Nowy rok już w rozkwicie, a my ciągle buszujemy w ubiegłorocznych złogach świeżych płyt! Dziś czas na ponadnormatywnie płodny amerykański label The Relative Pitch. Jego trzy grudniowe nowości przynoszą nam dwie solowe ekspozycje saksofonowe (męską, jakże szorstką oraz damską, jakże kojącą nerwy) i performatywny duet na skrzypce, dźwięki otoczenia i śpiewające obiekty przeróżne.
Bez zbędnej zwłoki zaglądamy do środka trzech albumów, dwóch
kompaktowych i jednego wirtualnego. Jak zwykle moc wrażeń przed nami! A
geograficznie - Barcelona, Berlin i … bliżej nieokreślone francuskie suburbia.
Don Malfon Mutable (CD)
Bellvitge,
Barcelona, maj 2022: Don Malfon – saksofon altowy i barytonowy. Osiem utworów,
40 min.
Kataloński saksofonista zdaje się podążać dalece przemyślaną
drogą rozwoju artystycznego. Nie rzuca się w wir każdej improwizacji, dobrze
dobiera partnerów (także tych renomowanych) i wytrwale pracuje, by co kilka, kilkanaście
miesięcy dostarczać nam nową płytę. Jego pierwsza solowa ekspozycja ukazała się
dwa lata temu w labelu lokalnym i była niczym nieskrępowaną podrożą w głąb preparowanych,
saksofonowych dźwięków barytonu. Nowa płyta pokazuje innowacyjność i
kreatywność tego muzyka jakby w innym świetle. Malfon serwuje nam tu zmyślną dramaturgię,
dużo pracuje samym instrumentem, bawi się jego mechaniką, intensywną fizycznością
samej materii, a nade wszystko daje nam popis wykonawczej wirtuozerii. Dodajmy,
iż obok barytonu w nagraniu pojawia się także saksofon altowy, choć po prawdzie
jego brzmienie w procesie intensywnych dekonstrukcji czasami niczym nie różni
się od barytowego charczenia. Definitywnie bardzo mocny punkt w katalogu RP na
koniec roku!
Na starcie pierwszej improwizacji muzyk wydycha z płuc ogromne
ilości suchego powietrza. W tubie saksofonu coś brzęczy i post-perkusyjnie rezonuje.
Brzmienie jest szorstkie, zdecydowanie agresywne, ale na swój sposób melodyjne.
Rodzaj saksofonu rozpoznajemy dopiero po kilku pętlach narracyjnych. Baryton
buduje tu opowieść, która ma swój wewnętrzny, choć nieoczywisty rytm. W
końcowej fazie ekspozycji zdaje się, że muzyk używa jedynie ustnika. Druga improwizacja,
to podróż definitywnie mechaniczna. Pracują dysze, muzyk szuka akustyki samego korpusu
instrumentu, wszystko tu drży i wysyła rezonujące dźwięki. Chwilami przypomina
to zabawy Vasco Trilli metalowymi przedmiotami na perkusyjnym werblu. Pewnie znów
coś znajduje się w samej tubie, ale jeśli jest tam tylko powietrze, to muzyka winniśmy
od dziś określać mianem czarnoksiężnika. Saksofonista buduje tu kilka wątków jednocześnie,
bywa, że jego instrument brzmi niczym puzon albo trąbka. Mechanika, wulkanizacja,
pulsacje - prawdziwie akustyczne techno! Kolejne improwizacje stawiają na
bardziej zwięzłą, niekiedy enigmatyczną formę. Trzecia, to pakiet rezonujących,
nieco wystudiowanych fraz, które udanie szukają pokrętnej melodyki, z kolej w
czwartej wszystko brzmi, niczym charczące płuca gruźlika. Muzyk pracuje długim
oddechem, w końcu niemal cyrkulacyjnie, a brudne brzmienie kreuje dodatkowe emocje.
W piątej odsłonie dostajemy się w wir czystego powietrza, a saksofonista kreśli
delikatnie swingujące, post-freejazzowe frazy. W szóstej części powraca do formuły
dronowej. Narracja płynie tym razem wysokim wzgórzem, wydaje się lekka, bardzo delikatna,
jak na kanony tego albumu i tego artysty. Jeśli pierwsze dwie improwizacje
uznać tu jesteśmy skłonni za najlepsze momenty płyty, to siódma część zdaje się
reasumować wątki obu tych opowieści. Instrument Malfona zamienia się tu w
szlifierkę, tokarkę, spawarkę, a nawet zepsuty silnik elektryczny. Prawdziwy
pokaz możliwości brzmieniowych prostego instrumentu dętego! Końcowa
improwizacja toczona jest bliżej ciszy. Długie, spokojne pociągnięcia pędzlem,
relaksacyjny oddech, ale niemal post-industrialne brzmienie. Nastrój całości
zdaje się być jednak bardziej oniryczny niż mroczny. Akustyczne niespodzianki
czają się bowiem w każdym zakamarku tej narracji.
Biliana Voutchkova & Jeff Surak The Truth About the Key (DL)
Berlin (ulice miasta oraz studio Liebig12), lipiec 2022: Biliana Voutchkova – skrzypce, głosowe
deskrypcje, obiekty oraz Jeff Surak – magnetofony kasetowe, amplifikowane
obiekty. Trzy utwory, 39 minut.
Kolejny, choć wcale nie ostatni epizod cyklu DUOS2022
bułgarskiej skrzypaczki zrealizowany został w Berlinie, w dwóch nieco
odmiennych sytuacjach dramaturgicznych. Z jednej strony, to tzw. akcje partyzanckie w mieście, gdzie artyści
zbierali ciekawe odgłosy otoczenia, z drugiej spotkanie studyjne, w trakcie
którego zarejestrowali wiele frapujących dźwięków instrumentalnych i post-instrumentalnych.
Potem jeszcze tylko bystry mix tego
wszystkiego i album już gotowy. Składa się z dwóch krótkich odcinków i części
zasadniczej. Ta ostatnia trwa prawie pół godziny i w swej drugiej fazie
zdominowana została przez … muzykę. To definitywnie najlepszy fragment całej
płyty.
Z okolicznościami ulicznymi stolicy Niemiec wita nas syrena
alarmowa. Kalejdoskop field recordings
zdaje się być tu niezwykle barwy i bogaty. Do żyjącego miasta, które jest tu dominantą
wydarzeń dodawane są dźwięki skrzypiec, rejestrowane w różnych sytuacjach
akustycznych, a także głos Biliany, która prowadzi dialogi z samą sobą lub
napotykanymi spacerowiczami. Narracja jest wszakże spójna, ma swój wewnętrzny rytm,
a zdobi ją plejada dźwięków elektroakustycznych, których źródeł możemy się
jedynie domyślać. Drugi utwór wnosi do zastanej sytuacji narracyjnej intrygującą
rytmikę, która zdaje się burzyć tajemniczy, oniryczny klimat pierwszej części, a
także równie zaskakującą melodykę. Owe kilkanaście minut dwóch pierwszych odcinków
albumu ma definitywnie charakter performerski, ale jego dramaturgia sprawia, iż
nawet na moment nie gubimy tu koncentracji. Trzecia odsłona bazuje głównie na
dźwiękach skrzypiec Biliany i szerokiego akcesorium Jeffa. Tu także pojawiają
się inkrustacje field recordings, ale
mają one charakter zdecydowanie incydentalny. Narracja syci się dźwiękami strunowymi,
głosem i masą intrygujących, elektroakustycznych fonii. Skrzypce chętnie wypadają
w post-barokowy taniec, sycą się brudnym, post-ulicznym brzmieniem, a pozostałe
dźwięki dostarczane za pomocą magnetofonu i przeróżnych obiektów idealnie ubarwiają
rwaną, nerwową narrację. Szczególnie piękny wydaje się fragment z okolic
dwudziestej minuty – tu skrzypce efektownie frazują na tle gęstego pasma szumów.
Na ostatniej prostej zdaje się, że słyszymy nawet dwa wątki skrzypcowe.
Sakina Abdou Goodbye Ground
Nagrania domowe, Francja, od kwietnia do czerwca 2022:
Sakina Abdou – saksofon. Siedem utworów, 43 minuty.
Francuzka saksofonistka, którą znamy także z roli artystki
barwiącej dęte frazy swojego instrumentu elektrycznymi i elektroakustycznymi
preparacjami, zaprasza na swoją solową ekspozycję, którą wypełniać będą wyłącznie
dźwięki czystego saksofonu. Album
zdaje się mieć trzy zasadnicze części. Najpierw Abdou sięga do swoich jazzowych
korzeni, potem, w najdłuższej opowieści, szuka brudnych, preparowanych fraz,
wreszcie zabiera nas na pięcioczęściową podróż, w trakcie której dzieje się
niekiedy niezbyt wiele, a poza skończoną liczbą przypadków konstytucją tej
impro/ kompozycji jest zasada wielokrotnego powtarzanie fraz.
Pierwsza część albumu, to czysto brzmiące, niekiedy wręcz
post-hardbopowe, melodyjne, na ogół spokojne frazy saksofonu, sięgające także
po klimat brzmieniowy i narracyjny, który zdałby się być ścieżką dźwiękową do
klasyka cinema noir. Dużo ciekawego
przynosi druga opowieść – brudne, szorstkie, czasami hałaśliwe brzmienie i improwizacja
(kompozycja?), która poszukuje zarówno dynamicznych, gęstych komplikacji, jak i
uspokajających westchnień post-kameralistyki. Taka mozolnie budowana, dualna
narracja stanowi tu oś wydarzeń dramaturgicznych. Artystka trzyma się
wytyczonego szlaku i nie stroni od konceptualnej niemal repetycji. Trzecia historia,
która trzyma się melodyki, jest spokojna i nie stroni od post-jazzowych
inkrustacji, zdaje się stanowić wprowadzenie do części czwartej, która szyta
jest zdecydowanie gęstszym ściegiem. Abdou dyktuje tu stabilne tempo, ale syci
narrację zadziornymi, bardziej emocjonalnych frazami. Z kolei piąta część
budowana jest początkowo głównie krótkimi, urywanymi dźwiękami. Potem nagranie
dostarcza nieco więcej ekspresyjnych sytuacji, nabiera wręcz pewnej meta taneczności. W szóstej odsłonie artystka
najpierw nuci post-melodię, jakby półgębkiem, potem wydłuża oddech i pracuje
niemal cyrkulacyjnie, po raz pierwszy na albumie rzadziej sięgając po figurę dramaturgiczną
zwaną powtórzeniem. Finałowa impro-kompozycja trwa prawie dziesięć minut, a
zaczyna się dronowym frazowaniem. Saksofon oddycha, szumi, czasami szyje
narrację drobinami dźwięku. W dalszej części saksofonistka stawia na większą kreatywność,
podnosi nieco poziom dynamiki, a na sam koniec serwuje na garść naprawdę
mocnych oddechów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz