Benedict Taylor, angielski altowiolinista, to stały bywalec tych łamów, a także spontanicznych koncertów w jednym z większych miast zachodniej Polski. Muzyk funkcjonuje artystycznie w wielu konstelacjach, wszakże naczelną jego aktywnością zdaje się być solowa performatyka. Muzyk wydaje samotny album każdego roku i jest w tej dziedzinie przerażająco konsekwentny. Co więcej, każda z jego produkcji z miejsca kwalifikuje się do zestawienia najlepszych płyt mijającego roku. Albowiem Taylor, to muzyk wyjątkowy!
Muzyk ze wschodniego Londynu otwiera album Fault Breccia mięsistymi, ale jakby
zatrwożonymi frazami, nasyconymi tajemniczą nutą post-folku. We wnętrzu
strumienia strunowych fonii czai się melodia, garść codziennych smutków, ale i
moc kreacji – odium poszukiwania nowych dźwięków, ciekawych ich konstelacji. Po
kilku pętlach muzyk napina mięśnie i idzie w tango. Panuje wszakże nad emocjami,
syci nimi improwizację w stopniu, jaki odpowiedni jest dla tego momentu dnia, czy
pory roku. Artysta skąpi nam czystych fraz, każda jego akcja niesie w sobie zalążek
preparacji, drobinę brudu, piasku, którym zgrzyta każda struna. Benedict płynie
rwącym potokiem, skacze po leśnych pagórkach, serfuje po wzburzonym oceanie, aż
w końcu unosi się w powietrzu niesiony stelażem swojego sterowca. Gdy odnajduje
chwilę, by zejść bliżej strefy ciszy, porusza się z gracją filigranowej
baletnicy, choć wiemy świetnie, iż jest postawnym, wysokim mężczyzną. Pierwszą
improwizację kwituje paletą drobnych zgrzytów i bolesnych westchnień.
Drugą historię introdukuje paleta subtelnych, dalece minimalistycznych
akcji. Altówka ledwie oddycha, niemal nie wydaje dźwięku. W tle słyszymy
miasto, które żyje swoim rytmem. Muzyk zaczyna zawodzić, niczym podchmielony
jegomość w ulubionym pubie. Zdaje się, że dziś bar jest tylko jego. A także
wszystkie boleści kolejnego poranka. Przebudzenie następuje w trzeciej ekspozycji.
Dynamiczne passy wzdłuż i wszerz dobrze już rozgrzanego gryfu altówki. Flow jego instrumentu unosi się i opada,
pełen jest pomarszczonych melodii. Muzyk w pewnym momencie staje w miejscu,
jakby poczuł, że to jest moment prawdy. Śle nam teraz garść dotkliwych,
masywnych, jakże pięknych preparacji. Naciąga struny i wdycha gęste powietrze
otoczenia. Potem wszystko wokół zaczyna szumieć i nabierać zastanawiająco śpiewnego
tonu.
Czwarty dzień podróży zaczyna się nad wyraz intensywnie. Rozhuśtane,
ostre niczym brzytwa barbera riffy suną każdą flanką opowieści. Muzyk szuka inspiracji
w bezkresie swojej kreatywności. Znów towarzyszy mu burza piaskowa, a melodie
balansują na linie, potykają się o własne nogi. Bezpowrotnie utracone chwile
szybko zastępowane są nowymi przejawami dźwiękowego życia. Zmęczony, na
ostatnich nogach, muzyk dociera do kresu tego etapu szyjąc nam pajęczyny
drobnych, niemal niesłyszalnych fraz.
Finałowa opowieść winna nieść odrobinę wytchnienia i refleksji.
Muzyk rytmiczne szoruje teraz struny. Zgrzyta zębami, ugniata łokciem strzępy
fonii na ostatniej strunie. Pełen bolesnych obtarć, otulony ochłapami pożegnalnej
melodii, w niemal cudowny sposób nabiera radosnej śpiewności. Owa radość tonie
w kałuży gorzkiej zadumy, ale nie przestaje być piękna. Cały Benedict!
Benedict Taylor Fault Breccia (Bandcamp’ self-released, DL
2024). Benedict Taylor – altówka. Nagrane w Grain
Residency/ Avalon Cafe, Bermondsey, Londyn 2023. Pięć improwizacji, 41
minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz