Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

czwartek, 21 kwietnia 2016

Alex Ward – wolna improwizacja w szponach pracowitego kompozytora


Jak na faceta u progu piątej dziesiątki życia, uprawiającego muzykę improwizowaną,  dyskografia Alexa Warda, angielskiego klarnecisty i gitarzysty, jest stosunkowo obszerna. Od najmłodszych lat (debiut sceniczny u boku Dereka Baileya w wieku lat 13-u!) aktywny muzycznie, ambitny, dużo inwestujący w wiedzę i wykształcenie, doczekał się już pokaźnej listy ważnych wydarzeń w życiu artystycznym (pełna informacja na stronie artysty: alexward.org.uk). Niczym cudownie uzdolniony Mozart, przeniesiony do czasów renesansu, imał się gry na różnych instrumentach (obok tych podstawowych, także saksofon altowy, piano, keybords, gitara basowa), nie stronił także od uprawiania muzyki rockowej z udziałem własnego głosu.

Osobiście zetknąłem się z nim po raz pierwszy przy okazji kwartetu Barkingside, którego całkiem interesujące improwizacje wydał onegdaj w swym wspaniałym Emanem Records Martin Davidson. Wardowi (cl) w poczynieniu koncertowych rejestracji kwartetowych towarzyszyli inni młodzi gniewni, wykarmieni przez Królową Matkę  – Alexander Hawkins (p), Dominic Lash (b) i Paul May (dr). Polecam do uważnego odsłuchu, jakkolwiek spokojnie możecie zrealizować ten pomysł w drodze do pracy (w warunkach poznańskich potrzeba na to drogi z Komornik na Lutycką, nawet bez dodatkowych korków).

Z gitarowym obliczem Warda (od razu zaznaczmy, wyłącznie edycja elektryczna) zapoznałem się dzięki formacji N.E.W., w której swobodne improwizacje czynią także John Edwards na kontrabasie i Steve Noble na perkusji (nazwa zespołu nie jest zatem przypadkowa). Sama muzyka aż tak nowa, czy wręcz nowatorska nie jest, ale ciekawie się jej słucha (i znów pomocny zdaje się być czas, który marnujemy codziennie na przemieszczanie się z punktu A do punktu B). Osobiście w moich odtwarzaczu lubi hulać winylowy rip w formacie kompaktowym, czyli akurat tu krążek Motion (Dancing Wayang Records, 2014). Po prawdzie gitarzystą Alex nie jest jakimś szczególnie wyjątkowym (a może jedynie zbyt mało tych prób wysłuchałem), dodatkowo zafrapować mnie gitarowym szaleństwem w wydaniu elektrycznym nie jest łatwo. Innymi słowy, nie z powodu najbardziej nawet udanej zabawy w trio N.E.W., czy konsekwencji kwartetowych ujawnień z Barkingside, Alex Ward trafia na łamy Trybuny Muzyki Spontanicznej.

Przyczynkiem to tego wystarczającym są zdecydowanie dwie płyty, jakie ukazały się światu wartościowej muzyki w roku ubiegłym. I choć będziemy słuchać muzyki improwizowanej (a jakże by inaczej!), to punktem wyjścia do analizy obu krążków będzie zdecydowanie … kompozycja. Dodatkowo kompozycja rozumiana w sposób, jaki przerobiliśmy dwa dni temu, opisując na tej stronie dokonania Tony Oxleya i jego zespołów jakieś 45 lat temu, w tymże samym Zjednoczonym Królestwie. A zatem znów przed nami gotowy scenariusz na wolną improwizację, choć zapewniam, że Alex Ward w dziedzinie zapełniania zeszytów z pięciolinią zdecydowanie przerósł mistrza.



Wydawnictwo Warda i jego kolegi improwizatora Luke’a Barlowa - Copepod Records - wydało w roku 2015 dwa krążki z muzyką tego pierwszego. Najpierw w kwietniu ukazał się krążek Alex Ward Quintet Glass Shelves and Floor, a w listopadzie kolejny - Alex Ward Trios & Sextet Projected/ Entities/ Removal.

Chronologicznie wydarzenia kształtowały się następująco: 5 marca 2014 roku w Klubie Vortex – zdecydowanie zatem w okolicznościach „na żywo” - kompozycję Glass Shelves and Floor wykonał Kwintet, a po krótkiej przerwie na scenie pojawił Sekstet, który wykonał kompozycję Removal. Dwa dni później, tenże sam Kwintet, mając na grubej rolce pergaminu szczegółowo rozpisane role, ponownie wykonał kompozycje Glass.., tym razem w hermetycznych akustycznie warunkach Dalston Studios. Po 10 miesiącach (mamy już zatem styczeń 2015r.), tym razem w Stowaway Studios, melduje się Trio (bez Warda!), które wykonuje kompozycję Entities. Mija jeszcze jeden miesiąc i w Audio Underground Studios inne Trio gra Projected. Potem już tylko trzeba było to wszystko wyprodukować i wydać na srebrnych krążkach. Na tym pierwszym lądują dwa wykonania Glass… (przy czym studyjne jako pierwsze), a na drugim trzy pozostałe epizody, w kolejności jasno uwypuklonej przez tytuł wydawnictwa. I fakt topograficzny – wszystkie wydarzenia mają miejsce w Londynie.

Czas przedstawić muzyków, którzy obok Warda (klarnet, gitara elektryczna, efekty), przyczynili się do powyższego zamieszania. Najpierw Panie – Hannah Marshall (wiolonczela)  i Rachel Musson (tenor sax), a teraz Panowie – Olie Brice (kontrabas), Tom Jackson (klarnet, klarnet basowy) i Steve Noble (perkusja). Kwintet powstał przez odjęcie od w/w muzyków Steve’a Nobla. Na dwa tria szóstka muzyków podzieliła się następująco: Ward, Musson i Noble utworzyli Trio grające Projected, zaś Marshall, Brice i Jackson – Trio zmagające się z kompozycją Entities.

Gdy znamy już absolutnie wszystkie niezbędne fakty, czas przejść do omówienia efektów walki szóstki doskonałych improwizatorów, z niuansami ukrytymi w zakamarkach wypełnionego po brzegi zeszytu z pięciolinią. A było co studiować……

Na potrzeby kompozycji Glass Shelves and Floor Alex Ward przygotował 14-stronicowy (sic!) dokument opisujący poszczególne jej fragmenty (sekcje). Przy czym część sekcji została w pełni notyfikowana (czyli wiadomo co grać), inne zaś zostały tylko częściowo notyfikowane. Te drugie dopuszczają bowiem znaczący poziom wolności dla muzyków w zakresie rytmu i dynamiki wykonania pomysłu kompozytora, przez co stworzona zostanie niezbędna przestrzeń dla otwartych, kolektywnych lub solowych improwizacji (uff! jesteśmy w domu!). Broszura (podręcznik?) zawiera także opisy sposobów, w jaki muzycy… będą improwizować (tu – na szczęście – nie znam szczegółów, albowiem dotarłem jedynie do opisu dokumentu, słowami autora zresztą). No dobra, nie brnijmy w to dalej….

Po tym wszystkim pozostaje hamletowska wręcz wątpliwość – najpierw czytać o tej muzyce, czy najpierw jej wysłuchać? Cóż, osobiście zacząłem od tego drugiego, dzięki czemu miałem okazję wynieść z tej przygody dużo radości i satysfakcji. Tak się bowiem składa, że dwie wersje kompozycji Glass… zawarte na pierwszej z omawianych dziś płyt zawierają w sobie naprawdę ogrom doskonałej muzyki, czyli w sumie nie wiadomo w jakim celu męczyłem Was poprzednim akapitem.

W obu wykonaniach Glass…przestrzenny układ instrumentów jest stały. Od lewej strony zaczynając: klarnet, wiolonczela, kontrabas, tenor i klarnet. Muzyka snuje się wartko, momenty ewidentnie sterowane bardzo często dominowane są przez wybuchy kolektywnych, czy solowych improwizacji. Choć czujemy podskórnie, że muzycy mają delikatnie spętane nogi, a raczej ręce, czy głowę i uważnie śledzą zapiski kompozytora w trakcie wykonywania utworu. Bardzo udanie odnajduję dialogi kontrabasu i wiolonczeli (potrafią fantastycznie pohałasować!), nie tylko zresztą one, bo dialogów w różnych konfiguracjach instrumentalnych odnajdujemy tu sporo. Gitara, choć pojawia się rzadko, potrafi zaatakować znienacka. Wersja studyjna kończy się fajnym finałowej z dużą porcją iście free jazzowego hałasu. Wersja koncertowa (którą, przypomnę, poznajemy jako drugą na płycie) pod względem ekspresji i poziomu sterowania nie odbiega od efektów działań studyjnych. Mam nawet wrażenie, że jest … spokojniejsza. To w jej trakcie doszukałem się w tej muzyce posmaku braxtonowskiej koncepcji Ghost Trance Music (już na początku muzycy wpadają w delikatny trans i przez kilka chwil dają się mu ponieść). Całość broni się bezapelacyjnie i tylko nie wiem, czy dla tak dalece frapującego efektu końcowego, trzeba było popełnić … 14-stronicową instrukcję.




Przejdźmy zatem do drugiego krążka. Tu moja wiedza o pracach przygotowawczych Warda jest niewielka, zatem być może na tę akurat okoliczność powstał mniej opasły dokument kompozytorski. Co więcej, pierwsze Trio (klarnet, sax i perkusja – przypomnę) śmiało nam udowadnia, że nie było o czym specjalnie pisać na etapie komponowania – ostra jazda klarnetu Warda, do tego dynamiczny drumming Noble’a i kipiąca energią Musson ze swym smukłym tenorem. Prawdziwa free jazzowa petarda zwana Projected i tyle opowieści w tym temacie. 12-minutowa, bardzo kompetentna petarda, dodajmy zdecydowanie.

Kolejne Trio (wiolonczela, kontrabas i klarnet, także basowy) pozwala nam delikatnie odpocząć, albowiem Entities dzieje się głównie w niskich częstotliwościach, w bardzo stonowanej dynamice i w przeważającej części zdominowana jest przez pasaże obu instrumentów strunowych. Klarnet sporo w międzyczasie psoci, stąd cala zabawa jawi się nam przednio.

No i finał krążka (choć jak pamiętamy, powstały faktycznie rok przed kompozycjami w trio), czyli sekstetowa Removal. Nie po raz pierwszy w tej opowieści, zaczynamy bardzo dynamicznie i z dużą dawką energii ze strony wszystkich instrumentów, zwłaszcza perkusji. Trwająca w sumie dobre trzy kwadranse kompozycja w dalszej części delikatnie przyhamowuje, by słodko zwieńczyć wysiłki muzyków udanym finałem. Dużo improwizacji, sporo smakowitych wycieczek w podgrupach i zdaje się, że jednak zdecydowanie mniej instrukcji na etapie powstawania kompozycji. I bardzo dobrze! Niech Żyje Wolna Improwizacja!

Co było do udowodnienia.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz