Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 7 lutego 2017

Albert Cirera! Marco Mezquida! Marko Lohikari! Oscar Domenech! – Quatre Tambors, czyli kwartet przyjaciół w jazzowej podróży

  
Początek maja roku ubiegłego, studio nagraniowe Koryland. Najpewniej jesteśmy w Barcelonie. Kwartet zwie się Albert Cirera & Tres Tambors. Muzyk, przywołany w tytule podmiotu wykonawczego z imienia i nazwiska, grać będzie na saksofonie sopranowym, tenorowym i flecie. Wesprą go w żmudnym procesie wykonania Suite Salada trzej przyjaciele – Marco Mezquida na fortepianie, Marko Lohikari na kontrabasie i Oscar Domenech na perkusji (każdy z muzyków jest również wyposażony w perkusjonalia). Rzeczona suita, składająca się z pięciu części, opatrzonych tytułami, będzie nieprzerwanym ciągiem dźwięków i potrwa 55 minut. Prawa autorskie nie zostały na okładce płyty spersonalizowane, zatem możemy domniemywać, iż proces kompozytorski miał charakter kolektywny. Dodatkowo, naszą supozycję podkreśla fakt umieszczenia pod nazwą formacji nazwisk wszystkich muzyków odpowiedzialnych za dzieło. Zupełnie przy okazji warto zaznaczyć, iż pierwsza płyta kwartetu jest z nami od pięciu lat, zwie się Els Encants i była omówiona na Trybunie przy okazji dużego fjuczersa dotyczącego Cirery, datowanego na pierwszy dzień września ubiegłego roku.

Oto przed nami niepowtarzalna okazja wysłuchania Alberta Cirery – wielokrotnie już na tych łamach wynoszonego na piedestał młodej, europejskiej sceny muzyki free improvisation -  zwinnie poruszającego się w formule stricte jazzowej, wręcz main-streamowej, z podanym tematem, kompetentnymi improwizacjami, melodią, przyjazną tonacją i sprytną dramaturgią. 




S’auba. Opary posthippisowskich klimatów kolorowych lat 60. i 70., rozbudowany arsenał perkusjonalii, na ich tle sprytna introdukcja na stonowane akordy fortepianu. Niezobowiązujący śpiew fletu, pojedyncze szarpnięcia strun dobrze nastrojonego kontrabasu. Przestrzeń, wolność i harmonia. Instrument Mezquidy chwilami brzmi jak harfa.  Tantra. Po wybrzmieniu bogatego instrumentarium, kontrabas zostaje sam i w skupieniu wbija się w rytm, szuka melodyki kolejnego odcinka suity. Po kolei, w naznaczony przebieg narracji, wbijają się pozostałe instrumenty. Piano (mikropreparacje) i kontrabas lekko rezonują, czym dostarczają nam skromną dawkę progresywnej psychodelii, w nastroju delikatnie upalonego fussion sprzed lat (uwaga! gramy wyłącznie na instrumentach akustycznych!). Tenor Cirery podłącza się jako ostatni (dopiero w 7 minucie) i bierze dramaturgię tego wydarzenia na swoje barki. Zwinnie oplata kąśliwymi septymami zastany poziom rozwoju piosenki. Potrafi incydentalnie zagrzmieć i pokrzyczeć na kolegów. Ale to piano jest tu chyba mistrzem ceremonii (saksofonista bardzo często ustępuje mu pola). Klimat całości w pamięci przywołuje … kwartet Johna Coltrane’a z początku lat 60. Czysta melodia, zgrabne improwizacje, a wszystko konstytuowane narowistym walkingiem kontrabasu. Finałowe, jakże urocze solo saksofonisty stawia stempel jakości na najbardziej udanym fragmencie suity.  5 Anys. Intro piana z delikatnymi perkusjonaliami w tle, pływamy w oceanie uspokojenia. Z klawiatury Mezquidy rodzi się wartki temat o nieco bluesowej proweniencji. Cirera znów czeka na rozwój wypadków i wchodzi w rozgrzany tygiel Tres Tambors dopiero w 9 minucie nagrania. Zgrabnie puentuje poczynania kolegów, przybija piątki, skrzeczy melodią, tryska witalnością, śle wyłącznie pozytywne przesłanie. Wybrzmienie jest udziałem słodkiego fortepianu, ale troskliwy tenor nie pozostaje w opozycji, trzymając tonację instrumentu harmonicznego. Końcówka do śpiewania! Jaleo. Zwinna, krótka eskalacja (jakże tego potrzebował cierpliwy recenzent!). Zadziorny, nawet agresywny tenor wplata Tres Tambors w kolektywne, freejazzowe spięcie. Pyskówki, przepychanki, emocje! Perkusista ma swoje kilkadziesiąt sekund. Es Fosquet. Gojenie ran ledwie słyszalnym pasażem fortepianu. Tenor jest tak silnie uspokojony, że szuka inspiracji w bebopowej historii ludzkości. Ballada dla umęczonych, z prawdziwie tęsknym tembrem saksofonu. Ta słodka dramaturgia bezwzględnie łaknie punktu zwrotnego. Ciężar odpowiedzialności bierze na siebie Cirera i uwznioślającym solem na tenorze, który zaczyna brzmieć jak sopran, budzi kwartet z lekko delirycznego stanu samouspokojenia. Bez chwili zawahania wiedzie go do krainy ludzi wiecznie zadowolonych. Talis. Finałowe akordy suity nie mogą nie wyjść wprost z rozgrzanej klawiatury Mezquidy. Tenor Cirery, wyciszony, trochę przepraszający, w tle bryka kontrabas. Kraina łagodności, ocena szczęścia, morze miłości. Solo kontrabasu w ramach pokuty. So sweet! Saksofon koi nieśpieszną melodią. Być może drobny, akustyczny zadzior byłby lepszą puentą.


Albert Cirera & Tres Tambors  Suite Salada (Underpool, 2016)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz