Mikołaj Trzaska, najwybitniejszy współczesny polski muzyk
improwizujący, kończy dziś 50 lat. Piękny wiek, można rzec poetycko, a potem nakryć
się nogami ze śmiechu. Z pewnością Jubilat tak by postąpił.
Drogi Mikołaju, wspólnych spotkań z Twoją muzyką było tak
wiele, że nie sposób przywołać ich wszystkich. Na końcu tej urodzinowej
pocztówki przypomnę jeden. Mam nadzieję, że i Ty byłeś wtedy z niego
zadowolony.
Są też płyty, bez nich nie byłoby Twojej historii.
Początkowo myślałem o sporządzeniu listy moich ulubionych, ale lista ta, w
procesie przeglądania moich półek, zaczęła niepokojąco pęcznieć, a nie było moją
intencją przy tej okazji urodzinowej pisanie monografii Twojej twórczości.
Zatem tylko kilka impresji, wrażeń, często implikowanych wcześniejszym brawurowym
incydentem koncertowym.
Niepokojąco odległe
czasy. Jesień 1990r. Miłość w trio (z Mazzolem i Tymonem) gra w poznańskim
klubie Piekłoraj. Po koncercie pytamy Was, czy Primus gra jazz. Ty
jedynie znacząco uśmiechasz się, a ja na odpowiedź muszę jeszcze poczekać
kilka lat….
Jesień 1993. Miłość
gra na Jazz Jamboree tuż przed Ornette’m Colemanem. Siedzę przy radiu i słucham
z zapartym tchem. Niedługo potem Tymon robi małą rewolucję w Jazz Forum i
ogłasza powstanie yassowe. Zupełnie jak punkowy numer Non Stopu z grafiką
Dezertera na okładce dekadę wcześniej….
Znów Jamboree, chyba
trzy lata później, Miłość gra nocny koncert w Remoncie. Siedzimy ze znajomymi na krawędzi sceny, pot z Twojej rury smaga nam skronie, a Wy gracie dwugodzinny
koncert, który ryje nasze berety na całe życie…
Dopadam Cię na scenie
z braćmi Olesiami. Jest już po roku 2000, gracie iście telepatycznie, a ja
potem w domu – już z dwoma krążkami Mikro
Music i Le Sketch Up – zasypiam
w przekonaniu, że to jest TA muzyka. Piszę recenzję na vivo.pl w pozycji na
kolanach. Nie ostatni raz zresztą…
Gdańsk, Avant
Festival, chyba we Wrzeszczu, na scenie wyjątkowe Trio X, a z nimi Mikołaj Trzaska.
Potem na diapazonie napiszę, że genialnie grał …Quartet X. Po kilku dniach
gracie w Alchemii, a po roku na podwójnym CD wydaje to Marek Winiarski pod
tytułem Magic.
Grasz kompulsywny
koncert solowy w poznańskim Dragonie, w ramach kolejnej edycji Tzadik Festiwal.
Albo w tymże samym miejscu, wiosną 2007 grasz dwa tria z Michalem Zerangiem.
Pierwszy z Clementine Grasser wydasz na płycie jako… Nadir & Machora. Drugi, jeszcze lepszy z Claytonem Thomasem,
mimo dwukrotnej rejestracji, na płycie się nie pojawia.
Znów Trójmiasto, tym
razem Gdynia, jadę po ciemku z wyspy Sobieszewskiej. Jest luty 2008 roku. Grasz
w kwartecie z Peterem Brotzmannem, Peterem Friisem Nielsenem i Peeterem
Uuskylą. We własnym, zabawnym 1kgrecords wydasz podobny koncert jako North Quartet.
Wiosna 2009, znów
Poznań i Dragon. Ze swoimi ulubionymi Duńczykami (Friis Nielsen, Jorgensen),
jako Volume z dodatkiem Johannesa Bauera, gracie genialny koncert. Kolejnego
dnia rejestrujecie swój występ w Bydgoszczy, a label Duńczyków Ninth World
Music wydaje to jako Tungt Vand.
Z preparującym
fortepian Tomkiem Szwelnikiem grasz popisowy free improv koncert, … w Dragonie.
Potem kupuję to na płycie 1kg pod szyldem Don’t
Leave Us Home Alone.
Gdy razem z Morettim i
Rogińskim śpiewasz rzewne pieśni jako Shofar, robi się mi dobrze na serduszku i
czuję, że ja też mogę mieć semickie korzenie, szczególnie piłując w odtwarzaczu
debiutancki Shofar . Lubię też jak
Ircha, na bazie tylko kilku nutek, pięknie improwizuje na cztery klarnety,
zwłaszcza na podwójnym Black Bones.
Z brytyjską sekcją
Brice/ Sanders zakładasz Riverloam Trio. Mnie szczególnie przypada do gustu
płyta wydana dla FMR Records, zwana pokrętnie Inem Gorth. Na Tzadik Festiwal gracie w rozszerzonym składzie
(Holmlander i Bauer) fajny koncert.
Jako artystyczny spadek
po Resonance Ensemble Kena Vandermarka zostaje Ci smakowity kwartet, który
formujesz ze Swellem, Holmlanderem i Daisy’m. Wydajecie dwie płyty, z których
druga Return From The Centre of Earth,
choć przebiegle enigmatyczna, wspaniale radzi sobie w moim odtwarzaczu. A ja
wciąż czekam na koncert tego składu. Nie tylko zresztą na ten…
Po prawie dwudziestu
latach kupuję na CD Sport i Religię
zabawnej efemerydy NRD, którą udziergałeś z Tymonem, Mazzollem i nieodżałowanym
Olterem (przedtem miałem tylko kasetę). Jaka free jazzowa torpeda… i ten Wasz
rubaszny humor. Uwielbiam to.
Mikołaj, wszystkiego najlepszego!!!!!!
Big Dragon - Volume
Up!
Tekst pierwotnie
zamieszczony na portalu diapazon.pl w roku 2009
Jest taki jeden polski, młody muzyk jazzowy, który na łamach
zacnego i poczytnego (poczytalnego?) "Jazz Forum" przyznaje się, że
nawet nie wie o istnieniu w pięknym kraju nad Wisłą jednej z dwóch najbardziej
prężnych, niezależnych oficyn jazzowych w Europie (rozumiem, że każdy wie, o
jakiej mówię).
Jestem absolutnie przekonany, iż nie on jeden – z kręgu osób
odpytywanych w inkryminowanym piśmie – będzie miał także problem z percepcją
pewnej konstatacji, którą poniżej głośno i wyraźnie wyartykułuję. A
przyczynkiem do poniższej jawnej deklaracji miłości i bezgranicznego uwielbienia
dla pewnego alcisty z kraju największej piłkarskiej korupcji nowoczesnej
Europy, niech będzie wczorajszy koncert kwartetu Trzaska/ Bauer/ Nielsen/
Jørgensen w poznańskim Klubie "Dragon".
Oto, Drodzy e-Czytelnicy, na naszych oczach tworzy się
historia polskiego jazzu. Mikołaj Trzaska (dobry rocznik 1966) przekroczył
rubikon i może już dumnie zasiąść w gronie wybitnych współczesnych muzyków
jazzowych. Już bodaj czwarty raz w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wychodzę
w koncertu z jego udziałem w pozycji "szczęka na glebie". Najpierw
Trio X (Quartet X?!), potem dwukrotnie wspaniałe tria z Michaelem Zerangiem, a
teraz kwartet przywołany w preambule.
Trzaska swój artystyczny wizerunek buduje w sposób
systematyczny i bardzo konsekwentny. W roku ubiegłym zmierzył się z fanami free
za oceanem. W Europie jest już Panem na włościach od co najmniej 5 lat. A
najdobitniejszym tego przykładem niech będą jego muzyczne kooperacje z Peterem
Friisem-Nielsenem. Dowody rzeczowe? Kilka tras koncertowych i cztery wydawnictwa
płytowe (w tym m.in. jedno z Peterem Brötzmannem, zaś ostatnie z nich - pod
szyldem "Volume" - to polska płyta 2007 roku na tym portalu).
A wspomnianemu na wstępie muzykowi i jego kolegom
półanalfabetom mówimy "papa" i pozostawiamy w barłogu ich muzycznego
niedoedukowania.
Poznański "Dragon", to bardzo udane miejsce do
spędzania czasu i słuchania muzyki. Klub kilku wymiarów, tak przestrzennych,
jak i mentalnych. Dodatkowo, miejsce niezwykle przyjazne niszowym
alterszaleńcom, nieskorym do muzycznych kompromisów, takim co to za bardzo nie
wiedzą, kto to Fryderyk i dlaczego Chopin już dawno nie żyje.
Na kameralnej scenie piorunująca, wysokogatunkowa mieszanka.
Swojski posmak słowiańszczyzny, czyli stanowczy, z lekka korpulentny i jak
zawsze odrobinę rubaszny Mikołaj Trzaska na alcie (i tylko na alcie!). Szczypta
surrealizmu pod postacią dwóch szalonych Duńczyków, jakby żywcem wyjętych z
"Królestwa" Larsa Von Triera. Wielki jak skała Peter Ole Jørgensen na
perkusji i filigranowy "łudialenowy" Peter Friis-Nielsen na
elektrycznym basie. Na dokładkę dużo frywolności i całkowicie nieniemieckiego
luzu, czyli gibki i roztańczony puzonista – Johannes Bauer (ten młodszy z
klanu!).
Rzeczony kwartet to prawdziwa muzyczna torpeda, o
niewyczerpalnych pokładach samo odnawiającej się energii, rozdawanej jednakże
publiczności w odpowiednich porcjach. Ani na moment nie uciekaliśmy w chaos.
Jeśli jechaliśmy bardzo ostro i stromizną w dół, hamowanie było w pełni
kontrolowane i zdarzały się nawet liryczne puenty. Muzycy w stanie ekstremalnej
kooperacji, jakby rzeczywiście znali się od dzieciństwa (!), czyli free pełną
gębą, choć głęboko zaplanowane i przemyślane. Nic z kartki (broń, Boże!),
czasami wystarczało tylko kilka spojrzeń, by uzyskać precyzję i czystość
brzmienia nawet w momentach dużego nawarstwienia dźwięków. Głośno i ostro, ale
mieliśmy wrażenie, że nie ma na scenie jakiegokolwiek zbędnego dźwięku (jeśli
już, to raczej po stronie publiczności – pewien nazbyt, jak dla mnie,
wyluzowany fan i dwie gadatliwe blondynki po prawej stronie, jakże uroczo
kwilące nie na temat, łagodnie doprowadzały, nie tylko mnie, w stan
permanentnej irytacji – uwaga, Drogie Koleżanki, Wasze twarze zostały
zapamiętane!).
Piekielna sekcja! Perkusista biegający po scenie ze swym
zestawem, bo przy jego posturze, trudno o delikatność i nazbyt niestosowną
subtelność w okładaniu bębnów ciosami z każdej gardy. Basista, jak zawsze na
krzesełku, przepełniony energią, gotowy zagrać 4 "połowy" i dwie
dogrywki, o rzutach karnych nie wspominając. Bauer na puzonie! Wspaniały,
jednocześnie zaczepny i drapieżny, delikatny, frywolny i bardzo zabawny (tak,
przede wszystkim zabawny). No i Mikołaj – zdzierał skórę z tej muzyki, aż krew
tryskała po ścianach. Zaczynał i kończył erupcje swych swobodnych, improwizowanych
podpowiedzi, uzupełnień, komentarzy i kontrapunktów zawsze w idealnym momencie.
I ta pewność każdego zadęcia, celność każdej wypowiadanej kwestii.
Genialny koncert (nie boję się tego słowa!), który na długo
pozostanie w naszej pamięci, a potem już tylko niecierpliwe czekać nam
przyjdzie na CD, albowiem nagranie było rejestrowane (ciekawe, czy te blond
gaduły da się wyciąć z soundtracku?).
Mikołaj Trzaska
Quartet (Mikołaj Trzaska - alto saxophone, Johannes Bauer - trombone, Peter
Friis Nielsen - bass guitar, Peter Ole Jørgensen - drums), Poznań, Klub
"Dragon", 21.04.2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz