Nie dalej jak dwa tygodnie temu, Trybuna Muzyki
Spontanicznej obwieściła światu piórem jej przemądrzałego autora, iż w ramach
klubowej inicjatywy Otoroku ukazało
się wyjątkowe nagranie muzyki improwizowanej.
Oto bowiem – w ramach jesiennych obchodów 70. rocznicy urodzin
pewnego bardzo znanego saksofonisty – w londyńskim Cafe Oto, spotkali się trzej wielcy przyjaciele. Tworzący obecnie
dwuosobowo skład formacji AMM – Eddie Prevost i John Tilbury – zwarli szeregi z
Evanem Parkerem, rzeczonym właśnie jubilatem. Spotkanie tej trójki nie byłoby w
sumie niczym szczególnym, wszak ich spotkań – w najróżniejszych konfiguracjach
osobowych - historia muzyki improwizowanej zna tysiące (fakty poznacie czytając
monografię Parkera, rozdział „Kolaboracje z AMM”, oczywiście dostępną na
Trybunie), jednak PO RAZ PIERWSZY spotkanie to odbyło się pod szyldem AMM + GOŚĆ.
Wymiar edytorski tego spotkania przyjął zatem formę tytularną
„Evan Parker & AMM Title Goes Here” (Otoroku, 2015) i
co najważniejsze, wylądował w odtwarzaczu Waszego recenzenta (od razu
zaznaczmy, iż nagranie jest dostępne jedynie w plikach, zatem w domowych
pieleszach czynności postzakupowych,
musiały one zostać przedtem wypalone na srebrnym krążku).
Czytając onegdaj Przewodnik „Muzyka”, skąd inąd doskonały, wydany
dzięki inicjatywie Krytyki Politycznej,
w pasjonującym rozdziale poświęconym formacji AMM napotkałem dość ciekawą konstatację Eddie Prevosta. Otóż znamienity perkusista
stwierdził, iż pośród muzyków, z którymi współpracowała jego sztandarowa grupa
na przestrzeni blisko 50 lat jej istnienia (mamy w tym roku rocznicę!!!!), a
którzy choćby przez moment nie byli jej członkami, to właśnie Evan Parker
najpełniej rozumie ideę muzyki AMM. Autor artykułu próbuje w dalszej części swej
epistoły dociec, jakaż jest to idea, ale ponieważ jego egzegezy nie prowadzą do
żadnego konstruktywnego wniosku, podsumujemy ten wątek stwierdzeniem, że „nie
on jeden poległ na tym polu”.
Sam pisząc kilka recenzji, czy omówień muzyki AMM, w znoju
recenzenckich potyczek ze słowem pisanym, dopracowałem się jedynie dość mało
medialnego dla tej muzyki określenia. Otóż – muzyka AMM trwa i tylko te cztery litery są w stanie oddać jej charakter.
Trzej starsi Panowie, na deskach Cafe Oto w październiku 2014r.
spędzili godzinę i blisko kwadrans. Bez przerw na zbędne oklaski, w absolutnym
skupieniu zbudowali piękną, nieśpieszną opowieść free improv. Oczywiście
wytrawnych wyjadaczy gatunku te 72 minuty koncertu niczym nie zaskoczyły, ale
ja osobiście - w pewnych okolicznościach - wręcz kocham taką przewidywalność.
Tenorowy Parker zgrabnie kreślący swoje wspaniałe esy floresy, Tilbury pieszczący z precyzją sapera pojedynczy klawisz fortepianu,
jakby każdy kolejny dźwięk mógł skutkować wybuchem jądrowym, wreszcie
Prevost wydobywający z talerzy zestawu perkusyjnego strzeliste kakofonie
dźwięków tyleż pierwotnych, co dotkliwych dla naszych receptorów słuchu. Cała
opowieść ma kilka zwrotów dramaturgicznych, znakowanych drobnymi eskalacjami
hałasu (uwaga! Tilbury potrafi grać całą paletą klawiszy jednocześnie – cóż za
dysonans w jego minimalistycznym idiomie improwizatora), a kończy się
przeuroczym solowym popisem Evana, choć tylko na tenorze, to bezwzględnie bezoddechowym.
Doskonałe nagranie, podobnie jak wiele poprzednich Parkera w
towarzystwie Prevosta i Tilbury’ego (zarówno w duetach, jak i większych składach), które
śmiało możemy zapisać po stronie ich ewidentnych osiągnięć artystycznych.
Bieżąca aktywność, tak koncertowa, jak i edytorska,
72-letniego Evana Parkera musi budzić nasz bezwzględny szacunek. Co więcej, w
kontekście ostatniej dekady, ciągle przyrasta nagrań naprawdę udanych i
znoszących porównanie z jego najwybitniejszymi pozycjami dyskograficznymi. Do
takich koniecznie zaliczamy wspólny koncert z AMM.
W dalszej części naszej opowieści przywołajmy kolejne dwie
pozycje dyskograficzne Evana Parkera, które znamy od całkiem niedawna. Obie –
zupełnie przypadkowo - popełnione w towarzystwie młodego brytyjskiego pianisty
Alexandra Hawkinsa. Najpierw zupełny świeżak, czyli duet Leaps In Leicester (Clean
Feed, 2016), wydany pod dwojgiem nazwisk (a jakże by inaczej). Nagranie z
lutego 2015, bez oklasków, z miasta przywołanego w tytule wydawnictwa. Trzy
wyważone wprowadzenia w temat plus finałowy, ponad 30 minutowy The Shimmy, dedykowany zmarłemu
parenaście miesięcy temu perkusiście Tony’emu Marshowi. Spotkanie – podobnie
jak incydent z AMM – bardzo nieśpieszne, wyważone i wyczulone na pojedynczy
dźwięk (co jest szczególnym udziałem akurat weterana). Pianistyka Hawkinsa – na
tym etapie jego muzycznego rozwoju – nie wywraca do góry nogami oglądu
współczesnej muzyki improwizowanej. Dla mnie osobiście spotkanie Parkera i Hawkinsa, to swoisty free chillout, przy którym
znajduję okazje do głębokich, osobistych przemyśleń nad troskami dnia
codziennego. Nie przeszkadza w procesie, interesująco i silnie relaksująco
masuje zatęchłe receptory słuchu.
* ) patrz dokładnie na okładkę płyty Title Goes Here
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz