Początek maja roku ubiegłego, studio nagraniowe Koryland.
Najpewniej jesteśmy w Barcelonie. Kwartet zwie się Albert Cirera & Tres
Tambors. Muzyk, przywołany w tytule podmiotu wykonawczego z imienia i nazwiska,
grać będzie na saksofonie sopranowym, tenorowym i flecie. Wesprą go w żmudnym
procesie wykonania Suite Salada trzej
przyjaciele – Marco Mezquida na fortepianie, Marko Lohikari na kontrabasie i
Oscar Domenech na perkusji (każdy z muzyków jest również wyposażony w
perkusjonalia). Rzeczona suita,
składająca się z pięciu części, opatrzonych tytułami, będzie nieprzerwanym
ciągiem dźwięków i potrwa 55 minut. Prawa autorskie nie zostały na okładce
płyty spersonalizowane, zatem możemy domniemywać, iż proces kompozytorski miał
charakter kolektywny. Dodatkowo, naszą supozycję podkreśla fakt umieszczenia pod
nazwą formacji nazwisk wszystkich muzyków odpowiedzialnych za dzieło. Zupełnie przy okazji warto zaznaczyć, iż pierwsza płyta kwartetu jest z nami od pięciu lat, zwie się Els Encants i była omówiona na Trybunie przy okazji dużego fjuczersa dotyczącego Cirery, datowanego na pierwszy dzień września ubiegłego roku.
Oto przed nami niepowtarzalna okazja wysłuchania Alberta
Cirery – wielokrotnie już na tych łamach wynoszonego na piedestał młodej, europejskiej
sceny muzyki free improvisation - zwinnie
poruszającego się w formule stricte
jazzowej, wręcz main-streamowej, z podanym
tematem, kompetentnymi improwizacjami, melodią, przyjazną tonacją i sprytną
dramaturgią.
S’auba. Opary
posthippisowskich klimatów kolorowych lat 60. i 70., rozbudowany arsenał
perkusjonalii, na ich tle sprytna introdukcja na stonowane akordy fortepianu. Niezobowiązujący
śpiew fletu, pojedyncze szarpnięcia strun dobrze nastrojonego kontrabasu.
Przestrzeń, wolność i harmonia. Instrument Mezquidy chwilami brzmi jak
harfa. Tantra. Po wybrzmieniu bogatego instrumentarium, kontrabas zostaje
sam i w skupieniu wbija się w rytm, szuka melodyki kolejnego odcinka suity. Po
kolei, w naznaczony przebieg narracji, wbijają się pozostałe instrumenty. Piano
(mikropreparacje) i kontrabas lekko rezonują, czym dostarczają nam skromną dawkę progresywnej psychodelii, w nastroju delikatnie upalonego fussion sprzed lat (uwaga! gramy wyłącznie na instrumentach
akustycznych!). Tenor Cirery podłącza się jako ostatni (dopiero w 7 minucie) i
bierze dramaturgię tego wydarzenia na swoje barki. Zwinnie oplata kąśliwymi
septymami zastany poziom rozwoju piosenki.
Potrafi incydentalnie zagrzmieć i pokrzyczeć na kolegów. Ale to piano jest tu
chyba mistrzem ceremonii (saksofonista bardzo często ustępuje mu pola). Klimat
całości w pamięci przywołuje … kwartet Johna Coltrane’a z początku lat 60. Czysta
melodia, zgrabne improwizacje, a wszystko konstytuowane narowistym walkingiem kontrabasu. Finałowe, jakże
urocze solo saksofonisty stawia stempel jakości na najbardziej udanym
fragmencie suity. 5 Anys. Intro piana z delikatnymi perkusjonaliami w tle, pływamy w
oceanie uspokojenia. Z klawiatury Mezquidy rodzi się wartki temat o nieco
bluesowej proweniencji. Cirera znów czeka na rozwój wypadków i wchodzi w
rozgrzany tygiel Tres Tambors dopiero w 9 minucie nagrania. Zgrabnie puentuje
poczynania kolegów, przybija piątki, skrzeczy
melodią, tryska witalnością, śle wyłącznie pozytywne przesłanie. Wybrzmienie
jest udziałem słodkiego fortepianu,
ale troskliwy tenor nie pozostaje w opozycji, trzymając tonację instrumentu
harmonicznego. Końcówka do śpiewania! Jaleo.
Zwinna, krótka eskalacja (jakże tego potrzebował cierpliwy recenzent!).
Zadziorny, nawet agresywny tenor wplata Tres Tambors w kolektywne, freejazzowe
spięcie. Pyskówki, przepychanki, emocje! Perkusista ma swoje kilkadziesiąt
sekund. Es Fosquet. Gojenie ran
ledwie słyszalnym pasażem fortepianu. Tenor jest tak silnie uspokojony, że
szuka inspiracji w bebopowej historii
ludzkości. Ballada dla umęczonych, z prawdziwie tęsknym tembrem saksofonu. Ta
słodka dramaturgia bezwzględnie łaknie punktu zwrotnego. Ciężar
odpowiedzialności bierze na siebie Cirera i uwznioślającym solem na tenorze,
który zaczyna brzmieć jak sopran, budzi kwartet z lekko delirycznego stanu
samouspokojenia. Bez chwili zawahania wiedzie go do krainy ludzi wiecznie
zadowolonych. Talis. Finałowe akordy
suity nie mogą nie wyjść wprost z rozgrzanej klawiatury Mezquidy. Tenor Cirery,
wyciszony, trochę przepraszający, w tle bryka kontrabas. Kraina łagodności, ocena szczęścia, morze miłości. Solo kontrabasu w ramach pokuty. So sweet! Saksofon koi nieśpieszną
melodią. Być może drobny, akustyczny zadzior byłby lepszą puentą.
Albert
Cirera & Tres Tambors Suite
Salada (Underpool, 2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz