Krajowe ptaszysko zwane Bocianem nie ustaje w dostarczaniu nowej muzyki, zawsze niepokornej, ponadgatunkowej i definitywnie improwizowanej. Muzyki, która zaczepia, nie pozwala zasnąć, zadaje pytania i czerpie bezczelną radość z braku oczywistych odpowiedzi.
Dziś wyciąg z bocianich nowości: trzy albumy z Europy Środkowej
- nazwiska bardzo znane i hołubione, także cenione, ale i zupełnie nowe,
przynajmniej dla arbiturientów Trybuny
Muzyki Spontanicznej. Najpierw pozornie kameralna, swobodna improwizacja w duecie,
której jednak bardzo blisko do post-industrialnego hałasu, ale czasami także ekspresji
free jazzu. Potem elektroakustyczny kwartet z przedziwnym instrumentarium, którego
efekt pracy doskonale broni się samymi dźwiękami, a nie tylko opisem użytych
narzędzi. Na finał orkiestra, która przy bliższym poznaniu okazuje się
dwunastoma duetami z dalece konceptualnym backgroundem.
Tyleż spotkań w samo południe na małej stacji w Szwajcarii, niczym rewolwerowe
pojedynki w teksańskim słońcu, a wszystko pomieszczone na … potrójnym winylu! Cały
Bocian!
Moon
Preparowany fortepian Friedla oraz klarnet basowy i saksofon
altowy Gratkowskiego zapraszają na dalece nieksiężycową
opowieść w dwóch zasadniczych częściach. Najpierw blisko 25-minutowa, tyleż oniryczna,
co dronowa podróż po bezdrożach świata preparowanych dźwięków z gęstymi, ale
tłumionymi emocjami. Po niej następuje równie rozległy w czasie zbiór czterech
improwizacji, w trakcie których muzycy stawiają na inny rodzaj emocji, chwilami
nieźle hałasują i szukają free jazzowych, tudzież post-industrialnych eskalacji.
Absolutnie nie gubią jednak egzystencjalnej trwogi, jaką wywołali w części pierwszej
albumu.
Pierwsza improwizacja płynie dwoma strumieniami dźwięków. Na
dole bruzdy w ziemi ryje klarnet basowy, jego dysze ciężko pracują, a podmuchy
powietrza potrafią być zarówno lekkie, jak i ciężkie, niemal ołowiane. Nad nimi
snuje się struga preparowanych, rezonujących dźwięków inside piano, punktowo zdobionych uderzaniami w klawiaturę. Dronowa
ekspozycja syci się tu wzajemnymi interakcjami bardziej na poziomie brzmienia
niż dramaturgii. W tle tej gęstej, akustycznej ekspozycji dudni mroczne echo. Narracja
chwilami zdaje się być monotonna, ale dzięki temu nastrój literackiej bojaźni i drżenia buduje się tu jakby
samoczynnie. W połowie długiej ekspozycji pojawia się więcej dźwięków z klawiatury,
ale podanych w trybie definitywnie minimalistycznym. Można także odnieść
wrażenie, iż słyszymy dźwięki bardziej charakterystyczne dla klawinetu. Kilkukrotnie
improwizacja szuka tu także ciszy, ale na ogół znajduje ją w zgiełku
post-industrialnego zaniechania.
Druga opowieść stawia nas do pionu niebywałą intensywnością.
Ostry atak fonii, zgiełk free jazzu i akustycznego hałasu. Klarnet basowy
tańczy i wyje do księżyca, muzyk wspiera się mikro okrzykami. Piano zdaje się
być dewastowane, w narowistym półgalopie na struny spadają różne przedmioty. Kompulsywnemu
szaleństwu nie grozi jednak ściana dźwięku, albowiem pomiędzy intensywnymi frazami
jest jeszcze dużo powietrza i wolnej przestrzeni, którą wzmaga dobrze pracujące
echo. Trzecia historia delikatnie studzi emocje, przypomina mroczną,
minimalistyczną balladę. Pojawia się w niej saksofon altowy, a pianista pracuje
zarówno na klawiaturze, jak i wewnątrz pudła rezonansowego. Czwarta opowieść
stawia znaki zapytania. Mamy wrażenie, że na starcie wysokie partie gra tu klarnet
basowy, pod koniec nagrania wydaje się, że improwizacje plecie jednak saksofon.
Piano pracuje całym ciałem, a wszystko przypomina tu post-industrialną orkiestrę
przedwczesnej śmierci. Mrok, hałas, rezonans i duże emocje. Akcenty perkusjonalne
płyną wprost z gołych strun piana, a gęste podmuchy powietrza z rozgrzanej tuby
dęciaka. Po spowolnieniu improwizacja
sięga po klimat pierwszej części albumu i kona w ciszy niemal absolutnej. Piąta
opowieść narasta niczym złowroga burza o poranku. Dysze stukają o parapet, inside piano nuci zdartą melodię.
Narracja przyjmuje taneczny, ale molowy szyk bojowy. Struny wiją się jak węże w
stygnącym palenisku, a preparowane frazy dęte szyte są podskórną desperacją. Na
koniec wszystko lepi się w dron i kończy żywot bardzo nagłą śmiercią.
Machine Learning
Może zacznijmy od zdjęcia zamieszczonego w tzw. środkowej
części okładki albumu: trzy duże stoły zapełnione tajemniczymi przedmiotami,
urządzeniami elektrycznymi i obiektami mogącymi wydawać akustyczne dźwięki.
Pośród nich, po dłuższym przypatrywaniu się, dostrzegamy też trąbkę i
perkusyjny talerz. No i czwarty element tej brydżowej układanki - pulpit z
gitarowymi pick-up’ami, a obok niego
ledwie widoczny gryf gitary basowej. I jeszcze na samym środku tego czworoboku
coś na kształt małego zestawu mikserskiego. Beins, Kerbaj, Vorfeld i Elieh
zapewnią nam niezłą rozrywkę przez najbliższe trzy kwadranse, tego możemy być
pewni!
Usterkowa post-elektronika budowana jest na starcie dwoma pulsującymi,
syntetycznymi wątkami, niskim dronem (zapewne z basu) i drobną, niemal drum’n’bassową inkrustacją. Tempo rozszarpywanej
na strzępy post-melodii kreuje klimat wieloznaczności i pewnej abstrakcyjności
tej muzycznej narracji. Muzycy zdają się skupiać na strukturze opowieści, a element
improwizacji realizują poprzez zniekształcanie brzmienia poszczególnych elementów
składowych. Już w drugiej odsłonie skojarzenia recenzenta biegną z jednej strony
ku onirycznym strukturom post-rytmicznym legendarnego Autechre, z drugiej w
kierunku slapstickowej elektroniki Mouse On Mars. Silna baza rytmiczna, syntezatorowe
mikro śpiewy i repetujący bas. W kolejnej części rytm przygasa, a usterkowa
ekspozycja syci się wyłącznie swoim brzmieniem i czeka na nadejście pulsujących
fraz. Z kolei w czwartej części muzycy przypominają, iż mają w swym arsenale
środków dźwiękowych także elementy definitywnie akustyczne. Bas, który potrafi
tu pracować niemalże na rockowo, rezonujący talerz, pulsujące głuchym ambientem
martwe struktury post-rytmiczne. W piątym utworze ciężar prowadzenia narracji
spoczywa na dwóch wątkach, które pulsują, jakby szukały inspiracji w dawnych
dziełach estetyki IDM, tu przefiltrowanej przez jarzmo post-akustycznego życia współczesnego. Kolejne dwie opowieści skupiają się na
budowaniu mikro usterkowego klimatu, plotą martwe, syntetyczne slow motion. W ósmej opowieści powraca
duch Autechre - bas rytmicznie pulsuje, a syntetyczne plamy krążą tu jak hieny
wokół post-akustycznych drobiazgów, płynących nie tylko z rezonującego talerza.
Ostatnia narracja znów bazuje na repetującym basie, któremu towarzyszy struga
syntezatorowej pulsacji, garść akustycznych preparacji (z trąbki?) i inne
frazy, które zdają się płynąć akustyczną ścieżką, choć sprawiają wrażenie, iż
są efektem pracy syntezatorów. Pojawiają się sample i ten ostatni z muzyką …
Boney M., biorący w nawias ironii ciężką pracę muzyków w trakcie minionych
trzech kwadransów.
Low Noon
Koncept był taki: każdego dnia na małą stację kolejową,
dokładnie o godzinie 12.12, podjeżdża pociąg. Wysiada z niego muzyk i przez
następne dwanaście minut *) improwizuje z czekającym na niego na peronie kontrabasistą
Patrickiem Kesslerem. Po zakończeniu improwizacji gość wsiada do kolejnego
pociągu i odjeżdża w siną dal. Takich rewolwerowych
pojedynków w słońcu (tytuł albumu parafrazuje klasyk westernowy High Noon) było dokładnie … dwanaście. Projekt
realizowany został w czerwcu roku 2020, zatem w szczycie histerii covidowej. Niechybnie
zapisać go zatem możemy do kroniki ciekawych dokonań artystycznych,
spowodowanych przez okoliczności pandemiczne. Nade wszystko jednak, trzypłytowy
winyl zawiera całe mnóstwo doskonałych improwizacji, których jakość możemy
docenić niezależnie od okoliczności powstania nagrania.
Każdorazowe spotkanie zaczyna się dźwiękami nadjeżdżającego
pociągu, a kończy dźwiękami pociągu odjeżdżającego. Pierwszym peronowym gościem
jest zaś perkusista Mario Hanni. Początek nagrania delikatny, jakby odrobinę
taneczny, pełny perkusjonalnych szelestów i smyczkowych zabaw rytmicznych. Nerwowa
narracja udanie szuka emocji, a kończy się drobną polirytmią percussion. Drugim gościem Mats
Gustafsson i jego baryton! Smyczek preparuje tu na pogłosie, a dęciak prycha i wypuszcza drony gorącego
powietrza. Pojawiają się akcenty percussion,
pomruki dworcowego post-baroku i mikro eksplozje saksofonu. Gościem kolejnego
dnia jest elektryczny bas i Martina Berther. Tu improwizacja koncertuje się na dźwiękach
przede wszystkim preparowanych, piłowaniu strun i mikro sprzężeniach na gitarowych
pick-upach. A drony i dubowe echo w
roli wisienki na torcie. Jako czwarty na peronie pojawia się Dieb13 i jego
poplątana post-elektronika. Kessler buduje gęste drony, które wpadają w wir
elektronicznych zniekształceń. Finał pulsuje tu delikatnym post-techno. W
kolejnym dniu przyjeżdża Barry Guy i zaprasza nas na pojedynek na dwa zmysłowe,
obdarzone post-barokowym smyczkiem kontrabasy. Muzycy lepią tu swoją opowieść z
dramaturgicznych dysonansów. Zmieniają techniki gry, estetyczne konotacje, a
każda sekunda ich obecności na peronie warta jest naszej wzmożonej uwagi.
Szóstym gościem jest Julian Sartorius i jego perkusja. Tu tajemniczy, oniryczny
początek nabiera post-industrialnego posmaku dzięki preparacjom na gryfie i werblu.
Na koniec obaj muzycy wpadają w repetycje i budują rytm, który zdaje się być
powoli podsumowaniem niemal każdego spotkania.
Siódmy meeting wydaje
się być wulkanem ekspresji! Saadet Turkoz i jej głos wnoszą do improwizacji niebywałą
porcję temperamentu. Kontrabasista szybko znajduje wspólny język z wokalistką. Zdzierany
głos, maltretowane struny, ale i śpiewy, zalotne spojrzenia i finałowa repetycja,
niczym mantra udręczonych podróżników. Ósmy dzień, to Jaronas Hohener na
trąbce. Od razu dodajmy, być może dzień najciekawszy! Początek bardzo spokojny,
wręcz chill-outowy, potem faza
kompulsywnych preparacji (któż z nich robi to piękniej?), wreszcie dronowe
ukojenie. Z kolei w trakcie dnia dziewiątego kontrabas zalega na stole
mikserskim, dowodzonym przez Simona Graba. Najpierw piskliwe short-cuts, potem dłuższe pociągnięcia
pędzlem, aż po fazę piłowania strun i syntetycznego harsh-noise! No i rytm reasumpcji. Na dziesiąte spotkanie dociera
klarnecista Hans Koch. Zmysłowy smyczkiem kontrabas kusi tu klarnet do wysokich
lotów. Po kilku frazach ten drugi okazuje się wersją basową (a może nawet
kontrabasową). Grzmoty i lamenty, delikatne frazy i głębokie pomruki, a na zakończenie
dronowe, pulsujące plamy. Jedenastym gościem jest perkusjonalistka Camille
Emaille, która początkowo wydaje się być mocno onieśmielona dworcową randką. Tu
improwizacja dość szybko wpada w taneczny dryl. Całość urokliwie huśta się na
wietrze, a potem udanie schodzi w tryb minimalistyczny, bawiąc się w pytania i odpowiedzi.
Wreszcie ostatnia improwizacja, w której uczestniczy Norbert Moslang i jego dość
inwazyjna elektronika. Kontrabasista i jego smyczek mają tu naprawdę trudne zadanie
do wykonania. Ostatecznie przebijają się na powierzchnie pięknym post-barokiem,
ale dopiero wtedy, gdy nogę z gazu zdejmuje elektronik. Ostatni oddech narracji
na powrót pełen jest elektronicznego hałasu. Jeśli to miało być pandemiczne wołanie
o pomoc, to efekt został osiągnięty!
Friedl/ Gratkowski Moon
(CD, 2022). Frank Gratkowski – klarnet basowy, saksofon altowy oraz Reinhold
Friedl – fortepian. Czas nieznany, Echoraum
w Wiedniu. Pięć improwizacji, 46 minut.
Sawt Out with Tony Elieh Machine
Learning (CD, 2022). Burkhard Beins – syntezator analogowy, sample, talerz,
walkie talkie, Mazen Kerbaj –
syntezator, amplifikowane obiekty, zabawki, radio, trąbka, Michael Vorfeld -
żarówki, urządzenia elektryczne, talerz oraz Tony Elieh – bas elektryczny,
elektronika. Sierpień 2021, VivaldiSaal
Berlin. Dziewięć improwizacji, 42 minuty.
Chuchchepati Orchestra Low
Noon (12 musical showdowns at 12:12) (3PL, 2022). Patrick Kessler –
kontrabas oraz Mario Hanni - perkusja, Mats Gustafsson – saksofon, Martina
Berther – bas elektryczny, Dieb 13 – rozszerzony helikon, Barry Guy –
kontrabas, Julian Sartorius - perkusja, Saadet Turkoz – głos, Jaronas Hohener –
trąbka, Simon Grab – stół mikserski, Hans Koch – instrumenty dęte, Camille
Emaille – instrumenty perkusyjne, Norbert Moslang – elektronika. Czerwcowe
południa nieznanego roku, Rietli Train
Station, Szwajcaria. Dwanaście improwizacji, około 130 minut.
*) W procesie post-produkcji owe 12-minutowe improwizacje
przybrały postać utworów, które trwają ostatecznie od niespełna 9 do 13 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz