W ramach zakrojonej na szeroką skalę eksploracji kolejnych
etapów łamania akustycznych barier we współczesnej muzyce improwizowanej, z
jaką mamy do czynienia w Barcelonie (patrz: post poprzedni, czekaj na post
następny), proponujemy chwilę artystycznego wytchnienia przy akordeonie i
perkusji! Jednakże, iż uwagi na fakt, iż oba skromne instrumenty akustyczne
podłączone zostaną pod zwoje kabli i dodatkowo wspierane będę urządzeniami,
które pozwalają na permanentny proces dekonstrukcji żywego dźwięku, a także samplowanie,
czeka nas raczej przygoda z improwizowaną muzyką … post-techno!
Pani zwie się Emilie Škrijelj, Pan zaś Tom Malmendier. Ten
drugi odpowiada za brzmienie perkusji i tzw. obiektów, zaś cała szalona reszta dźwięków, to dzieło tej
pierwszej. Płytę formacji Les Marquises (bo tak ta para nazwała się przy okazji
debiutu fonograficznego w roku ubiegłym) dostarcza na tegorocznej płycie CD
label Eux Saem. Całość składa się z trzech improwizacji, a trwa 39 minut i
kilkadziesiąt sekund.
Bystry drumming, z
ekspozycją stopy na bębnie basowym, zanurzony w onirycznej poświacie syntetyki
i pasma wielobarwnej, elektronicznej post-akustyki, oto dźwiękowy obraz
otwarcia Les Marquises. Całość
narracja ma wymiar nade wszystko perkusyjny – syntetyka z zębem, akustyka z
posmakiem post-rockowej brawury. Emilie sprawia wrażenie, jakby prowadziła permanentny
live proccesing dźwięków generowanych
przez Toma, jakkolwiek domyślamy się, iż nie jest to główny zakres jej obowiązków
scenicznych. Opowieść będąca dobrym przykładem, iż elektronika i akustyka mogą
śmiało współtworzyć całkiem udany marsz
równości. Ta pierwsza wydaje się być niezwykle kreatywna – raz repetuje,
innym razem skrzeczy, a samplowane głosy ludzkie dodają całości zagadkowej poświaty.
Ta druga dba o dynamikę, jest niebywale plastyczna, trzyma jądro narracji na
właściwym miejscu. W okolicach trzynastej minuty drummer najpierw milknie na kilka sekund, a potem rozpoczyna proces
preparowania własnych dźwięków. Narracja toczy się nieco wolniej, pełno w niej
pisków, szumów i bliżej niezidentyfikowanych fonii. Powrót do dynamicznej
narracji znów kieruje improwizację w wymiar perkusyjny, mocno podładowany
elektroniką. Recenzent nie może nie podzielić się swoim muzycznym skojarzeniem:
bystre, zwinne post-techno spod znaku Mouse On Mars!
Druga improwizacja zaczyna się … żywym dźwiękiem akordeonu
(a jednak!). Zaraz podłącza się do niego równie akustyczny drumming. Elektroniczne dekonstrukcje czają się jednak w zakamarku
sceny i czekają na swój czas. Po niedługim czasie elektronika, z dużym
rozmachem, rozpoczyna budowanie swojej opowieści, w tle zaś perkusja czyni to o
wiele spokojniej, sprawiając, iż całość staje się ciekawym dysonansem. Po
chwili elektronika płynie jednak w zadumie, a to perkusja zdaje się nakręcać
spiralę narracji. Na powrót akustycznego brzmienia akordeonu musimy poczekać do
dziewiątej minuty opowieści. Wracają także głosowe sample i aktywny drumming. Na to wszystko nakłada się
matowa poświata elektroniki. Wszyscy i wszystko rusza do tańca! Samo wybrzmiewanie
odbywa się jednak bardzo filigranowymi dźwiękami.
Ostatnia, najkrótsza improwizacja, buduje się w nieco wolniejszym
tempie. Tom szlifuje krawędzie i talerze swojego drummerskiego zestawu, Emilie podaje meta rytm z akordeonu, samplowane głosy zaś lepią całość w opowieść,
która smakuje dalekowschodnią post-muzyką Muslimgauze’a! Na finał płyty powraca
czysty, akustyczny dźwięk akordeonu. Śpiewa przy akompaniamencie circle drumming. Syntetyczna poświata dodaje
całości niebywałej urody. Znów elektronika i akustyka kreują artystyczny marsz równości, choć w dalece innej estetyce,
niż miało to miejsce w pierwszej części. Ostatnia prosta - znów proces
wybrzmiewania zdaje się być wyjątkowo
pieczołowicie skonstruowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz