Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Gratkowski, Konvoj Ensemble, Santos Silva, Leandre, MMM Quartet, Sonic Communion, The Sync, Trzaska, Ochs, KTHXBYE, Made To Break, West Hill Blast Quartet – Rok 2016 w natarciu, czyli zbiorówki letniej odsłona pierwsza


Trybuna niniejszym obwieszcza swój triumfalny powrót z kolejnych niebywałych wakacji, w jeszcze bardziej niż onegdaj, niebywałej Portugalii. Wakacje, poza tradycyjnie zimnym oceanem i gigantyczną ilością piachu na ekstremalnie rozwichrzonych plażach zachodniego wybrzeża, przyniosły także istotne akcenty muzyczne. Co oczywiste, to one interesują nas w tym miejscu najbardziej – a zatem frapujące spotkanie ze wschodzącą gwiazdą europejskiego free improv, Katalończykiem i lizbończykiem w jednej osobie – Albertem Cirerą, które niebawem zaskutkuje większym materiałem o nim właśnie, a także obecność na dwóch koncertach lizbońskiego festiwalu Jazz Em Agosto (Tim Berne, Theo Ceccaldi), o czym także doniosę w stosownym dramaturgicznie momencie.

Teraz wszakże czas na comiesięczną zbiorówkę świeżych recenzji z jeszcze świeższych wydawnictw płytowych. Mamy do zebrania cały lipiec i pół sierpnia, a że znów trafia się nam długi weekend, to tym chętniej zajmiemy się malowaniem na zielono (high!), żółto (middle!) i czerwono (low!) dwunastu płyt datowanych na rok 2016 (incydentalnie także 2015), jakie trafiły pod mą strzechę przez sześć wakacyjnych tygodni (niektóre chwilę wcześniej).


Achim Kaufmann/ Frank Gratkowski/ Wilbert De Joode  Oblengths  (Leo Records, 2016)

Ten krążek awizowałem już kilka tygodni temu, gdy blisko siedemnaście tysięcy znaków (ze spacjami) poświęciłem na zgrzebne omówienie istotniejszych dokonań artystycznych niemieckiego saksofonisty i klarnecisty Franka Gratkowskiego.




Wspólnie z Achimem Kaufmannem (piano) i Wilbertem De Joode (kontrabas) tworzy on od prawie piętnastu lat working band, który właśnie ujawnił światu piąte fonograficzne świadectwo wyjątkowości swojej muzycznej propozycji. Trio będące kolejnym światowym dowodem na fiasko koncepcji Dereka Baileya, iżby wartościową improwizacją była jedynie ta, tworzona przez muzyków, którzy spotykają się ze sobą po raz pierwszy. Niezwykle plastyczna, kolektywna improwizacji trzech facetów, którzy wspólnie w życiu zrobili już wszystko i jedyne, czym mogą się wzajemnie zaskoczyć, to szalony kolor t-shirta na porannej próbie dźwięku. Godzina uczty dla naszych uszu, podzielona na pięć ładnie zatytułowanych części. Fragmentom utarczek dźwiękowych na pograniczu ciszy, popełnianych z wrażliwością godną proustowskiej narracji, towarzyszą epizody dynamicznych, instrumentalnych kontrataków, czynionych na adekwatnym poziomie głośności. Te drugie pozostają w mniejszości, wszakże w akceptowalnej dla Waszego recenzenta proporcji.

Oblengths to zgrabna, uporządkowana dramaturgicznie opowieść, wydana przez Leo Feigina i interesująco opisana (w liner notes) przez Kevina Whiteheada, z ciekawą metaforą … tenisową. Wolna improwizacja czasami przypomina grę w tenisa bez siatki, warto zatem, by miała choćby drobny stelaż pomysłu na muzykowanie, a także bogaty asortyment środków dla jego realizacji. Tu doświadczamy tego bezapelacyjnie, a całość konceptu bazuje przede wszystkim na idealnej kooperacji i gigantycznym poziomie porozumienia pomiędzy trójką przyjaciół. Rekomendacja jest zatem oczywista – high!!!


Konvoj Ensemble  Mira (Konvoj Records, 2016)

Konvoj Records, to skandynawska inicjatywa fonograficznego dokumentowania spotkań kolektywnej improwizacji, w gronie bliższych lub dalszych przyjaciół. Nie dalej jak trzy lata temu, miały miejsce narodziny oficyny, a jej początek stanowił krążek powołanego ad hoc Konvoj Ensemble z ficzersowym udziałem Evana Parkera na saksofonach  i Stena Sandella na fortepianie (grand piano), w wymiarze edytorskim wydany pod tytułem Colors Of: . Skład grupy uzupełnili wówczas  – na saksofonach Lotte Anker i Ola Paulsson (wbrew pozorom – mężczyzna!), na klarnetach Liudas Mockunas, na perkusji Anders Udderskog i wreszcie Jakob Riis, odpowiedzialny za elektronikę i procesowanie w czasie rzeczywistym, również producent nagrania, być może także naczelny ojciec tego dziecięcia swobodnej improwizacji. Nagrania zarejestrowano w Malmoe z udziałem publiczności.




Dziś, po onych trzech latach, KE powraca w niezmienionym składzie (Parker i Sandell już na pełnych prawach członkowskich), w rejestracji studyjnej Mira, składającej się z siedmiu części określonych jako Movement, usystematyzowanych w pięć oddzielnych fragmentów muzycznych, każde z dodatkowym podtytułem.  Dokładna lektura rozbudowanych tytułów wskazuje jednoznacznie, iż muzyka swobodnie improwizowana przez septet w okolicznościach studyjnych, została pierwotnie ustrukturyzowana i rozpisana na role, a szaleńcze zapędy zdolnych i kompetentnych improwizatorów biegły po z góry naznaczonych trajektoriach.

Jeśli debiut KE był spontanicznym incydentem koncertowym, to jego następczyni jawi się już jako produkt dalece bardziej przemyślany i nieco mniej spontaniczny, co wcale nie oznacza, iż mniej ciekawy. Jest wręcz odwrotnie. Wiele fragmentów – zwłaszcza w wykonaniu kwartetu dęciaków – jest dalece smakowitych, pełnych uważnych i szczerych, sonorystycznych dyskusji w podgrupach. Elektronika i real time processing stanowią tu raczej elektroakustyczny ornament, a gra pianisty i perkusisty udanie podkreśla istotne zwroty dramaturgiczne.

Mirę malujemy rzecz jasna na zielono (high!), a Konvoj Ensemble zapisujemy w naszych kajetach, jako przykład dalece interesującej, europejskiej muzyki improwizowanej.


Susana Santos Silva/ Lotte Anker/ Sten Sandell/ Torbjörn Zetterberg/ Jon Fält  Life And Other Transient Storms (Clean Feed Records, 2016)

Zdecydowanie pozostajemy w Skandynawii, a dokładnie - teleportujemy się do nieodległej Finlandii. Na zaproszenie Tampere Jazz Happening, portugalska trębaczka Susana Santos Silva skrzyknęła dalece frapujący kwintet z udziałem znanych z poprzedniej opowieści Anker (sax) i Sandella (piano), swojego życiowego partnera Zetterberga (bas) i mniej mi znanego Falta (perkusja). Rejestracja koncertowa na potrzeby radia lokalnego sfinalizowała się w trakcie blisko 50 minut dość swobodnej improwizacji w różnych tempach, o rozbudowanych charakterystykach brzmieniowych.




Muzyka, niczym opowieść o pogmatwanym życiu codziennym i stałej asymilacji faktu bezwzględnej zmienności wszystkiego wokół nas, toczy się zwinnie po tygrysiemu i drąży skalę niewrażliwości, bez przerw na zbędne doładowania wyczerpujących się akumulatorów, gdyż świat stać na naprawdę wiele, jeśli tylko sobie ten fakt wspólnie uświadomimy.

Choć Panny (Panie?) są tu w mniejszości, muzyka ma podskórnie kobiecy wymiar, co oczywiście wcale nie znaczny, że jest delikatna i przegadana. Wręcz przeciwnie. Konkret free improv, bez cienia wątpliwości zielone, po żabiemu, high! Przy okazji – być może – najlepsza dotąd rejestracja w stosunkowo już bogatym życiu artystycznym Susany Santos Silvy.


Joëlle Léandre 10  Can You Hear Me? (Ayler Records, 2016)

MMM Quartet  Oakland/Lisboa (Rogue Art Records, 2015)

Czas najwyższy na dwie stosunkowo nowe propozycje muzyki improwizowanej z udziałem francuskiej kontrabasistki Joëlle Léandre. Te dwie pozycje są ze mną już od wiosny i nieco się przeleżały w odtwarzaczach. Po prawdzie planowałem większy materiał o Leandre, ale ponieważ się doń nie zabrałem, przy okazji tej zbiorówki kilka refleksji i wrażeń ogólnych o muzyce na nich zawartej.




Dziesiątka, to ansamble Leandre egzystujący już czas jakiś, a poruszający się bardziej po obrzeżach muzyki współczesnej niż dryfujący po oceanie muzyki free. Muzyka jest w dużym stopniu zaaranżowana, a fragmenty improwizowane stanowią raczej interludium, wetknięte pomiędzy zestawy nut zapisanych na pulpitach muzyków. W składzie cztery dęciaki (m.in. Cappozzo), rozbudowana sekcja smyczkowa (m.in. bracia Ceccaldi) i takaż sekcja rytmiczna (z gitarą elektryczną!). W wielu momentach Can You Hear Me? naprawdę frapuje moje narządy słuchu, wszakże proporcje kompozycja/ improwizacja (przewaga tych pierwszych) powodują, iż całość oceniam na middle z lekką podpórką ze strony high.




Inny wymiar ma muzyka kwartetu MMM (to druga już edycja tego składu). Rzeklibyśmy, że Panią Leandre wspomagają tu tuzy … awangardy w dosłownym znaczeniu tego nic nieznaczącego pojęcia. Fred Frith (elektryczna gitara) dobiegł tu ze strony rockowej, Alvin Curran (piano, syntezatory, sampling etc.) ze strony muzyki współczesnej, zaś Urs Leimgruber (saxes) z niewyczerpywalnych zasobów europejskiego free improvisation. Płyta nagrana na lizbońskim Jazz Em Agosto dwa lata temu, składa się z pięciu opowieści o tytułach przywołujących rejony/terytoria/dzielnice Oakland i Lizbony. Zatem, być może warto  - tuż po wakacjach w okolicach tej drugiej - podywagować nad wyższością Alfamy nad Bairo Alto, ale ja sam chyba nie zdałbym się na jednoznaczny osąd. Podobnie jest z muzyką kwartetu MMM. Intryguje, wciąga skutecznie do zabawy w intelektualne łamigłówki. Chwilami zachwyca, by zaraz potem zadziwić w niekoniecznie pozytywnym sensie. Z przekory, z zamiłowania do rzeczy nieoczywistych, daję MMM kolor zielony (high!), ale … żeby nie było, że nie ostrzegałem.


Jean-Luc Cappozzo/ Douglas R. Ewart/ Joëlle Léandre/ Bernard Santacruz/ Michael Zerang  Sonic Communion (The Bridge Sessions, 2015)

The Sync (Sylvaine Hélary, Fred Lonberg-Holm, Eve Risser, Mike Reed)  The Sync (The Bridge Sessions, 2016)

Pozostańmy jeszcze na kilka chwil przy Leandre, tudzież także przy Cappozzo. Przed nami dwa dalece interesujące krążki nowego wydawnictwa The Bridge Sessions. Most w tytule odrobinę metaforyczny, ale istotnie trafny, gdyż ta francuska (?) inicjatywa koncentruje się – jak domniemuję z tychże dwóch incydentów – na łączeniu estetyki francuskiego free improv z jego amerykańską odpowiedniczką.




Pierwszy z dysków to ciekawe spotkanie rzeczonych Joëlle Leandre (kontrabas) i Jean-Luca Cappozzo (trąbka, flugelhorn) z kumplami zza wielkiej wody, Michaelem Zerangiem (perkusja), Bernardem Santacruz (kontrabas) i ewidentnie tu kluczowym Douglasem R. Ewartem (dęciaki, obiekty brzmieniowe). Chcąc nie chcąc, z takiej układanki powstał nam absolutnie intrygujący kwintet na dwa dęciaki, dwa kontrabasy i zmyślny zestaw perkusyjny. Przez niespełna godzinę Panowie i Pani snują nam czerstwą, ale jakże konkretną opowieść, chwilami metaforyczną, o wielokulturowych punktach odniesienia. Mentalnie dominują tu wszakże Amerykanie, a zwłaszcza plemienny estetycznie Ewart, który drobnymi preparacjami oraz oryginalnym instrumentarium dmuchanym, wprawia całą machinerię w delikatny trans i nie pozwala, by nastrój zadumy i pokrętnej ciekawości, cóż przyniesie kolejna chwila muzykowania, opuścił choćby na moment, zarówno muzyków, jak i słuchaczy. Bardzo trafny tytuł wydawnictwa, zatem High bez zbędnej dyskusji.




Formacja The Sync, to szósty katalogowy numer mostowego labelu. Tym razem zderza się w nim kobiecy, całkiem francuski temperament flecistki (Sylwia, także amplifikacje i głos) i pianistki (Ewa, także preparacje) z żelazną, iście amerykańską konsekwencją i odpowiedzialnością za czyny, wiolonczelisty (Fryderyk, także amplifikacje) i perkusisty (Michał). Trzy wytrawne dania o różnym poziomie intensywności procesu improwizacji i głośności dobywanej z instrumentów. Osobiście wolę, jak para na parę, kwilą na pograniczu ciszy (fantastyczny początek) niż zatracają się w galopadzie sprzężeń i nadmiernych amplifikacji (tak w okolicach połowy drugiego fragmentu), ale całość kupuję bez krzty głębszej zadumy, bo to świetna muzyka jest i tyle dyskusji w tym temacie! High!

Sesje Mostowe do uważnego śledzenia, od dziś do odwołania.


Mikołaj Trzaska  Delta Tree (Kilogram Records, 2016)

Lubiony muzyk krajowy Waszego recenzenta, Trzaska po ojcu, z imienia Mikołaj, wstąpił w tym roku w stan błogosławionej 50-i  i zapewne nie tylko z tej okazji zaprezentował światu, w wydaniu krajowym i zagranicznym, swą pierwszą solową płytę. Rzecz stała się możliwa dzięki jego uroczemu wydawnictwu Kilogram Records, a i także, zapobiegliwości i trosce koleżanki małżonki Oli.

Delta Tree przynosi szesnaście miniatur na trzy ulubione dęciaki Mikołaja, czyli alt (10 incydentów), baryton (jeden) i klarnet basowy (pięć).




Kilka wieków temu, pisząc kolejną recenzję płyty Lestera Bowie w pozycji na kolanach, lojalnie ostrzegałem, iż poziom mojego entuzjazmu dla dokonań muzyka jest tak duży, iż generuje ryzyko całkowitej utraty obiektywizmu.

Gdy myślę o Mikołaju i jego muzyce, winienem wydać z siebie ostrzeżenie o podobnym charakterze. Na Delcie podoba mi się wszystko, rajcuje każdy dźwięk, intryguje każda nuta nostalgii i zadumy tryskająca z rur Mikołaja, zniewala oczywista uroda tej muzyki.

Bardzo zatem na zielono i mocno w kierunku high! I do następnych urodzin, Mikołaj!!!


Jones Jones (Larry Ochs, Mark Dresser, Vladimir Tarasov)  The Moscow Improvisations (Not Two Records, 2016)

Moskiewskie spotkanie na szczycie, podsumowujące niewątpliwe katastrofy wywołane przez lata zimnowojenne. Odznaczeni za męstwo i waleczność na polu boju, synowie wuja Sama – Ochs, wspaniały saksofonowy artylerzysta i Dresser, kompetentny saper, kontrabasista kontra Tarasov, postsowiecki werblista, obwieszony medalami za czyny swoje i niekiedy cudze.




W blichtrze wielkogabarytowej stolicy mocarstwa, cała trójka jakieś siedem lat temu popełnia koncert, który dziś trafia do nas dzięki operatywności polskiego labelu z Krakowa. Niechże zatem my, niczym zimnowojenna ofiara, zaczerpnijmy choć drobne przyjemności z kaprysów historii.

Nowak, Nowak, to propozycja, która zapewne znajdzie wielu orędowników i plenipotentów, ale ja osobiście delikatnie pomarudzę, gdyż od muzyków tego kalibru (myślę zwłaszcza o przybyszach z zachodniej półkuli) oczekiwałbym więcej. Tarasov w roli gospodarza stara się być uprzejmy i często zaprasza gości do intensywniejszej gry, jednak jego drumming odbieram w wielu momentach jako mało stymulujący. Ochs zdaje się być nieco speszony moskiewskim przesytem gościnności, Dresser zaś niby szuka zaczepki, ale w sumie sprawia wrażenie faceta, który przyszedł się tu najeść, a potem zdążyć na ostatnie metro. Zatem, tylko poprawnie, tylko middle, no może w trakcie trzeciego fragmentu, w pobliżu mogłoby się delikatnie zazielenić (…high).


KTHXBYE  Details (Raw Tonk Records, 2016)

Uwaga! Tajny szyfrogram na stronie Trybuny! Cóż może kryć się za tajemniczym KTHXBYE???

Szczegóły (Details) są następujące: na saksofonie Colin Webster, na gitarze elektrycznej Stian Larsen, zaś na perkusji Brage Tromoenen. Trójka młodych facetów bliżej nieokreślonej proweniencji (gitarzysta ma skośne oczy!), z dużym zapałem postanowiła pohałasować. Rzecz dzieje się w Londynie, co może sugerować anglosaski rodowód tenorzysty, choć z wyglądu raczej przypomina jurnego Skandynawa. Służby wywiadowcze Trybuny ustaliły jedynie, iż jest on londyńskim rezydentem. Innych Szczegółów brak.




Całość rejestracji ma długość winylową, zatem śmiało mogę zachęcić was do zmarnowania tych drobnych 40 minut na odsłuch pomysłu na muzykę w wykonaniu KTHXBYE. Nie jest on ani szczególnie odkrywczy, ani nie spowoduje specjalnego mrowienia w okolicach kręgosłupa, ale w sumie, czemu nie… Podobają mi się urywane frazy tenoru, perkusista ciekawie obrabia rytmicznie materiał kolegów. Może jedynie gitarzysta pozostaje jeszcze na etapie rockowego szarpidruta, choć z niewątpliwym zacięciem do hałasowania. Jakkolwiek cała przyszłość przed nim. Niech będzie middle z lekką podpórką high!


Made To Break  Before The Code: Live (Audiographic Records, 2016)

Niespełna dwa lata temu miałem okazję być na swoim ostatnim koncercie Kena Vandermarka. Rzecz działa się w poznańskim Dragonie, w ramach epigonalnego festiwalu Nowy Wiek Awangardy.

Kena widziałem na żywo jakieś trzy tysiące razy. W ubiegłej dekadzie napisałem około siedemnastu tysięcy entuzjastycznych recenzji jego płyt (wszystkie dostępne w archiwach Trybuny!). Ale dwa lata temu powiedziałem: basta!




Made To Break to koncepcja Vandermarka połączenia drive’owego grania na saksofonie, przy wtórze basu elektrycznego i dynamicznej perkusji, z… analogową, kablową elektroniką.

Domyślacie się, że koncert tejże koncepcji dwa lata temu kompletnie mi się nie podobał. Teraz jakiś szaleniec postawił ten słaby koncert nudnej i wtórnej formacji … wydać na płycie.

Nie zaskoczę was krwistym low, nieprawdaż?


West Hill Blast Quartet  Live At Brighton Alternative Jazz Festival 2015 (Foolproof Projects, 2016)

W sumie tytuł formacji mówi nam wszystko o tej muzyce. A słowo blast zdaje się być w tym miejscu bardziej kluczowe niż… personalizujący całość kwartet. Ale fakt, bezdyskusjnie  to właśnie czterech ludzi odpowiada za pół godziny freejazzowego hałasu, poczynionego w ubiegłym roku w Brighton, przy wtórze oklasków garstki szaleńców, a zamieszczonego na krążku wydawcy o intrygującej nazwie Foolproof Project.




Panowie i Pani zabrali ze sobą na ów gig trzy tony instrumentów (tak przynajmniej wynika z opisu płyty). Nie wiem wszakże, ile z nich ostatecznie użyli. Nie wiem…. bo prawie nic na tej płycie nie słychać. Kasetowa, monofoniczna jakość nagrania odbiera mi jakiekolwiek chęci, by coś Wam o West Hill Blast Quartet opowiedzieć.

Pozostańmy zatem przy tym braku informacji i zakreślmy sążniste low!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz