Stali Czytelnicy tych łamów wiedzą o brytyjskim saksofoniście Colinie Websterze dokładnie wszystko. Znają jego wszystkie płyty, bywali na jego licznych koncertach w Polsce, z uwagą śledzą jego wciąż rozwijającą się karierę free jazzowego improwizatora. Wiedzą także, iż muzyk w tym roku obchodzi okrągłe urodziny, zaś jego label Raw Tonk Records ma się równie wyśmienicie.
Z radością zatem odnotujmy fakt, iż Webster podjął się
zadania skrzyknięcia dużego składu, który tytularnie opatrzył swoimi danymi
personalnymi. Muzyk nie stworzył jednak na tę okoliczność kompozycji, ani nawet
zrębów predefiniowanej improwizacji. Po prostu puścił ośmioosobowy skład w
żywioł free jazzu i oczywiście wygrał w cuglach, zbierając wyłącznie złote
laury!
Saksofonista zaprosił do Large Ensemble siedmioro muzyków,
bez wątpienia swoich muzycznych przyjaciół. Poza kompanami z Kodian Trio, jest
John Edwards, mistrz syntetyki Graham Dunning, a także trzyosobowy dęty zaciąg
kobiecy, który wraz z liderem tworzy intrygującą ścianę saksofonów – altowego,
tenorowego i barytonowego, wspartego małym blaszakiem. Na miejsce koncertu
wybrali londyńskie Cafe Oto, bo
gdzieżby indziej, a swoją debiutancką płytę, będącą rejestracją tego koncertu
nazwali Pierwsze Spotkanie. Bo tak
też było w istocie – Large Ensemble Collina Webstera, to wszak klasyczny skład ad hoc!
Set pierwszy trwa tu dwa kwadranse z sekundami. Rozpoczyna
go strumień dźwięków realizowany kolektywnie, skoncentrowany na drobnych,
zaczepnych frazach, ale już z zarysowaną dalszą dramaturgią koncertu. Instrumenty
dęte paradują środkiem sceny, pozostając w nieustannej rozmowie, gitara i bas
czynią swoje na prawej flance, perkusja zaś zdaje się zawłaszczać większy
obszar przestrzeni fonicznej. W tle sączy się stale obecna, ale dalece
nieinwazyjna, lekko szemrząca elektronika. Pierwsze spowolnienie nadchodzi dość
szybko, a koncertuje się na bystrym, odrobinę rozkołysanym dialogu trąbki i
gitary. Następująca niedługo potem krótka wymiana dętych zdań staje się
zaczynem nowego wątku, wzrostu dynamiki i eskalacji emocji. Kilka pętli i znów
małe spowolnienie, znów oparte na dialogu trąbki i gitary. Wokół nich snuje się
drobny circle drumming, pojawia się
także kontrabasowy smyczek. Tym razem narracja odbudowuje się dość leniwym
krokiem, pęcznieje w poprzek, nie gna zaś do przodu. Nabiera siły, woli walki i
determinacji. Gdy osiągnie stan wrzenia, śmiało zdaje się przypominać dziki ryk
godny brotzmannowskiego Machine Gun!
W okolicach 20 minuty flow stylowo
wchodzi w mgłę szmerów, szumów i dźwięków preparowanych, głównie dętych. Znów
pracuje smyczek, obok smęci elektronika, a gitara buduje małą chmurę ambientu.
Podczas gdy dęte na powrót zaczynają wewnątrzpartyjną dyskusję, perkusja
zaczyna budować podwaliny pod bardziej dynamiczną ekspozycję. Finał seta
przychodzi szybko, jakby wbrew woli części załogi.
Drugi set trwa dwa kwadranse i sześć minut. Tym razem introdukcja
przypada w udziale duetowi saksofonu i perkusji. W tle pracuje elektronika, a po
chwili budzą się do życia inne instrumenty – trąbka, kolejne saksofony, wreszcie
gitara z kontrabasem. Wszyscy biorą teraz głęboki oddech i przypuszczają atak
całą szerokością sceny. Ale nie budują ściany dźwięku, wręcz odwrotnie – część dęciaków
wydaje z siebie zaskakujące pomruki. Po krótkim wzniesieniu, już w stu
procentach kolektywnym, łagodnie gasną wprost w objęcia nostalgicznego smyczka.
Definitywnie uspokajają jednak emocje dopiero po upływie kwadransa. Bawią się w
kameralistykę - trąbka pracuje ze smyczkiem, pozostałe dęciaki komentują ten
związek. Powrót gitary oznacza wzrost emocji, tu niemalże post-rockowych. Swoje
dokłada też perkusja. Cały Ensemble zaczyna teraz pięknie zawodzić smutną
melodią, jakby odgrywał memoriał dla Brötzmanna. Nowy wątek inicjuje kontrabasowe
pizzicato. Dwa, trzy ukradkowe
spojrzenia i cały oktet idzie w tango z uśmiechem na ustach. Z czasem płyną coraz
szerszym korytem, dużą ilością melodii, ale i gitary łagodzącej obyczaje. Niedługo
potem dotykają ciszy, a trąbka wydaje przeciągłe westchnienia. Krótka faza
oniryzmu, post-ciszy i miłosnych pląsów dość szybko skłania muzyków do
budowania finałowego rozdania. Dęte pichcą ostrą potrawę, pokrzykują na siebie,
sekcja rytmu kleci bazę dla dynamicznej ekspozycji. Nie śpi elektronika! Sam
finał jest oczywiście kolejnym szczytem ekspresji, ale w trakcie tych prawie
siedemdziesięciu minut Ensemble potrafił już grać głośniej. Emocje najpierw buzują,
potem stygną, a sama improwizacja gaśnie na repecie kontrabasu.
Colin Webster Large Ensemble First Meeting (Raw Tonk Records, CD 2023). Colin Webster – saksofon
altowy, Rachel Musson – saksofon tenorowy, Cath Roberts – saksofon barytonowy,
Charlotte Keeffe - trąbka, flugelhorn, Graham Dunning – elektronika, Dirk
Serries – gitara elektryczna, John Edwards – kontrabas oraz Andrew Lisle –
perkusja. Nagranie koncertowe, Cafe Oto,
Londyn, sierpień 2022 roku. Dwie improwizacje, 66:55.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz