Wiele wskazuje na to, iż portugalska muzyka free jazz & free impro ma się w mijającym roku naprawdę wyśmienicie! Dowodów rzeczowych aż nadto, wystarczy uważnie czytać Trybunę Muzyki Spontanicznej! Dziś kolejne trzy przykłady, a to wcale nie koniec naszych portugalskich ujawnień w okolicach godziny zero, która wprowadzi nas w kolejny szalony rok, tym razem 2022!
Przed nami krótkie expo
stosunkowo młodego labelu z Lizbony, założonego przez samych artystów (!) - Phonogram
Unit, którego dokonania śledzimy – co oczywiste – od samych jego narodzin. Trzy
jesienne nowości *) nie dość, że kontynuują pasmo wysokogatunkowych nagrań tej stajni,
to być może wynoszą je na jeszcze wyższy poziom. Zresztą, co tu dużo gadać, za
trzy dni na tłustych szpaltach Trybuny zaprezentujemy
dziesiątki powodów, dla których warto będzie ten wariacki rok 2021 zapamiętać i
wtedy z pewnością niektóre z zaprezentowanych dziś tytułów znów trafią przed
Wasze oczy i wprost do Waszych uszu.
This Is Our Portuguese
Language That Rules! Welcome!
Vasco Furtado/ Salome Amend/ Luise Volkmann Aforismos
Naszą dzisiejszą przygodę portugalską zaczynamy w … niemieckim
Bonn, tam bowiem świetnie nam znany perkusista Vasco Furtado spotkał się z dwoma
niemieckimi artystkami (Salome Amend na wibrafonie oraz Luise Volkmann na saksofonie
altowym) i nagrał pięć długich, jakże swobodnych improwizacji. Spotkanie miało
miejsce w styczniu bieżącego roku, a w jego efekty dźwiękowe wsłuchiwać możemy się
przez całe 67 i pół minuty.
Sytuacja dramaturgiczna Aforyzmów
jest dalece intrygująca. Lewa flanka przypisana została perkusji, która dba o groove, ale też nieustannie szuka
niuansów i świeżego spojrzenia na rozwój narracji, przy okazji konsekwentnie pchając
opowieść ku wyznaczonym celom. Prawą flanką rządzi wibrafon, który najczęściej przyobleka
szaty dodatkowej, jeszcze bardziej kreatywnej perkusji, często opiera też swą
narrację na zmyślnie preparowanych frazach. Środkiem płynie saksofon, budujący warstwę
melodyczną, czasami potrafiący tchnąć w bystrą, ale jakże medytacyjną narrację
dobry duch Alberta Aylera i zdobycze muzyki avant-folkowej. Zdolny jest także
nieustannie inspirować strefę drummerską,
nie stroni od preparowanych dźwięków i wyjątkowo inteligentnie dba o dramaturgię
całości, choć sam nigdy nie wychodzi przed szereg.
Muzycy rozpoczynają swoją długą podróż po bezdrożach
swobodnej improwizacji niemal pojedynczymi frazami, które zdają się zwoływać rytualne
spotkanie. Separatywne uderzenia, dęte zaśpiewy, brudne brzmienie i precyzja
każdego ruchu. Także kosmiczna swoboda i artystyczna determinacja. Vasco daje całości
dynamikę, szuka adekwatnej struktury rytmicznej, Luise dba o melodykę, ale nie
stroni od post-psychodelicznych dywagacji i dramaturgicznej zadumy, wreszcie
Salome, która zdaje się nieustannie siać ferment - jej wibrafon ma tu tysiące
twarzy, ale i tak z każdą sekundą dostarcza nowych wrażeń. Gem otwarcia stanowi tu doskonale wprowadzenie do krainy
dźwiękowych aforyzmów. Jest
aylerowska magia, są korzenne grooves
i cała paleta polirytmicznych ekscesów. Druga improwizacja, to krok dalej ku nieznanemu
– rezonujące, kocie pomruki, preparowane frazy, zwinne, duetowe imitacje, nawet
akcenty call & responce. Muzycy z
czasem stroszą jednak pióra i uciekają w bardziej dynamiczne ekspozycje -
rozkołysane dysputy, gorące, ale unikające free jazzowych grepsów wymiany
dźwiękowych uprzejmości. Uszy i oczy szeroko otwarte w każdej sekundzie
improwizacji, to naczelna zasada tej rozbudowanej ekspozycji!
Trzecia opowieść trwa niemal pół godziny i ma trzy efektowne
fazy! To prawdziwa epopeja swobodnej, meta
psychodelicznej, chwilami transowej narracji. Zaczyna się na samym dnie ciszy głębokim
deep drummingiem i plejadą mikro
dźwięków, które lepią się w strumień płynnych wspaniałości. Oto kołysanka
łapiąca leniwy, mantryczny groove,
któremu trudno się oprzeć. Druga faza, to zmysłowy powrót do obszaru ciszy.
Saksofon głęboko oddycha, a na flankach rodzą się drobne, kuchenne dźwięki. Perkusja kłębi się w sobie i szumi, wibrafon
uprawia small drumming po
krawędziach, a dysze dęciaka pracują w
pocie czoła i rozrzedzają gęste powietrze. Wreszcie ostatnia faza, jakby nowy
wątek, oparty o ledwie sugerowany rytm z kotła, saksofonowy loop i niemal jazzowe dźwięki wibrafonu.
Swobodna narracja ma tu kilka warstw, znów smakuje Aylerem i post-perkusyjnymi niuansami.
Ostatnie dwie improwizacje doskonale dopełniają obrazu
naprawdę wyjątkowej opowieści! Czwartą rozpoczyna duet perkusji i wibrafonu,
kreujący mnóstwo dźwięków nieoczywistych, które płyną swoim rytmem. Tymczasem wysoko
podwieszony alt wkracza do gry bystrym kontrapunktem. Dynamika opowieści zdaje
się tu być jednak dalece pozorna. Muzycy zostawiają sobie ogromne obszary swobody,
dają pełną zgodę na indywidualne kreacje, które w ostatecznym rozrachunku budują
wszakże spójną i wyczuloną na drobiazgi improwizację. Narracja oparta na
medytacji, pełna głębokich westchnień, na ostatniej prostej łapie nieco
dynamiki, przypominając rytualny taniec wokół własnej osi. Wreszcie finałowa
opowieść, która rodzi się w poświacie szumów, z małych, tajemniczych dźwięków,
preparowanych i dronowych fraz, z tętniącego życiem małego świata post-perkusjonalii.
Leniwe tempo bystrego zakończenia stawia na minimalizm, daje samodzielne życie
każdej konstrukcji dramaturgicznej. Wokół czai się niemal metafizyczna cisza, której
trwanie rozpocznie się tuż po wybrzmieniu ostatniego dźwięku.
José Lencastre/ Hernâni Faustino/ Vasco Furtado Forces in Motion
Kolejna historia dzieje się już w samej Lizbonie (Igreja do Espírito Santo, Caldas da
Rainha), w połowie października ubiegłego roku. Znów jest z nami Vasco Furtado
na perkusji, a towarzyszą mu - José Lencastre na saksofonie altowym oraz Hernâni
Faustino na gitarze basowej (zauważmy, iż na poprzedniej płycie tego tria grał
na kontrabasie!). Muzycy przygotowali dla nas sześć improwizowanych epizodów,
które trwają niemal pełną godzinę zegarową. Nagranie wydaje się być
nieprzerwanym strumieniem dźwiękowym, w który tłocznia wkleiła niepotrzebne
przerwy pomiędzy wyselekcjonowane odcinki narracji.
Improwizacja otwarcia toczy się w dużym skupieniu, jest powolna,
po portugalsku leniwa. Perkusyjne talerze, bas w uśpieniu, przyczajony alt -
zmyślny konglomerat abstrakcyjnego post-rocka, słodko-gorzkiego jazzu i
samorodnego, meta polirytmicznego drummingu. W drugą odsłonę wchodzimy nad
wyraz płynnie, w momencie, gdy linię narracji zaczyna delikatnie zarysowywać bas.
Dynamika przybiera na sile w sposób dalece nieoczywisty, wydaje się być jakaś rozkołysana,
niestabilna, a jednak samonakręcająca się, niczym spirale zegara. Saksofon śpiewa,
bas buduje fundament, a perkusja stymuluje tempo, aż po rockowe spiętrzenia, ekspresję
free jazzu i emocje ponadgatunkowego fussion.
Drugą opowieść wieńczy solowa ekspozycja basu, pełna mrocznej post-psychodelii.
Na starcie kolejnej części pod gryfem basu płynie strużka
ulotnego ambientu. Narracja startuje na dobre, gdy bas i perkusja wejdą w tryb
niemal downstepowy, zostawiając sporą
przestrzeń na saksofonowe przebieżki. Kolejny krok ku dobrym emocjom ma miejsce
w momencie, gdy bas włączy gitarowego fuzza,
a saksofon uniesie się głowę ku górze, niczym czapla na żerowisku. Tempo rośnie
wtedy, jak grzyby po deszczu, a karty rozdaje definitywnie basista. Jego post-psychodeliczny
trip rozstawia pozostałych po kątach
i stymuluje lub destymuluje rozwój improwizacji. Na początku czwartej części bas
staje w miejscu, szumi i szuka drobiazgów na podłodze pełnej gitarowych
przetworników. Gdy zacznie kręcić pętle, perkusja jest tuż obok, a saksofon
może wydać z siebie kolejny leniwy potok meta
melodii. Fantazyjny groove sekcji
rytmu niesie na swych brakach dęte fale smutku, nasączone jednak post-jazzową tanecznością.
I to saksofon w dalszej fazie tej improwizacji przejmuje dowodzenie! Bas tymczasem
milknie, bierze głęboki oddech, po czym masywnym fuzzem tłamsi wszelkie wątpliwości narracyjne. To mocne przesilenie
sprawia, iż piątą odsłonę podróży muzycy muszą podnosić niemal z samej podłogi.
Grają na małe pola, syczą na siebie, jak wygłodniale kocury. Także ta opowieść
dostaje jednak basowego kopa i nabiera tempa doprawdy efektownego. Samo hamowanie
odbywa się wszakże bez pisku opon, w sposób nieco mniej przemyślany.
Dwuminutowe encore grane jedynie
przez bas, wspierany perkusyjnymi talerzami, pięknie koi drobne ambiwalencje recenzenta.
Voltaic Trio 290421
Za nami akustyczne, damsko-męskie, jakże transowe dywagacje,
a także garść korpulentnego post-jazzu z lejtmotywem basu elektrycznego, przed
nami zaś gęsta porcja ultra-elektrycznego, cudownie rozchełstanego,
rozimprowizowanego acid rocka! Oto
trzech portugalskich gentlemanów wbije nas w fotel dywanowym nalotem prawdziwie
ekspresyjnych dźwięków, generowanych przez trąbkę i elektronikę, skąpane w
czerstwym pogłosie, psychodeliczną gitarę elektryczną i masywny,
niepozostawiający wątpliwości full
drumming. Wszystko za sprawą kipiącej kreatywności Luisa Guerreiro, Jorge’a
Nuno i João Valinho. Nagranie powstało wiosną tego roku w lizbońskim Namouche Studios. W procesie produkcji
muzycy skleili kilka pomysłów dramaturgicznych w jeden trak, który trwa blisko trzy kwadranse.
One, two, three, four
i skok bez asekuracji w ogień piekielny! Gęsto, sromotnie, zapalczywie i jakże
kwaśno! Distorted electronics, dzika gitara
i kłębiasty circle drumming! Trąbka zmutowana
pogłosem w roli atomowej wisienki na torcie! Dynamiczny, nadekspresyjny psycho-trip to the moon! W tej cudownej
magmie początkowej fazy improwizacji znajduje się także miejsce na swobodną,
jakże kwaśną ekspozycję gitary. Narracja
toczy się jak walec, ale ma swoją dynamikę i kąsa emocjami, jak wygłodniała
żmija pustynna.
W tym szaleństwie nie trudno jednak dostrzec świetną organizację
procesu improwizacji i całe plejady pomysłów na dalszy jej przebieg. Raz za
razem muzycy realizują coś na kształt drobnego przegrupowania sił i środków. Robią
to z precyzją szwajcarskiego zegarka, na ogół, co 7-8 minut. Po pierwszym z
nich dostajemy szybki duet gitary i
perkusji, po kolejnym duet tejże gitary, dość tu wystudzonej, z rozmytą elektroniką.
W każdej nowej odsłonie narracji pojawia się jakiś nowy element, czy to w
zakresie brzmienia, czy sposobu frazowania. Po przegrupowaniu w okolicach 21
minuty narracja stopuje do poziomu samodzielnego, elektronicznego interludium.
W tej fazie nagrania muzycy dostarczają nam kilka definitywnie fake sounds, dzięki czemu improwizacja
jeszcze zyskuje na atrakcyjności. Opowieść wraca na swoje tory dzięki dynamice perkusji,
wbrew post-psychodelicznym onomatopejom gitary i trąbki, uwikłanych w splot elektronicznych
koincydencji.
Kolejna narracyjna zmiana zbudowana jest na gitarowym
sprzężeniu i perkusyjnych dywagacjach. Tuż potem improwizacja skacze na jeszcze
wyższy poziom kwasowości, choć odrobinę traci na dynamice. Trąbka bulgocze
samym wrzątkiem, gitara szuka bardziej rockowych fraz, a perkusja nadyma się, sprawiając,
iż cała narracja pęcznieje na szerokość, nie pnie się ku górze bez wyraźnej przyczyny.
Ostatnie przegrupowanie ma miejsce … 7-8 minut przed końcem! Elektronika i
perkusja cisną na gaz, gitara kłębi się w noise’owym
żmijowisku. Ostatni psycho attack over
europe zdaje się krzyczeć całym swym ciałem - instrumentami, ludzkim głosem,
wszystkim, co pozostaje w zasięgu działania muzyków! Jako pierwsze gasną światła
elektroniki, ale perkusja bije bez
wytchnienia. Po kolejnej pętli ta druga daje za wygraną, oddając zakończenie
tego szaleństwa w ręce gitarzysty.
*) wszystkie płyty dostępne są w formacie CD, pod poniższym
adresem
www.phonogramunit.bandcamp.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz