Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

poniedziałek, 19 listopada 2018

Sezu Quartet! The Runcible Quintet! … and a Duo! Modest of Exaltation in British Free Improve!


Brytyjskie królestwo muzyki swobodnie improwizowanej zdaje się być autentycznie wielopokoleniowe, ewidentnie nosi znamiona zjednoczonego, nadto skrupulatnie i z należytym szacunkiem czerpie ze swego dziedzictwa.

Dziś przed nami trzy smakowite kąski z tegoż ogródka, stworzone zarówno przez muzyków doświadczonych, jak i tych, których winniśmy wciąż zaliczać do młodego pokolenia. Odnajdziemy tu istotnie wartościowy akcent włoski, także japoński, a nad wszystkim unosić się będzie legenda Spontaneous Music Ensemble, w szczególności zaś dokonań Johna Stevensa, Trevora Wattsa i Dereka Baileya.

Jeśli którejkolwiek współczesnej swobodnej improwizacji najbliżej jest do dziedzictwa SME, to są nimi dokonania kwartetu Sezu i kwintetu The Runcible. Tuż po nich kilka słów o pewnym duecie, który świetnie się w tematykę naszych dzisiejszych rozważań wpisuje, tak artystycznie, jak i personalnie.




Phil Gibbs/ Marcello Magliocchi/ Adrian Northover/ Maresuke Okamoto  Sezu (FMR Records, CD 2018)

Garaż Joe’ego w Bristolu (nie wiem, czy to prawdziwy garaż, czy nazwa klubu), marzec 2017 i czterech muzyków: Phil Gibbs – gitara i banjo, Marcello Magliocchi – perkusja, Adrian Northover – saksofon sopranowy i altowy, Maresuke Okamoto – wiolonczela i głos. Siedem improwizacji, godzina zegarowa bez parudziesięciu sekund.  

Od samego startu muzycy tkają delikatną, ale gęstą pajęczynę dźwięków. Pierwsze skojarzenie doświadczonego recenzenta prowadzi do strunowej edycji SME, która tu, w intrygującym kwartecie Sezu, doposażona zostaje w jazzowo frazującą gitarę elektryczną. Od pierwszego dźwięku silnie akcentuje swoją obecność Magliocchi, aktywny, kreatywny, zwinny jak kot. Northover ciągnie piękne frazy sopranowe, rozszarpywane na strzępy temperamentem godnym Trevora Wattsa, szczególnie z okresu, gdy przywołany w preambule tego tekstu najważniejszy zespół free improve, był duetem. Strunowe instrumenty szeroko rozstawione na przeciwległych flankach, oba nie stronią od amplifikacji. Narracja jest czerstwa, ale dramaturgicznie błyskotliwa. Muzycy tańczą jak gołębie na mocno rozgrzanym od słońca dachu. Na finał otwarcia moc sonorystycznych akcentów z cello i zadziornego saksofonu. Obok mikro drumming z samego dna werbla. Drugi fragment zaczyna się nieco spokojniej, choć struktura improwizacji jest równie gęsta. Gitara łyka więcej prądu, a cały kwartet już po 2 minutach śmiało galopuje. Precyzja, dobra komunikacja - słyszę, co gra mój partner, wiem, po co jestem w Zespole. Świetny flow sopranu na wybrzmieniu. Trzeci odcinek zdecydowanie ucieka w inną stylistykę. Elementem budującym narrację jest melorecytacja Okamoto w języku ojczystym. Szumy z tuby, drżące tło, kilka elementów elektroakustycznych, mały rytm spod werbla. Rodzaj post-industrialnej mantry. Gitara wtrąca jazzowe, małe frazy, czyniąc skromny dysonans poznawczy. Dla przeciwwagi, dużo zwinnej sonorystyki ze strony perkusjonalii.

Czwarty odcinek także startuje z poziomu kojącego uspokojenia. Saksofon repetuje, gitara wpada w pętle. Drums & cello suną szorstkimi suwnicami. Narracja nabiera gęstości, interakcje zazębiają się. Alt wiedzie cały kwartet naprawdę wysokim wzgórzem, przy świetnym backgroundzie wiolonczeli i dynamicznej perkusji, która stroni od jakichkolwiek rozwiązań okołorytmicznych. Piąty otwiera szum z tuby saksofonu i stukot z werbla, tarcie na gryfie wiolonczeli, jest także – jedyny raz na płycie – czysty dźwięk banjo. Choć gęsta, ale jednak ulotna narracja. Saksofon rwanym flow znów przywołuje nam dobry tembr SME. Na starcie odcinka szóstego gitara powraca z jazzowymi frazami, saksofon dmie na alarm, a perkusjonalia szukają nowych rozwiązań dźwiękowych. Ponownie gęsta pajęczyna zdrowych interakcji. Alt brnie w estetyce gitary, ale nie brakuje mu psychodelii w ustniku. Galopada naprawdę zwinnych słoni! Po chwili brawurowy i piękny stopping. Po restarcie także szczypta transu, drobiny oniryzmu, kapitalny dialog sax & guitar, potem galop i kolejne hamowanie. Chyba najlepszy moment tego nagrania! Pieśń finałowa zaczyna się na gryfie lekko slajdującej gitary, wiolonczela przypomina mocny kontrabas, mały drumming w tle. Błyskotliwa, prawdziwie molekularna narracja. Gitara idzie przodem, świetnie wspierają ją perkusjonalia. Kołysanie i spadanie – świetna dramaturgia finału. Na ostatniej prostej tej doskonałej płyty rodzaj chocholego tańca, a także ponownie, zapach geniuszu spod kurateli Johna Stevensa. Brawo!




The Runcible Quintet ‎ Four (FMR Records, CD 2018)

Magliocchi i Northover zostają z nami! Dołączają do nich: Neil Metcalfe na flecie i Daniel Thompson na gitarze akustycznej oraz w drugiej część płyty, John Edwards na kontrabasie, który dopełnia skład tytułowego kwintetu. Dwa incydenty z klubu IKLECTIC – październikowy z roku 2017, wyjątkowo w kwartecie i tegoroczny, marcowy już w pełnym składzie. Cztery epizody, godzina zegarowa i jedna minuta swobodnej improwizacji.

Przygodę z kwartetem rozpoczynamy spokojnymi pasażami fletu Metcalfe’a, muzyka, który incydentalnie grywał w SME pod koniec jego zacnej historii. Saksofon sopranowy, bystre perkusjonalia i filigranowa gitara też świetnie pasują do tej układanki. Wedle niepisanych reguł gatunku, kreatywne call & response, czynione dzięki doskonałej komunikacji w zespole. Małe dźwięki, krótkie frazy. Narracja od czasu do czasu gęstnieje, na ogół pod dyktando Magliocchiego. Każdy z muzyków stosuje bardzo rozbudowany wachlarz sposobów artykułowania dźwięków, a cała improwizacja podlega nieustannym zmianom. Spokój, rozwaga, tłumienie emocji i dla przeciwwagi - miniatury w galopie. Muzycy pięknie się supłają, a potem bystro rozplątują. W 13 minucie doskonały, ptasi dialog saksofonu i fletu z dużą dawką imitacji. W 17 minucie małe zawody sonorystyczne – przeciąganie liny, tarcie metalem o struny. A potem znów krótki galop. 20 minuta - cisza przez ułamek sekundy, a potem ponownie dialog Adriana i Neila. W komentarzu moc akustycznych piękności ze strony Marcello i Daniela. Na finał części kwartetowej, 5 minutowy encore – intro gitary, przywołujące ducha Dereka Baileya. Tuż po nim, kolektywna, spokojna, precyzyjnie konstruowana opowieść. Wysoki sopran, wciąż szukający fletowego stroju. Dużo dobrego na talerzach i finałowy komentarz saksofonu pod rękę z fletem.

Mija pół roku, The Runcible powraca do IKLECTIC, już z Johnem Edwardsem. Startujemy z poziomu ciszy, przy wtórze szumu z tuby, małej ornamentyki na talerzach i smyczka zaczepionego na gryfie kontrabasu. Także małej gitary i fletu, który wchodzi do gry z pewnym opóźnieniem. Edwards staje na środku sceny i ma postanowienie, iż wiele w trakcie tego koncertu dziać się będzie za jego przyzwoleniem, w wyniku jego trafnych (uprzedźmy wypadki) decyzji dramaturgicznych. Mocny tembr jego strunowca udowadnia, iż kwintet to jednak coś więcej niż kwartet! Gdy na moment milknie, dostajemy w prezencie piękny dialog fletu i gitary. Smak improwizacji ala SME znów jest wyczuwalny w powietrzu! Znów tryb narracji ulega ciągłym zmianom. W 8 minucie zmysłowe call & responce, z udziałem kontrabasu, gitary i perkusji, potem saksofonu, kontrabasu i fletu. A w tle błyskotliwy drummer, czuwa i pilnuje sekwencji działań. John Stevens może być dumny! Na finał bystre przeciąganie liny, rytmiczny akcent gitary i wysoko zawieszony saksofon! Brawo! Drugi epizod kwintetowy rozpoczyna Marcello skromnym wprowadzeniem. Niepierwsza rozmowa fletu i saksofonu, a po nich wejście smoka, czyli kontrabas, który staje na czele pochodu swobodnej improwizacji. Centralny sygnał do galopu już w 3 minucie! Wspaniałe imitacje w podgrupie gitara – perkusja – kontrabas, a w tle uroda dętych dźwięków. Świetny moment! Na wybrzmieniu mantryczna gitara i niski smyczek na gryfie kontrabasu. 8 minuta - rodzaj polifonicznego pasażu (jak oni świetnie się czują w swoim towarzystwie!). W 12 minucie rozbudowana, solowa ekspozycja sopranu, pod którą podłącza się wyjątkowo niecierpliwa perkusja. What a duo! Po chwili już trio, bo doszedł kontrabas. No i finałowe hamowanie! Małe dźwięki i nietypowy, suchy flet! What a game!




Edward Lucas & Daniel Thompson  Six by two and three by one (Earshots Recordings, download 2018)

Na finał dzisiejszej egzaltacji brytyjską swobodną improwizacją, skromny duet gitary akustycznej i puzonu. Po poprzednim występie zostaje z nami Daniel Thompson, a dołącza do niego Edward Lucas. Panowie zagrają dziewięć miniatur (z czego trzy, zgodnie z tytułem, będą nagraniami solowymi), które potrwają łącznie 30 minut bez kilkudziesięciu sekund. Nagranie z roku 2016 (miejsce nieznane).

Zaczynamy puzonem suwnicowym, któremu towarzyszy molekularna, tocząca się ekspozycja gitarowa. Ten drugi instrument zdaje się mantrycznie tańczyć, ten pierwszy ma zmutowane, szorstkie brzmienie. W drugiej części gitarowy flow haczy się o struny, pętli, gęstnieje, jak stygnący budyń. Puzon swawoli, ale jest bardzo suchy u nasady tuby. Piękne kanty gitarowe i płynący z prądem rzeki, śpiewny, acz złowrogi puzon. Trzeci fragment, to solowa ekspozycja dęciaka. Intrygujące brzmienie, krok w kierunku sonore, a potem odwrót. Narasta i pęcznieje, a potem rozdaje całusy i tańczy. I tak przez prawie pięć minut. Czwarty – powrót duetu, dużo niuansów. Klasycznie piękny Daniel dłubie pomiędzy strunami i płynnie przechodzi do części piątej, która jest tylko jego udziałem. Kropelkowa, błyszcząca cekinami opowieść. Gitarzysta zwinny jako kot, ślizga się po strunach, prawdziwy akrobata (także 5 minut!). Szósty - puzon burczy jak niedźwiedź, a gitary kwili, tańczy, potem rezonuje sama ze sobą i puszcza wiązki psychodelii płynąc na minimalu. Puzon wtyka swoje trzy grosze pomiędzy jej struny, efektem błyskotliwa psychodrama dwóch wyzwolonych instrumentów. Brawo! Metal o metal, blacha o blachę! Siódmy, to drugie solo puzonu. Szumi, gadcze, kurzy i popieli. Dynamika, taniec i … szybki koniec. Ósmy – szumy i smaganie strun, gwizd, świst i polerka. Daniel znów szczytuje w oparach modelowego sonoryzmu. Edward nie czyni niczego innego. Dialog na dużym luzie. Dziewiąty, czyli finał – puzon dynamicznie szumi, gitara skacze po strunach. Jakże błyskotliwa wymiana poglądów. Prawdziwa perła, choć każe nam wyłączyć odtwarzać przed upływem 30 minuty.


Dla przypomnienia – recenzja poprzedniej płyty The Runcible Quintet, a także innych płyt Daniela Thompsona, Adriana Northovera i Marcello Magliocchiego, dostępna jest dokładnie w tym miejscu   look here! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz