Kontynuujemy nasze wakacyjne spotkania z francuskim labelem FOU Records. Przed nami kolejne dwa albumy, z których pierwszy dostępny jest na rynku od roku 2022, drugi zaś o rok krócej.
Obie prezentowane dziś płyty pływają w morzu elektroakustyki,
niosą także ze sobą pokaźne ekspozycje wokalne, zarówno damskie, jak i męskie,
tak akustyczne, jak i modyfikowane elektroniką. W ujęciu dramaturgicznym różnią
się wszakże od siebie niczym niebo i ziemia. Ta pierwsza jest post-kameralnym
potokiem zmysłowych medytacji, ta druga ekspresyjnym, na poły teatralnym performansem silnie skąpanym w estetyce
bezgatunkowego fussion. Jak zwykle w
przypadku FOU – moc zaskoczenia jest z nami od pierwszej do ostatniej sekundy
nagrania.
Christiane Bopp, Jean-Marc Foussat & Emmanuelle Parrenin
Nature
Still
Christiane Bopp – puzon, głos, Jean-Marc Foussat –
syntezator, głos oraz Emmanuelle Parrenin - hurdy-gurdy,
głos. Nagranie koncertowe, Francja 2018. Cztery improwizacje, 51 min.
Delikatne otwarcie spektaklu kreują wspólnie ambient analogowego
syntezatora, świst strun instrumentu z epoki i skromne rechotanie puzonu.
Muzycy klecą na poły oniryczne drony, które układają warstwa na warstwie.
Aktywny syntezator pulsuje, otacza płaszczem tajemnicy akustykę puzonu i hurdy-gurdy, które snują wystudzone pieśni
żałobne. W drugiej fazie pierwszej improwizacji muzycy wchodzą w tryb krótkich,
bardziej zaczepnych fraz, serwując nam okazjonalnie mikro spiętrzenia. Drugą
odsłonę znów otwierają dłuższe ekspozycje, ale definitywnie bardziej delikatne.
W potoku strunowych i dętych wyziewów panoszy się filigranowa syntetyka, a nowym
elementem opowiadania są kobiece głosy – jeden mruczy pod nosem, drugi recytuje
słowa, których znaczenia nie znamy. Narracja nabiera nieco ceremonialnego wymiaru,
a gdy do dwójki wokalistek dołącza głos męski, otrzymujemy skromny, ale jakże
efektowny recital post-operowy. Całość narasta stymulowana akcjami post-percussion, których źródła nie jesteśmy
w stanie precyzyjnie wskazać.
Trzecia improwizacja trwa tu ponad dwadzieścia minut i sprawia
wrażenie kluczowej dla dramaturgii koncertu. Jej początek jest dalece mroczny, generowany
głównie przez frazy syntetyczne. Akustyka czai się z boku i ledwie szemra –
puzon wzdycha, struny jęczą pod naciskiem smyczka. Z czasem opowieść nabiera
rumieńców, faluje, podnosi się i opada. Wokalizy płyną przez niekończące się kable,
wszystko wokół nich szeleści, a odpowiedzialnych za dany dźwięk nie sposób
wskazać. Strunowiec przypomina teraz swoje dawne
brzmienie, puzon nadaje zza grubej kotary, a prawą flanką leją się strugi wody.
Przez kilka chwil dialog akustyki przesłania syntetyczne igraszki, nie tylko
samym faktem swej dużej aktywności, ale także poziomem głośności. Wytłumienie
zdaje się być intrygująco kuriozalne – intensywność improwizacji spada, ale ona
sama smakuje teraz wręcz post-industrialnie! W połowie utworu muzycy odnajdują
się w głębokiej pieczarze dark ambientu. Opowieść definitywnie wystudza się, zdobiona
sporą sekwencją fraz preparowanych. Finał tej części koncertu niesie jednak
sporo emocji. Syntezator wciąga opowieść na drobne wzniesienie, a do gry włączają
się wszystkie akcesoria akustyczne, w tym wokalny trójgłos. Artyści nabierają melodii
w usta i plotą oniryczne, urokliwie pokancerowane frazy, które brzmią niczym
chorały gregoriańskie nasterydowane ich burzliwą kreacją. W tę strugę
modlitewnego ceremoniału włączą się także syntezator, które snuje post-melodyjne
pasma.
Ostatnia improwizacja to już prawdziwy fake sounds festival. Akustyka spleciona z syntetyką szyje nam plejady
dźwiękowych wydarzeń – część narracji pulsuje i skwierczy, część mruczy, jak
stado wygłodniałych kocurów. Wszystko podszyte jest rytmem i nabiera dalece
niepokojącej dynamiki. Puzon lamentuje, strunowiec drży, syntetyka jątrzy na
każdym kroku. Wokół krążą strugi zmutowanych wokaliz. Narracja wydaje się być wystudzana,
ale emocji jakby przybywało. Biją dzwony, puzon krzyczy, a ceremoniał zejścia
daleki jest od faktycznej finalizacji. Końcowe frazy tego niebywałego koncertu,
to garść zaskakujących akcji – syntetycznych, akustycznych i wokalnych. Nerwowa,
ale jakże piękna, pożegnalna kołysanka przekształca się w dialog puzonu i kobiecego
śpiewu. Elektronika stoi z boku i parska złośliwymi post-dźwiękami.
Sparkling Sessions Copenhagen
Jac Berrocal – trąbka, głos, Vincent Epplay - elektronika,
Jakob Draminsky Højmark - instrumenty klawiszowe (Quartet), amplifikowany
werbel (Septet), Jørgen Teller – głos, gitara (?), Tanja Schlander – głos
(Septet), Randi Pontoppidan – głos, amplifikacje (Septet) oraz Per Buhl Ács –
syntezator (Septet). Nagranie koncertowe z Kopenhagi, miejsca zwanego 5E – Quartet (8 października 2023),
Septet (9 października 2023). Łącznie osiem utworów, 37 minut.
Album zawiera dwa krótkie koncerty. Najpierw w zwoje
elektronicznej, wokalnej i trębackiej magmy improwizacji wprowadza nas francusko-duński
kwartet, po czym, w drugiej odsłonie jaka miała miejsce następnego dnia, do
składu dochodzą trzy kolejne osoby, doposażające aparat wykonawczy w dodatkowe głosy
i pasmo elektroniki. Efekt jest chwilami dość szalony, nieco teatralny, choć dalece
ekspresyjny i miłośnikom ponadgatunkowego fussion
z pewnością może przypaść do gustu.
Pierwszy koncert podzielony jest na pięć odcinków, ale
stanowi nieprzerwany ciąg zdarzeń fonicznych. Aurę otwarcia tworzy coś na
kształt radiowego słuchowiska, emitowanego na szumiących falach średnich. Gdy w
akcji pojawia się trąbka na silnym pogłosie, nerwowa, zgrzytliwa narracja rusza
w swój pierwszy trip. Zdaje się być żyjącym wulkanem fonii, emocji i ekspresji.
Dodatkowo słyszymy frazy gitary, która z czasem dokłada do tygla zdarzeń niemal
post-rockowe wyziewy. Improwizacja z jednej strony płynie post-jazzowym
strumieniem, z drugiej sięga po plamy relaksacyjnej elektroniki. Pod koniec pojawia
się nieco rytmu i więcej głosów, zarówno męskich, jak i damskich.
Drugi koncert, choć grany większym zespołem, wydaje się być
bardziej jednolity i linearny. Najpierw mamy zapowiedź koncertu głosem jednego
z artystów, a potem dwie rozbudowane części, które są oczywiście ciągiem nieprzerwanych
dźwięków. Początek jest bardziej niż intrygujący, szyty sporą porcją fraz akustycznych
– głosów, wokaliz i dźwięków preparowanych z trąbki i werbla. Na etapie rozwinięcia
ekspresja zaczyna dominować nad dramaturgią. Głosy, głównie damskie, płyną
zewsząd, także w wersji przetworzonej elektronicznie, trąbka ucieka w jeszcze
większy pogłos, a elektronika rozbudowuje się na coraz rozleglejszym backgroundzie. W drugiej fazie koncertu pojawia
się syntetyczne pasmo basowe, co jeszcze intensyfikuje moc septetowego
przekazu, po czym wszystkie wydawane przez siódemkę muzyków dźwięki toną w
bezkresnym pogłosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz