Kontynuujemy, rozpoczęty na początku bieżącego tygodnia, cykl spotkań z tuzami barcelońskiej sceny improwizowanej. Dziś czas na spotkanie z naszym ulubieńcem, perkusistą i perkusjonalistą Vasco Trillą! Muzyk ten często w Polsce koncertuje – tej jesieni był m.in. gościem festiwalu Jazz Jamboree, na którym zagrał w towarzystwie Jamaaladeena Tacumy i Artura Majewskiego. Równie regularnie dostarcza nam nowych nagrań i na ogół wydawane są one w Polsce (do końca tego roku liczba tych akurat wydawnictw w katalogu Katalończyka powinna dobić do liczby 16!). Ale jak się okazuje, nie tylko u nas! Właśnie ukazała się bowiem jego płyta wydana w Portugalii, pod szyldem Fish Wool, z Susaną Santos Silvą i Yedo Gibsonem (JACC Records), a niespełna trzy tygodnie temu swą światową premierę miała … kaseta, wydana w Stanach Zjednoczonych, o której poniżej przeczytacie kilka słów…
… a zatem! Największy emancypator wyzwolonego no drumming percussion tej części świata
oraz jego rosyjski przyjaciel, saksofonista, który uwielbia elektronikę (tu
zagra także na fluteophone), Ilia
Belorukov i ich duet sprzed dwóch lat (dokładnie z połowy lipca 2017r.),
zarejestrowany w przerobionej na studio nagraniowe … piwnicy budynku, w którym
mieszka perkusista. Na kasecie, która nazwana została Laniakea (Astral Spirits, 2019), odnajdujemy cztery improwizacje,
które trwają łącznie 35 minut i 46 sekund.
Perkusjonalny dron, który drży wszystkimi membranami, który
dmie w nieistniejące tuby, pełne zimnego powietrza, to aura akustyczna, za
którą odpowiada Trilla. Tuż obok urywane mikrofrazy saksofonu, silnie skąpane w
elektronice, zagubione w kilometrach cienkich kabli. Narracja zdaje się
systematycznie narastać, pęcznieć, a obręcze werbla rezonować ze wszystkim, co
znajduje się w pomieszczeniu. Huk, pomruk, szelest post-muzyki, dron, który
rodzi się wewnątrz drona. Industrialny swąd, elektroakustyczna ściana dziwnych
dźwięków. Imponująca sekwencja fonii, która wybrzmiewa po 6 minucie samą
elektroniką. Druga opowieść na wejściu tylko syczy i szumi. Jakby budowana była
niemal wyłącznie z elementów akustycznych – rezonujące dzwonki, tajemnicze
przedmioty i oddechy muzyków. Po 4 minucie flow
skierowany zostaje ku elektronice – mechanistyczna porcja hałasu, która ładnie
wytraca moc i zaczyna drżeć każdą swoją cząstką. Tuż potem garść elektroakustycznych
usterek, strumień niemalże plądrofonicznych zdarzeń z nierozpoznanych do końca
źródeł dźwięku. W tle filigranowe percussion.
Trzecia improwizacja rodzi się w obrębie działania akustyki
– dzwonki i inne małe przedmioty wprawione w drgania, szumiąca tuba saksofonu,
sekwencja spokojnych dronów, które narastają do momentu, aż zostaną pochwycone
przez macki elektroniki. Zdaje się, że każdy akustyczny dźwięk zostaje przekształcony
w syntetyczny. Raz za razem, wiele z nich popada w proces imitacji – salwy fake sounds, które upodobniają się do
siebie. Narracja nabiera epickości, dźwięki pulsują i rezonują całą szerokością
pomieszczenia. Choć ta akurat opowieść i tak zasługuje na miano
najdelikatniejszej w zestawie dźwięków, za które w zadanej czasoprzestrzeni
odpowiadają Ilia i Vasco. Ostatnia improwizacja – perkusista uruchamia
rytmiczny beat, który przypomina
metronom. Talerze rezonują, elektronika bulgocze, pełna wstrząsów i fonicznych
przekłamań. Ocean dźwięków, z których każdy pojedynczy stanowi zaskoczenie.
Saksofon stawia na preparacje i konsekwentnie stara się przebić przez tę
elektroakustyczną powłokę. Proces zostaje zwieńczony powodzeniem, tkanka
post-syntetyki nie okazuje się nadmiernie masywna. Świat elektroniki i czyste
dźwięki metalowych misek tworzą intrygujący zestaw przeciwieństw – piękny
dysonans! Na ostatniej prostej doświadczamy więcej dźwięków charakterystycznych
dla saksofonu altowego, zabarwionych szczyptą zdrowego noise. Niespełna 36 minut Laniakea’y
mija w ułamku sekundy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz