Ivo Perelman i Nate Wooley konsekwentnie podążają wspólną drogą artystycznej chwały. Ich przygoda zaczęła się na płytach Philosopher’s Stone i Octagon, którymi zachwycaliśmy się na tych łamach na przełomie zabawnych lat 2017/2018. Obie rzuciły nas na kolana, zarówno trio z udziałem Matthew Shippa, jak i kwartet, który uzupełniali Brandon Lopez i Gerald Cleaver. Ich music friendship istotnie ugruntowała się na trzeciej i czwartej edycji Strings, projektu Perelmana, w którym zasłuchiwaliśmy się w latach 2018 i 2019.
Muzycy postanowili nie odpuszczać i dokładnie rok temu,
definitywnie idąc za ciosem, nagrali płytę Polarity
(w miejscu zwanym Park West Studios, na
nowojorskim Brooklynie; wydawcą jest Burning Ambulance Music*). Album miał swoją
premierę mniej więcej dwa tygodnie temu. Panowie nazwali swe spotkanie Polaryzacją (tudzież Dwubiegunowością), ale śmiało mogli też nazwać
je Strictly in Unity. Bez zbędnej
zwłoki zapraszamy do poznania efektów ich doskonałej roboty studyjnej. Nagranie
saksofonisty tenorowego i trębacza składa się z dziesięciu swobodnych
improwizacji, a trwa niepełne trzy kwadranse.
Do wspólnej zabawy w efektowną improwizację na dwa dęciaki zaprasza nas zalotny, śpiewny tenor i trąbka, która płynie z posmakiem stylowego, hard-bopowego Milesa Davisa! Muzycy skaczą i fruwają, kolebią się i trzepoczą na wietrze, pną ku górze i bystrze pikują do samego dołu, przy tym wszystkim śmiejąc się do rozpuku. Doskonale się słuchają, choć na tym etapie ekspozycji wzajemna imitacja nie wydaje się być jakimkolwiek drogowskazem dla ich muzycznych igraszek. Dynamika, zadziorne frazy, ale bez dramaturgicznych kantów i agresywnych fraz. Mnóstwo w ich grze melodyjności, ale i prześmiewczych ripost, tudzież kąśliwych komentarzy. Zmiana zdaje się tu gonić zmianę, ale na finał wielkiego otwarcia płyty Ivo i Nate są już kardynalnie jednym ciałem. Kolejna opowieść zaczyna się bardzo nerwowo. Szybkie powtórzenia, bystre reakcje, kilka preparowanych fraz trąbki, czynionych w meta rytmie. Saksofon szuka zaczepki, trąbka też stawia na namiętne, bardzo emocjonalne reakcje. Szczęśliwie po kłótni kochanków, zawsze jest czas na soczyste ukojenie.
Trzecia opowieść zaczyna się bardzo spokojnie – garść
rzewnych śpiewów, posmak post-bluesa, a nawet gospel, delikatny, wysoki saksofon
i ciepła trąbka. Po chwili muzycy idą już w swawolne tango, ale nie eskalują nadmiernie
tempa, ani emocji. Czwarta opowieść zdaje się drążyć klimat otwarcia poprzedniej
– jest refleksyjna, rzewna, z piękną, semicką śpiewnością. W piątej coś zaczyna
zakłócać pozorny spokój muzyków – ich instrumenty jęczą, zgrzytają zębami i
prychają ze zniecierpliwienia. Wzdychają i ślą niepokojące meta okrzyki. Opowieść nabiera emocji i intensywności, pojawiają
się zadziorne frazy, a całość pnie się ku górze (tenor Perelmana potrafi to,
jak żaden inny!). Kolejna improwizacja na starcie znów raczy nas
cierpiętniczymi frazami, schodzi jeszcze bardziej w okolice ciszy, pełna jest egzystencjalnej
boleści i kruchości. Muzycy i ich instrumenty kaszlą i syczą, gadają ze sobą
jak pijane papugi (Ivo wydaje nawet odgłosy z otworu gębowego!), w końcu warczą
na siebie, jak poirytowane kundle. Siódma część stara się te zwierzęce animozje
delikatnie temperować – melodyjny saksofon, rytmiczna trąbka w poszukiwaniu
dynamiki i całe morze czystych fraz.
Ósma improwizacja, kolejna z cyklu bystrych miniatur,
powraca do semickich akcentów. Westchnienia i zaśpiewy, frazy szukające coraz
wyższych rejestrów, podawane wszakże z rosnącą intensywnością. Saksofon piszczy
z wrażenia, a trąbka warczy, aż do osiągnięcia konsensusu w trakcie ostatniego
dźwięku. Dziewiąta historia, znów krótka, tym razem pełna imitacji, kaczego
gdakania i ptasich przekomarzań. Wesoła opowieść podprowadza nas pod
dziesięciominutowy finał płyty. Ten zaś zaczyna się bardzo spokojnie,
harmonijnie, bez pyskówek, w poczuciu adekwatności czasu i przestrzeni, jakie
stwarza muzykom perspektywa długości ostatniej piosenki. Zalotne myśli, wyważone frazy, początkowo kreowane raczej
bez zdań odrębnych. Muzycy szukają brudnego brzmienia, ale nade wszystko dbają
o wymiar całości – wciąż się inspirują, reagują na każdy dźwięk, podsuwają sobie
wzajemnie, tak drobne, jak i bardziej rozbudowane frazy. Najpierw nabierają
tempa i zadziorności, potem efektownie hamują, ale nadal brną w czeluść
improwizacji przepełnieni melodią i zgodą, co do kierunku rozwoju sytuacji
scenicznej. Wpadają jeszcze w małą turbulencję, jest także czas na krótki
epizod solo saksofonu, po czym ponownie razem, wspinają się na ostatni szczyt, do
którego droga zdaje się być niespodziewanie intensywna, groźna i pełna emocji.
*) płyta jest na razie dostępna tylko w plikach, m.in. na
bandcampowej stronie saksofonisty, premiera edycji na CD jest, póki co,
odłożona w czasie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz