Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 8 lipca 2025

Fundacja Słuchaj! The post-cards from last two years: Flight Mode! Truth Seeker! What Else is There? Scratching Fork II !


Dziś prezentacja czterech albumów wydanych przez krajową Fundację Słuchaj! (zwaną także FSR Records) w trakcie minionych dwóch lat, których recenzje zostały poczynione przez Pana Redaktora, a następnie opublikowane na zacnym portalu Jazzarium.pl. Zatem rodzaj wakacyjnego reprintu, który kontynuowany będzie na naszych łamach także na przełomie lipca i sierpnia. So, welcome!




Tony Buck, John Edwards, Elisabeth Harnik & Harri Sjöström Flight Mode. Live in Berlin 2023 (FSR Records, CD 2024). Tony Buck – perkusja, instrumenty perkusyjne, John Edwards – kontrabas, Elisabeth Harnik – fortepian oraz Harri Sjöström – saksofon soprano & sopranino. Nagrane w Panda Platforma, Berlin, luty 2023. Cztery improwizacje, 63 minuty.

Freejazzowa improwizacja żyje z intrygujących konstelacji personalnych, jej bogata historia pełna jest formacji, które śmiało zasługują na miano super-grupy, nawet wtedy, gdy muzycy spotykają się ze sobą po raz pierwszy i być może ostatni. Ale jeśli z tego pierwszego spotkania powstaje płyta, szansa, iż artyści zewrą szyki ponownie rośnie niepomiernie.

Fiński saksofonista, weteran nie jednej improwizowanej wojny, wielki kreator i muzyk, który potrafi lepić cuda w każdej sytuacji scenicznej, kompulsywna austriacka pianistka, która kocha free jazz i jest gotowa dla niego poświęcić wszystko, brytyjski kontrabasista, prawdziwy kameleon, artysta niosący wartość dodaną każdym swym dźwiękiem, wreszcie australijski drummer, muzyk, który nie daje się zapisać do żadnej szkoły, ani wepchnąć do jakiejkolwiek szuflady gatunkowej – oto materia i duch, z których zbudowano kwartet Flight Mode. Nie mogło się nie udać!

Koncert zarejestrowany w ubiegłym roku w Berlinie składa się z czterech epizodów (każdy zwieńczony oklaskami), które układają się w dwa sety. Ten pierwszy, to ponad dwadzieścia pięć minut części głównej i drobny encore, ten drugi, to dwie rozbudowane, kilkunastominutowe opowieści. Muzycy startują do lotu kolektywnie, w duchu żywego, dobrze unerwionego post-jazzu. Buck od pierwszej sekundy konstruuje na poły dynamiczny szyk perkusyjny, a typowa dla niego obsesja ciągłego rytmu zdaje się sprzyjać dramaturgii spektaklu. Saksofon Sjöströma, choć ulotny w brzmieniu, raz za razem dodaje narracji nowe zastrzyki ekspresji. Harnik w piewszej odsłonie pracuje niemal wyłącznie na klawiaturze, a ogień jej fraz syci improwizację na cyklu ciągłym. Wreszcie Edwards - w gemie otwarcia koncentruje się na freejazzowym pizzicato. Wielominutowa narracja faluje tu niczym wzburzony ocean. Pierwsze efektowne wzniesienie muzycy mają za sobą już po pięciu minutach. Drugi dynamiczny lot Buck inicjuje po minucie dwunastej. W tak zwanym międzyczasie artyści serwują nam kilka post-balladowych interwałów, w trakcie których znajdują przestrzeń dla indywidualnych preparacji. Zakończenie tej części koncertu, które początkowo lepi się z nostalgicznych, post-kameralnych westchnień, okazuje się być pełnokrwistym wzniesieniem. Druga improwizacja, rodzaj dogrywki do seta pierwszego, pełna jest nerwowych, rozedrganych fraz. Edwards płynie swoim najpiękniejszym arco & pizzicato, reszta sukcesywnie dokłada do ognia.

Trzecią historię inicjuje solowy saksofon. W tle Buck i Edwards preparują, dokładnie to samo czyni Harnik. Narracja dość szybko łapie wiatr w żagle, ale nie gna na złamanie karku. Stylowy, kompaktowy drumming rysuje teraz intrygujące tło, na którym rozgrywa się kilka ekspozycji solowych, w tym nade wszystko krótki show kontrabasisty. Improwizacja nabiera rumieńców bez partycypacji saksofonisty. Gdy ten dołącza tempo rośnie do rozmiarów jeszcze tego dnia niespotykanych. Po kilku okrzykach opowieść uroczo się wystudza, a na gryfie kontrabasu pojawia się na dłuższą chwilę smyczek. Płynie bardzo nisko, ale niespodziewanie wynosi kwartet na kolejny szczyt! Buck, żywe srebro, nie daje nikomu przysnąć choćby na ułamek sekundy! Zakończenie utworu nie przestaje kąsać ekspresją, choć frazy Harnik płyną definitywnie nostalgicznym strumieniem.

Ostatnia improwizacja wydaje się być najspokojniejszym odcinkiem berlińskiego szaleństwa. Na starcie arco & pizzicato Edwardsa i słodka melodyka Sjöströma. Buck pracuje na perkusjonalnych świecidełkach, Harnik czyści dno pudła rezonansowego. Ale ta zmysłowa introdukcja szyta jest podskórnym rytmem! Zupełnie by the way kontrabas wchodzi strefę mroku, pięknie zdobioną perkusyjnymi szczoteczkami. Po chwili roztargniony saksofon śpiewa razem ze smyczkiem. Flight Mode nie byliby sobą (zwłaszcza drummer!), gdyby ostatniej fazy koncertu nie podkreślili czymś odrobinę bardziej dynamicznym. Opowieść nabiera tempa, ale zdaje się toczyć na delikatnie zaciągniętym ręcznym. Hamowanie odbywa się zatem bez pisku opon, wprost w burzę rzęsistych oklasków.



 

Ivo Perelman/ Mark Helias/ Tom Rainey Truth Seeker (FSR Records, CD 2024). Ivo Perelman – saksofon tenorowy, Mark Helias – kontrabas oraz Tom Rainey – perkusja. Nagrane w Parkwest Studios, Nowy Jork, grudzień 2022. Siedem improwizacji, 67 minut.

Najbardziej płodny i pracowity muzyk improwizowanego wszechświata nie ustaje! Saksofonista Ivo Perelman, nowojorski Brazylijczyk, tym razem zaprasza na spotkanie w jazzowym trio, do którego zaprosił znamienitych gości, prawdziwych mistrzów gatunku – kontrabasistę Marka Heliasa i perkusistę Toma Raineya.

Siedem improwizacji, które trwają od ośmiu do jedenastu minut, niesie moc wrażeń i całe mnóstwo intrygujących, dramaturgicznych komplikacji, które są na wprost pokłosiem niebanalnej, niekiedy zaskakującej rytmiki, szytej trudnymi do przeliczenia metrami, jaką proponuje nam przez niemal siedemdziesiąt minut Tom Rainey. A to oczywiście nie jedyny atrybut jakości nagrania tytułowych Poszukiwaczy Prawdy.

Każda z improwizacji ma zgrabną introdukcję, realizowaną zarówno kolektywnie, jak i indywidualnie, bystre rozwinięcie, gdy ekspozycja na ogół osiąga całkiem dynamiczne parametry i sprytną kodę, której ciężar najczęściej spoczywa na barkach saksofonisty. Pierwsza opowieść zdaje się być swobodnym post-jazzem granym w żwawym, ale spacerowym tempie. Rozkołysana melodyka saksofonu niesiona tu jest przez energetyczny kontrabas i perkusję, która co rusz wypuszcza w bój strugę narracji w niebanalnym metrum. Na etapie spowolnienia odnotowujemy pierwsze solo, w tym wypadku kontrabasisty. Druga opowieść w fazie początkowej jest intrygującą post-balladą z preparowanymi inkrustacjami, w fazie zaś zaawansowanej zwinną, kocia galopadą z wysoko podwieszonym śpiewem saksofonu.

Trzecią odsłonę inicjuje energiczna akcja sekcji rytmu, do której klei się wyjątkowo melodyjna partia dęta. W dalszej części do gry wchodzi smyczek i wdaje się w melodyjne dyskusje z dęciakiem. Drummer tradycyjnie robi tu swoje, oplata wszystko gęstymi mackami włochatego pająka. W utworze kolejnym znów mamy do czynienia ze wspólnym strumieniem melodii kreowanej przez smyczek i saksofon. Tu flow zdaje się być cokolwiek post-barokowy, choć szyty intrygująco zabrudzonym tembrem. Potem pojawia się rytm - znów jest fikuśny, stymulujący wszystkich do wzmożonej kreatywności i wpychający improwizację w objęcia soczystego free jazzu. Piątą improwizację otwiera z kolei perkusista, ale całość nie wychyla się poza ramy dobrze skonstruowanej post-ballady. W fazie rozwinięcia tempo oczywiście rośnie.

Szósta odsłona bazuje na dźwiękach preparowanych, melodyjnym smyczku i dużej wstrzemięźliwości perkusisty. Bywa, że ten ostatni nawet milczy. Finał tej części albumu znów skrzy się dobrą dynamiką w ciekawym metrum. Końcowa opowieść albumu szyta jest wyjątkowo delikatnym ściegiem. Melodia snuje się tu od tuby saksofonu do smyczka na gryfie kontrabasu, a doboszowy rytm perkusji buduje pewien urokliwy dysonans. Po krótkim spowolnieniu opowieść nabiera zgrabnej taneczności i udanie reasumuje owo nowojorskie spotkanie improwizatorów.

 




Karl Evangelista with Tatsu Aoki, Alexander Hawkins & Michael Zerang What Else is There? (Fundacja Słuchaj!, CD 2023). Karl Evangelista – gitara, Alexander Hawkins – fortepian, Tatsu Aoki – kontrabas oraz Michael Zerang – perkusja. Nagrane w FAB Recording Studio, Chicago, grudzień 2021. Siedem utworów, 56:25.

What Else is There?, to fonograficzna dokumentacja spotkania międzynarodowego, wielopokoleniowego kwartetu, który uformował się w pewnym chicagowskim studiu nagraniowym prawie dwa lata temu. Pretendujący tu do miana lidera, gitarzysta Karl Evangelista przygotował na jego okoliczność trzy kompozycje własne, wyposażone w zgrabny, rytmiczny temat, który każdorazowo stanowi zaczyn do bystrych, chwilami bardzo swobodnych improwizacji, zarówno solowych, jak i kolektywnych. Pozostałe cztery utwory, to opowieści podpisane przez wszystkich muzyków, możemy zatem domniemywać, iż noszą znamiona improwizacji, być może odrobinę predefiniowanych. I to właśnie w ich trakcie dzieje się tu najwięcej dobrego, co znajduje swoją kulminację podczas dwóch ostatnich utworów, definitywnie najciekawszych momentów płyty.

Album otwiera temat wytyczający szlak narracji tanecznym, zrytmizowanym krokiem. Pierwszy w otchłań całkiem ekspresyjnej solówki idzie pianista, potem tą samą drogą podąża gitarzysta, który nadaje swojej ekspozycji delikatny posmak rocka. Muzycy uwolnieni od jarzma notyfikacji chętnie uciekają w emocje godne free jazzu. Kolejne dwa utwory, to improwizacje. Pierwszą otwiera gitarzysta, który wchodzi w dialog z perkusistą. Opowieść nabiera wiatru w żagle, wydaje się być dość żywiołowa, niesiona falami lekko wzburzonego morza. Tu znów finalizacja pachnie free jazzem, ale tym razem mocno kontrolowanym. Trzecia opowieść budowana jest bardzo skrupulatnie, minimalistycznie i delikatnie. Formuje się w kształtną balladę, która z czasem zyskuje na dynamice.

Czwarta i piąta odsłona albumu, to dwie kolejne kompozycje gitarzysty. Obie rytmiczne, silnie nasączone jazzowymi synkopami, zgrabnymi improwizacjami i dobrą melodyką. W trakcie pierwszej z nich swoje jedyne, krótkie solo prezentuje kontrabasista. Z kolei druga znaczona jest bluesową estetyką i wydaje się być skrojona dla mniej wymagającego odbiorcy. Kolejne porcje dobrze skomunikowanych improwizacji proponują tu gitarzysta i pianista. Ten pierwszy zdaje się płynąć szerokim, płynnym strumieniem, ten drugi stawia na twarde, kanciaste formy.

Tymczasem docieramy do dwóch ostatnich opowieści, nie bez przyczyny wskazanych jako crème de la crème całej plyty. Pierwszą z nich otwierają szumiące, gitarowe pick-up’y i delikatnie pulsujące struny basu. Tymczasem fortepian i perkusja budują intrygującą strukturę rytmiczną, która nieść będzie na swych zgrabnych ramionach frazy improwizowane, tu często kojarzone w kolektywne sploty interakcji. Finałowa improwizacja lepiona jest żmudnie z drobnych, niekiedy ledwie sugerowanych fraz. Rozpoczyna perkusista, potem pojawia się brzmienie delikatnie drżących strun gitary, frazy inside piano i kontrabasowy smyczek. Plejada preparowanych dźwięków ze strony wszystkich muzyków przekształca się tu w strumień bardziej wyrazistych fraz nakierowanych na swobodną, post-jazzową ekspozycję.

 


Marek Malinowski/ Robert Rychlicki-Gąsowski/ Wojciech Zadrużyński Scratching Fork II (FSR Records, CD 2024). Marek Malinowski – gitara elektryczna i akustyczna (archtop), kompozycje, Robert Rychlicki-Gąsowski – kontrabas, gitara basowa oraz Wojciech Zadrużyński – perkusja. Nagrane w TONN Studio, Łódź, grudzień 2022. Dziesięć utworów, 48:42.

Gitarowe tria w obrębie szeroko rozumianego jazzu zdają się bilansować od edycji power, gdzie emocje biorą górę, a siła amplifikacji i bogactwo pick-up’ów rządzą na scenie nie biorąc jeńców, po smukłe, wystudzone piosenki, których pole rażenia jest niewielkie, ale szansa na przyciągnięcie mniej wymagającego słuchacza duża.

Druga edycja Scratching Fork nie konsumuje żadnego ze skrajnych wariacji gitarowego tria, szuka swojego miejsca, odważnie spogląda w kierunku freely improvised music, podkreślając ów fakt podanym na wprost tytułem jednego z utworów.

Siłą tej gitarowej eksploracji są kompozycje, doposażone w ciekawie, łamane metra kreujące nieograniczone pole dla improwizacji. Słabością być może poziom ekspresji, niekiedy także brak ciekawszych pomysłów na rozwój improwizacji, zwłaszcza w momentach, gdy nie są one prowadzone kolektywnie. Tu akurat odrobina spektaklu w estetyce power byłaby dalece zasadna.

Pierwsze dwa utwory obiecują tu wiele. Dramaturgiczny suspens, łamane rytmy, swoboda działania i posmak downtownowego grania z dawnych lat bliskiego estetyce Elliota Sharpa, to atuty pieśni otwarcia. W drugiej odsłonie, po prezentacji szerokiego wachlarza możliwości instrumentacyjnych i gatunkowych konotacji, trio rusza w ognistą przebieżkę.

Dwie kolejne opowieści studzą jednak zapał recenzenta, pozostając w ostatecznym rozrachunku niezobowiązującym post-balladami. W piątym utworze pojawia się nowy element – intrygujące, improwizowane intro, kilka świetnych momentów kontrabasisty wyposażonego w smyczek, także w wersji solowej. Po tak dobrym otwarciu opowieść zostaje dociążona tematem kompozycji i odpływa w typowe post-fussion gitary wspartej na swingującej sekcji rytmicznej. W szóstej części muzycy serwują nam po części post-rockową ekspozycję. Dobre wejście w temat, zbyt wystudzona faza rozwinięcia, ale dalece udane, ekspresyjne zakończenie.

Siódma kompozycja, to gitara akustyczna solo, która eksploruje dziedzictwo Dereka Baileya. Początek zdaje się być zbyt ułożony, harmonijny, ugrzeczniony, a samej opowieści raczej bliżej do wariacji na temat flamenco. Jednak im dalej w las, tym lepiej. Gitarzysta powoli gubi bagaż historii i szuka swoich, zawsze lepszych rozwiązań.

Ostatnie trzy utwory do wizerunku tria dokładają nowe elementy. W ósmym wyczuć można post-klasyczny sznyt w gitarowym frazowaniu, odnajdujemy tu także pure jazzowe solo basisty. W dziewiątym po połamanym rytmicznie, kolektywnym wstępie, gitarzysta realizuje dość przewidywalne solo, po czym ucieka w pogłos. Próba wejścia w strefę wyzwolonej psychodelii nie jest do końca przekonująca. Album reasumuje rockowy temat w prostym metrum. Sporo emocji, niezła dynamika i nieuzasadnione dramaturgicznie spowolnienie w środkowej fazie utworu. Nas szczęście ekspresja rocka ostatecznie zwycięża.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz