Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 23 lipca 2019

Rodrigo Amado! Summer Not To Fall!



Z ogromną przyjemnością kontynuujemy prezentację nowych płyt z Portugalii! Po dwóch perełkach, ciągle, jak się okazuje bardzo młodego, Gabriela Ferrandiniego, dziś znajdujemy dobry moment, by twórczo pozachwycać się najnowszymi płytami, wciąż bardzo młodego duchem, Rodrigo Amado, który nie dalej, jak kilka dni temu skończył 55 lat! Happy Birthday, Rodrigo!

Nasza radość zdaje się multiplikować, albowiem w odtwarzaczu redakcji ląduje świeżutki koncert tria The Attic Summer Bummer, gdzie saksofonistę z Lizbony wspiera nasz ulubiony, portugalski kontrabasista Gonçalo Almeida, a także niebanalny drummer z Holandii, też zaliczający do grona ewidentnych faworytów, Onno Govaert! Do pary dodajemy krążek No Place To Fall, zawierający duet Amado z doskonałym amerykańskim perkusistą Chrisem Corsano. Dwa przykłady modelowego wręcz free jazzu, który całymi garściami czerpie z tradycji, ale jest skrajnie nowoczesny – błyskotliwie wykonany i fantastycznie pod względem dramaturgicznym skonstruowany. Pełna ekspresji swoboda twórcza i … precyzyjna kontrola sytuacji na scenie. Rodrigo Amado i jego przyjaciele w najlepszym wydaniu!




The Attic  Summer Bummer (NoBusiness Records, CD 2019)

Ubiegłoroczny festiwal Summer Bummer w belgijskiej Antwerpii, koniec sierpnia, a na scenie trzech muzyków: Gonçalo Almeida na kontrabasie, Onno Govaert na perkusji i Rodrigo Amado na saksofonie tenorowym. Trzy improwizacje, 44 minuty i 21 sekund.

Kolektywny start wolnego jazzu, z melodią posadowioną u wylotu tuby saksofonu. Mocny flow kontrabasu Gonçalo i skrupulatny tygrys Onno, za gorącym od pierwszej sekundy zestawem perkusyjnym. Obaj dobrze budują napięcie, szyją nerw narracji, który będzie z całą trójką do ostatniego dźwięku na płycie. Tenor płynie ciepłym, choć nieco szorstkim strumieniem, bystrze osadzonym na zwinnych figurach rytmicznych kontrabasu. W 4 minucie ten ostatni ciekawie dynamizuje narrację, koledzy zaś skaczą za nim w ogień bez chwili zawahania. Po kolejnych 60 sekundach są już w galopie. Każdy z muzyków, to klasa mistrzowska – sekcja jak młot, saksofon niczym sierp! Amado siedzi w tradycji jazzu, ale jego flow jest niemal ponowoczesny – zwinny, zadziorny, a muzyk pewny jest każdego swojego zadęcia, czy wyboru dramaturgicznego. Gdy w 7 minucie Rodrigo milknie, Gonzo proponuje wspaniałą, małą ekspozycję solową. Subtelnie wspiera go Onno, czujny saper na polu minowym. Tenor powraca z melodią pomiędzy dyszami, po czym całe trio buduje nową opowieść, która z czasem także nabiera mocy. Amado śpiewa, Almeida i Govaert, niczym wielkie koło zamachowe, nakręcają spiralę emocji. Melodia, która powraca jak mantra i zwinne pętle bass & drums. Na finał znów garść ognistego galopu.

Na starcie drugiej opowieści smyczek, wysoko zawieszony na gryfie kontrabasu, wchodzi w zmysłową imitację z równie wypiętym ku górze saksofonem.  Drummer wchodzi do gry dopiero po 150 sekundach. Liczy krawędzie, w skupieniu czeka na rozwój wypadków. Muzycy serwują nam porcję smakowitej, aylerowskiej hymniczności. Rezonans talerzy i Almeida, który żongluje technikami gry. Po kilku minutach gry wstępnej, to perkusista napędza tryby improwizacji. Saksofon snuje balladę, kontrabas stoi u progu transu. Piękny moment, cała trójka cierpliwie wisi na stand by, choć wie, że ten stan nie potrwa zbyt długo. Najpierw sygnał do ataku daje dęciak, potem salwa armatnia idzie wprost z basu. Samonapędzający się flow eksploduje, dając asumpt do błyskotliwej ekspozycji Amado. Na finał mistrzowskie wytłumienie emocji, albowiem nic w tej grze nie dzieje się przez przypadek.

Cichy saksofon snuje długie, łagodne wprowadzenie do części finałowej koncertu. Szczoteczki na werblu dają pierwszy znak życia dopiero po trzech minutach. Pod nimi stylowo dudni bas, drżą talerze, skrzypią struny. Balladowy saksofon śpiewa o poranku. Dopiero w 7 minucie wysoko zawieszone arco zaczyna proces budowania narracji właściwej. Trio nabiera dynamiki, ale po kolejnych dwóch minutach na scenie pozostaje jedynie duet sax & drums. Kierunek eskalacji zostaje wskazany, ale muzycy nie śpieszą się z ostateczną decyzją. Tempo rośnie, Rodrigo zagęszcza ścieg, Onno także daje do wiwatu. Gdy Gonzo powraca, cała maszyna rusza już z pełną mocą. Trzy strumienie swobodnej narracji płyną razem w pełnej komitywie. Po 14 minucie saksofonista zdejmuje nogę z gazu i całe trio, step by step, zwalnia, rozrzedzając narrację, wpuszczając do środka mnóstwo zdrowego powietrza. Onno ma jednak problemy z wyhamowaniem, zdaje się rządzić częścią finałową koncertu, baa, nawet dorzuca do ognia. Finał miast stać się balladową rozbiegówką, przeistacza się rwący potok fonii. Last minute równie ostra, jak gwałtowny jest mocarny stop koncertu, jakby gdyby zarysowany był na nieistniejącej pięciolinii. Brawa dla wszystkich!




Rodrigo Amado/ Chris Corsano  No Place To Fall  (Astral Spirits/ Monofonus Press, CD/cassette 2019)

Na osi czasu cofamy się do lipca 2014 roku, by w przeddzień 50. urodzin saksofonisty, zawitać do lizbońskiego Namouche Studios. Tenorzyście towarzyszy Chris Corsano na perkusji. Ci dwaj silni mężczyźni zagrają dla nas pięć improwizacji, które potrwają 49 minut bez pięciu sekund.

Zgodnie z zapowiedzią, już pierwsze dźwięki zwiastują mocny przekaz korpulentnej fonii ze strony obu muzyków – aktywny drumming i zamaszysty tenor, jak zwykle z garścią melodii, wplecioną w potok narracji. Płynna, szczera i bezkompromisowa porcja free jazzu. Lont zostaje odpalony, kierunek galopu wskazany, a instrukcja obsługi wyposażona w pasy bezpieczeństwa. Waga ciężka, ciosy skoordynowane i zawsze w punkt. Stempel na stemplu, ognisty strumień narracji, z mocą błyskotek. Początek drugiej opowieści pozwala muzykom zaczerpnąć łyk świeżego powietrza – ciche, siarczyste intro saksofonu, szum glazury werbla. Amado balladyzuje, Corsano szkicuje tło, każdy dźwięk zdaje się tu mieć odpowiedni ciężar właściwy. Utwór nabiera mocy po 3 minucie, nieśpiesznie, ale bardzo systematycznie. Przed końcem muzycy zdążą jeszcze nacisnąć na pedał gazu, by po chwili sprawdzić jakość hamulców. Corsano wydaje się dzierżyć w dłoniach układ kierowniczy. Trzecia część – urywane, ale stanowcze frazy saksofonu, poprzedzielane wymownymi interwałami ciszy. Muzyk z czasem łapie dłuższe frazy, jest przy tym dość agresywny, wręcz zaczepny. Corsano ma zaś prawdziwe wejście smoka, ale dopiero pod koniec trzeciej minuty - free fire steps! Flow opowieści gęstnieje, dwa skromne instrumenty akustyczne zdają się wypełniać całą szerokość ulicy. Popis na obu flankach – hard sax and drums like army of drummers! Duch Aylera znów towarzyszy muzykom. Rodrigo gasi płomień z melodią na ustach.

Marsz ku chwale ojczyzny free jazzu! Masywny, płyny, zamaszysty styl otwarcia części czwartej. Muzycy doskonale się inspirują, podpowiadają sobie kolejne rozwiązania. Corsano może tu chyba wszystko - free jazz, to jego elementarz. Amado, pewny każdego dźwięku, perfekcjonista nawet w tyglu najgorętszych emocji. Tuż przed końcem czwartej minuty, ułamek sekundy na złapanie nowego oddechu. Śpiew saksofonu i krawędzie werbli w kolektywnym tańcu – Sonny Rollins jest z nami, ale z … turbodoładowaniem! Na finał pieśni kolejne porcje spiętrzeń – gęstych i mocnych, lekkich i puszystych, niemal w tym samym momencie. Czas zatem na ostatni fragment płyty, który nie będzie krótki i zdawkowy. Na starcie bardzo łagodny saksofon, szczoteczki, chwila chill-outu, ballada z podmuchami ciepłego powietrza znad oceanu. Melodia i cisza podskórnego drummingu. Corsano subtelny niczym zakonnica, każdy dźwięk stawia go na piedestale. Amado kreśli mu szlak cienką kreską. Tempa i uzasadnionej dramaturgicznie mocy muzycy nabierają w szóstej minucie. Dźwięki płyną wysokim wzgórzem, niczym rozpostarte, ptasie pióra, ale mają swoją dynamikę i gęstość, wydają się smakować wyjątkowo wykwintnymi przyprawami. W dziewiątej minucie kilkudziesięciosekundowe, jakże zmysłowe solo Corsano, wyjątkowo dynamiczne szczególnie na talerzach. W połowie dziesiątej minuty wyciszony tenor powraca w glorii sławy. Ze śpiewem na ustach muzycy przypominają początek tej części płyty, po czym precyzyjnie odnajdują ostatni dźwięk.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz