Panowie Shipp i Parker spotykają się na srebrnym dysku bodaj po raz trzeci. Pierwszy jest legendą amerykańskiego free jazzu, drugi legendą wszystkiego, co wartościowe w muzyce swobodnie improwizowanej po tej stronie Atlantyku od ponad pół wieku.
Tym razem los (kierowany bystrym strumieniem kreatywności organizatorów)
zetknął ich we francuskiej Miluzie (Théatre
de la Sinne), w ramach Festival Météo,
jaki odbył się latem 2017 roku. Wybitny pianista i równie wyjątkowy
saksofonista zagrali długi set zasadniczy, który potem skwitowali zwinnym encore. Całość obcowania z ich sztuką -
jakże wysokich lotów! - zajmie nam dokładnie 55 minut i 10 sekund. Dysk
dostarcza Rouge Art Records, a datowany jest już na rok 2021.
Muzycy, jak przystało na wytrwanych lisów scenicznych, proponują stosunkowo łagodne otwarcie koncertu. Ciepły tembr saksofonu tenorowego, wystudzone klawisze post-klasycznego fortepianu. Pierwszy stopień dynamiki łapią wspólnie, ale – póki co – donikąd się nie śpieszą. Pracują na dużej swobodzie, dobrze szukają dramaturgicznych punktów zaczepienia i narracyjnych kantów (zwłaszcza Shipp), incydentalnie wpadają w krótkie, bardziej żwawe przebieżki. Pierwszym, który milknie jest Parker, pozwalając Shippowi na fortepianowe solo. Powrót saksofonu następuje dość szybko, ale tembrem dalece zadumanym. Siła spokoju, która nie musi jednak długo szukać pretekstu do narracyjnej intrygi. Opowieść toczy się dość wartko, bez sekundy nudy. Muzycy potrafią docisnąć, uderzyć w mocniejsze tony, a po ułamku sekundy sunąć niespodziewanie lekkim strumieniem dźwięków, niezależnie od poziomu dynamiki. Innymi słowy - perfekcyjnie sterują dramaturgią (tu znów duży plus, szczególnie po stronie pianisty).
Tuż przed 14 minutą mamy kolejne solo pianisty, bardzo
wystudzone, z zejściem niemal do gołych strun. Parker sięga po saksofon sopranowy,
zaczyna ekspozycję znów odrobinę zadumany, ale wszystko wskazuje na to, że
trzyma w tubie garść spektakularnych zadziorów. Piękny moment, który po chwili
podprowadza nas pod jeszcze bardziej efektowną ekspozycję, czyli cyrkulacyjny
popis solowy saksofonisty. Przez lata wielu nauczyło się już kopiować technikę Brytyjczyka,
ale wciąż nikt nie czyni tego równie spektakularnie. Shipp powraca na placach,
ale niezwykle zwinnych i bystrych, a po chwilowej wymianie serdeczności, przystępuje
do kolejnej solowej przebieżki. Tym razem jest ona pełna post-kameralnych abstrakcji,
które liczyć mogą na komentarz prychających dysz saksofonu. Artyści zwinnie
szukają teraz tempa, ale równie skutecznie odnajdują ciszę i chwile na dramaturgiczną
zadumę. Nim wybije 30 minuta zdążą jeszcze pójść na szybka akcję – piano podaje
bystry rytm, a sopran skacze w ułamku sekundy do samego nieba! Kolejny stopping zdaje się trafiać idealnie w
punkt. Shipp znów serwuje nam kilka pętli solowej ekspozycji, i po raz kolejny
zdaje się zadziwiać recenzenta umiejętnością temperowania swoich pianistycznych
natręctw – muzyk sprawia dziś wrażenie, jakby postanowił przed koncertem nie
zagrać ani jednego zbędnego dźwięku. Uprzedźmy przebieg wypadków – uda mu się
do samego końca tego ekscytującego spektaklu!
Chwilę potem Parker powraca do saksofonu tenorowego i
proponuje nam kolejny, cyrkulacyjny, samotny pasaż dźwiękowy. Shipp ripostuje
przytupem czarnych klawiszy, a emocje same skaczą do góry! Muzycy wciąż dziś
lepią nowe sytuacje, dźwiękowe koincydencje, choć elementy składowe ich prac
zdają się być nam doskonale znajome. Wybuchają ekspresyjnymi salwami, nie
szczędzą nam ekspresji, ale owe momenty napięcia fantastycznie zdobią pauzami,
dramaturgicznym spowolnieniem, garściami meta
refleksji. Świetnie na siebie reagują, nie mają jakichkolwiek przestojów,
podejmują wyłącznie dobre decyzje na scenie. Elegancko i stylowo zbliżają się
do końca koncertu. W 45 minucie znów krótkie, bystre solo pianisty, potem kilka
uroczych półdźwięków tenoru i drobna, ale wyrazista eksplozja emocji. Set
zasadniczy zasypia przy samotnych dźwiękach, lekkich jak puch klawiszy
fortepianu.
Na bis Parker powraca do saksofonu sopranowego. Razem z
pianistą skaczą po łące, wspinają się na drobne pagórki, chętnie ześlizgują się
na samo dno. Całkiem dynamiczny finał z małym, dramaturgicznym peakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz