Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

poniedziałek, 25 lipca 2016

Daunik Lazro – francuski łącznik


Daunik Lazro, wybitny francuski saksofonista wolnej muzyki improwizowanej, kolejna być może ofiara dominacji kultury anglosaskiej we wszechświecie (bo permanentnie niedoceniany przez całą swoją muzyczną przygodę, trwającą ponad cztery dekady), trafił już na te łamy przy okazji omawiania trzech genialnych kwartetów jego nieco młodszej koleżanki znad Sekwany, Joelle Leandre. Na zapowiadane wtedy kilka słów o nim i jego muzyce przyszedł dziś odpowiedni moment.

Dyskografia autorska muzyka, urodzonego 71 lat temu w Chantilly, nie jest nadmiernie rozbudowana. Znacząca jej cześć powstała z udziałem improwizujących rodaków i wydana została we Francji. O kolaboracjach z Leandre (choćby Paris Quartet i Madly You) już pisałem, warto także wspomnieć o niejednokrotnych spotkaniach z wyjątkowym francuskim sopranistą Michelem Donedą i takimż portugalskim skrzypkiem Carlosem Zingaro. Jeśli chodzi o świat anglosaski, częstym partnerem Daunika bywał Joe McPhee. Osobiście po raz pierwszy usłyszałem tembr jego saksofonów w trakcie zwarcia trzech instrumentów dętych, drewnianych, na krążku bez tytułu, który dwadzieścia lat temu wydała oficyna Vand’Oeuvre – wraz z Lazro dmuchali na niej, wspomniany przed momentem McPhee i Evan Parker.

Dziś szerzej zajrzymy na dwa wydawnictwa już z bieżącej dekady (ich wspólną cechą kosmiczna jakość muzyki tam zawartej), a także rzucimy okiem i uchem na trzy starsze krążki, które z jakichś względów warto dziś uznać na wysoce interesujące.


Promieniowanie niepozbawione sensu

Zacznijmy od wydanej dwa lat temu płyty Sens Radiants (Dark Tree Records). To swoiste międzypokoleniowe spotkanie trzech znamienitych francuskich improwizatorów. Najmłodszy z tego grona, aktywnie muzycznie dekadę z okładem, kontrabasista Benjamin Duboc, dekadę starszy perkusista Didier Lasserre i nasz weteran, od połowy lat 70. aktywny na scenie free, Daunik Lazro, tu jedynie na saksofonie barytonowym. Wspomniany krążek jest dokumentacją fonograficzną koncertu, jaki odbył się 20 września 2013r. w na festiwalu Ecouter pour I’Instant w Le Fliex, Francja. Przy okazji nagranie z oklaskami jest muzyczną kontynuacją pierwszego spotkania tego tria, w okolicznościach studyjnych, w sierpniu 2010r., które swój wyraz wydawniczy odnalazło na krążku Pourtant Les Cimes Des Abres (Dark Tree Records, 2011).






Nie mam w zwyczaju, recenzując jakąkolwiek płytę, rozpoczynać od porównania do znanego już zespołu, czy nagrania. Ale w wypadku tria Lazro-Duboc-Lasserre, nie potrafię się powstrzymać, by nie porównać ich muzyki do dokonań legendy free improvisation, angielskiej formacji AMM! Oszczędna w środki wyrazu, skupiona, chwilami minimalistyczna improwizacja trzech muzyków niezwykle silnie wyczulonych na pojedyncze interakcje, potrafiących także budować oniryczny klimat, a nawet transową narrację, operując przy tym zwartymi i przeplatającymi się wzajemnie plamami dźwięków. Perkusista funkcjonujący w trakcie koncertu na sporym pogłosie (nie znam miejsca, zatem nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy jedynie zastana rzeczywistość), często operuje pałkami na glazurze talerzy, niczym Eddie Prevost, potrafi też napędzać kolegów nieoczywistym rytmem, czy nawet jego sugerowaniem. Saksofonista działa z zaplecza, często milknie na długie minuty, by powrócić w absolutnie kluczowym momencie i zdynamizować improwizację (uwaga! tu potrafi być głośno i drapieżnie, choć nie są to charakterystyki dominujące w muzyce tria). Ciekawie wykorzystuje sonorystycznie swój baryton, grając chwilami w naprawdę wysokich rejestrach, jawiąc się kolorystą dużego formatu, przy okazji nie po raz pierwszy, udowadniając wysokie kompetencje. Wreszcie kontrabasista, zdaje się w tej zabawie jednak postacią centralną i to nie tylko z uwagi na miejsce, z którego dociera do nas tembr jego instrumentu, niski, mocny i nieznoszący sprzeciwu. Dużo gra smyczkiem, budując przy tym klimat swoistego niepokoju i nieprzewidywalności, lubi ostro tym smykiem uderzać w gryf instrumentu, czym nadaje całej improwizacji siłę wyrazu i jakość przekazu. Muzyka całego trio, korzystając z amm-owskiej podpórki… trwa i jest to jedyny niezaprzeczalny fakt, jeśli chodzi o jej percepcję.

Płyta studyjna składa się z czterech fragmentów o różnym poziomie intensywności gry, koncert zaś jest nieprzerwanym, ponad 55-minutowym ciągiem dźwięków. Wydane we Francji, w małej oficynie o niebogatym dorobku, Dark Tree. Jeśli gdziekolwiek da się kupić te krążki, zróbcie to koniecznie.




Pod wpływem Kurary

Czas na niezwykłe spotkanie trzech fascynujących postaci – francuskiego, eksperymentującego gitarzysty Jean-Francois Pauvorsa, doskonale nam znanego free drummera Rogera Turnera i bohatera dzisiejszej opowieści, tu z rurą barytonową i altową. Na krążek Curare (NoBusinness Records, CD/LP 2011) złożyły się dwie okoliczności koncertowe – pierwsza w znanym klubie Instant Chavires w roku 2008, druga w trakcie festiwalu Jazz en Franche-Comte, dwa lata później. Intrygujące spotkanie lekko wycofanego saksofonisty, ekspresyjnego gitarzysty (wszakże bez specjalnych doświadczeń w zakresie improwizacji o choćby odrobinę jazzowych korzeniach) i perkusjonalisty kameleona, który odnajdzie się w każdych okolicznościach estradowych. Pauvros, facet o wyglądzie wychudzonego Williama Burroughsa w długich włosach, trzymając swe różne gitary w ręku, nie ma żadnych ograniczeń w sposobie gry i doborze środków wyrazu. Wyobraźnia miota nim po scenie, a my możemy tylko konstatować, co pewien czas: ja bym na to nie wpadł… Raz brzmi jak Joe Morris, innym razem stosując technikę slajdową, ślizga się i płynie po gryfie umoczonymi palcami, niczym bluegrassowy wyjadacz. Gdy sytuacja w procesie improwizacji tego wymaga, zamienia się w gitarzystę basowego i napędza całe trio, niczym silnik atomowy. Stanowi bezsprzecznie inspirujący dysonans estetyczny i stylistyczny dla pozostałej dwójki muzyków. Lazro na początku całej zabawy czai się jak tygrys na żerowisku, nieco ustępuje pola gitarzyście, ale to efekt zamierzony i dramaturgicznie uzasadniony. Gdy przyjdzie jego moment, barytonem wydzierga marszrutę improwizacji dla całej załogi, a groteskowość sytuacji scenicznej podkreśli komentarzem gardłowym. Zgrabnie dyscyplinuje szaleństwo koncertowe, pyskatym i śpiewnym altem. Gdy improwizacja przebiera bardzo skupiony charakter, gdy wydawanie dźwięku przypomina wyciskanie soku z nadgniłej cytryny, jest królem tego rytuału i jedynym sprawiedliwym. Turner jest wszędzie, w każdym momencie podkreśla tupaniem wyczyny kolegów i dynamizuje w ujęciu dramaturgicznym całą improwizację. Pod koniec nie zabraknie też szczypty psychodelii (Lazro palcuje jak Coltrane, to chyba przypomina jedną z jego kompozycji!) i onirycznego pląsania na finał.
Kurara, indiańska trucizna do smarowania grotów strzał. Trafiony, zatopiony!





Starsze incydenty, personalnie różnorodne

Cofnijmy się w czasie o blisko dwie i pół dekady. W dyskografii Lazro niewiele jest pozycji, w których jest on głównym podmiotem wykonawczym (poza sporadycznymi ekspozycjami solowymi). Tu – wyjątek potwierdzający regułę. Podwójna winylowa płyta Daunik Lazro Sweet Zee (Hat Art, 1985), niestety do dziś niewznowiona na nośniku cyfrowym. Pierwszy krążek, to fantastyczne, prawdziwie rozwichrzone free improv w pasjonującym personalnie kwartecie – dwaj faceci odpowiedzialni za niskie częstotliwości, Tristan Honsinger (wiolonczela, głos) i J.J. Avenel (kontrabas), wyjątkowy Toshinori Kondo na trąbce (także głos) i Lazro na saksofonie altowym. Blisko trzy kwadranse improwizacyjnego szaleństwa o brudnym soundzie i piekielnym, mimo braku perkusji, ładunku dynamizmu. Sweet Zee I i II, zarejestrowane na festiwalu jazzowym w szwajcarskim Willisau, w sierpniu 1983r. Drugi czarny krążek dzielą między sobą dwie formacje trzyosobowe. Najpierw alt Lazro zaplątany został między struny gitary Raymonda Boni i skrzypiec Carlosa Zingaro – ponad 23-minutowa perła precyzyjnej, acz śmiałej estetycznie improwizacji (koncert na Sens Music Meeting, Francja, maj 1983r.). Na koniec kolejna formacja bez backgroundu rytmicznego – Joelle Leandre (kontrabas i głos), George Lewis (puzon z przystawkami), no i Lazro znów tylko na alcie. Tym razem aż pięć drobnych miniatur swobodnej improwizacji, godnych każdej naszej chwili do zmarnowania (rejestracja francuska ze stycznia 1984r.). Po odsłuchu całości można tylko zadać sobie pytanie, która z czterech stron Sweet Zee, uwiodła nas najbardziej. Pytanie jest cokolwiek retoryczne. Doskonała muzyka.

Ciekawym wydawnictwem jest płyta Periferia (in Situ, 1995), sygnowana przez demokratyczny kwartet w składzie – Daunik Lazro (alt, baryton), Carlos Zingaro (skrzypce, także w wersji elektrycznej), Sakis Papadimitriou (piano) i Jean Bolcato (kontrabas, głos). Każdy z muzyków przygotował na okoliczność spotkania w Vando’eure-Les-Nancy (kwiecień 1994r.) po dwie kompozycje, które zostały poddane kolektywnej, acz skupionej i wrażliwej na szczegół brzmieniowy improwizacji. Ciekawa okazja, by poznać muzykę Daunika w atmosferze zupełnie odmiennej od szaleństwa Słodkiej Zee.




Pozostańmy przy kontrabasie Bolcato i dodajmy doń perkusję Christiana Rolleta. Tych dwćch Panów doprosił Daunik Lazro (alt, baryton) do realizacji pomysłu, firmowanego trojgiem nazwisk, A.H.O And His Orchestra (Blue Regard, 1997). Znów na pulpitach studyjnych pojawiły się kompozycje każdego z muzyków (także Steve’a Lacy i Charlesa Tylera), które na wysokim poziomie kooperacji zostały nam podane w wersji silnie improwizowanej. Bardzo jazzowa propozycja, której wiele fragmentów granych jest unisono, a my możemy zachwycać się fantastycznym brzmieniem instrumentów i telepatycznym wręcz zrozumieniem muzyków. Piękna płyta!



Ps. Uwaga! Trybuna udaje się na zasłużone wakacje, w trakcie których nie planuje nowych publikacji (choć licho nie śpi..). Nowych zwariowanych opowieści o jeszcze bardziej zwariowanych muzykach oczekujecie po 15 sierpnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz