Amerykański The Relative Pitch Records dostarcza nowych płyt każdego miesiąca i czyni to z godną podkreślenia konsekwencją edytorską. W styczniu podrzucił nam trzy nowości (choć po prawdzie jedna z nich datowana jest na sam koniec grudnia). W zestawie odnajdujemy soczysty aylerowsko-coltrane’owski free jazz w doborowej obsadzie, ostatni odcinek serii DUOS2022 naszej ulubionej bułgarskiej skrzypaczki oraz amerykańskie trio swobodnego post-jazzu, niepozbawione meta bluesowego posmaku i rockowej ekspresji. Pierwszy i trzeci album dostajemy w formie dysku kompaktowego, duet zaś, tak jak poprzednio, jedynie w plikach elektronicznych.
Rasmussen/ Flaherty/ Rowden/ Corsano Crying in Space
Firehouse 12, New
Haven, czerwiec 2019: Mette Rasmussen – saksofon altowy i obiekty, Paul Flaherty
– saksofon altowy i tenorowy, Zach Rowden – kontrabas oraz Chris Corsano –
perkusja, instrumenty perkusyjne. Trzy improwizacje, 42 minuty.
Na omawianym, transatlantyckim albumie, nie mogło zabraknąć
emocji gorącego free jazzu – ze strony amerykańskiej wyjątkowy saksofonista,
prawdziwy outsider i weteran fire music,
doskonały drummer już chyba średniego
pokolenia i świetnie zapowiadający się młokos kontrabasu, a ze strony
europejskiej najważniejszy kobiecy głos ekspresyjnego, post-brotzmannowskiego
saksofonu. Początek koncertu, to aylerowski klimat podany w chill-outowym tempie – nisko osadzony, kontrabasowy
smyczek, niezobowiązujący circle drumming
i dwa saksofony wysoko wznoszące głowy. Narracja gęstnieje tu głównie za sprawą
dynamizującego się smyczka, dzięki czemu dęciaki
mają przestrzeń, by spontanicznie eksplodować. Niektóre ich oddechy zdają się być
jednak przesycone nutą nostalgii, co szczególnie uwypukla się w momencie, gdy
Paul i Mette zostają sami na scenie. W ramach puenty tej sytuacji
dramaturgicznej dostajemy perkusyjne solo i czekamy na efektowny powrót
smyczka. Następująca tuż potem faza rezonującego post-ambientu skomentowana
zostaje wysokim lotem jednego z altów, prawdopodobnie w wykonaniu Mette.
Drugą odsłonę koncertu otwiera rzeczona Dunka, która
prowadzi ponad czterominutowe intro. Najpierw prycha, potem śpiewa i nawołuje partnerów,
by szybkiej włączali się do walki, nie unika typowych dla Vandermarka zabaw
rytmicznych. W połowie piątej minuty post-aylerowski, tu może nawet bardziej
post-coltrane’owski kwartet wraca do gry. Improwizacja kołysze się na wietrze, pięknie
stymulowana kontrabasowym smyczkiem. Spokojny półgalop spowalnia w okolicach dziesiątej
minuty, dając przy okazji chwilę wytchnienia saksofonistce, a na krótszy moment
także kontrabasiście. Ta faza koncertu zdaje się mienić mroczną, kameralną aurą,
a zostaje spuentowana tajemniczymi dźwiękami wracającej na scenę Mette. Niektóre
z nich przypominają dmuchany instrument klawiszowy, a towarzyszą mu dźwięki … ptaków.
Zakończenie drugiej części albumu nabiera onirycznego, dalekiego od napięcia fire music klimatu, dodatkowo
podkreślanego niskim dronem smyczka. Na bis kwartet od pierwszego dźwięku rusza
w ekspresyjną podróż, a jego opowieść zdaje się być silnie nasycona frazami
Aylera, jego melodyką, pewną podniosłością, ale i narracyjną lekkością.
Orkiestra tutti swobodnie płynie na bazie roztańczonego smyczka,
ale ponieważ to encore, improwizacja
systematycznie przygasa i przepoczwarza się w rozśpiewany duet saksofonów.
Biliana Voutchkova & Charmaine Lee I am going to make an attempt to describe
what you mean to me (DL)
Okoliczności domowe obu artystek, 2022: Biliana Voutchkova –
skrzypce, głos, dyktafony, field recordings oraz Charmaine Lee – głos,
elektronika. Pięć utworów, 19 minut.
Finałowa edycja duetowej serii Voutchkovej, to wyjątkowo
urokliwy zbiór miniaturowych opowieści, tkanych z drobnych fraz, niekiedy
strzępów dźwięków, a nawet post-dźwięków, ale nasyconych emocjami po sam brzeg.
Jednocześnie owa nieco performatywna narracja, w której posadowiono dużo fonii
wprost z tzw. otoczenia, wydaje się być gęsta, niemal bolesna, zarówno dla
tych, które te dźwięki tworzyły, tudzież preparowały, jak i dla całej reszty,
która zasłuchuje się w intrygującym efekcie końcowym. A że w trudzie i znoju rodzić się potrafi
prawdziwe piękno, wiedzą być może nieliczni.
Elementy składowe tej tajemniczej, niekiedy mrocznej podróży,
to rozedrgane, surowe, niemal mechanicznie brzmiące skrzypce, czasami śpiew, a
może cichy krzyk przez zaciśnięte gardło, głos, który recytuje drobne like haiku poems, nieinwazyjna elektronika
w tle i spory zbiór elektronicznych dekonstrukcji, tak głosu, jak i być może pozostałych
dźwięków, bywa, że w smaku całkiem post-industrialnych. Ostatnie ze zjawisk
dociera do nas szczególnie dobitnie w drugiej opowieści, która pod koniec
przypomina niepozbawione usterek, delikatne post-techno.
W trzeciej odsłonie broczymy po kolana w mroku głuchego post-ambientu, słyszymy
kroki i skrzypcowe drony, prawdziwy festiwal tłumionych zmysłów. W czwartej
części narracja nabiera tajemniczego, dalekowschodniego posmaku – dziwne
odgłosy, elektroakustyczne zdobienia i kolejny mały poemat werbalny. W finałowej
ekspozycji powraca industrial taste. Skrzypce
jęczą, elektroniczny background pogrąża
się w chaosie. Foniczne życie umiera, znów nie bez werbalnego komentarza.
Susan Alcorn, Patrick Holmes & Ryan Sawyer From Union Pool
Union Pool, marzec
2022: Susan Alcorn - pedal steel guitar,
Patrick Holmes – klarnet oraz Ryan Sawyer – perkusja. Trzy improwizacje, 40
minut.
Koncert amerykańskiej trójki improwizatorów został na
albumie zaprezentowany w trzech częściach. Set główny, czyli dwa pierwsze i
początek trzeciego utworu, stanowią nieprzerwany ciąg zdarzeń fonicznych i
trwają niespełna pół godziny. Po nich następuje coś na kształt bisu, który trwa
dość długo, ale muzycy w jego trakcie nie są w stanie zarysować realnej
dramaturgii i zdają się tonąć w twórczym chaosie. Trochę szkoda, bo pierwsze
dwa kwadranse, pełne efektownych wzlotów i kilku drobnych upadków, cieszyć mogą
ucho każdego fana swobodnej, choć usianej jazzowymi i post-bluesowymi wtrętami,
dalece kolektywnej improwizacji.
Początek spektaklu jest umiarkowanie spokojny, usiany
matowym brzmieniem gitary i klarnetu, tudzież blaskiem rezonujących talerzy
zestawu perkusyjnego. Muzycy dość sprawnie wchodzą w pierwsze interakcje, choć
nie forsują nadmiernego tempa. Nie stronią od melodyki, slajsowanych fraz
gitary i dynamiki charakterystycznej dla rockowego drummingu. Szczególnie intrygująco brzmią w krótkich, ekspresyjnych
spiętrzeniach – gitara rzęzi wtedy post-rockiem, klarnet wspina się na palce i
kreuje drobne cudowności, a perkusja, najbardziej w tym gronie rozsądna, dba o odpowiedni
ład dramaturgiczny. Z kolei w chwilach wytchnienia w improwizacji nie brakuje
jazzowych wypełniaczy i odrobiny kreatywnej psychodelii. W części drugiej
znajdujemy się dość płynnie, a największym wydarzeniem jej wczesnej fazy jest ognisty
duet klarnetu i perkusji. Powrót gitary oznacza tu zejście w tłumione, post-bluesowe
zagrywki. Choć narracja faluje niczym wzburzony ocean, od krwistego free jazzu
po improwizowaną americanę, muzycy bez większych problemów docierają do końca
tzw. części zasadniczej, która przypada mniej więcej na czwartą minutę
trzeciego utworu. Potem następuje zejście w chmurę oklasków, a po nim próba
budowania nowego wątku. Muzycy tańczą na linie, hałasują, krzyczą, sieją meta rockowy popłoch, ale niemal każdy
pomysł porzucają po kilkudziesięciu sekundach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz