Niepokój sieje riff kontrabasu, a całość formuje się w koślawy marsz w kierunku efektownego zakończenia. Dźwięki umierają w obłokach szumów i post-akustycznych szmerów. Drobnym, ale wartościowym uzupełnieniem doskonałego początku płyty jest druga kompozycja, którą stanowi ledwie 2 i półminutowa ekspozycja minimalistycznej wiolonczeli.

Równie wyśmienicie wypadają kompozycje końcowe, których zestaw otwiera, również krótki, elektroakustyczny spazm szumów wypełniający trzynasty utwór. Zaraz po nim następuje kompozycja prawie 7-minutowa, doskonale obrazująca dalece ponadgatunkowy wymiar dokonań artystycznych GRRIL. Najpierw urywane frazy strun kontrapunktowane są przez pozostałe instrumenty, które zdają się sugerować post-jazzową intrygę. Nerwowe odgłosy, także ludzkie, coś na kształt połamanego rytmu. Wreszcie ostry smyczek, który zdaje się kroić narrację niczym brzytwa wstęgi jedwabne. Narracja nabiera śpiewności, pewnej dalekowschodniej melodyjności, pojawiają się echa post-rocka, a nawet uformowanego w zwarty strumień dźwięków avant-popu! Zaraz potem kolejne solowe interludium, które kreuje świszczący smyczek, przenoszący nas bezboleśnie do dwóch ostatnich kompozycji, które wynoszą poziom artystyczny orkiestry na szczyt godny kompozycji otwierającej Sommes. Pierwszą z nich (niespełna 5-munutową) otwiera chór basów, które niebywale nisko osadzone ryją bruzdy w ziemi. Jakże efektowne post-chamber, które zaprasza do zabawy pozostałych uczestników gry! Ci podłączają się z pewną dozą nieśmiałości, ale każdy wnosi tu swój indywidualny znak jakości. Nagle opowieść staje w miejscu i wszystko zaczyna przeradzać się w kompulsywny, elektroakustyczny szum. Dęte okrzyki, rytm od gitar i basów - cały konglomerat zmian. Pomysł goni tu za pomysłem, na ogół trafiając do celu. Wreszcie czas na wielki finał, tu prawie 11-minutowy. Do roli introduktorów znów stają basy, które zabierają ze sobą w podróż także klarnet basowy. Black chamber snuje dronowe, mrożące krew w żyłach strumienie dźwiękowe. Odzywają się także wyjątkowo smutne instrumenty dęte, które pną się z ku górze z piskiem, ale i pewną filigranowością. Znów wszystko staje w miejscu, a prym przyjmuje chór prawdziwie ludzkich głosów. Powrót instrumentów wyznacza szlak efektownej, choć kameralnej eskalacji. Po osiągnieciu szczytu opowieść obumiera molowymi dronami, na skraju których czeka na nas ostatni krzyk żywych gardeł!  

A cóż intrygującego dzieje się w tak zwanym międzyczasie - począwszy od trzeciej, a skończywszy na dwunastej kompozycji? Ta trzecia stawia na emocje, czasami wręcz rockowe, ale też tapla się w mroku i zadaje mnóstwo pytań, a ładnie zdobią ją preparowane perkusjonalia. Czwarta przypomina jarmarczny gwar sprośnych rozmów i kuglarstwa. Budowana jest trochę na zasadzie stylistycznej dychotomii post-rock vs. chamber, upstrzona drobinkami jazzu, a nawet wątkami trzecionurtowymi. Piąta wykreowana jest wyłącznie przez instrumenty akustyczne! Zlepiona z drobiazgów nabiera mocy kilkukrotnie, ale równie często ją traci. Szósta sięga po klasyczne dla jazzu i rocka grepsy, po czym konfrontuje je z mroczną kameralistyką. Siódma i ósma, to solowe interludia, odpowiednio gitary akustycznej i puzonu. Dziewiąta początkowo przypomina pop-chamber, z czasem zyskuje jednak na emocjach, faluje jak zimny ocean, kipi niczym wulkaniczny gejzer. Dziesiąta stworzona zostaje wyłącznie z dźwięków akordeonu i fraz strunowych, niepozbawionych melodii i dalekowschodnich naleciałości. Nie bez dłużyzn w pierwszej części, zyskuje na jakości dzięki improwizacyjnym fermentom rozsiewanym z wielu miejsc. Jedenasta ponownie stawia na dysonans, kołysze się od ciszy do wrzasku, bywa równocześnie oniryczna i kompulsywna. Obiecuje wiele, ale ewidentnie, nie ona jedna, przeładowana jest pomysłami, charakteryzuje się nadmierną zmiennością akcji. No i dwunasta kompozycja – sklecona z tysiąca małych dźwięków, które czasami wchodzą w bystre interakcje, innym razem toczą się obok siebie, potęgując wrażenie dramaturgicznego chaosu. Dobrze całości robi tu natomiast wątek wielośladowych gitar, rytmiczna postawa akordeonu i ciekawe, pijackie zaśpiewy trąbki. Post-jazzem pachnie w momencie, gdy ekspozycję duetową realizują perkusjonalia i coś, co brzmi jak wibrafon. Everything you want!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz