Dwupłytowe wydawnictwo Strandwal
(Aerophonic Records) omawialiśmy na tych łamach dokładnie 22 sierpnia (oto skrót).
Zawierało ono koncert, jaki miał miejsce 14 listopada 2017 roku w klubie De Pletterij, zlokalizowanym w
holenderskim Haarlemie. Dzień później muzycy zagrali w belgijskiej Antwerpii.
Zgodnie z zapowiedzią, zamieszczoną na stronie bandcampowej wydawcy, właśnie ów
koncert z Antwerpii miał nam zostać udostępniony na czarnym krążku w jakiś czas
po wydaniu kompaktu. W istocie, tak stało się w pierwszej połowie września.
A zatem Panie Recenzencie, otwórz szafę i mów do rzeczy! Nate
Wooley na trąbce, Dave Rempis na saksofonie altowym i tenorowym, Pascal Niggenkemper
na kontrabasie oraz Chris Corsano na perkusji. Kwartet, od czasu debiutanckiej
płyty, zwie się From Wolves To Whales, nowy krążek zaś Dead Leaves Drop (Dropa
Disc, LP 2019). Dwie strony winyla trwają około 40 minut.
Być może najlepszy obecnie skład free jazz/free improv zza
Wielkiej Wody zaczyna koncert w Antwerpii nad wyraz kolektywnie. Dość
dynamicznie, z trąbką, która już na wejściu szuka dobrych, preparowanych
dźwięków, z bardzo sugestywnym, stylowym altem, ze smyczkiem masywnie posadowionym
na gryfie kontrabasu, wreszcie ze skupionym na celu zestawem perkusyjnym, który
od pierwszego dźwięku, nie dość, że trafia w punkt, to jeszcze dynamizuje
działania wszystkich muzyków na scenie. More
free than free jazz! Po rozbudowanym, jakże zmysłowym intro, pierwszą falangę
indywidualnych ekspozycji rozpoczyna saksofon altowy. Rempis – master class, cóż dodać więcej? Pod nim
sunie rozgrzana już sekcja rytmu i bijącego serca. Wooley włączą się w ten tygiel
emocji w jego niemalże kulminacyjnym momencie – przejmuje ster i daje do
wiwatu! Tymczasem owa sekcja, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
hamuje ekspresowy pociąg bez szwanku na czyimkolwiek zdrowiu. W ramach komentarza,
błyskotliwa ekspozycja perkusisty – dźwięki jakby multiplikowały się, a przed
nami grała wielka orkiestra zwinnych doboszy. Eksplozja emocji staje się
udziałem wszystkich, albowiem do tego wrzątku improwizacji podłącza się także
wyjątkowo ekspansywny kontrabas. Jest, i komentarz delikatnie zmutowanego altu,
jest i zaśpiew trąbki! Prawdziwa maszyna do zabijania! Następujące tuż potem,
dramaturgiczne zejście w kierunku ciszy jest prawdziwie monumentalne, wykonane
z mistrzowską precyzją. Saksofon bez zbędnej zwłoki wchodzi w stadium preparacji,
trąbka śle małe pociski, korzystając z plastikowej tuby, dołem płyną zaś półdronowe
pulsary sekcji. Wyjście z cienistej narracji staje się udziałem niebywałego duetu
altu i kontrabasu, traktowanego techniką pizzicato.
Pachnie dobrym, otwartym jazzem po widnokrąg! Powrót do swobodnego flow improwizacji odbywa się już w
jurnym galopie – trąbka eksponuje swój olbrzymi zasób melodyjności, sekcja gra
rocka i grzmi! Wygaszenie płomienia
zostaje powierzone smyczkowi, który czyni to z kameralistyczną gracją! Brawo!
Druga strona winyla rodzi się przy preparowanych dźwiękach
trąbki i saksofonu. W tle grzmi cichy kontrabas, połyskuje politura werbla,
który łapie rezonans z nierozpoznanymi obiektami przestrzeni koncertowej.
Piękna, gęsta introdukcja realizowana w perfekcyjnych okolicznościach
akustycznych. Trąbka czyni już same cuda, ale ster narracji przejmuje alt, który
płynie wyjątkowo wysokim wzgórzem, z garścią niebanalnej melodyki. W dole
harcuje smyczek i rozedrgane talerze. Komentarz trąbki definitywnie w punkt!
Prawdziwa epopeja harsh acoustic! A
saksofon skacze jeszcze wyżej, brzmi już niemal, jak góralska piszczałka! W
dalszej kolejności, wszyscy muzycy tłuką mocne fonie, jakby grali w cztery
ognie, jeśli taką grę ktokolwiek potrafiłby wymyśleć. Moment eksplozji mija
dzięki trąbce, która zmysłową preparacją istotnie spowalnia całą improwizację.
Piękny moment, czerstwy oddech sekcji, perkusja w pół drogi do polirytmii, czarno-szarej,
jak popiół z papierosa. Kwartet znów szuka ciszy i preparuje na potęgę. Chris!
Pascal! Dave! Nate! Saksofon jakby tańczył zanurzony we .. własnej tubie.
Trąbka nie pozostaje dłużna – oba dęciaki
nakręcają się wzajemnie, jak sprężyny zegara. Bas i perkusja dudnią w tle.
Wyjście na finałową prostą pełne jest jazzowego posmaku. More classic but still
beauty! Zmysłowe,
niemal hardbopowe solo Wooleya, jakby na potwierdzenie supozycji recenzenta. Wielki
triumf klasyki na podsumowanie doskonałej swobodnej improwizacji, poczynionej przez kwartet genialnych muzyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz