Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 15 marca 2019

Aidan Baker! Awel &‎ Doppellive! Next episodes trusted in ambient!


Czas na kolejne, po ostatnio recenzowanych nagraniach Dirka Serriesa, nowości z niemieckiego wydawnictwa Midira Records. Obie omawiane poniżej płyty premierę mają dokładnie dziś, zatem zasadność wspominania o nich, właśnie w tym momencie karkołomnych dziejów świata ponowoczesnego, nie wymaga dodatkowych wyjaśnień.

Otwieramy zatem wrota dark ambientu, przy okazji na własne potrzeby, odkrywając ważną postać gatunku, kanadyjskiego gitarzystę, rezydującego w Berlinie, Aidana Bakera. Jego dorobek artystyczny jest tak przepastny, jak droga lądowa stąd do Władywostoku. Być może nadejdzie kiedyś moment, by choć rzucić na nią okiem. Póki co, sięgnijmy po dwa nowe duety Bakera.




Aidan Baker &  Karen Willems ‎ Awel (Midira Records, CD 2019)

Najpierw duet z żywą, improwizującą perkusją, zatem z punktu widzenia wielbicieli swobodnej wymiany dźwięków, dalece interesujący. Karen Willems, to perkusistka i perkusjonalistka z Belgii. Nagranie koncertowe z Bochum (Christuskirche), z lutego 2017 roku, podzielone na pięć części – łącznie 38 i pół minuty.

Pomruk gitary, mały, delikatny drumming, skromne obcierki, czysta akustyka na pierwszym planie. Po prawej stronie drży filigranowy dron, główny zaś wątek gitarowy wydaje się być niezwykle miękki, plastyczny. W narrację wplata się mocny akcent stopy na bębnie basowym, który złowieszczo grzmi. Gitara rozbłyska paletami barw, nie unika też, from time to time, bardziej typowego, post-rockowego frazowania. Jej flow jest spokojny, bez inklinacji do eskalacji. Wejście w część drugą odbywa się bardzo płynnie – natężenie mroku na scenie zdaje się narastać, więcej akcentów na talerzach, subtelne drżenie werbla. Gitarowy dron niemal wisi w powietrzu, stoi nad głową perkusistki, która nie stroni od cyrkulacyjnych zagrywek – ambient more sad than dark, mimo wszystko.  Gdy dron szuka posmaku elektroniki, Karen zdaje się zamiatać salę koncertową szczoteczkami perkusyjnymi. Bardzo molekularna ekspozycja. Na starcie trzeciej części perkusja na moment milknie, zaś dron gitarowy lepi z kurzu elektroakustyczną poświatę, płynąc dalej spokojnie i konsekwentnie. Narracja delikatnie buduje swoją strukturę – nowe akcenty z gitary, oniryczne mikro talerze, może nawet miseczki, plamy czynione stopą. Całość dość tajemniczo narasta, poszczególne warstwy układanki jakby wpadały we wzajemny rezonans. Posmak całości zdaje się stawać nieco dubowy, przestrzeń pulsuje i drży. Dodatkowo gitara multiplikuje się, czyniąc cały fragment koncertu wyjątkowo urokliwym.  Początek czwartej opowieści po ewidentnym klejeniu post-produkcyjnym, prowadza delikatny dysonans estetyczny. Gitara (gitary?) pomrukuje, szeleści głuchą ciszą jeszcze bardziej filigranowo, jakby jej dźwięk docierał do nas zza siódmej góry. Drumming toczy się wartkim strumieniem, jakkolwiek odrobinę zbyt konwencjonalnym, jak na dramaturgię chwili – stopa, werbel, tom, talerz. Gitara dodaje nowe akcenty - silny pogłos, dubowa przestrzeń, kind of slow trance. Po chwili słyszymy kolejny, już trzeci strumień gitarowej fonii, serfujący po wysokiej fali i bystrze repetujący. Percussion przypomina lejącą się wodę. Po ułamku sekundy ciszy, finałowa część spektaklu – gitara przypomina, iż składa się także ze strun - frazy niemal klasyczne, ale podlane gęstym sosem ambientu o nieokreślonej barwie. Kołysząca pulsacja, dwa wątki zasadnicze, mały drumming w dalekim tle. Recenzent na koniec odnajduje barwę wybrzmiewania: blue ambient as well!




Aidan Baker & N  ‎Doppellive (Midira Records, 2CD 2019)

W trakcie eksploracji drugiego duetu Bakera, napotykamy na tajemniczą postać N, z którą zetknęliśmy się już przy okazji innych nowości Midiry. Przypominamy zatem, iż ów nieznajomy nazywa się Hellmut Neidhardt, gra na gitarze, tu także wspomagać się będzie bliżej nieokreśloną elektroniką. Na podwójnym dysku muzycy pomieścili dwa koncerty - 150316 Hamburg oraz 230316 Wuppertal (ciąg cyfr oznacza datę zaistnienia zjawiska koncertowego).

Koncert hamburski zaczyna się dość specyficznie. Na pierwszym planie słyszymy gwar rozmów, szelest oddechów, bezmiar wyczekiwania na pierwszy dźwięk. Dwa gitarowe drony nadlatują z oddali, są wyjątkowo spokojne i nienatarczywe, w niczym nie przypominają zapachu napalmu o poranku. Trzeba kilkudziesięciu sekund, by strumień ich dźwięków całkowicie pokrył fonię sali koncertowej. Owe dwa, czyste jak łza, drony budują swoją ekspozycję dalece nieśpiesznie, wręcz leniwie, niczym dwa tygrysy wygrzewające się na słońcu. Recenzent ma ochotę zamknąć oczy, odłożyć pióro i płynąć wraz z nimi. W 10 minucie flow narracji zostaje wzbogacony o nowe, bardzo molowe pasma. Jedno z nich brzmi niczym upalona, delikatnie amplifikowana wiolonczela. Opowieść urokliwie narasta, incydentalnie pokrywając jeden ze strumieni gitarowych, budujący swoją pozycję dramaturgiczną nie bez udziału elektroniki, prószem brudu i szczyptą dekonstrukcji. W 13 minucie pojawiają się nowe mikro drony basowe i zdają się wgryzać w wyższe partie fonii. Doświadczamy czegoś na kształt eskalacji – drony łapią powiew noise’owego powietrza, a całość zaczyna przypominać intensywną burzę piaskową. Harsh dub post-ambient superpositions! W takiej oto sytuacji scenicznej pojawiają się dźwięku typowe dla drżących strun akustycznej gitary, które zaskakująco zwinnie gaszą pożar i tłumią narrację. Piękna, 21 minuta koncertu! W tle być może słyszymy nawet akcenty paraperkusjonalne! Oniryczny ambient, pasemka elektroniki, swąd delikatnie przypalonych kabli. Czas na nowy dron – płynie spokojnie, wręcz chill-outowo, zdobiony małymi plamami urywanych fraz uderzania przedmiotem o przedmiot. Recenzent nie może nie docenić walorów akustycznych tego koncertu! Ów narracyjny slow motion pęcznieje, a w 28 minucie nakłada się na niego brudny, pulsujący, nerwowy dron, który klimatem przypomina bardziej dramatyczne momenty serialu Twin Peaks! Wyjście z tej intrygującej wolty stylistycznej odbywa się czystymi, spokojnymi falami gitarowej ornamentyki. Pogłos na strunach, urokliwa mikrobiologia ambientu! 33 minuta przynosi drobną eskalację – jeden dron jest czysty, drugi silnie zabrudzony, z akcentami basowymi i mikro sprzężeniami. Finał grzmi mocą amplifikatorów.

Osiem dni później, inne miejsce, te same instrumenty, ci sami muzycy – na starcie niemal słodkie, urywane frazy kobieco brzmiącej gitary, która topi się w repetycji. Druga gitara złapała już porcję prądu, ale pędzi na scenę z dynamiką żółwia. Kraina ambientowej łagodności kąsa obficie. Po 8 minucie pierwotna gitara rozpływa się w oleiste pasmo dronowe, dzięki czemu obie gitary płyną już w kierunku dramaturgicznej nieskończoności. Po kolejnych czterech minutach obie porcje fonii matowieją i brudzą swoje brzmienie. Ślady krwi i harshu na obu gryfach. Siarczysty flow wpada nam wprost do oczu. Głucha meta przestrzeń kosmosu. 19 minuta, narracja zaczyna nosić znamiona delikatnego uspokojenia, jakby motyw gitarowy z początkowej fazy koncertu niespodziewanie powracał. Jest wszakże wyjątkowo subtelny, niemal romantyczny i ckliwy. Piękno zaniechania, oniryzm bezwarunkowej niemal akustyki. 26 minuta i hamulec jest zaciągany po raz kolejny – muzycy wydają się poszukiwać nowej ścieżki rozwoju dla swojej opowieści. Więcej mroku, tajemniczości, transcendencji. 30 minuta, to niemal dotknięcie jęzora ciszy. Rodzą się nowe drony, na poły relaksacyjne, ale wyjątkowo urocze w odbiorze. Pojawia się akcent perkusjonalny, ale zatopiony w chmurze czerstwego ambientu. Na sam finał drony delikatnie narastają. Ostatnia prosta jest dalece ekscytująca, epicka, bezwymiarowa.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz