Brytyjskie królestwo muzyki swobodnie improwizowanej zdaje
się być autentycznie wielopokoleniowe, ewidentnie nosi znamiona zjednoczonego,
nadto skrupulatnie i z należytym szacunkiem czerpie ze swego dziedzictwa.
Dziś przed nami trzy smakowite kąski z tegoż ogródka,
stworzone zarówno przez muzyków doświadczonych, jak i tych, których winniśmy
wciąż zaliczać do młodego pokolenia. Odnajdziemy tu istotnie wartościowy akcent
włoski, także japoński, a nad wszystkim unosić się będzie legenda Spontaneous
Music Ensemble, w szczególności zaś dokonań Johna Stevensa, Trevora Wattsa i
Dereka Baileya.
Jeśli którejkolwiek współczesnej swobodnej improwizacji
najbliżej jest do dziedzictwa SME, to są nimi dokonania kwartetu Sezu i
kwintetu The Runcible. Tuż po nich kilka słów o pewnym duecie, który świetnie
się w tematykę naszych dzisiejszych rozważań wpisuje, tak artystycznie, jak i
personalnie.
Phil Gibbs/
Marcello Magliocchi/ Adrian Northover/ Maresuke Okamoto Sezu (FMR Records, CD 2018)
Garaż Joe’ego w
Bristolu (nie wiem, czy to prawdziwy garaż, czy nazwa klubu), marzec 2017 i
czterech muzyków: Phil Gibbs – gitara i banjo, Marcello Magliocchi – perkusja, Adrian
Northover – saksofon sopranowy i altowy, Maresuke Okamoto – wiolonczela i głos. Siedem improwizacji, godzina zegarowa bez parudziesięciu sekund.
Od samego startu muzycy tkają delikatną, ale gęstą pajęczynę
dźwięków. Pierwsze skojarzenie doświadczonego recenzenta prowadzi do strunowej
edycji SME, która tu, w intrygującym kwartecie Sezu, doposażona zostaje w jazzowo frazującą gitarę elektryczną. Od
pierwszego dźwięku silnie akcentuje swoją obecność Magliocchi, aktywny,
kreatywny, zwinny jak kot. Northover ciągnie piękne frazy sopranowe,
rozszarpywane na strzępy temperamentem godnym Trevora Wattsa, szczególnie z
okresu, gdy przywołany w preambule tego tekstu najważniejszy zespół free improve, był duetem. Strunowe
instrumenty szeroko rozstawione na przeciwległych flankach, oba nie stronią od
amplifikacji. Narracja jest czerstwa, ale dramaturgicznie błyskotliwa. Muzycy
tańczą jak gołębie na mocno rozgrzanym od słońca dachu. Na finał otwarcia moc
sonorystycznych akcentów z cello i
zadziornego saksofonu. Obok mikro drumming
z samego dna werbla. Drugi fragment zaczyna się nieco spokojniej, choć
struktura improwizacji jest równie gęsta. Gitara łyka więcej prądu, a cały
kwartet już po 2 minutach śmiało galopuje. Precyzja, dobra komunikacja - słyszę, co gra mój partner, wiem, po co jestem
w Zespole. Świetny flow sopranu
na wybrzmieniu. Trzeci odcinek zdecydowanie ucieka w inną stylistykę. Elementem
budującym narrację jest melorecytacja Okamoto w języku ojczystym. Szumy z tuby,
drżące tło, kilka elementów elektroakustycznych, mały rytm spod werbla. Rodzaj post-industrialnej mantry. Gitara
wtrąca jazzowe, małe frazy, czyniąc skromny dysonans poznawczy. Dla
przeciwwagi, dużo zwinnej sonorystyki ze strony perkusjonalii.
Czwarty odcinek także startuje z poziomu kojącego uspokojenia.
Saksofon repetuje, gitara
wpada w pętle. Drums & cello suną
szorstkimi suwnicami. Narracja nabiera gęstości, interakcje zazębiają się. Alt
wiedzie cały kwartet naprawdę wysokim wzgórzem, przy świetnym backgroundzie
wiolonczeli i dynamicznej perkusji, która stroni od jakichkolwiek
rozwiązań okołorytmicznych. Piąty otwiera szum z tuby saksofonu i stukot z
werbla, tarcie na gryfie wiolonczeli, jest także – jedyny raz na płycie – czysty
dźwięk banjo. Choć gęsta, ale jednak ulotna narracja. Saksofon rwanym flow znów przywołuje nam dobry tembr
SME. Na starcie odcinka szóstego gitara powraca z jazzowymi frazami, saksofon
dmie na alarm, a perkusjonalia szukają nowych rozwiązań dźwiękowych. Ponownie
gęsta pajęczyna zdrowych interakcji. Alt brnie w estetyce gitary, ale nie
brakuje mu psychodelii w ustniku. Galopada naprawdę zwinnych słoni! Po chwili
brawurowy i piękny stopping. Po
restarcie także szczypta transu, drobiny oniryzmu, kapitalny dialog sax & guitar, potem galop i kolejne
hamowanie. Chyba najlepszy moment tego nagrania! Pieśń finałowa zaczyna się na gryfie lekko slajdującej gitary, wiolonczela przypomina mocny kontrabas, mały drumming w tle. Błyskotliwa, prawdziwie
molekularna narracja. Gitara idzie przodem, świetnie wspierają ją
perkusjonalia. Kołysanie i spadanie – świetna dramaturgia finału. Na ostatniej
prostej tej doskonałej płyty rodzaj chocholego
tańca, a także ponownie, zapach geniuszu spod kurateli Johna Stevensa. Brawo!
The
Runcible Quintet Four (FMR Records, CD 2018)
Magliocchi i Northover zostają z nami! Dołączają do nich:
Neil Metcalfe na flecie i Daniel Thompson na gitarze akustycznej oraz w drugiej
część płyty, John Edwards na kontrabasie, który dopełnia skład tytułowego
kwintetu. Dwa incydenty z klubu IKLECTIC – październikowy z roku 2017,
wyjątkowo w kwartecie i tegoroczny, marcowy już w pełnym składzie. Cztery
epizody, godzina zegarowa i jedna minuta swobodnej improwizacji.
Przygodę z kwartetem rozpoczynamy spokojnymi pasażami fletu
Metcalfe’a, muzyka, który incydentalnie grywał w SME pod koniec jego zacnej
historii. Saksofon sopranowy, bystre perkusjonalia i filigranowa gitara też
świetnie pasują do tej układanki. Wedle niepisanych reguł gatunku, kreatywne call & response, czynione dzięki
doskonałej komunikacji w zespole. Małe dźwięki, krótkie frazy. Narracja od
czasu do czasu gęstnieje, na ogół pod dyktando Magliocchiego. Każdy z muzyków
stosuje bardzo rozbudowany wachlarz sposobów artykułowania dźwięków, a cała
improwizacja podlega nieustannym zmianom. Spokój, rozwaga, tłumienie emocji i
dla przeciwwagi - miniatury w galopie. Muzycy pięknie się supłają, a potem
bystro rozplątują. W 13 minucie doskonały, ptasi
dialog saksofonu i fletu z dużą dawką imitacji. W 17 minucie małe zawody
sonorystyczne – przeciąganie liny, tarcie metalem o struny. A potem znów krótki
galop. 20 minuta - cisza przez ułamek sekundy, a potem ponownie dialog Adriana i
Neila. W komentarzu moc akustycznych piękności ze strony Marcello i Daniela. Na
finał części kwartetowej, 5 minutowy encore
– intro gitary, przywołujące ducha Dereka Baileya. Tuż po nim, kolektywna,
spokojna, precyzyjnie konstruowana opowieść. Wysoki sopran, wciąż szukający
fletowego stroju. Dużo dobrego na talerzach i finałowy komentarz saksofonu pod
rękę z fletem.
Mija pół roku, The Runcible powraca do IKLECTIC, już z
Johnem Edwardsem. Startujemy z poziomu ciszy, przy wtórze szumu z tuby, małej
ornamentyki na talerzach i smyczka zaczepionego na gryfie kontrabasu. Także małej
gitary i fletu, który wchodzi do gry z pewnym opóźnieniem. Edwards staje na
środku sceny i ma postanowienie, iż wiele w trakcie tego koncertu dziać się
będzie za jego przyzwoleniem, w wyniku jego trafnych (uprzedźmy wypadki)
decyzji dramaturgicznych. Mocny tembr jego strunowca
udowadnia, iż kwintet to jednak coś więcej niż kwartet! Gdy na moment milknie,
dostajemy w prezencie piękny dialog fletu i gitary. Smak improwizacji ala SME znów jest wyczuwalny w
powietrzu! Znów tryb narracji ulega ciągłym zmianom. W 8 minucie zmysłowe call & responce, z udziałem
kontrabasu, gitary i perkusji, potem saksofonu, kontrabasu i fletu. A w tle
błyskotliwy drummer, czuwa i pilnuje
sekwencji działań. John Stevens może być dumny! Na finał bystre przeciąganie
liny, rytmiczny akcent gitary i wysoko zawieszony saksofon! Brawo! Drugi epizod
kwintetowy rozpoczyna Marcello skromnym wprowadzeniem. Niepierwsza rozmowa
fletu i saksofonu, a po nich wejście
smoka, czyli kontrabas, który staje na czele pochodu swobodnej
improwizacji. Centralny sygnał do galopu już w 3 minucie! Wspaniałe imitacje w
podgrupie gitara – perkusja – kontrabas, a w tle uroda dętych dźwięków. Świetny
moment! Na wybrzmieniu mantryczna gitara i niski smyczek na gryfie kontrabasu.
8 minuta - rodzaj polifonicznego pasażu (jak oni świetnie się czują w swoim
towarzystwie!). W 12 minucie rozbudowana, solowa ekspozycja sopranu, pod którą
podłącza się wyjątkowo niecierpliwa perkusja. What a duo! Po chwili już trio, bo doszedł kontrabas. No i finałowe
hamowanie! Małe dźwięki i
nietypowy, suchy flet! What a game!
Edward
Lucas & Daniel Thompson Six
by two and three by one (Earshots Recordings, download 2018)
Na finał dzisiejszej egzaltacji brytyjską swobodną improwizacją,
skromny duet gitary akustycznej i puzonu. Po poprzednim występie zostaje z nami
Daniel Thompson, a dołącza do niego Edward Lucas. Panowie zagrają dziewięć
miniatur (z czego trzy, zgodnie z tytułem, będą nagraniami solowymi), które
potrwają łącznie 30 minut bez kilkudziesięciu sekund. Nagranie z roku 2016
(miejsce nieznane).
Zaczynamy puzonem suwnicowym,
któremu towarzyszy molekularna, tocząca się ekspozycja gitarowa. Ten drugi
instrument zdaje się mantrycznie tańczyć, ten pierwszy ma zmutowane, szorstkie
brzmienie. W drugiej części gitarowy flow
haczy się o struny, pętli, gęstnieje, jak stygnący budyń. Puzon swawoli,
ale jest bardzo suchy u nasady tuby. Piękne kanty
gitarowe i płynący z prądem rzeki, śpiewny, acz złowrogi puzon. Trzeci
fragment, to solowa ekspozycja dęciaka.
Intrygujące brzmienie, krok w kierunku sonore,
a potem odwrót. Narasta i pęcznieje, a potem rozdaje całusy i tańczy. I tak
przez prawie pięć minut. Czwarty – powrót duetu, dużo niuansów. Klasycznie
piękny Daniel dłubie pomiędzy strunami i płynnie przechodzi do części piątej,
która jest tylko jego udziałem. Kropelkowa, błyszcząca cekinami opowieść.
Gitarzysta zwinny jako kot, ślizga się po strunach, prawdziwy akrobata (także 5
minut!). Szósty - puzon burczy jak niedźwiedź, a gitary kwili, tańczy, potem
rezonuje sama ze sobą i puszcza wiązki psychodelii płynąc na minimalu. Puzon wtyka swoje trzy grosze
pomiędzy jej struny, efektem błyskotliwa psychodrama dwóch wyzwolonych
instrumentów. Brawo! Metal o
metal, blacha o blachę! Siódmy, to drugie solo puzonu. Szumi, gadcze, kurzy i
popieli. Dynamika, taniec i … szybki koniec. Ósmy – szumy i smaganie
strun, gwizd, świst i polerka. Daniel znów szczytuje w oparach modelowego sonoryzmu.
Edward nie czyni niczego innego. Dialog na dużym luzie. Dziewiąty, czyli finał
– puzon dynamicznie szumi, gitara skacze po strunach. Jakże błyskotliwa wymiana
poglądów. Prawdziwa perła, choć każe nam wyłączyć odtwarzać przed upływem 30
minuty.
Dla przypomnienia – recenzja poprzedniej płyty The Runcible
Quintet, a także innych płyt Daniela Thompsona, Adriana Northovera i Marcello
Magliocchiego, dostępna jest dokładnie w tym miejscu look here!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz