Zbiorówka świeżych recenzji równie świeżych albumów z muzyką improwizowaną gotowa do czytania!
Chciałoby się krzyknąć: nareszcie! Nasza ulubiona forma
komunikacji z Czytelnikami jakoś w tym roku szwankuje. Jedna zbiorówka łączyła
aż dwa miesiące, druga był krótka i wyłącznie skandynawska, a w kwietniu po
prostu zabrakło dla niej miejsca! Ale teraz jest! Gorąca, fascynująca, nasycona
mnóstwem intrygujących dźwięków!
Przed nami osiem albumów z Niemiec (aż trzy!), Danii,
Katalonii, Polski, Francji i pewnego kraju, którego flagi nie wolno pokazywać.
A w ujęciu gatunkowym - improwizowany fussion
free jazz, kompozycja na depresyjne organy, saksofon altowy i trio smyczkowe,
pokaźny pakiet swobodnych improwizacji, która lubią dźwięki preparowane, gęsta
smuga dark ambientu, a na koniec dużo
jazzu, zarówno skomponowanego, jak i swobodnie improwizowanego. Innym słowy –
dla każdego coś miłego!
Welcome to heaven and
hell of improvised music!
Massaria/ Kneer/ Hertenstein The Absence Of Zero
(Setola di Maiale, CD 2023)
Berlinaudio,
Berlin, listopad 2021: Andrea Massaria – gitara, efekty, Meinrad Kneer –
kontrabas oraz Joe Hertenstein – perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć
improwizacji, 45 minut.
Zaczynamy z wysokiego „C”! Oto wielowymiarowe, ponadgatunkowe
trio, które łączy równie subtelną, jak i post-psychodeliczną gitarę, żyjącą
wedle reguł godnych spuścizny Alana Holdswortha, kontrabas, który balansuje od poziomu
masywnego groove po kompulsywny
post-barok i perkusję, która smakuje zarówno free jazzem, jak i fussion rockiem. Swoboda dramaturgii,
dynamika interakcji, zdrowe emocje soczystych improwizacji, to podstawowe
atrybuty Nieobecności Zera.
Pierwsza opowieść doskonale wprowadza nas w klimat opowieści
– minimalistyczna gitara na pogłosie, wszędobylski bas i gęsty ścieg perkusji kroją
zgrabną, fussion jazzową narrację. Zaraz
potem dostajemy się w wir preparowanych fonii, łamanych rytmów i nade wszystko mocy
kontrabasowego smyczka, który zaczyna rządzić i dzielić na scenie. Każdy z artystów
stawia tu indywidualny stempel jakości, choć konstytucją tria jest zdecydowanie
praca kolektywna. Pick-up’owe szmery
i błysk talerzy budują z kolei aurę otwarcia trzeciej improwizacji. Ambientowy strumień
fonii zostaje tu zgrabnie skontrapunktowany smyczkową pulsacją. Opowieść kreuje
urokliwy suspens i zostaje równie udanie podsumowana akcjami perkusisty. Na
początku czwartej części każdy instrument staje się perkusjonalnym narzędziem
zbrodni. Na etapie rozwinięcia gitara pulsuje, choć jest nad wyraz delikatna, czym
buduje niebanalny dysonans w kontekście nerwowych akcji basu i perkusji. Ostatnia
odsłona, to rodzaj albumowego résumé.
Na starcie małe perkusjonalia i kontrabasowe
pizzicato & arco formują się w
duet. Gitarowe frazy, zanurzone w głębokim pogłosie, wydobywają się na
powierzchnię dopiero po kilku minutach. Na etapie rozwinięcia kontrabasowy smyczek
szyje już prawdziwe cuda emocjonalnego post-baroku, podpierając się dobrym drummingiem i zastygłą w didaskaliach gitarą.
Calum Builder Renewal Manifestation (Dacapo
Records, CD/LP 2024)
Czas i miejsce akcji nieznane: Calum Builder – saksofon
altowy, kompozycja, Svend Hvidtfelt Nielsen – organy oraz CRUSH String
Collective: Maria Jagd – skrzypce, Pauline Hogstrand – altówka, Oda Dyrnes –
wiolonczela. Cztery utwory, 35 minut.
Builder, australijski rezydent Kopenhagi, to artysta o wielu
twarzach, a każde jego wydawnictwo wnosi do tego wizerunku nowe wątki. Tym
razem saksofonista konfrontuje masywnie brzmiące organy z triem smyczkowym,
sobie pozostawiając rolę dętego komentatora wydarzeń na scenie. Efektem jest
mroczna, dronowa improwizacja ścisłe … trzymająca się ram kompozytorskich
zamysłów Caluma.
Pierwsze dwa utwory, to rozbudowane, kilkunastominutowe
ekspozycje, dwa kolejne, to krótkie dopowiedzenia, rodzaj podsumowujących encore. Początek albumu wydaje się być
dość spokojny, choć podszyty nerwowym szemraniem instrumentów. Organy dość
szybko stawiają tu wielopłaszczyznowy dron, wokół którego snują się strunowe
frazy i altowe westchnienia. Z czasem organy schodzą w niższe partie, dzięki
czemu cała ekspozycja gęstnieje. Na kolejnym etapie organy zaczynają szukać
rytmu, stają się lżejsze, dając asumpt do krótkich, niekiedy wręcz tanecznych zagrywek
strings i saksofonu. Otwarcie drugiej
opowieści, to już organowy nalot dywanowy. Pełne spektrum akcji pozostaje tu w
jurysdykcji organisty. Ów ambient szaleńca sprawia, iż pozostałe instrumenty konają
w alkowie. Gdy organy schodzą w niższe rejestry powstaje przestrzeń dla rozśpiewanych
akcji strunowców i saksofonu. Za czasem ten ostatni zaczyna parskać, a te
pierwsze nerwowo riffować. Pod koniec opowieść lepi się w efektowne crescendo, po czym zgrabnie dogorywa w
chmurze nerwowych akcji zaczepnych wszystkich uczestników spektaklu. Trzecia opowieść
zostaje oddana w ręce instrumentów strunowych, z kolei ostatnia zdaje się być
post-melodyjną, niemal sakralną adoracją. Organy znów wiodą tu prym, strings pozostają na dalszym planie, a
saksofon nuci strwożone frazy.
Canaries On The Pole It Isn't Really What It's Like
(Acheulian Handaxe, CD 2023)
LOFT, Kolonia,
wrzesień 2022: Georg Wissel – saksofon altowy, klarnet, Jacques Foschia –
klarnet, klarnet basowy, shakuhachi, Mike Goyvaerts – instrumenty perkusyjne
oraz Christoph Irmer – skrzypce. Cztery improwizacje, 55 minut.
Kanarki na biegunie,
to dalece swobodna improwizacja na cztery akustyczne ośrodki dźwiękowe. Ta niemiecko-belgijska kooperacja ma już za sobą kilka odsłon. Jak zwykle nęci wielobarwnymi, niekiedy
sprytnie preparowanymi frazami, cieszy poziomem wzajemnych interakcji, czasami wszakże
dręczy brakiem umiaru w ferowaniu akustycznych podwojów. Z pewnością druga
improwizacja mogłaby trwać kilka minut krócej.
Album wydaje się być najciekawszy w pierwszej i czwartej odsłonie.
Improwizacja jest wtedy wielowątkowa, nie brakuje w niej dynamicznych, ekspresyjnych
spiętrzeń, muzycy dobrze czują się także w mrocznych i spowolnionych momentach.
Takie free chamber potrafi kąsać
urodą, bywa efektownie wyrywne i gibkie, nie stroni też od sytuacji bardziej
humorystycznych. Pod względem dramaturgicznym dużo jakości wnosi tu klarnet
basowy, z kolei saksofon altowy chętnie staje się zaczynem drobnych pożarów, czy
też wchodzi w dialog ze skrzypcami. W drugiej, zdecydowanie nazbyt rozbudowanej
części, podobać się mogą fazy preparacji, tudzież budowanie improwizacji metodą
call & responce. Ciekawa zdaje
się być także melodyjna faza dalekowschodnich zaśpiewów, tak dętych, jak i skrzypcowych
oraz finałowa kulminacja, oparta głównie na barkach klarnetu basowego. W trzeciej
odsłonie muzycy prowadza ciche, wytłumione gry na małe pola, nie stronią od fraz
preparowanych, a ekspresyjne wolty stanowią tu zjawiska incydentalne. Finałowa
improwizacja rodzi się z dramaturgicznego zaniechania, lepiona jest niemal z
pojedynczych fraz. Z czasem zyskuje pewną dynamikę i poziom interakcji znamionujący
pracę mistrzów gatunku.
Slight Deform Still life #2 (Bandcamp’
self-released, DL 2024)
El Pumarejo,
L'Hospitalet de Llobregat, listopad, 2023: Ferran Fages – gitara elektryczna
oraz Clara Lai – piano elektryczne. Trzy improwizacje, 38 minut.
Kataloński duet powraca do nas regularnie. Still life #2, to wbrew nazwie ich
trzecie ujawnienie wydawnicze. Dwa pierwsze bazowały, obok gitary elektrycznej,
na brzmieniu fortepianu, tym razem Lai zasiadła za klawiaturą piana
elektrycznego. Taka sytuacja zmieniła wiele w tembrze duetu, ale nie zmieniła
rzeczy fundamentalnej – to doprawdy wciąż zjawiskowa struga dźwięków.
Pierwsze dwie improwizacje trwają tu przynajmniej po piętnaście
minut, trzecia ledwie przekracza pięć. Początek zdaje się być specjalnością
barcelońskiego zakładu – doskonale nam znana sekwencja fake sounds, czyli parada dźwięków, których pochodzenia nie jesteśmy
w stanie precyzyjnie wskazać. Clara brzmi tu dość syntetycznie, z kolei Ferran
skupia się na budowaniu matowo brzmiącego ambientu. Z czasem piano nabiera posmaku
post-hammondowskiego, gitara zaś plecie minimalistyczne flażolety, kolejną specjalność
zakładu. Druga improwizacja w znaczącej części płynie w chmurze oniryzmu. Piano
pulsuje basowo, gitara łapie dubową poświatę, przy czym oba instrumenty frazują
wręcz imitacyjnie. Ów piękny moment nabiera dodatkowych barw, gdy narracja
niespodziewanie eskaluje. Powrót do jaskini ciemności i mroku jest przez to
jeszcze bardziej efektowny. Zakończenie tej odsłony albumu formuje się w płaskie
drony, które niespodziewanie nabierają wysokości i melodii. Ostatnia część
albumu wydaje się być najbardziej żywym, na poły dynamicznym epizodem. Piano pulsuje
tu w niskich rejestrach, z kolei gitara szuka mocy w pogłosie, przy okazji łypiąc
do nas niemal post-bluesowym okiem.
Bertheau/ Chmiel/ Monchocé Darkness Within (Scatter
Archive, DL 2024)
Taborkirche,
Kreuzberg, Berlin, listopad 2023: Romain C Bertheau - pipe organ, Jacek Chmiel – elektronika, cytra, dzwony tybetańskie
oraz Sylvain Monchocé - flety, saksofon altowy. Jedna improwizacja, 33 minuty.
Z tym międzynarodowym triem zetknęliśmy się całkiem niedawno
przy okazji kompaktowego dysku dostarczonego przez Antenna Non Grata. Dziś
trio, stanowiące jakże kreatywne połączenie organów, wielobarwnego strumienia
elektrokaustyki i instrumentów dętych, zabiera nas na niedługi spektakl do
berlińskiego Kreuzbergu. To kolejna mroczna, niekiedy silnie dronowa
ekspozycja, znów nasączona po brzegi jakością.
Nim muzycy wydadzą tu pierwszy dźwięk sycić możemy się ciszą
oczekiwania, szmerami i oddechami publiczności. Na początek organy ledwie
stemplują półdźwiękami martwą przestrzeń koncertu, w tle drżą obiekty, szumią
dęte frazy głęboko zanurzone w pogłosie. Mroczne misterium wyczekiwania
generuje napięcie godne deathmetalowej introdukcji. Gdy w końcu improwizacja uformuje
się w linearny strumień narracji, nastrój staje się wręcz demoniczny. Organowy
dron, rozhisteryzowane flety i perkusjonalne inkrustacje, skąpane w elektronicznej
pożodze, systematycznie wznoszą się ku górze, po czym napotykają chmarę hałaśliwego
ptactwa. Po wytłumieniu narracja osiąga stan nerwowej medytacji. Długiemu pasmu
organowego smutku towarzyszą teraz głównie tajemnicze szmery i szelesty. W międzyczasie
pada tu deszcz, biją dzwony kościelne, pracuje młot pneumatyczny. Z tego urokliwego
chaosu formuje się jakże efektowne crescendo,
nasycone dźwiękami niewiadomego pochodzenia. Całość osiąga punkt kulminacyjny w
okolicach 30 minuty, po czym zapada w śmiertelny letarg zakończenia.
Surreal Voyagers Seeking Mother (Antenna Non Grata,
CD 2024)
Musica Polonica Nova
Festival 2022, Galeria Dźwięku,
Wrocław: Aleksander Wnuk – instrumenty perkusyjne, elektronika oraz Michał
Lazar – gitara elektryczna, elektronika. Trzy utwory, 45 minut.
Czas na gęste, smoliste strumienie dark ambientu! Wydanie krajowe, bardziej niż udane, bystrze
wpisujące się w sam rdzeń nurtu, który jednocześnie budzi grozę i koi zszargane
nerwy.
Pierwszy utwór stanowi tu więcej niż połowę całej płyty i
zdaje się być kluczowy nie tylko z tego punktu widzenia. Introdukcja płynie do
nas z ciszy i jest dość delikatna, ale od pierwszej sekundy definitywnie
mroczna, by nie rzec czarna w swojej ambientowości. Flow nabiera masy i bogatej faktury niemal w mgnieniu oka. W fazie
rozwoju dzieje się tu naprawdę wiele, a niemal każda pętla przynosi nowe pasma
smolistych dźwięków i kolejne pokłady demonicznego nastroju. Z czasem w potoku
zdarzeń coraz wyraźniejsze są frazy gitarowe, jakby wytrącane z gęstego
strumienia ambientu. W końcowej fazie utworu trudno nie dosłyszeć wyrazistych plam
syntetyki i niemal dubowej poświaty klejącej się do gitary. Druga odsłona wita
nas porcją wyżej posadowionego i czystszego w brzmieniu ambientu. W tumulcie
zdarzeń zdaje się, że słyszymy coś na kształt sakralnych zaśpiewów. Nie brakuje
też niskich, basowych pasm i metalicznego rezonansu. Narracja wszakże wydaje
się tym razem być bardziej zbita, odrobinę matowa, a w swej fazie końcowej doposażona
w odrobinę melodyki. Finałowa ekspozycja trwa siedem minut i płynie nade
wszystko z gitarowego gryfu. Wysokie, czyste frazy lepią się tu do bardziej
mrocznych, ale jakby szczyptę relaksacyjnych dźwięków. Ów nieco wampiryczny
ambient z czasem staje w miejscu, a potem spokojnie zasypia.
François de Larrard & Mathieu Bec Poecordes/ Floating
(Bandcamp’s self-released, DL 2024)
Brontosaure, Bron,
Francja, styczeń: François de Larrard – fortepian oraz Mathieu Bec – perkusja.
Piętnaście kompozycji, 67 minut.
Tym razem oddajemy się w szpony jazzu, niekiedy nawet main-streamowego, przynajmniej z punktu
widzenia pianisty, który co do zasady nie opuszcza rejonów klawiatury. W tej
odrobinę przewidywalnej i z pewnością zbyt długiej opowieści naszą uwagę nade
wszystko przykuwa drummer, którego
dobrze znamy z innych, definitywnie bardziej swobodnych wypowiedzi muzycznych.
Ponadgodzinna opowieść podzielona jest na piętnaście części.
Początek wyznacza tu jazzowy marsz budowany minimalistyczną melodią i zdrową, drummerską synkopą szyjącą na poły
taneczny rytm. W kolejnych równie zwartych i nieprzegadanych opowieściach wrażenia
recenzenta falują niczym wzburzony ocean. Od post-romantycznych ballad, tudzież
post-bluesowych interludiów i swingujących miniatur, które generują potrzebę
ciągłego spoglądania na zegarek, po akcje bardziej urozmaicone, szyte mniej
banalnymi środkami wyrazu. W ramach tych ostatnich z pewnością warto zwrócić
uwagę na opowieść czwartą, z dobrze zbudowanym suspensem, pełną brzmieniowych
niuansów i urokliwie kanciastych form. Podobnymi walorami charakteryzuje się
dziewiąty utwór, gdy muzycy emanują dobrze rozumianą agresją i pracują na
ciekawej, połamanej rytmice. Opowieść jedenasta bazuje na post-klasyce, która
topi się w bardziej mrocznych, molowych klimatach. Muzycy szczególnie dobrze
reagują na siebie w utworze trzynastym, z kolei w czternastym bazując na
bystrym tempie szyją nam taneczną, efektownie rozhuśtaną ekspozycję.
Yuriy Yaremchuk & Ivan Bursov Six States Of Four Wooden
(Extra Notes Records, CD 2024)
GITIS Recording Studio,
listopad 2023: Yuriy Yaremchuk – klarnet basowy, saksofon sopranowy oraz Ivan
Bursov – saksofon tenorowy, klarnet. Sześć utworów, 70 minut.
Sześć stanów czterech
drewniaków – jakże precyzyjny, zasadny tytuł albumu! Dwa saksofony i dwa
klarnety w rękach dwóch muzyków pozostających w permanentnym, improwizowanym
dialogu w estetyce swobodnego jazzu i niebanalnej kameralistyki. Na ogół w
brzmieniach czystych, a jeśli już preparowanych, to czynionych z klasą i umiarem
w zakresie stosowania tzw. technik rozszerzonych. W sumie album, że palce
lizać, poza drobną uwagą krytyczną, jak zawsze rodzącą się w głowie recenzenta,
gdy płyta jest zdecydowanie dłuższa niż nasze ulubione trzy kwadranse.
Pierwsza, kilkunastominutowa improwizacja mówi wszystko o
zawartości albumu. To opowieść pełna swobodnego jazzu realizowanego w ciekawej
dynamice, w momentach spowolnienia sięgająca po atrybuty kameralne. Techniczna sprawność
wykonawcza, niekiedy hacząca o wirtuozerię, zaawansowany zmysł dramaturgiczny,
ponadgatunkowa wyobraźnia, całkiem niewymuszona melodyjność i bardzo szeroka paleta
barw, to podstawowe przywary muzyków i ich instrumentarium. Artyści mogą tu pozwolić
sobie niemal na wszystko, ale zupełnie naturalna w ich wypadku samodyscyplina
zdaje się budować dodatkową jakość. W drugiej opowieści odnajdujemy sporo
mrocznych klimatów i momentów posadowionych blisko ciszy, w trzeciej z kolei na
pierwszy plan sforują się niemal free jazzowe galopady. W kolejnych częściach napotykamy
na błyskotliwe dialogi w formule call
& responce, wyjątkowo zjawiskowe drony realizowane na nisko ugiętych
kolanach (klarnet basowy i saksofon tenorowy!), zreasumowane melodyjną kołysanką,
wreszcie w improwizacji końcowej soczyste garście kameralnych subtelności,
niepozbawionych wszakże brawurowych zakrętów i fraz odrobinę bardziej
zadziornych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz