Dokonania labelu A New
Wave Of Jazz, dowodzonego przez belgijskiego gitarzystę Dirka Serriesa,
śledzimy na bieżąco. Liczący ponad 20 pozycji katalog ponadgatunkowej muzyki
improwizowanej omówiliśmy szczegółowo w wielu prezentacjach. Zainteresowanych
odsyłamy do licznych postów otagowanych
imieniem i nazwiskiem szefa wydawnictwa.
Czasy są wyjątkowo ciężkie, ale świetniej muzyki nie powinno
zabraknąć nam nawet przez moment, albowiem na połowę kwietnia rzeczony wydawca
zapowiada aż osiem premier! Będziemy je czytelnikom Trybuny sukcesywnie przybliżać. Dziś - na dobry początek - trzy
soczyste petardy akustycznego free improv
– najpierw duet saksofonu i gitary, potem trio, powstałe w rezultacie
poszerzenia pierwotnego duetu o fortepian, wreszcie kolejne trio, w którym
miejsce saksofonu zajmie altówka (jakkolwiek poprzedzone … duetem gitary i
altówki w pierwszym secie).
Colin
Webster & Dirk Serries Light
Industry (A New Wave Of Jazz, CD 2020)
Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, wrzesień 2019; Colin
Webster - saksofon altowy oraz Dirk Serries – gitara akustyczna. Sześć części,
42 minuty.
Ulubieni muzycy tej części improwizowanego świata (przynajmniej
z perspektywy tych łamów) od pierwszego dźwięku wiodą opowieść ścieżką gęsto
usianą dźwiękami. Surowa, niemal bailey’owska gitara i prychający, niczym kot w
infekcji, saksofon altowy, nie bez agresji i z pewnością bez niedomówień,
patrzą sobie prosto w oczy i nie mają jakichkolwiek artystycznych wątpliwości.
Gdy alt osiągnie pierwszą fazę śpiewności, spirala narracji będzie już
pracowała na pełnych obrotach. Nawet, gdy po czasie, dynamika ich dialogu nieco
siądzie, brnąć będą dalej metodą dźwięk
za dźwięk. Potem jeszcze krótka faza imitacji, a po wejściu Colina na
najwyższy poziom kreatywności, krok w pół galop i piękny finał gotowy! Druga historia
trzyma się przyjętej na wejściu estetyki – kolektywnie, ciało w ciało, bez
respektu – muzycy zdają się jednak operować szerszą paletą środków wyrazu. W
dalszej części Dirk stawia na nieco luźniejsze struktury, Colin zaś parska i rży
niczym koń. Zejście w ciszę, w połowie utworu, to już majstersztyk! A po
restarcie Colin znów udowadnia, iż saksofon altowy, to jego prawdziwy oręż
doskonałości.
W kolejnej części muzycy generują fonie niemal meta riffami, są flażolety i dziki piski
spod dysz. Dużo kantów i soczystych zadziorów, czynionych z pełną mocą. Po
czasie Dirk nabiera tempa i gęstości, Colin, dla odmiany, dmie suchym
powietrzem nad wyraz przestrzennie. Czwarta opowieść delikatnie wyhamowuje. Gitarzysta
liczy struny, saksofonista klei smukłe półdrony. Kind of very dirty ballad for non lucky loosers! W połowie tej
pieśni muzycy nabierają wigoru i pasji niszczenia, w kompulsywnej histerii
docierają do ostatniego dźwięku.
Modulowany i preparowany dźwięk na strunach gitary wprowadza
nieco tajemniczości do kreowanego obrazu rzeczywistości. Tuba dyszy, skwierczy
i piszczy – dla podkreślenia wagi sytuacji. Muzycy, jak na mistrzów w swoim
fachu przystało, i ich bystre dźwięki w piękny sposób nabierają stosownej
gramatury, masy i ciężaru właściwego. Akustyka nagrania eksploduje urodą! Czas
na finałową improwizację – dysze saksofonu stukają jak metronom, gitara śle
filigranowe drobiny fonii, niespodziewanie nasiąknięte bluesem. Narracja wydaje
się nabierać bardzo cielesnego wymiaru, jakby każdy dźwięk lepił się do
drugiego. Gdy w końcu alt zacznie śpiewać, będzie snuł flow niepozbawiony akcentów percussion.
W tym czasie gitara, step by step,
nabierze dynamiki i powiedzie opowieść ku efektownemu zakończeniu. Gdy wejdzie w
fazę repetycji, alt znajdzie ciszę, a światło zgasi kolejny … metronom, tym
razem wzbudzony na gryfie gitary.
Serries/
Verhoeven/ Webster Praxis (A New Wave Of
Jazz, CD 2020)
Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, grudzień 2018; Dirk Serries
- gitara akustyczna, Martina Verhoeven –
fortepian oraz Colin Webster – saksofon altowy. Siedem części, 42
minuty.
Zaczynamy w aurze minimal
– pojedyncze struny gitary, majstrowanie przy dyszach saksofonu, suche, martwe
półakordy piana. Trio, które znamy z improwizacji pod szyldem Tonus, tu w
okolicznościach studyjnych, będzie jednak nabierać mocy i co rusz parskać
emocjami. Już po paru chwilach piano bije, niczym zegar wieczności, wokół
zmyślne preparacje, dużo powietrza i ciszy pomiędzy frazami. Po męskiej stronie
narracji nie brakuje tajemniczych ekspozycji szumiąco-tłoczących. Całość kąsa zmysłowością
i zwinnie przenosi nas do drugiej opowieści. Tu dostajemy nieco inne dźwięki,
choć schemat improwizacji wydaje się bardzo podobny. Saksofon dmie dronowo,
gitara i piano stawiają na krótkie, urywane frazy, przy czym ta pierwsza plecie
opowieść, gdy to drugie sieje kontrapunkty. Na wszystkich możliwych strunach
nie brakuje preparowanych dźwięków. Trzeci epizod, to oddechy z tuby, struna na
strunie, raz nisko, raz wyżej, ciasna, czerstwa narracja. Gdy przybywa masy i
mocy, przybywa też niezbywalnej urody, zwłaszcza, gdy gitara zacznie
przypominać suwnicę przemysłową (zapewne za sprawą smyczka). Kolejna część
jeszcze dosadniej korzysta z preparacji strun i dronów z tuby. Pojedyncze
akordy piana stawiają stemple nieskończoności, nadając całości mroku i swoistego
majestatu. Tytuł improwizacji (Inercja),
zdaje się być strzałem w dziesiątkę. Opowieść staje w miejscu, trzeszczy każdym
szwem, skomle o łyk wody.
Piąta opowieść budowana jest początkowo z filigranowych
fonii, akustycznych mikro zdarzeń. Cisza i szmery, duch minimalizmu i dramaturgiczna
nieśpieszność. Małe struny, półakordy, martwe dysze i samotne klawisze. Po
pewnej chwili dźwięki zaczynają lepić się do siebie, a alt inauguruje piękną
serenadę, jakże websterowską! W szóstej, przedostatniej improwizacji, muzycy
zdają się dostarczać nam wszystko, co najlepsze – rezonująca gitara, dron
saksofonu, głębokie, strunowe fonie z dna fortepianu, a całość okraszona
bystrymi repetycjami. W drugiej części utworu gitara także zaczyna lepić się w
dron, dobrze wykorzystuje smyczek. Piano konsekwentnie trzyma się
minimalistycznej estetyki. Na zakończenie wszystko cudownie wybrzmiewa na rezonujących
strunach tego ostatniego. Czas na finałowy epizod – Dirk liczy struny szorstkim
smykiem, dysze Colina kolebią się w oparach wątpliwości, piano Martiny – dla
odmiany – śle hałaśliwe akordy. Narracja buduje się od ściany do ściany, z
wyjątkowo dużą amplitudą drgań mocy. W dalszej fazie nabrzmiewa, fonii jeszcze
przybywa, a struny skwierczą i dygoczą na wietrze. Emocje rosną z każdą sekundą.
Ostatnia prosta wydaje się najbardziej ekspresyjnym fragmentem tej doskonałej
płyty.
Serries/
Taylor + Verhoeven An Evening at Jazzblazzt
(A New Wave Of Jazz, CD 2020)
Live at Jazzblazzt, Neeritter, Holandia,
czerwiec 2019; Dirk Serries – gitara akustyczna, Benedict Taylor – altówka oraz
Martina Verhoeven – fortepian (jedynie w secie drugim). Cztery części,
62 i pół minuty.
Słowo się rzekło, zatem najpierw gitara i altówka! Ta
pierwsza stawia zasieki, pięknie nawiązując do stylistyki the one and only Dereka Baileya, ta druga tańczy na gryfie, mając
lekko zabrudzony sound. Dźwięki lepią
się do siebie od pierwszej sekundy - reakcje w następstwie akcji, pojedyncze frazy
w opozycji do ataku masywnych fonii. Dirk stawia na precyzję, częściej konstruuje
rwane, riffowe ekspozycje, Benedict
preferuje dłuższe frazy, przeciąga linę, pojękuje i zawodzi. Gdy po czasie obaj
zwolnią, kroczyć będą z maestrią bluesa po wyjątkowo ciężkiej nocy. W dalszej
kolejności nie ominie nas faza bystrych imitacji, zamiany ról (kto i co tu
gra?), czynionych w blasku metafizycznej wręcz akustyki. Jest i faza zmysłowego
serfowania po gryfach, a także faza perkusjonalna. Całość narracji zdaje się
zionąć ogniem, raczej stroni od głaskania ciszy, które znamy choćby z poprzedniej
płyty duetowej tych artystów. Drugi fragment pierwszego seta stawia na mrok,
preparacje, rwane, tajemnicze frazy. Pod strunami gitary tli się psychodeliczny
swąd, reakcje altówki wyłącznie w klasie mistrzowskiej. Na finał muzycy schodzą
w okolice ciszy, gitara stawia na minimal,
a altówka na kreatywny skowyt.
Set drugi, zatem pierwotny duet wzbogaca fortepian, którego
udziałem jest rozbudowane, preparowane intro. Altówka stawia perkusyjne
stemple, a piano - niczym mała orkiestra - czyni akustyczne cuda. Po chwili gitara
zgryza się w fakturę preparacji. Całość nie stroni od ostrych, kanciastych
dźwięków, sporo dzieje się tu w myśl metody call
& responce. Zmysłowe, jakże cielesne i emocjonalne igraszki, niepozbawione
jednak dramaturgicznych salw ciszy i kreatywnego zaniechania. W połowie ósmej
minuty, udane spowolnienie – echo pustych fonii, minimal w rozkwicie, cuda post-akustyki, nikt nie wie, kto jest
odpowiedzialny za dany dźwięk. Po chwili następuje faza wyjścia - altówka tańczy i śpiewa, pozostałe instrumenty
grzmią i preparują. Narracja nabiera epickiego rozmachu. Panowie wchodzą w zapaśnicze
suplesy, Pani kontrapunktuje metafizyką otwartego pudła rezonansowego
fortepianu. Gdy czas już nadejdzie (okolice 20 minuty), to właśnie Martina, za
pomocą delikatnie klasycyzujących grepsów, sprowadzi partnerów na dobrą drogę.
Faza ciszy, akustycznych dronów, rezonujących mgławic post-dźwięków. W chwilę
potem spiralę nowej opowieści nakręca altówka. Muzycy niespodziewanie szybką
osiągają wysoki poziom głośności. Finał pierwszej części drugiego seta upływa
nam na degustacji długich pasm akustycznej gitary.
Drugi akt koncertu tria, znacznie krótszy, rozpoczynają
strunowe, repetujące pląsy. Piano wydaje się lekkie, niczym pawie pióro.
Altówka pcha całą opowieść do przodu, gitara tworzy wielowarstwowe tło, a piano
preparuje i kontrapunktuje, niczym cerber ładu i porządku. Cudowny chaos kreatywnego
dysonansu! Benedict znów tańczy, skrzeczy, niczym kuropatwa, Martina mantruje
na gołych strunach, gitara Dirka lśni tajemnicą. Nim muzycy osiągną ostatni
dźwięk, napotkają jeszcze plaster ciszy, po czym, w absolutnym skupieniu, brnąć
będą dłuższymi frazami ku napisom końcowym. W ramach wisienki na torcie altówka
zmysłowo zedrze z siebie skórę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz