Brytyjski kwartet Decentred uformował się kilkanaście lat temu, a swoje inicjacyjne spotkanie uwiecznił na albumie wydanym przez zacny Another Timbre. Leniwe, minimalistyczne kompozycje, a także definitywnie predefiniowane improwizacje silnie zapadły nam w pamięć, a kwartet w odmęty historii muzyki kreatywnej Zjednoczonego Królestwa.
Teraz ów ansamble niespodziewanie powraca w nagraniu
koncertowym, wydanym bez specjalnych ceregieli (ale chyba także bez profesjonalnego
masteringu) i udostępnionym jedynie w formie plików elektronicznych. Muzyka
skrzypaczki Angharad Davies, saksofonisty Toma Chanta, kontrabasisty Johna
Edwardsa i manipulatora urządzeń elektronicznych Benedicta Drew jest wszakże na
tyle wartościowa, iż sięgamy po nią bez zbędnej zwłoki zapraszając na wnikliwy odczyt
i odsłuch prawie godzinnego spektaklu. Dodajmy, iż tym razem muzyka Decentred
daleka jest od programowego minimalizmu, jaki królował na pierwszej płycie i zdaje
się być od pierwszej do ostatniej sekundy w pełni improwizowana.
Koncert składa się z dwóch setów, które trwają po dwa
kwadranse każdy. Otwarcie pierwszego z nich tylko przez kilkadziesiąt sekund sprawia
wrażenie gry rozpoznawczej, poprzedzającej właściwą improwizację. Skrzypce toną
w matowym dronie, gryf kontrabasu drży od uderzeń smyczkiem, saksofon parska, a
elektronika, jeśli w ogóle już się obudziła, nie wydaje jakichkolwiek dźwięków.
Po niedługim czasie akustyczne frazy zaczynają interferować, permanentnie doposażane
mocą kreatywnych preparacji. Dopiero jednak silny impuls elektroniki sprawia, że
ekspozycja nabiera blasku i stosownego rozmachu. Opowieść formuje się w swoisty
hanging around, szyty brudnymi, niekiedy siarczystym frazami zmysłowego post-chamber.
Najpierw na froncie sadowią się strunowce, potem przez moment saksofon. Elektronika
dba o energetyczny background i koncentruje się raczej na podkreślaniu
akustycznych fraz. Przez kilka chwil improwizacja nabiera niemal noise’owego
anturażu, ale w połowie seta przepoczwarza się w mantrę mrocznych szumów i
subtelnych zgrzytów. Kolejnymi etapami podroży są wizyta w zakładzie szlifierskim,
a zaraz potem w oazie spokoju i wytchnienia. Zakończenie seta wydaje się
najbardziej intensywną jego częścią. Spazmy elektroniki, pełny wydech saksofonu
i garść melodii z nieznanego do końca źródła tworzą iście piorunującą
mieszankę.
Inauguracja drugiego seta lepi się z drobnych, rwanych fraz,
ma charakter dość minimalistyczny. Szybko jednak elektronika uderza w dzwon i w
przeciwieństwie do poprzedniego seta chętniej przejmuje mostek kapitański. Dzięki
temu rośnie intensywność przekazu, ale także dysonans poznawczy, albowiem coraz
więcej dźwięków zdaje się pochodzić z nieznanego źródła. Strunowce chętnie sięgają
teraz po reperację, elektronika pulsuje, a saksofon niespodziewanie zaczyna tę ostatnią
imitować. Po fazie dronowej następuje atak smyczków poparty ostrym podmuchem z
tuby dęciaka. Swoje dokłada elektronika, a koncert definitywnie wchodzi w najgłośniejszą
fazę. Improwizacja szybko jednak odnajduje ciszę i mrok niedopowiedzenia.
Podejście pod finał koncertu jest długie, zarówno dronowe, jak i rezonujące,
niepozbawione znamion tajemniczego rytmu i post-industrialnego posmaku. Po
porcji bolesnych, rozhuśtanych melodii narracja osiąga etap wielominutowego
studzenia, które śmiało możemy określić mianem niewymownie pięknego. Burza
oklasków na koniec, to niejako rzecz oczywista.
Decentred The Horse Hospital (Thanet Tape Centre, DL
2025). Angharad Davies – skrzypce, Benedict Drew – elektronika, John Edwards –
kontrabas oraz Tom Chant – saksofon. Nagrane w The Horse Hospital,
Londyn, kwiecień 2025. Dwie improwizacje, 59 minut z sekundami.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz