Nowojorski label The Relative Pitch Records zdaje się nie ustawać w walce o miano przodownika pracy w nowożytnym świecie muzyki improwizowanej. Stali Czytelnicy tych łamów wiedzą o tym doskonale, bo niemal każda nowa pozycja w katalogu wytwórni jest tu komentowana.
Słowo się rzekło, wiosna roku bieżącego dostarcza aż dziesięć
nowych krążków z logo RP. W bieżącym tygodniu wszystkie je omówimy. Dziś w
ramach dobrego początku zapraszamy na odczyt i odsłuch albumu, który z zestawu
nowości wydaje się najciekawszy, w piątek zaś czeka nas degustacja pozostałych
dziewięciu albumów.
Berlińskiej pianistce, improwizatorce i kompozytorce Magdzie
Mayas towarzyszymy od lat i staramy się nie pomijać jakiegokolwiek z jej
wydawnictw. Z większym składem, który Mayas zwykła nazywać Filamental, spotkaliśmy
się trzy lata temu, przy okazji monumentalnego dzieła Confluence, inspirowanego … zdjęciami dużych rzek europejskich w
różnych stadiach turbulencji. Za wykon
kompozycji był wtedy odpowiedzialny oktet strunowo-dęty, wsparty klawiaturą
fortepianu.
Dziś artystka powraca ze składem skonfigurowanym w identyczny
sposób, z tą drobną różnicą, iż ona sama pracuje na pianie elektrycznym (w
pierwszym utworze) i harmonium (w drugim). Ale co być może bardziej istotne, muzycy
nie wykonali tym razem kompozycji wspólnie, albowiem każdy z nich rejestrował
własną ścieżkę indywidualnie (jedynie Mayas nagrywała wspólnie ze skrzypaczką Angharad
Davies). Powstało zatem siedem ścieżek, których miksowania podjął się Tony
Buck, muzyk tysiąca talentów, z jednej strony perkusista australijskiej legendy
sceny overgenre, czyli The Necks, z drugiej
wieloletni partner Mayas w duecie The Spill, a także w innych impro incydentach.
On sam w roku ubiegłym zlepił z wielu wątków instrumentalnych (tu akurat wszystkie
wykonał osobiście) album Environmental
Studies, który bezwzględnie nas zachwycił i trafił na coroczną listę best –off. Sznyt Buckowskiego budowania
muzycznej mozaiki zdaje się być na nowej płycie Mayas dalece dostrzegalny/
słyszalny. I wespół ze wszystkim elementami dzieła sprawia, iż nagranie, nad którym
dziś nadstawiamy uszy śmiało zasługuje na miano wyśmienitej.
Sytuacja dramaturgiczna na nieistniejącej scenie
wyimaginowanego koncertu Filamental jest następująca: na przeciwległych
flankach posadowione są instrumenty dęte – saksofon altowy i klarnet, pomiędzy
nimi dźwięki generuje pięć instrumentów strunowych – dwie harfy, dwie
wiolonczele i skrzypce oraz instrument kompozytorki - najpierw rhodes, potem harmonium. Pierwszy utwór
trwa tu dwadzieścia minut, drugi jest dłuższy o dwie minuty.
Otwarcie pierwszej kompozycji lepi się z fraz strunowych –
delikatnych szarpnięć i smukłych arco
w tembrze na ogół preparowanym. Wokół panoszy się chmura szumów i szmerów
(zapewne dętych) i uspakajające frazy elektrycznego piana. Narracja zdaje się
mieć tendencje wzrostowe, incydentalnie formuje się w krótkotrwałe crescenda, bywa także ulotna, mglista i
delikatna niczym dźwięki gamelanu skąpanego porannym opadem atmosferycznym. Od
czasu do czasu opowieść zdobiona jest pewną konstrukcją rytmiczną, ledwie zasugerowaną,
niemal filigranową. Domniemujemy, iż jest to efekt pracy rhodes. Całość przypomina wielką pajęczynę akcji i wystudiowanych
interakcji, która płynie swobodnie, niespiesznie, dalece intrygująco. Dźwięki,
jakie generuje Mayas wydają się tu być dramaturgicznym komentarzem, teatralnym
chórem, stygmatyzującym, ale też porządkującym wydarzenia i studzącym emocje,
jakie powstają na strunach i w dętych tubach. Tam bowiem dzieje się naprawdę
wiele – preparowane frazy altu i klarnetu, mnogość akcji arco & pizzicato. Mniej więcej od trzynastej minuty narracja
spowalnia, jakby zanurzała się w onirycznej chmurze niedopowiedzenia. Przyjmuje
postać leniwej medytacji, która skrzy się urokliwym brzmieniem każdego z ośmiu instrumentów,
doposażonym tajemniczym, niemal dalekowschodnim posmakiem.
Drugą kompozycję znów otwierają strunowce, tym razem wszakże
w pozie post-perkusjonalnej. Klarnet i saksofon budują krótkotrwałe drony, a głosem
decydującym zdaje się być gęsta plama harmonium, rozlewająca się po pełnym spektrum
dźwiękowym spektaklu. Opowieść z jednej strony wydaje się być bardziej płynna,
mocniej ustrukturyzowana, z drugiej znów tworzą ją plejady short-cuts generowane przez siedem instrumentów i masywny głos harmonium,
które nie odzywa się często, ale gdy już wyda z siebie przeciągłe westchnienie,
sieje popłoch na scenie i przywołuje wszystkich do porządku. Narracja skrzy się
tu wyjątkową urodą, zarówno na poziomie nerwowych akcji oktetu, jak i wytłumionych,
rozległych plam post-ambientu, jakie od czasu do czasu wytwarzają się jakby
pomiędzy akcjami instrumentalnymi. Z nowych elementów warto odnotować drobne
ekspozycje harfowe, które wnoszą do bogatego już arsenału artystycznych środków
wyrazu pewien post-klasyczny sznyt. W okolicach szesnastej minuty opowieść
napotyka na drobny fragment ciszy, po czym buduje się jakby od nowa. Szumią
dęte tuby, szemrzą małe struny, a powrót harmonium, mimo tłustego brzmienia, wydaje się być teraz bardziej kojący. Finał utworu
lepi się z drobnych fraz, które choć gasną, wciąż niosą ze sobą spory bagaż
emocji.
Magda Mayas' Filamental Ritual
Mechanics (The Relative Pitch Records, CD 2024). Christine Abdelnour –
saksofon altowy, Anthea Caddy – wiolonczela, Angharad Davies – skrzypce, Rhodri
Davies – harfa, Magda Mayas - rhodes, harmonium, kompozycja, Zeena Parkins –
harfa, Aimée Theriot-Ramos – wiolonczela oraz Michael Thieke – klarnet. Nagrane
w różnych miejscach i momentach kosmicznej czasoprzestrzeni. Dwa utwory, 42
minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz