O pracowitości brazylijskiego saksofonisty Ivo Perelmana powiedzieliśmy na tych łamach już niemal wszystko. Nagrań przybywa w tempie geometrycznym, ale w przypadku tego artysty, nie wiązalibyśmy owego faktu z typową dla czasów pandemii nadprodukcją dźwięków. Po prostu nowojorski rezydent mieszka w studiu nagraniowym!
Ostatnim czasy Trybuna
zachwyca się na ogół dokonaniami Perelmana czynionymi w towarzystwie Nate’a
Wooleya, ale równie skrupulatnie śledzi muzyczne przygody jego saksofonu z
instrumentami strunowymi. Poza serią nagrań Strings
(także z udziałem nowojorskiego trębacza) oraz smakowitym nagraniem z Arcado
Strings Trio, Perelman poczynił również kilka strunowych rejestracji w Londynie (dokładnie pod koniec stycznia
2020). O nagranym wówczas duecie z francuskim gitarzystą Pascalem Marzanem (CD Dust Of Light/ Ears Drawing Sounds) pisaliśmy
całkiem niedawno.
Dziś proponujemy nagranie z tej samej sesji nagraniowej. Tym
razem do duetu saksofonu i gitary podłączają się trzy inne instrumenty
strunowe, tworząc ekscytujący personalnie skład, który nazwano London Strings
Project. A zatem: Ivo Perelman – saksofon tenorowy, Phil Wachsmann - skrzypce,
Benedict Taylor - altówka, Marcio Mattos – wiolonczela oraz Pascal Marzan - dziesięciostrunowa
gitara akustyczna. Muzycy przygotowali dla nas dwanaście swobodnych
improwizacji, które trwają łącznie prawie 95 minut (uwaga: spis utworów zawiera
błędy, proszę się nim zatem nie sugerować, jeśli będziecie poznawać tę muzykę
bezpośrednio z nośnika CD). Wydawcą jest włoski label Setola Di Maiale
(premiera miała miejsce pod koniec minionego roku).
Na początek pierwszego dysku (dodajmy, znacznie krótszego
niż drugi) muzycy proponują nam dwie zwarte, dynamiczne i krótkie improwizacje,
coś na kształt efektownej rozgrzewki. Płyną do nas kolektywnym strumieniem
dźwięków, pełnym kantów, zadziornych fraz, granych nisko lub wysoko, raczej
głośno niż cicho, częściej w formie okrzyków niż słów cedzonych przez zęby. Dobre
pytania, cięte riposty, zgrzytliwe preparacje, garść melodii i szczypta dąsów. Opowieść
jest gęsto usiana dźwiękami, podawana w dobrym tempie, z przytupem i artystyczną
bezczelnością.
Kolejne improwizacje mają już bardziej rozbudowaną
strukturę, choć nie przekraczają 10 minut. W trzeciej na małych strunach pojawia się więcej melodii, do których szczególnie
chętnie lepią się saksofonowe podmuchy. Cello
płynie dołem i trzyma kontakt z podłożem, gitara - dla odmiany - śle
pozdrowienia wysokim wzgórzem. W dalszej fazie nagrania muzycy po raz pierwszy
wyraźnie zwalniają. Dostajemy frazy grane pizzicato,
a całość improwizacji przyjmuje formę rozkołysanych przyśpiewek, czynionych
wszakże z łobuzerskim zębem. Kolejną część otwiera wysoko podwieszona altówka,
której wtórują gitara i skrzypce. Saksofon wchodzi po kilku pętlach i w pełni rozochocony
zabiera wszystkich na zmysłowy trip.
Muzycy niczym stado gołębi, równie ochoczo wpadają sobie w ramiona, jak i skaczą
do gardeł. Nadal wszystko czynią kolektywnie, nabierają tempa, emocji, a na
koniec gasną w strugach westchnień i gorzkich żali.
Piątą improwizację kreuje saksofon, który zdaje się rzucać myśl
i czekać na reakcje strunowców. Te
ślą mu smakowite short-cuts, ale i dłuższe
wypowiedzi. Opowieść z pozoru toczy się w nostalgicznym klimacie, ale w obrębie
London String Project jedna fraza zdolna jest zradykalizować pracę wszystkich
instrumentów, z kolei smukła, pojedyncza riposta smyczka jest w stanie zepchnąć
narrację na samo dno. Na finał tej części bryluje gitara, która buduje piękną,
filigranową i dość abstrakcyjną opowieść. Ostatni akt pierwszego dysku początkowo
znów stawia na zadumane i niemal relaksacyjne frazy. Ciepły saksofon,
delikatnie szarpane struny i kolejna niespodzianka brzmieniowa ze strony gitary.
Plejada zwinnych akcji i bystrych reakcji, tudzież subtelnych zadziorów,
zagęszcza jednak flow – tu bowiem
każdy chce być częścią każdej sekundy tego nagrania!
Drugi dysk (trwający 55 minut) zaprasza nas na dłuższe
improwizacje, zwłaszcza trzy pierwsze w zestawie. Otwarcie przypada w udziale wiolonczeli
i gitarze. Saksofon budzi się po minucie, a małe strunowce po kolejnej. Dęciak
pląsa łagodnym tembrem, strings wręcz
przeciwnie – zadziorne, rozhuśtane, niesforne. Narracja ma kilka faz, także tę
uroczą, powolną z mikropreparacjami. Saksofon zdaje się wychodzić ze skóry, by
stawiać strunowcom coraz wyższe
wymagania, czasem śpiewa niemal kobiecym głosem. Flow pełen jest subtelności i niuansów, ale także dramaturgicznego
napięcia. W kolejnej części saksofon przypomina sobie, iż lubi jazz. Początkowo
samotnie, potem z altówką i gitarą buduje opowieść pełną gwizdów i frywolnych
salw - prawdziwy ptasi pomiot w zalotach! Po czasie wszystkie instrumenty
zaczynają mantrycznie zawodzić. Gitara trzyma swoją stronę, zdaje się być
zdolna do wszystkiego. Na finał wszyscy popadają w niemałą histerię.
Trzecia improwizacja sięga po bardziej kameralne akcesoria. Nastrój
robi się posępny – cello tyczy szlak,
skrzypce i altówka łkają, gitara znów plecie swoje, a sytuację sceniczną stara
się porządkować saksofon. Delikatnie przegadana opowieść na koniec kipi jednak
dobrymi emocjami. Tuż potem improwizacja, która stawia niemal same stemple
jakości – gęsty, czupurny flow,
strunowe pulsacje i gitarowe mikroeksplozje. Tym razem saksofon ze zdaniem
odrębnym, kąsa ciepłym tembrem. Muzycy zdają się docierać do granic szaleństwa.
Saksofon piszczy jak kot, by po kilku sekundach siedzieć cicho, jak mysz pod
miotłą. Każdy dodaje tu jakiś nowy pomysł, jakby długość improwizacji była z
gumy!
Dwa ostatnie utwory winny nas już kołysać do snu, ale …
wszystko po kolei. Najpierw trochę strunowego riffowania i saksofon wspinający
się na palce, prężący tors w oczekiwaniu na uwielbienie. Cello znów li.. podłogę, gitara i skrzypce stroszą piórka. Na
gryfie altówki tli się kilka akustycznych perełek, do których mizdrzy się
roześmiany saksofon! Tańce i swawole, przeciąganie liny i inne sporty walki!
Wreszcie finał, budowany od samego dołu – molowe frazy, smutne pomruki, akcenty
percussion. Muzycy zdają się
balansować na linie, sam saksofon skomle jak ranne zwierzę. Strunowce krokiem pizzicato budują dodatkowy suspens. Małe wichry namiętności gasną
jednak snem sprawiedliwych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz