Trójka dziarskich Iberyjczyków zaprasza nas do pięknej Sevilli na spektakl szczególnych, jakże swobodnie improwizowanych dźwięków, uroczo posplatanych w pajęczynę akcji i reakcji. Całe oceany dramaturgicznych splotów okoliczności, burzliwych koincydencji, tudzież jakże konkretnych konsekwencji wskazujących na to, iż ich ciężka studyjna praca winna w ostatecznym efekcie trafić na niejedno roczne podsumowanie sceny wolnej muzyki. Poczyniony onegdaj przez artystów żmudny wysiłek improwizatorski moglibyśmy śmiało nazwać czymś na kształt modelowego free post-jazzu, czegoś, co winno wytyczać kierunki gatunku, a nade wszystko budzić pokorę i samoświadomość zarówno muzyków, jak i odbiorców. What The Hate? - pytają, ale wcale nie szukają odpowiedzi. Gadają dźwiękami, zawsze na temat i nigdy nie nadużywają bezokoliczników.
Zaczynają nerwowo, krótkimi, urywanymi frazami, które budują
brudny, mięsisty flow, klejony
burknięciami basu i szelestem głęboko oddychającej tuby saksofonu altowego,
upstrzonej perkusjonalnymi detalami. Ich dźwięki od startu wydają się być adekwatnie
kompatybilne, dramaturgicznie zwarte, dobrze do siebie pasujące, być może
odrobinę mosiężne, ale zdolne bez trudu wpadać w taniec pijanego u progu
wieczornej mgły. Trzy instrumenty tyczą tu sobie szlak bez specjalnych drogowskazów,
choć przyznać trzeba, iż na czele orszaku w pierwszej improwizacji na ogół
staje kontrabasowe pizzicato.
Druga opowieść, to emocjonalny przystanek - szumiące,
preparowane frazy dęte, burczące odgłosy basowe, wreszcie drżące perkusjonalia.
Dźwięki ścielą się gęsto, ale dużo powietrza rozpycha się pomiędzy nimi,
tworząc rozległe przestrzenie, które stymulują kreatywność i dają miejsce na
niejedną dźwiękową komplikację. Muzycy znów wolą krótkie frazy, niż przeciągłe
westchnienia, reagują na siebie, jak zwinne sroczki, nic tu bowiem nie umknie
niczyjej uwadze. Pojawia się smyczek, który śpiewa niskim głosem, szumią
perkusyjne szczoteczki, a odgłosy tuby saksofonu przypominają wielką dmuchawę lodowatego
powietrza. Zdaje się, że każdy instrument śpiewa nieco zachrypniętym głosem,
ale i skacze całkiem wysoko, gdy sytuacja dramaturgiczna wymaga tego typu
reakcji. Wszystko tu do siebie pasuje – nie ma zbędnych dźwięków, opowieść syci
się ekspresją, ale elementem ją konstytuującym jest przede wszystko precyzja
wykonania. Na finał tej story piękny,
jednooddechowy, dźwiękowy szmer saksofonu kreuje niemal perfekcyjne zakończenie
improwizacji.
Trzecia historia to tylko zajawka. Krótka, zwinna riposta,
rodzaj odautorskiego komentarza. Śpiewny saksofon zaprasza do szybkiej gry w short-cuts. Twarda sekcja rytmu,
kreowana dynamicznym pizzicato wchodzi
w to, jak w masło.
Po swobodnym free
dance czas na garść zmysłowych preparacji! Precyzja i trzymana w ryzach ekspresja,
to znów naczelne hasła tej rewolucji. Opowieść toczy się na delikatnie
zaciągniętym hamulcu ręcznym. To sprzyja skupieniu! Niemal pojedyncze frazy, które
plotą bystrą, bardzo efektowną sieć dźwiękowych powiazań. Triumwirat pizzicato, perkusyjnych szczoteczek i
saksofonowych preparacji toczy się w konwencji very slow motion, ale podszyty jest nerwem niepokoju, niemal
egzystencjalnej trwogi. Po kilku pętlach saksofon zaczyna krzyczeć, w tle pojękuje
samotny smyczek, a rozrastające się percussion
zaczynają smakować post-industrialnie. Kontrabas szyje niemal post-barokową
powłokę, która niczym wisienka na torcie, prowadzi nas na skraj tej drogi. Nim
zgaśnie ostatni dźwięk, muzycy puszczają jeszcze do nas oko zmysłowymi
imitacjami smyczka i saksofonu.
Czas na last dance!
Szumiąca tuba i smyczkowy dron, to dalece groźna sytuacja wyjściowa! Perkusjonalia
rezonują metalem i szkłem, a całość tej introdukcji pachnie niczym gęsta krew ciepłego
jeszcze trupa. Owo jakże mroczne pożegnanie trwać będzie cały kwadrans! Bogaty,
ale szorstki flow zaskakujących dźwięków,
lepionych w wielosmakowe pajęczyny. Opowieść pęcznieje aż do momentu, w którym
każdy wydawany dźwięk zaczyna śpiewać swoją post-melodyjną historię krewkim,
niemal majestatycznym rezonansem. Perkusjonalne dzwonki czynią ceremoniał
zakończenia, które zdaje się trwać w nieskończoność. W ostatecznym rozrachunku
finalne zdanie należy do dronowej ekspozycji kontrabasowego smyczka, wyjątkowo
nisko posadowionego, niemal przy samej podłodze.
Sputnik
Trio What
The Hate (Raw Tonk Records, CD 2021). Ricardo Tejero – saksofon
altowy, Marco Serrato – kontrabas, Borja Díaz – instrumenty perkusyjne. Nagrane
w La Mina Estudios, Sevilla, 28 lutego
2020. Pięć improwizacji, 47 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz