Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 19 lipca 2019

Gabriel Ferrandini and his Sensual Disquiet!



Portugalczyk Gabriel Ferrandini, jeden z najbardziej intrygujących perkusistów Półwyspu Iberyjskiego (palmę najbardziej kreatywnego w tej części świata odebrać mu może chyba jedynie Vasco Trilla), funkcjonuje w świadomości wielbicieli muzyki free jazz/ free improv niemal od zawsze, a przynajmniej od dekady.

Stały członek dwóch najważniejszych portugalskich formacji w gatunku – RED Trio i Motion Trio, współtwórca tak doskonałych płyt, jak Casa Futuro (z Pedro Sousą i Johanem Berthlingiem), czy Lisbon Freedom Unit, a także kilku polskich przedsięwzięć Piotra Damasiewicza (choćby Power Of The Horns), w październiku br. skończy dopiero … 33 lata. To wspaniała wiadomość! Zatem prawdziwy ocean wyśmienitych płyt z udziałem Ferrandiniego jeszcze przed nami.

Nic nie ujmując wyżej wspomnianym albumom, dopiero jednak rok bieżący zdaje się stawiać muzyka na odpowiednim dla jego poziomu artystycznego piedestale. Kilka tygodni temu wydał on bowiem pierwszą, w pełni autorską płytę Volúpias, a do pary dorzucił równie smakowity duet z rosyjskim alcistą Ilią Belorukovem, zatytułowany Disquiet. Dziś nad tymi właśnie płytami pochylamy się z dużą pieczołowitością, albowiem bezwzględnie warto!




Gabriel Ferrandini  Volúpias (Clean Feed, CD 2019) ‎

Zapraszamy na spacer po lizbońskiej dzielnicy Bairro Alto, miejscu dla Ferrandiniego szczególnym, związanym z dorastaniem i zdobywaniem pierwszych muzycznych doświadczeń, a także miejscu obecnego zamieszkania (muzyk nie urodził się w Portugalii) oraz wielu aktywności artystycznych. Tytuły kolejnych utworów na płycie, to nazwy ulic lub zakamarków niezwykłego wzgórza położonego na zachód od centralnej części miasta, którą wyznacza Placa do Comercio. Utwory te możemy śmiało określić, jako swobodne kompozycje open jazzu (poza dwoma przypadkami, wszystkie są autorstwa perkusisty).

W tymże powolnym, acz wcale nie nostalgicznym spacerze, Ferrandiniego wspierają – rówieśnik, także rezydent dzielnicy, saksofonista Pedro Sousa i nieco od niego starszy, jeszcze lepiej rozpoznawalny medialnie, kontrabasista Hernani Faustino. Muzyka nagrana została w lutym 2017 roku, w miejscu zwanym Fonte Santa, Alandroal. Zawiera dziewięć utworów, które trwają łącznie 39 minut bez czterech sekund.

Volúpias jest płytą niezwykłą z wielu względów, nim jednak poznamy szczegóły, słowo o samej konstrukcji dramaturgicznej nagrania. Zaczyna się ono trzema bardzo krótkimi, niemal cool jazzowymi introdukcjami, muzyką czerstwą, ale zmysłową (volúpias!), nie tyle ilustracyjną, co tworzącą w głowie słuchacza prawdziwe obrazy tajemniczych miejsc Lizbony. Po nich otrzymujemy pierwszy nieco dłuższy fragment bardziej swobodnej improwizacji, by zaraz potem znów wpaść w sidła krótkoterminowych narracji, które określić możemy wręcz jako dark jazzowe. Prowadzoną nas one do dwóch ostatnich utworów, najdłuższych na płycie (łącznie niemal 16 minut), które eksplodują emocjami, jakie towarzyszyły muzykom w trakcie poprzednich części, a były w wielu momentach silnie skrywane.

Rua Nova Da Piedade. Saksofon tenorowy kreśli małe plamy, jakby śpiewał drobną melodię, która grzęźnie mu w gardle. Towarzyszy mu mocny tembr kontrabasu i stosunkowo aktywny drumming. Całość toczy się wszakże w tempie marsza pogrzebowego, choć narracja bez trudu łapie swój wewnętrzny rytm i specyficzne dla większości minut tego spaceru slow dynamic. Travessa De São José. Marsz zdaje się być jeszcze spokojniejszy. W ruch idą szczoteczki, a nad nieboskłonem jawi się duch Krzysztofa Komedy i jego muzyki filmowej. Jakby dwóch takich niosło szafę, ale z tej strony Bairro Alto słabo jeszcze widać ocean. Rua De São Marçal. Dron wilgotnego powietrza wydobywa się z tuby saksofonu. Masywna ścieżka pizzicato leje się z gryfu kontrabasu. Cool masters in work! Perkusja ledwie zaznacza swoją obecność. Rua Da Academia Das Ciências. Wyższy powiew tenorowego, sekcja rytmu wciąż powolna, ciężka, z ołowiu i stali. Każdy krok na tej ulicy stawiany jest z saperską precyzją. Strong cool! Gęsta gra kontrabasu i perkusji, zmysłowy i upocony tenor, a wszystko w warunkach niemal idealnej akustyki. Każdy szmer i powiew powietrza ma swoje odzwierciedlenie w dźwiękach, jakie do nas docierają. W drugiej części narrację ciągnie duo bez saksofonu. Świetną zmianę daje drummer, który zdobi ścieg opowieści złotymi cekinami. Saksofon powraca śląc ciemne plamy, w tle solowa ekspozycja kontrabasu.

Rua De O Século. Kolejna meta ballada. Tenor na zaciągniętym ręcznym kreśli kolejny filmowy obrazek. Klimat białoczarnej kliszy, metafizyczna równowaga pomiędzy wszystkimi elementami narracji. Saksofon buduje drony, inspirowane post-elektroniką. Piękne, żółwie tempo. Rua João Pereira Da Rosa. Introdukcja kontrabasu, cichy, suchy powiew saksofonu z lekkim zaśpiewem. Perkusja wchodzi do gry po 90 sekundach i stawia stemple artystycznego wyrachowania. Gibka oszczędność środków wyrazu, pełne garści emocji poupychane po kieszeniach. Funeralne tempo zdaje się delikatnie nabierać wiatru w żagle. Rua Dos Caetanos. Saksofon, talerze, skromne szarpnięcia za struny, niepokój, brak snu i posmak nieistniejącej elektroniki (as cymbals drones). Jeszcze wolnej, jeszcze gęściej, jeszcze dosadniej. Garść emocji wprost ze smyczka, który ślizga się po strunach kontrabasu.

Travessa Dos Fiéis De Deus. Tenor rusza w przedostatnią podróż z odrobiną zadzioru u nasady ustnika. Perkusja gotowa do uderzenia, kontrabas burczy i ciągnie za struny, tnie powietrze na nierówne części. Step by step opowieść nabiera gęstości, a spętany zaplanowaną dramaturgią flow zaczyna rozkwitać trzema strumieniami fonii. Szczególnie aktywny moment perkusji. Solowa ekspozycja kontrabasu na wybrzmieniu. Rua Da Barroca. Core number całej płyty startuje niezwykle kolektywnie. Saksofon buduje dron, mroczny, zabrudzony, ale jakże powabny. Już po 120 sekundach w tubie zdaje się rodzić moc, skłonna wyrwać wszystkich z letargu oczekiwania. Sousa zostaje na chwilę sam i szuka swojej pętli, po czym wpada w oddech cyrkulacyjny. Znakomity moment! Tuż przed upływem 4 minuty powraca Ferrandini. Sytuacyjny duet PeterGarbiel nabiera tempa i emocji, po czym przyzywa kontrabas Faustino. Ognista muzyka, ale pozbawiona free jazzowej furii, pełna emocji, także tych nieujawnianych. Kontrabas schodzi smykiem do samej podłogi. Na osi czasu 7:30 - muzycy delikatnie hamują, by nieznacznie zmodyfikować swój flow. Nowy wątek brnie po złote runo przy wsparciu pizzicato. Trio unosi się nad ziemią i stawia wszystkich do pionu. Smyczek powraca na ostatniej prostej. Wraz z nim rozgrzany saksofon i kipiąca perkusja dają do wiwatu! Gaszenie płomienia zdobi nutka melodyzującego posmaku zapomnianego saudade.




Ilia Belorukov/ Gabriel Ferrandini  Disquiet  (Clean Feed , CD 2019)

Na kolejne czterdzieści dwie minuty i kilkadziesiąt sekund przenosimy się do studia nagraniowego w Saint-Petersburgu. Jest druga połowa grudnia 2017 roku – Ilia Belorukov na saksofonie altowym oraz Gabriel Ferrandini na perkusji i instrumentach perkusyjnych. Panowie zagrają pięć całkowicie swobodnych improwizacji. Czas ich trwania zdążyliśmy już poznać.

Muzycy rozpoczynają swoją niespokojną podróż w dużym skupieniu – wyciszona tuba saksofonu i mały werbel brzmią na starcie niczym stylowe, duetowe Spontaneous Music Ensemble w czasach, gdy obu Panów nie było jeszcze na świecie. Gabriel zmyślnie zagęszcza flow, Ilia płynie raz wysoko, raz bardzo nisko, wyraziście, bez najmniejszych śladów melodyki. Free impro sax & drums duo as pattern! Muzycy dają prawdziwy popis kreatywności od pierwszej minuty nagrania. Rosjanin, tu pozbawiony jakichkolwiek syntetycznych atrybutów, stawia sobie artystyczną poprzeczkę niezwykle wysoko i spełnia wszelkie oczekiwania. To samo rzec można o Portugalczyku. Taniec i śpiew przez zaciśnięte usta, bezczelne rytuały piękna improwizacji. Druga opowieść budzi się w oparach lepkiej ciszy. Ilia wstaje jako pierwszy, Gabriel sprawdza jakość naciągów na werblu, liczy krawędzie. Ballada dla ponownie potępionych – saksofonowe półdrony i ślady drummingu. Narracja, która systematycznie pęcznieje, budowana zarówno długimi, jak i krótkimi frazami. Po 5 minucie organiczna dawka ekspresji doprowadza muzyków do szczęśliwego zakończenia.

Trzecia improwizacja – dysze prychają, znów liczba krawędzi zestawu perkusyjnego zgadza się, co do sztuki. Subtelna gra w otwarte karty. Alt tańczy, werbel trzyma go za gardło. Ciało w ciało, świetna komunikacja, bez znaków zapytania. Ilia lubi zagęszczać brzmienie, preparować dźwięk, szukać dronowej estetyki, choć nawet na moment nie opuszcza terytorium wolnego jazzu. Tuż obok Gabriel – wybiera wyłącznie najlepsze rozwiązania, towarzyszy saksofoniście w każdej frazie, nic nie pozostawia bez adekwatnego komentarza, gra gęstym ściegiem, całym zestawem perkusyjnym, choć jest przy tym zwinny jak kot, lekki jak pawie pióro. Na wybrzmieniu alt skutecznie szuka szorstkich fonii, szumi jak lokomotywa na stacji końcowej.

Syczenie w tubie wyznacza start czwartej części. Talerze drżą na dalszym planie. Zmysłowa cisza żywej akustyki. W kolejnym kroku, repetycja wilgotnych dysz i preparacje na werblu. Bukiet perełek fonii buduje najspokojniejszy fragment Niepokoju. Moc detali, frapujących szczegółów, uroda pojedynczych niemal dźwięków – rezonans talerzy, czy oddech suchej tuby, która chce śpiewać. Wejście w bardzo jazzową narrację smakuje balladą, choć najeżoną emocjami. Na finał potencjometr mocy przesuwa się w prawo, by nie było zbyt słodko. Wreszcie i pieśń zakończenia! Jakby wszystko w niej śpiewało – talerze, dysze, tomy i werble, choć muzycy nie opuszczają bastionu ciszy i spokoju. Muzyka zdaje się unosić w powietrzu z braku ciężaru właściwego. Po 4 minucie delikatne zagęszczenie – alt skacze ku górze, perkusja zdobi dźwiękami każdy centymetr sześcienny studia nagraniowego. A jednak Disqueit!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz